Dobra, jestem! Synek śpi, moja mama robi obiad i wzięła się za prasowanie więc mam chwilkę
Najważniejsze, zdjęcia:
My zaraz po porodzie, jeszcze na sali porodowej Może nie wyglądam, ale czułam się naprawdę nieźle, tylko mi mąż fleszem po oczach walnął
Potem już na sali:
I tutaj Piotrunio już w domu:
I jak to było z tym porodem.
Jak wiecie, poszłam do szpitala w piątek wieczorem, bo miałam skierowanie z małowodziem i poza tym pojawił mi się śluz z krwią. Tam mnie zbadali na izbie i położyli na patologii ciąży. Całą noc z piątku na sobotę miałam lekkie skurcze, a raczej napięcia mięśnia macicy, totalnie nieregularne. W sobotę rano na obchodzie powiedziałam lekarzowi ordynatorowi, że miałam te bóle i że cały czas mam ten śluz z krwią. No to wzięli mnie do badania i okazało się, że mam rozwarcie na 2-3cm. Podpięli pod KTG, tam też wychodziły te 'skurcze', kazali leżeć, czekać i wołać jak będzie bardziej bolało.
W międzyczasie przyszedł posiedzieć ze mną Łukasz, wpadła moja mama, i cały czas miałam te bóle, robiły się regularne, co 5 minut, potem co 3. Więc wieczorem na obchodzie mówię lekarzowi, że się to uregulowało i że są co 3 minuty. I to były takie bóle z krzyża oraz takie w dole brzucha, a potem przeszły w takie napięcia całego brzucha. No to ten na to, żeby podpiąć pod KTG. Mógłby sprawdzić wtedy to rozwarcie, no ale nie wpadł na to Na KTG wychodziły mocniejsze skoki, pytam więc położnej jak tam zapis, to ona na to, że wyszło kilka regularnych ale to jeszcze nie to. To ja się jej pytam, jak bolą te właściwe, bo przy tych już mi się robiło niedobrze. A ona na to, że 'przypuszczam, że będą bolały ciut bardziej'. No ja dziękuję Nie dało się leżeć, bo bolało coraz bardziej i coraz częściej, więc poszłam pochodzić po korytarzu i zagadać o jakieś leki przeciwbólowe, żeby przeżyć noc. Ale położne akurat sobie zrobiły przerwę, więc łaziłam w te i we wte, zatrzymując się co 2-3 minuty na atak bólu. Już sama nie wiedziałam co robić, żeby sobie ulżyć, opłukałam twarz zimną wodą, poszłam do toalety i czekałam na męża, żeby mnie wsparł. Łukasz przyjechał około 19:30, więc chodziłam już z nim i wieszałam się na nim gdy bolało. I wtedy jedna położna spostrzegła, że coś tu chyba jest nie tak. I pyta się mnie, co ile ja mam te bóle. To mówię, że w krzyżu są już non stop, a z brzucha łapią co 2-3 minuty i że są mocne. To zadzwoniła do ordynatora, żeby zerknął na to moje KTG, bo chyba nie miał wcześniej przyjemności Przyleciał, zobaczył, i położna mówi do mnie, żeby pakować rzeczy i idziemy na porodówkę.
Akurat nie było żadnego porodu, więc wybrałam sobie salę do porodu rodzinnego z kanapą, wanną, piłkami, luksus Przyleciał lekarz i okazało się, że mam rozwarcie na 5cm. Gdyby nie tamta położna to by się chyba po fakcie zczaili Więc podpięli mnie pod KTG, żeby zrobił się pełny zapis. Potem poszłam na lewatywkę, rzeczywiście, nic strasznego Skurcze były cały czas co 2-3 minuty i przybierały na sile. Wzięłam prysznic i spytałam położnej czy w razie czego można wołać o znieczulenie. Powiedziała, że będzie mieć naszykowane, ale wydaje jej się, że dam radę bez, więc lepiej byłoby znieczuleniem nie spowalniać rozwoju sytuacji. No to na pierwszy rzut poszła wanna. Nalaliśmy wody i było mi doooooobrze. Łukasz na bieżąco dolewał mi ciepłej wody a ja polewałam sobie brzuch podczas skurczy. Skurcze o wiele mniej bolały, posiedziałam w tej wodzie ze 40 minut. Potem z powrotem na fotel sprawdzić rozwarcie - 6cm, działamy dalej.
