Wczorajszy dzień nie zapowiadał się aż tak źle...
Poszliśmy na spacerek do parku. Na godzinkę... było pięknie. Mała pobiegała i w końcu była szczęśliwa.
Po drodze zrobiłam małe zakupy. Kupiłam marchewkę, która brakowała mi do rosołu. Oczywiście tego niby rosołu...
No i w domu się zaczęło. Przebierałam Sebastiana i zauważyłam, że mu pępuszek pokrwawił. Przerażenie w oczach. Telefon do teściowej. Uspokoiła mnie, że prawdopodobnie się oddziela i może być trochę krewki. Nie skończyłam panikować oczywiście. Nie mogliśmy się najeść. Płacz i krzyk przez dwie godziny. Co zjadł to ulał. Dostał czkawki, zjadł ulał, czkawka... Opadałam z sił. Nie wiedziałam, czy może go brzuszek boli, czy ten pępek uciskam, czy jest głodny, czy ma mokro... Jeny - koszmar!
Z tego wszystkiego zapomniałam zapłacić ratę w banku. Czeka mnie to w poniedziałek. Mam nadzieję, że nie naliczą mi jakiejś kary...
Jakby tego wszystkiego było mało - zepsuła się moja Lumia. Jestem bez telefonu. Jestem bez ręki. Po prostu zgasł ekran i koniec. Mąż wczoraj wybrał mi nowy, muszę na niego poczekać tydzień, ale myślę, że jakoś sobie poradzę.
Wieczorem przygotowaliśmy kąpiel. Patrzymy, a tam trochę więcej krwi przy pępku. Telefon do teściowki. Nie odbiera. Raz, drugi, piąty, siódmy... Szwagierka jak na złość też nie odbierała... Dzwonię na domowy - nikt nie odbiera!!!! No jak na złość!!!!!!! Dodatkowy stres, nerwy, nikt nie odbierał... Kąpać, nie kąpać, martwić się czy nie... Ostatecznie nie wykąpaliśmy. Jak udało nam się dodzwonić, poprosiliśmy teściówkę, żeby przyjechała, bo lepiej jak ona rzuci na to okiem.
Przyjechała, zobaczyła, nic groźnego się nie działo. Nakarmiłam małego, wybuchłam płaczem, bo myślałam, że mu krzywdę zrobiłam i ten pępek się uszkodził przeze mnie, bo za lekko założyłam pieluszkę...
Mąż kazał mi się iść wykąpać i położyć się spać. Mały zasnął na chwilę. Potem już był tylko wrzask i płacz...
Do tego wszystkiego, prawdopodobnie po urodzinach szwagierki zjadłam coś, czego nie powinnam. Do 2:30 syn płakał, krzyczał z bólu, co go położyłam, to po pięciu minutach wstał i dalej krzyk. Moja bezsilność osiągnęła szczyt. Nie wiedziałam co robić... jak mu pomóc
W końcu ze zmęczenia zasnął i spał do 7 rano. Moje cycki prawie eksplodowały. Po tylu godzinach bez karmienia, zrobiły się twarde jak kamień.
Na szczęście mały zjadł i nawet nie ulał... Teraz jeszcze śpi. Muszę go za chwilę delikatnie obudzić, żeby pojadł, przebrać go i śmigamy do parku. Po drodze postanowiłam, że wstąpię do rossmanna albo natury i zrobię sobie małe przyjemne zakupy.
Już tak dawno nie wydałam bez sensu kasy, że dzisiaj jest ten dzień...