avatar

tytuł: Motyle w brzuchu

autor: zielińska

Wstęp

about me

O mnie:

O mnie? Niby taka stara (rocznik 1980...) a wciąż jeszcze szukam takiej idealnej siebie... Zmieniam się, szukam właściwych ścieżek, chciałabym w końcu być z siebie zadowolona, ale... Zawsze jest jakieś ale! Ogólnie jestem żoną od 14 lat, matką też od 14, nauczycielką od 16.

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

Normalną, taką co potrafi okazywać miłość, wybaczyć błędy lub przeprosić za swoje, cieszyć się, śmiać i płakać...

about me

Moje dzieci:

14-letnia Maja i 2-letni Piotruś. Moje cudy i sens życia!

about me

Moje emocje:

Zdarza mi się śmiać bez konkretnego powodu lub wzruszać przy oglądaniu jakiegoś badziewiastego serialu, więc chyba wszystko w normie :)

Hu hu, atrakcyjnych nocy ciąg dalszy... Bo tak: zaśnięcie wieczorem ok, dwie czy trzy godzinki snu ciągłego, po 22 zwyczajowa pobudka na mleko, ale potem już istna tragedia... O północy dałam kolejne mleko, choć robię tak tylko awaryjnie, ale nie, chwila spokoju i dalej płacz - już nie kwilenie, ale zwykły płacz z mokrymi policzkami; bujanie w leżaczku, żel na dziąsełka - to samo, tulenie - na chwilę i mały się wygina, odchyla do tyłu, na boki, nieledwie wyszarpuje mi się z rąk, położyć koło siebie na łóżku, też nic nie daje, chwila spokoju, i płacz... Ja już płakałam razem z nim, przyznaję się. Po drugiej w nocy dałam czopek uspokajający, Vibucol czy jakoś tak. Nie cierpię dawać tych czopków, bo czuję się wtedy jak zła matka, która nie umie inaczej pomóc dziecku, tylko chemią... Ale jak trzeba, to trzeba! Czopek pomógł, Piotrek pięknie zasnął, uff.



Powody takich nocy są przypuszczalnie dwa: dziś od rana mały ma katar, gile idą mu z noska, a z paszczęki wychodzą kolejne zęby. I wygląda na to, ze trzy na raz!!! Wszystkie dwójki się ruszyły, jedna u góry jest, druga się przebija a na dole widać gulki. Jak to mówią, nieszczęścia chodzą parami



Reakcja męża? "No i dobrze, będą wszystkie zęby na raz". Hmm, dziś w nocy to on będzie miał wartę. Zobaczymy, czy jutro też będzie taki zadowolony.



Na obiadek dałam małemu pół słoiczka z rybką, nie podgrzewanego, zimny soczek jabłkowy i nawet wszystko zjadł, teraz śpi. Ogólnie nie kupuję słoiczków, trochę za drogo mi to wychodzi, i też lubię sama coś zrobić i widzieć, że smakuje, ale rybki się boję. A to że ość jakaś przejdzie, albo ryba będzie chora i zatruta i trująca... i jeden słoiczek w tygodniu kupuję. Czasem też jakieś owoce, których akurat świeżych nie dostanę i nie mam w spiżarni. Ogólnie jednak lubię sama obrać jabłuszko, utrzeć i dodać do kaszki, do ryżu, doprawić cynamonem, dodać nawet, o zgrozo, odrobinę śmietany albo chociaż jogurtu naturalnego. Lubię ugotować warzywka z dodatkiem masełka, albo taki wczorajszy patent: ziemniaka ugotowałam z kostką mrożonego szpinaku, odlałam prawie całą wodę, dodałam masła i jedna miarkę mleka Piotrusiowego i rozgniotłam widelcem. Do tego kawałeczek kurczaka i Piotrucha zmiótł wszystko! Jak gotuję mięso dla małego, to bez soli, ale że mnie ciarki przechodziły na myśl o nieprzyprawionym mięsie, to dodaję tymianek, paprykę w proszku albo oregano, lubczyk, teraz też ziele i liść, jak do rosołku Kroję kawał kurczaka/indyka/schabu na mniejsze kawałki i mrożę. Ot, gotowe, na tydzień albo i dwa Innych mięs nie jada się u nas w domu, bo króliki to się ma jako przyjaciół, a cielęcina i jagnięcina... Trochę czytałam kiedyś o warunkach hodowli cielaczków i nie mogę teraz zjeść ani kawałka, trudno. Wiem, ze kurczaki też, ale tu na szczęście dla mojej rodziny nic o nich nie czytałam Zresztą, ten nasz sklepik wiejski to żadna sieciówka i mięsko tam lokalne. Ogólnie staram się robić mięsne obiady na weekend a w pozostałe dni jesteśmy warzywnożerni. Oprócz Piotrulka.