Na łóżku było mi podczas skurczy najgorzej, więc kombinowałam jak mogłam. Parę skurczy przerobiłam sobie na stojąco, Łukanio masował mi wtedy krzyż i ramiona. Kilka na kucająco obok łóżka, też masował mi ramiona. Rozwarcie powoli szło dalej, lekki kryzys pojawił się na słynnym 7-mym centymetrze. Usiałam więc wtedy na piłce, było o wiele lepiej to znosić niż na łóżku. Bujałam się na niej chyba aż do 9-tego centymetra. 9 centymetr to był już hardkor i najgorsze było to, że musiałam go już przeżyć w większości na łóżku, żeby złapać moment na parcie. Główka już bardzo mocno naciskała, chciało się podświadomie przeć a tu dupa nie można! Więc próbowałam różnych pozycji na przeżycie tego - na lewym boku, na prawym boku, na plecach, znowu na lewym, i tak kilka razy. Przy ostatnich skurczach gryzłam poduszkę z bólu i wbijałam paznokcie w fotel. A położna, jak przy każdym skurczu kazała luzować nogi, żeby nie blokować drogi, strasznie ciężko jest się luzować gdy całe ciało się spina, ale wyrobiłam sobie odruch majtania nogami na lewo i prawo i trochę było łatwiej I doszliśmy do 10-tego centymetra. Jak spod ziemi wyrosło chyba dwóch lekarzy, ze 2 dodatkowe położne, wszyscy gotowi na ostatnią prostą. Pozwolili mi przeć, ufff
Ostatnia faza, czyli samo parcie bolało o wiele wiele wieeeeele mniej niż te poprzednie centymetry. Tylko było to mega dziwne uczucie, bo naprawdę parcie 'na kupę' oznacza dosłownie parcie takie jak na kupę :p Więc czułam się, jakbym miała właśnie zrobić największą na świecie kupę :p Tutaj też próbowałam trochę na plecach, trochę na jednym i drugim boku, finalnie kończąc na plecach. Jedną nogą zapierałam się o położną, drugą o ten uchwyt na nogę, potem kolana do siebie, broda do klatki i jedziemyyyyyyy, doping całego personelu był niezastąpiony Po 20-stu minutach parcia Piotruś był na świecie Zaczęłam przeć z lekkim wyprzedzeniem, żeby pomóc mu się przedostać przez ostatni fragment i jakoś się udało
Wody odeszły mi o godzinie 0:00, przy parciu. Było ich bardzo niewiele - w końcu małowodzie. Nie przebijali nawet pęcherza płodowego wcześniej, bo zaraz za ścianką pęcherza była główka dziecka, więc nie było co przebijać A tak to przy pierwszym parciu siknęło trochę i jakoś w połowie reszta fontanny, śmieszny widok i uczucie
Krocze mi musieli naciąć, bo było podobno wysokie. To już nie bolało, tylko też dziwne uczucie, bo w tych ostatnich sekundach jednocześnie wyszło dziecko, ze mnie wyleciała resztka wód, pociekła krew, nacięli, dużo wszystkiego na raz tam się zadziało. Położna proponowała, żebym dotknęła główki jak już była na wierzchu, ale powiedziałam, że dziękuję, poczekam na całość :p jakoś tak mnie nie ciągnęło do tego
Pępowinę przeciął mąż, potem jeszcze wyparłam łożysko, to już luzik, wyszło w całości. No a potem lekarz zszył krocze, pod znieczuleniem miejscowym, ale i tak większość czułam, takie kłucie i ciągnięcie, bardzo nieprzyjemne, no ale to nic w porównaniu z porodem. Dzieciątko położyli mi od razu na klacie, był taki słodki, fioletowawy i tak patrzył tymi oczkami Potem poogarniali mnie, posprzątali krew i wszystko inne dokoła, przerzucili na łóżko i mieliśmy dwie godziny 'ciało do ciała'
Ogólnie miałam przecudowną położną, młoda, sympatyczna. Dobrze, że była przeciwna znieczuleniom, bo rzeczywiście, było to do przeżycia, a przynajmniej szybko poszło. Cały poród, od tych bóli na KTG jeszcze na patologii do finału trwał 5 godzin 20 minut. Mój Łukanio spisał się bardzo dzielnie, jestem z niego szalenie dumna i wdzięczna za wsparcie Bez niego bym umarła, jak nic Podawał mi naczynie do wymiotowania, bo wymiotowałam mniej więcej co drugi centymetr. Prawie przy każdym skurczu robiło mi się niedobrze, podobno to normalne przy rozwieraniu się szyjki. Ale niektóre ogarniałam głębokimi oddechami, a jak się zapomniałam to już brało mi się na wymioty. Ale nawet to takie oczyszczające było Do tego Łukasz reagował na moje wszystkie skrótowe prośby w stylu: masuj, wody, rzygam, masuj, chodź tu, nie dotykaj, zawołaj ją, masuj, rzygam... Dociskał mi też głowę do klatki przy parciu Krzywdy mu nie zrobiłam, trochę pozaciągałam mu kieszenie od bluzy, jak akurat stał przodem do mnie gdy miałam skurcze na piłce Pełnił jeszcze rolę informatora rodzinnego i rodzice dostawali newsy z każdym kolejnym centymetrem Podpiął sobie nawet ładowarkę na porodówce, żeby mu bateria nie padła
Moment, w którym wyszedł ze mnie Piotruś był naprawdę magiczny Pierwsze kilka sekund ciszy, a potem płacz, jakby wstąpiło w niego życie A jak położyli go na mnie to byłam w szoku jaki jest ciężki, w brzuchu wydawał się być lżejszy W ogóle brzuch śmiesznie klapnął jak tylko dziecko wyszło Teraz macica mi się jeszcze obkurcza, ale dzisiaj, 3 dni po porodzie jestem już w szoku jaką mam figurę, naprawdę spoko!
