Czas dodać tu 3 cud Anielke ♥️
No to od początku!
Poród Anielki
Anielka urodzona tydzień przed terminem. Miała wychodzić 20 01 20, a już tydzień wcześniej się poznałyśmy. Nie spodziewałam się tego miimo, że w 30 tc przez 2 tygodnie leżałam i wstawałam tylko do łazienki, brałam luteine i magnez, bo księżna Napierała mi na szyjkę i skróciła ja do niecałych 2 cm. Leżenie pomogło, szyjka się wydłużyła i już do końca ciąży się nie oszczędzałam, bo nie wierzyłam, że szybciej urodze. Ogólnie cała ciąża minęła mi strasznie szybko! Naprawdę, nie byłam gotowa na powitanie na świecie mojej kruszyny. Dopiero zrobiłam test, już mi brzuch urósł, ledwo co zaczęłam się do niego przyzwyczajać już go nie było!
Ciąża dała mi w kość, przez pierwsze miesiące pracowałam w przedszkolu i musiałam wychodzić do łazienki, bo męczyły mnie mdłości, parę razy wymiotowałam. 2 trymestr był nawet fajny, mieliśmy wakacje, chodziłam zbierać truskawki, byliśmy na wycieczce, dawałam radę. W 3 trymestrze dopadła mnie potworna zgaga, ale to taka ogromną, że czasem płakałam już z bólu, z tego pieczenia, z męki. Pomagała mi tylko puszka pepsi na chwilę. Jadłam dużo slodyczy, nie umiałam się powstrzymać. A co najlepsze już na samym początku odrzuciło mnie od fajek i alkoholu, całkowicie, psychicznie i fizycznie, dlatego nie miałam żadnego problemu z rzuceniem. Parę razy dopadło mnie przeziębienie, ale pracując z małymi dziećmi było to nie uniknione. Pracowałam do połowy października, więc sezon chorobowy trwał. Radziłam sobie domowymi sposobami, ale miesiąc przed porodem dopadł mnie ohydny ropniak i musiałam wziąć antybiotyk, żeby nie doszło do zakażenia. Tydzień przed porodem pojechałam do szpitala bo skoczyło mi ciśnienie i bardzo bolała mnie głowa. Na szczęście opanowali kroplówka i wróciłam do domu, ale nie zdążyłam na koncert kolęd mojego syncia, miał debiut na gitarze, grał wśród nocnej ciszy.
W końcu na końcówce, pewnie z 2 tyg przed zaczęłam mieć skurcze przepowiadające, co dziwne bo we wcześniejszych ciążach nigdy nie miałam. W niedzielę, dzień przed porodem odpadł mi czop podbarwiony krwią, była moja siorka, Ania i kibicowały mi żeby się coś rozkręcilo, ale poza czopem nic się nie działo. W poniedziałek rano przyjechała do mnie Ania, leżałam jeszcze w łóżku, ta czarownica stwierdziła, że jeszcze dziś urodze, nie wierzyłam jej. Brzuch mnie pobolewał od rana, ale bardzo delikatnie. Pojechałam przed południem z tatusiem do Lidla, chciałam zrobić dzieciom sushi pierwszy raz. W Lidlu miałam 2 takie skurcze, że musiałam przystanąć, ale to jeszcze nie było to. Wróciłam na spokojnie do domu, zajęłam się robieniem sushi, w trakcje zawijania juz coraz częściej mnie męczyło, ale było dość delikatnie, tyle że w miarę regularnie co 10 minut. Czekałam, bo wiedziałam, że to nie są prawdziwe skurcze. Odszedł mi do końca czop już na maksa było krwi i tylko dlatego zdecydowałam się jechać do szpitala sprawdzić. Nie wierzyłam do końca że dziś urodze, bo te skurcze serio były dość delikatne. Ogólnie przed wyjazdem pokłóciłam się z Kamilem, bo byłam niezdecydowana czy wogole jechać na szpital, a on się darl że na darmo nie będzie jeździł. Wyjechaliśmy chyba koło 17, przed 18 byliśmy w szpitalu. Tam zostałam podpięta do ktg, skurcze miałam już trochę bolesne bo zaciskałam dłonie, ale to jeszcze nie było to! Poniecalej godzinie zbadał mnie lekarz i stwierdził o dziwo że jest 6cm rozwarcie, byłam w szoku że już ponad połowa porodu za mną, bo te skurcze serio były bardzo do zniesienia. A pamiętałam tzn kryzys 7 cm jak mnie bolało i z ala i z mikusiem, to był okropny ból, wtedy przeważnie błagałam albo o cc u mikusia, albo o znieczulenie u Ali, ale już było za późno..