A właśnie, sernik dyniowy - pychotka! Nie czuć smaku dyni jakoś wybitnie, a kolor - taki jesienno-pomarańczowy, piękny! Kombinowałam z różnych przepisów i w końcu zrobiłam taki: pół kilo twarogu zmielonego dwukrotnie (w kostce), do tego 200 gram mascarpone, 3 jaja całe, pół szklanki cukru pudru i mały cukier waniliowy, około pół albo trzy czwarte szklanki puree z dyni, dwie łyżeczki skrobii (ja miałam z tapioki, ale ziemniaczana też zawsze się sprawdza, albo jeden budyń w proszku) i jedna łyżka mąki ryżowej (pewnie może być i pszenna) i - najważniejsze - skórka z pomarańczy. Przepis na małą formę, taką 18 cm, czy 20. Pieczenie: 1h w 160-170 stopni. Mniam, i na ciepło był dobry i na drugi dzień po nocy w lodówce. Pyszne aromatyczne ukojenie po ciężkich nocach.



I na koniec z ostatnich dni:



- Piotruś, jaki jesteś duży? No jaki duży?

- Yyyy - Piotruś uważnie patrzy, o co mamie chodzi, to mama pokazuje, wyciągając ręce do góry:

- Taaaki duży jesteś!

Piotruś się uśmiecha, potakuje prawie że głową, już już myślę, że pokaże i co widzę: Brawo! Dostałam brawo za pokazy

I nauczył się bezbłędnie pierdzieć ustami, hehe.

I właśnie, jak w nocy myślałam, że zaraz przez okno wyskoczę, to przypominałam sobie, że on już potrafi podejść do mnie w środku swojej zabawy i wyciągnąć do mnie ośliniony dzióbek... Buzi daje... I idzie dalej się bawić. Kiedy on tak urósł?!

Edit, popołudniowy: pierwszy raz musiałam podać syrop przeciwbólowy, paracetamol... Biedny mały! Gdyby tylko był jakiś sposób na zabranie bólu od dzieci, zrobiłabym wszystko! Teraz jak śpi, to mogę się rozkleić i pochlipać, nie muszę udawać dzielnej mamy. Tak płakał, niczym nie dał się ukoić, na szczęście po syropie zjadł prawie całego banana i zasnął, na szczęście nos nie jest bardzo zapchany, leci przezroczysty katar, na razie będę tylko wodą morską psikać. Pokój już się wietrzy. Wody w dzbanku do popijania po pas. Jak ci jeszcze Pietrulku pomóc? A, maścią majerankową posmarowałam. Inhalacji na razie nie trzeba, odciągać też jeszcze nic nie będę, Piotrek ma takie jednodniowe katarki i przechodzą same, tylko coś mi mówi że to połączenie z ząbkami nie jest najszczęśliwsze...

