avatar

tytuł: Chciałabym przytulić Cię do mego serca i poczuć ciepło Twojego ciałka. Nareszcie jesteś Kubusiu...

autor: natalinka

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Te obietnice systematyczności w pisaniu pamiętnika – wyszło jak zwykle…
Tyle się dzieje, że w sumie sama nie wiem od czego tu zacząć. Na początek może kwestie zdrowotne – 08.06 w końcu odbyła się operacja Jakuba. Oczywiście nie obeszło się bez wielu komplikacji i problemów, które sprawiły, że jako rodzice nieco podupadliśmy w tym okresie psychicznie. Z uwagi na fakt, że pierwszy termin operacji wyznaczony był w sierpniu ubiegłego roku, musieliśmy po raz kolejny przejść przez konsultację u anestezjologa (2 tyg. przed operacją). W tym okresie Jakub był niespokojny, pediatra orzekła, że ma zapalenie jamy ustnej, po raz kolejny stawiając pod znakiem zapytania wyznaczony termin operacji. Pomimo wszystko do anestezjologa jednak pojechaliśmy – w końcu musieliśmy skompletować dokumenty. I tu się zaczęło… O ile na poprzedniej konsultacji pani doktor nawet nie spojrzała na Kubę, o tyle tym razem młody lekarz zainteresował się jego wyglądem i faktem wielokrotnego przekładania operacji z racji ciągłych infekcji. Spojrzał na Kubę i stwierdził, że „jest bladzieńki”, zerknął na wyniki krwi i zawyrokował, że limfocyty zbyt wysokie. Powiedział wtedy: „nie chcę mówić, że to białaczka, ale sama pani o tym myśli”. Zarejestrował nas do hematologa w trybie pilnym na tydzień przed operacją … Świat się zawalił. Nie potrafię opisać co czułam, bo nie da się tego nawet ująć w jakiekolwiek słowa. Termin wizyty u hematologa przypadł na Dzień Dziecka – na ten dzień ja miałam od dawna zaplanowane USG piersi w celu oceny wielkości guza. To zeszło całkowicie na dalszy plan, straciło znaczenie. Każdy kolejny dzień strachu, noce przepłakane i okropne wizje przyszłości, tworzone na podstawie historii chorego na białaczkę synka kuzynki… Ten sądny dzień – pomimo ogromu obaw – zrzucił nam wielki ciężar z serca. Hematolog (wprawdzie młody) już po wstępnej analizie wyników wyśmiał anestezjologa, twierdząc, że normy laboratoryjne dla dzieci są zupełnie inne. Ogromne podziękowania, ściśnięta dłoń i trudny do powstrzymania płacz za drzwiami lekarskiego gabinetu – tak wyglądał finał tej wizyty…
Nadszedł 08.06.2016 r. – termin operacji, tak już bliski, a zarazem tak odległy z uwagi na nieustanne przekładanie. Szczęśliwie Kuba przetrwał bez nocnego jedzenia i dał zapakować się w samochód, ciesząc się na samą myśl o wyjeździe. Świadomość tego, że zabieram go w miejsce, gdzie sprawią mu (za moim przyzwoleniem) fizyczny ból była dla mnie nie do zniesienia. Ta ufność w jego oczach budziła we mnie ogromne wyrzuty sumienia… Po 6 rano stawiliśmy się na Izbie Przyjęć – Jakub tolerował nowe miejsce do momentu aż wyszła po nas pielęgniarka. Widząc ją, zaczął okropnie płakać, więc już na wstępie zapytałam kiedy dostanie lek uspokajający. „Później” – usłyszałam. Tymczasem mały nie pozwalał się nawet zważyć, ważono nas oboje. Później biurokracja, ostateczna opinia i kwalifikacja – nikt na niego nie spojrzał… i droga na oddział – cała przepłakana. Jakub był najmłodszym dzieckiem na oddziale; starsze wiedziały, że to zabieg i trzeba go przetrwać, ale nasze dziecko było zbyt małe na takie tłumaczenie. Płakał nieprzerwanie – podczas obchodu i później aż do 9.30, kiedy dostał doustny lek uspokajający. Po nim zaczął „odlatywać”, śmiać się, łapać coś w powietrzu i wreszcie zgodził się na położenie do łóżeczka, co było ogromnym odciążeniem dla naszych zmęczonych już rąk. Lek nie działał jednak zbyt długo, pielęgniarki nie spieszyły się z założeniem wenflonu, przez co zabieg ten wykonały, gdy Jakub był już bardziej świadomy. Zabrały go do zabiegowego i nie pozwoliły mi wejść, zamykając drzwi przed nosem. Na nic zdało się moje tłumaczenie, że będzie bardziej spokojny, gdy ja będę obok… Stałam więc przed tymi drzwiami jak wierny pies, a łzy kapały po policzkach. Na operację zabrano go ok. 10.30 – oczywiście z płaczem. Obiecano, że będzie mnie widział przez szybę do momentu aż zaśnie, tymczasem tuż przed wjazdem na blok pielęgniarki mnie odepchnęły. Stałam tam i słyszałam jak płacze, po jakimś czasie płacz ucichł... Operacja miała trwać ok.. 40 min. Upłynęła już 1 h, 1 h 15 min, a my chodziliśmy po korytarzu z zaciśniętymi pięściami, ja z różańcem i ściśniętym do granic gardłem. Kilkukrotnie pytałam pielęgniarek – nie wiedziały nic. Za każdym razem (jak odzywał się ich telefon) miałam nadzieję, że mają jechać po niego. Gdy po 1 h 40 min. zadzwonił, już wiedziałam – pielęgniarka potwierdziła. Nie musiała zresztą, bo tego płaczu, rozlegającego się w oddali, nie zapomnę nigdy. Pielęgniarki krzyknęły, bym przyniosła piżamkę, po czym znowu wyrzuciły mnie z zabiegowego. Widziałam jak się im wyrywał, krzyczał „mamo”, a mi serce rozrywało się coraz bardziej. Gdy pozwolono mi do niego wejść, chwycił się mnie tak kurczowo za szyję, że nie mogłam oddychać. Nie chciał puścić… Kolejne 40 min. to był istny koszmar… Płakał nieprzerwanie, wyrywał się i odpychał – nie był jeszcze świadomy, ale leki przeciwbólowe nie zdążyły zadziałać. Obawialiśmy się, że rozerwie szwy – miał w sobie tyle siły… Trzykrotnie prosiłam o coś na uspokojenie, by nie zrobił sobie krzywdy… Pielęgniarki odmawiały, twierdząc, że zgodę musi wyrazić lekarz. Rozumiałam, ale ten ciągły płacz był wręcz niebezpieczny… W końcu – jak Jakub opadł z sił i zasnął mężowi na rękach na korytarzu – przyszła anestezjolog i powiedziała nam, że ona dziecka nie uśpi (nikt o uśpienie nie prosił!), tylko dlatego, że rodzice są sfrustrowani i nie potrafią sobie z dzieckiem poradzić. Zresztą on pewnie w przyszłości będzie alkoholikiem, bo mają takie badania, które potwierdzają zależność pomiędzy zachowaniem w dzieciństwie a skłonnościami do alkoholu. Nie wierzyłam w to, co słyszę… Młoda, zdawać by się mogło wyedukowana kobieta – a taka nienormalna… Jakub przespał godzinę, nie wymiotował i wysikał się – co było warunkiem wypisu tego dnia. Już po powrocie (chociaż powstrzymywany) jeździł na swoim samochodzie
i zachowywał się normalnie. Po tygodniu opatrunek zdjęto i tak oto zakończyła się nasza przygoda z przepukliną pachwinową po stronie prawej. Mam przynajmniej taką nadzieję, chociaż zostaliśmy uprzedzeni, że dość często pojawia się po drugiej stronie  Wiemy również, że za jakiś czas musimy na oddziale stawić się znów, by usunąć Kubie znamię, ale to już kiedyś… Oby kiedyś…