No więc niczym dogadałem się z lekarzem ze mam już iść na porodowke (lekarz czekał na to żeby mu dać znać czy rodze z mężem, czekał na odpowiedź w gabinecie , a ja czekałam na korytarzu aż wyjdzie lekarz😁. No właśnie apropo Kamila, chciał się wykręcić od porodu i jak zwykle coś majaczył że chyba ma przeziębienie i może lepiej żeby został na korytarzu. Lekarz powiedział że może tam być w maseczce 😁, także nie miał wyjścia) no więc dotarliśmy na porodowke około 19.30. Rozlokowała się na łożu porodowym, tam mówię do mojej pani młodziutkiej położnej, że chciałabym szybko (bo nie wierzyłam że to pójdzie szybko skoro miałam takie słabe skurcze), ona mi wklula wwnflon i dała oksy, dostałam 2 bolesnych skurczy, że zacisnęłam się na tych uchwytach na łóżku i postekalam ojoj to już boli, ona pozagladala i każe mi przec, a ja w szoku, jak to już!? Wyparłam parę razy, nie jakoś bardzo boleśnie i chlup wyskoczyła! Po chwili zaczęła płakać moją kruszyna! 3220 i 55 cm. Urodzona o 20 10. A ja w szoku że już po, Kamil też. Gadałam tylko ze nie mogę uwierzyć że tak szybko, robiliśmy zdjęcia Na porodowce i nawet makijaż mi się nie zdążył rozmazać 😁. Nie zostałam naciętą, ani nie popękałam.
Poleżałam z nią 2 godziny, trochę nie chciała doić cyca, położna ją doatawiala, ale nie była takim glodomorem jak Ala. Kamil w między czasie wyskoczył po jedzenie bo byłam strasznie głodna i jadłam cheesburger i frytki z McDonalda w ukryciu przed położna hahah. O 22 poszłyśmy na salę, szybko się wykąpałam, Kamil pojechał i miałam iść spać, ale się nie dało. Anielka spała a ja się na nią patrzyłam i nie mogłam uwierzyć że ja mam. Cała noc nie przeapalam z tych emocji! Rano jeszcze było jakoś względnie, a po południu zaczął się mój laktacyjne koszmar. Anielka pogryzła mi sutki, leciała mi krew, każde karmienie sprawiało mi taki ból, że łzy leciały, jakby mi tysiąc szpilek w cycek wbijali, płakałam że boli gorzej niż poród. Jak miałam ja nakarmić całą się spinałam bo wiedziałam jak to będzie boleć.. Trwało to 2 tygodnie, potem już było co raz lepiej. Teraz się nie mogę odczepić od tego cycoholika 😁.
Także taka miałam niespodziewana, szybka ciąże, niespodziewany, szybki poród. Trudne początki karmienia, to wszystko sprawiło, że wróciłam do domu i iszalaly mi hormony złapałam baby bluesa.. Pierwsze 2 tygodnie ciągle płakałam, bałam się że ja skrzywdzę, byłam przerażona jak się mam nią zajmować, bałam się każdego nowego dnia, dzień zaczynałam od płakania.. Odparzyla ja pieluszka płakałam, że jestem beznadziejna i nie potrafię się nią zająć, naruszyłam kikut pępowinowy, poleciała krew, ryczałam że ja zepsułam.. I tak ciągle.. Kamil zamiast mnie wesprzeć Rec to się denerwował że mam się wziąć w garść.. Pomogła mi mojA Ania. Nie zważała na to że nie kazałam jej przyjeżdżać (bo bałam się chorób, więc zakazałam odwiedzin) przyjechała po 2 tygodniach i wzięła się za mnie, rozgadała mi, pomogła z odparzeniem, poprzytula mnie, pocieszyła. Po oczyszczającej rozmowie z nią, po wypowiedzeniu na głos o moich strachach, po zapewnieniu jej ze jestem super mama i sobie poradzę, powoli zaczęłam wracać do siebie. Po miesiącu już było normalnie.. Ale te pierwsze dwa tygodnie to koszmar ehhh.
Także takie to miałyśmy trudne początki Anielko , ale kocham Cię nad życie i bardzo się cieszę że Cię mam, jesteś dopełnieniem naszej rodziny, kropka nad i, jak Cię nie było to mi czegoś brakowało. Teraz wiem że jesteśmy już wszyscy razem, tak jak trzeba! Moja miłość, Anielka 😍