0
Dodaj komentarz

No, to już wszystko w porządku! Znaczy się, prawie - ząbki w natarciu, ale trochę odpuściły, niestety się nie przebiły, a katar przeszedł, tylko zostało takie jakby chrapanie, charczenie w gardle. Jutro przejdę się najwyżej do przychodni, chociaż humor mały ma o wiele lepszy, z nosa nic nie leci, apetyt jest... No, zobaczę. Jeszcze się okaże, że wyjście na wicher i zarazki w poczekalni będą groźniejsze!
Dziś w nocy wygoniłam męża do pobudki piotrusiowej, nie wiem o której, nie wiem też, kiedy zasnęłam, kiedy wszyscy w domku zasnęli... Padłam, mimo tego że Maja z tatą głośno się bawili klockami, wiem, ze Piotruś burzył jakieś wieże, ale co było dalej... już nie kojarzę
Zdążyłam za to zauważyć, że Piotrula zaczął zauważać inne zabawki poza książeczkami Trzeba było samemu pobawić się klockami, schować na chwilę skrzynię z zabawkami, żeby się za nimi mały stęsknił i ... tadam! Udało się!
Czy wy też denerwujecie się na zmianę czasu? Jezusiczku, jak mnie to niepomiernie wkurza od lat! Jeden zegar przestawiony, jeden po staremu i nie wiem co do czego dostosować - dziecko do nowego czasu, czyli przesunąć mu godziny, czy czas do dziecka, czyli zostawić jak jest teraz... Nie trzymam się kurczowo godzin snu czy posiłków, ale jednak jest to zamieszanie, niepotrzebne zupełnie. W szkole dzieci też zawsze muszą pierwszy po zmianie czasu tydzień odchorować.
Lecę robić niedzielny omlecik na śniadanie. O, przypomniało mi się, co chciałam napisać o jajach. Otóż Piotrek pierwsze jaja jadł takie najprawdziwsze, z gospodarstwa, od rodziny teściów, nieopieczętowane w ogóle. I nic mu nie było, żadnej reakcji alergicznej. I niedawno dałam mu jajko ze sklepu, tamte się skończyły. I Piotrusiowi wyskoczyły czerwone plamy na policzkach, takie suche, a nic więcej nowego nie dawałam. Wygląda na to, że jaja ze sklepu, z hodowli nawet nie klatkowej tylko niby lepszej, ściółkowej, to jednak nie są najzdrowsze, oględnie mówiąc! Ciekawe, ile alergii niby na jaja jest tak naprawdę reakcją na jakieś antybiotyki, hormony czy inne świństwa dodawane do jedzenia! Dziś mam jakieś z wolnego wybiegu, ekologiczne i będę sprawdzać, bo dostawy jaj z gospodarstwa są nieregularne, niestety...

