No więc stało się! Moja córeczka jest już na świecie! Tak jak sobie wymarzyłam w Dzień Taty
Ale od początku..
W zasadzie od 21.06 od wizyty ćmił mnie brzuch jak na okres, ale bardziej bolały mnie plecy. Twardnienia miałam takie jak zawsze czyli czasem były czasem nie. 22.06 czułam się nawet ok. Nawet wypucowałam na glanc nasze piętro, wstawiłam łóżeczko do naszej sypialni - normalnie jakbym się spodziewała. No i po południu znowu zaczęłam czuć takie mulenie w dole brzucha i ból kości łonowej. Stwierdziłam, że jak ma mnie boleć to już lepiej żeby się coś ruszyło i poszłam trochę na podwórko pochodzić. Wieczorem po prysznicu powiedziałam do męża, że czas wywołać poród Z racji tego, że mój mąż był taki wyposzczony to nasz seks trwał może 5 minut. Ale to nie ważne, pewnie to głupio brzmi, ale chodziło mi w zasadzie tylko o sperme i hormon w niej zawarty Po akcji pobolewał mnie trochę brzuch, Kamil dostał wezwanie do awarii i jak na złość pojechał. Zostałam sama i zastanawiałam się czy to już. No, ale pochodziłam, posiedziałam i jakoś samo przeszło. Mąż wrócił po 23 i usnęliśmy. Ludzie spało mi się jak nigdy, tak twardo, nic nie bolało. No cudownie. Jakoś po 1 przebudziłam się, bo wydawało mi się, że coś mi pociekło. Ale z racji wcześniejszego seksu stwierdziłam, że może to być wszystko, a na pewno mój śluz, którego ostatnio dużo miałam. Poszłam siku i spowrotem do wyra. Chwilę poleżałam, nagle poczułam takie pyknięcie i zaczęło się ze mnie lać ja z kranu. O 1:40. Szybko wstałam, obudziłam męża i mówię: wody mi odeszły! Jedziemy! W samochodzie zaczęły się skurcze. Myślałam, że ich nie odróżnie od straszaków. Błąd. Tego nie da się przeoczyć. Rytmicznie twardnienie przechodzące w cholerny ból dołem brzucha.
Na izbie rozwarcie było już na 4 palce i stwierdzili, że zaraz urodzę, bo szyjka jest tak cienka. Oczywiście sterta papierów zanim w ogóle coś. Pożegnałam się z mężem i na porodówkę. Zapytałam o znieczulenie. Ee gdzie tam nie ma. Jest tylko gaz. Se myślę..kurwa. No, ale dam radę. Na fotelu po badaniu lekarza było już 5 palców. Poprosiłam o gaz. Po nim pieprzyłam trochę głupoty, ale było lepiej. W końcu jakoś przed 6 miałam pełne rozwarcie i mogłam przeć, ale jak się okazało moje dziecko mimo tego, że była pół ciąży nisko to nie mogła zejść niżej. W końcu się zastanawiali czy może nie jest okręcona pepowiną i dlatego nie idzie dalej. Umierałam z bólu, wypróbowałam wszystkie pozycje z położna i nic. 2 godziny parłam, czekałam aż lekarze zdecydują się l na cięcie. W końcu przyszła druga zmiana i jedna położna była tak pewna swego, że powiedziała mi, że wystarczy kilka razy pchnąć i mała wyjdzie. Gówno prawda. Parłam i prawie mdlałam przy tym. Błagałam o cesarkę. W pewnym momencie ta położna stwierdziła, że moje dziecko jest źle wstawione główką do kanału i nie wyjdzie. Łaskawie po może pół godzinie przyszli lekarze i mówią, że cesarka na cito. Małej skakało tętno, a ja zaczęłam krwawić. Drogę gdy mnie przewozili na salę operacyjną pamiętam jak przez mgłę. Nawet mimo znieczulenia czułam okropny ból, gdy lekarz dosłownie wydzierał ze mnie córkę, tak była zakleszczona.
Krzyczała, gdy lekarz ją wyciągnął i to był najpiękniejszy odgłos jaki słyszałam. W końcu mi ją pokazali. Byłam w siódmym niebie. Cała i zdrowa. 9/10 pkt, bo była troszkę sina. Biedna była wymęczona tak jak ja.
Jest idealna. Co najlepsze miała być okruszkiem jakoś 3 kg. Urodził się kluseczek 3650g 55cm o godzinie 7:45.
Kocham ją nad życie
tytuł: Ja i moja córka Alicja.
autor: ticia9