W szpitalu na oddziale położniczym leżałam sama na sali dwuosobowej, komfort o jakim nie śmiałam nawet marzyć Pierwszy dzień Piotruś był grzeczniutki, odsypiał wysiłek. Potem zaczął wychodzić z niego lekki diabełek, szczególnie w nocy Nie za bardzo radził sobie ze ssaniem piersi, więc był marudny, a jak był rozwrzeszczony to nie dało się go nakarmić i tak w kółko. A w dzień, jak przyjechali rodzice to oczywiście aniołek, spał cały czas Jednak w szpitalu były przecudowne położne, pani z poradni laktacyjnej i udało nam się go trochę nauczyć, teraz już praktycznie bez problemu sobie radzi A apetyt ma, że hoho. Tylko nie najada się na raz jakoś bardzo dużo, a zje trochę, zdrzemnie się, znowu zje, taki leniuch, w niedzielę urodzony
Sam pobyt na położniczym wspominam bardzo sympatycznie, łóżko wygodne, przeżyłabym nawet gdybym musiała tam dłużej leżeć bo nie było na co narzekać Nawet jedzenie było bardzo dobre! Ciągle ktoś zaglądał, pytał jak się czujemy, pomagał jak trzeba było, cudowni ludzie Na odchodne dostaliśmy jeszcze dwa pudełka gadżetów, próbek, poradników z Pampersa, Dada i Mamo to ja i książkę do czytania dziecku
Na tej patologii wkurzyło mnie trochę podejście ordynatora, że zlekceważył w ogóle to moje bóle, które okazały się właściwymi, no ale skończyło się dobrze, potem sam z resztą odbierał poród Nie wiem, czy reakcja tej położnej, która zauważyła że coś się dzieje, nie była napędzona telefonem mojej mamy do położnej - przełożonej wszystkich położnych. To jest jakaś tam znajoma, znajomej syna znajomego moich rodziców, dali kontakt na wszelki wypadek, i kto wie, może to pomogło Bo wiedzieli nawet jak się nazywam, mimo że nie spytali Grunt, że zareagowali w dobrym momencie
Podsumowując - poród naturalny bez znieczulenia był magiczny, piękny i cudowny. Jest coś w tym, że trzeba się nacierpieć, żeby poczuć, że wydało się dziecko na świat. Bolało diabelnie, szczególnie druga połowa. Ale dzięki kochanemu mężowi, cudownej położnej, możliwościom na sali i podejściu na luzie (żartowaliśmy sobie między skurczami, śmiesznie było ) dało radę Teraz jeszcze mnie ciągną szwy po nacięciu, ale w sobotę idę na zdjęcie ich i wracam do normalności
W szpitalu byliśmy po porodzie dwie doby, czyli całkowity standard Lekko zaczął się robić żółty wczoraj, ale nie miał wysokiego poziomu bilirubiny, więc nas nie zatrzymywali. Wszystkie inne badania też w zupełnej normie, mój dzielny chłopak A w ogóle muszę na jakimś zdjęciu Wam pokazać, jakie on ma grube uda i bicepsy!!
Sorki za chaos, ale chciałam mniej więcej wszystko opisać, szczególnie dla tych, które są przed
Dziękuję Wam jeszcze raz za wsparcie! Mimo, że nie mogłam na bieżąco śledzić komentarzy, to myśl, że gdzieś tam jest trzymanych za nas tyle kciuków małych i dużych była bardzo budująca :* :*
Piotruś przesłodki)malutki pultunek
Czytałam z bananem na twarzy!
Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę tak pięknego porodu! :-)
Ślicznego macie maluszka moja droga trzymajcie się zdrowo :-*