4
komentarzy
avatar
jejku ile przeszliście, ale jesteście wszyscy tacy dzielni! Jednak pamiętaj o sobie, o swoich badaniach dobrze? Co do zachowania personelu medycznego - brakuje mi słów.
avatar
Michaelo - dzięki za pamięć Guzek powiększył się zaledwie o 2 mm i kolejna kontrola za 5 miesięcy. Teraz już pewnie tak będzie (bo jakby na to nie patrzeć to guz) do momentu usunięcia, to zaś z kolei może wiązać się z kłopotami przy ewentualnym karmieniu piersią (mogą ponacinać tam coś). Wy też ostatnio zmierzaliście się z problemami, współczuję. Miejmy nadzieję, że teraz to już będzie z górki
avatar
No wlasnie nie zrobila usg tylko zajrzala zza biurka. Ja obstawialam grzybicę, ale tym co powiedziala zwalila mnie z nog. Jutro ide do rodzinnego i zobacze co powie. Jak czytam o tym raku zapalnym sutka to az sie wlos jezy na głowie bo ponoc rokowania sa slabe. Rozwija sie szybko i robi przerzuty...rozmawialam wczoraj z kilkoma babeczkami na jednej grupie na fb i mialy podobnie jak im pokazalam i mowia ze to grzybica, ale znowusz w necie pisze ze jak grzybica to bialy nalot a ja zadnego nalotu nie mialam i one tez nie mowily ze mialy. Mozna oszalec...
avatar
Bylam u gin prywatnie, ale robila mi tylko usg brzucha zeby sprawdzic jak sie oczyszcza macica a na piers zerknela zza biurka :-/ narazie nie moge pozwolic sobie na kolejne wizyty prywatnie. Pojde do osrodka i zobacze co lekarz powie, jesli cos groznego to napewno zrobie szybciej badanie, jesli tylko grzybica to zapewne zapisze lek. Juz mnie glowa boli z nerwow.
Dodaj komentarz
avatar
{text}