0
Dodaj komentarz

Obserwacja z ostatnich dni: dziecko w wieku trzy-dni-przed-jedenastym-miesiącem-skończonym zamienia się w ośmiornicę. Regularną, najprawdziwszą ośmiomackową ośmiornicę! Łapy rosną, robią się dłuższe i sięgają do stołu, do blatu, do biurka i w ogóle wszędzie, gdzie wcześniej nie sięgały. Wzrok nie sięga, ale łapy tak. Nogi tak wywijają w czasie przewijania, jakby dziecko było już nie ośmiornicą, tylko stonogą. U góry ośmiornicą, na dole stonogą. A całość śliska jak piskorz, jak nie chce dać się chwycić to jest jak piskorz! A jak nie chce dać się postawić, to jest miękki jak galaretka. Ogólnie ktoś podmienił mi dziecko na jakieś zoo!
Kiedyś mogłam spokojnie coś w kuchni przygotować, Piotruś bawił się swoim garnuszkiem, łyżkami, spokojnie sobie siedział obok i co jakiś czas najwyżej porozumiewawczo się do mnie uśmiechał, jakby mówił, "prawda, jak nam razem miło, mamusiu?"... Oj, było, minęło! Teraz głównym celem ataku macek ośmiornicy jest szafka z koszem na śmieci, lub dostanie się do blatu - tak długo stoi przy nodze i jęczy, aż go nie wezmę do góry i dawaj - do solniczki, do kwiatków, najchętniej by na tym blacie zasiadł i rządził. Wczoraj wyciągałam go za nogi z mojej szafki na mąki, bakalie i kaszki - zawsze sobie spokojnie wyciągał pojedyncze opakowania, potrząsał i na tym koniec, a wczoraj wyrzucił wszystko jednym ruchem macki i wpełzł do środka zanim się obróciłam... Rany, skończyły się wakacje! Do roboty! Może schudnę w końcu do swojej wymarzonej wagi, z nerwów i biegania za tym moim zoo I na łóżko wspina się jednym ruchem ciałka, biegnie na czworaka do poduszek i rzuca się jakby szaleju się opił i śmieje się, huncwot jeden ze mnie, jak próbuję go złapać. Jak jeszcze po brzuszku pogilgam, to jest szczęśliwy do kwadratu
Do tego wszystkiego muszę Em. poprosić, żeby mi zasieki jakieś zbudował naokoło mojej juki. Przestawić jej nie mam już gdzie, dostęp jest tylko z jednej strony, zagrodzonej też zresztą stoliczkiem, ale mały już wyczaił, że pod stoliczkiem jest tajemne przejście do czegoś jeszcze lepszego niż kosz na śmieci! do doniczki! z ziemią! łaaa, hurra, lecimy!

1
komentarzy
avatar
Hej. Ja zdjęcia wrzucam przez Fotosik.pl calkiem dobra strona do wrzucania fotek na fora dyskusyjne. To ile kg mialo Twoje maleństwo jak si€ urodzilo? I w jakim wieku osiągnęło 13kg??? :|
Dodaj komentarz



Dziękuję sosenko! Udała mi się tak zaawansowana technologicznie rzecz jak dodanie zdjęcia, serio, nigdy tego nie robiłam
To jest mój Piotrusinek na jednym ze swoich najbardziej udanych zdjęć, jest przesłodki, taki do schrupania w tej fioletowej czapeczce, pożyczonej na chwilę od starszej siostry. 
No i na razie koniec wpisu, pobudka! 

Po obiadku - druga drzemka, przy tej pogodzie mały zasnął niemalże w środku zabawy - ot, podszedł do kanapy, położył się przy mnie, przytulił, pochuchałam mu chwilę w szyję i już, śpi...
Ja zaś spieszę wyjaśnić, jak to było z moją Majką i jej wagą . Urodziła się maluśka, 2320g, ale w 35 tygodniu, więc ogólnie ok, była na początku takim kurczaczkiem, chudym  i bez pyzatych policzków. Ale szybko nadrabiała wagę, przyszły i pyzy i baleronki na rączkach, na nóżkach, i półtora miesiąca póżniej ważyła już 4800! Jakby nie wpis z pieczątką w książeczce zdrowia, to bym nie uwierzyła Potem już się konsekwentnie trzymała 75 lub 90 centyla, wzrostem też. 12 kilo jest wpisane przy szczepieniu w 16 miesiącu, a potem to już się wyciągała i wyciągała, jakby cały ten niemowlęcy tłuszczyk szedł we wzrost.  Dziś jest wyższa ode mnie, choć to akurat takie trudne nie jest, hehe. W sumie to czasem bym chciała, żeby jej wrócił apetyt z dziecięcych lat, bo czasem przykro patrzeć, jak odsuwa od siebie różne przysmaki i wydziwia... Żyłaby najchętniej na samej pizzy. Z frytkami. 

1
komentarzy
avatar
Super sobie poradziłaś ze wstawieniem zdjęcia Sliczny chłopczyk.
Dodaj komentarz

11 MIESIĘCY!!! 
11miesięczne dzieci są baaardzo kochane i baaardzo inteligentne. A po czym się tą inteligencję poznaje? No po oczach oczywiście
Piotrucha szczęśliwie się rozwija, rośnie sobie i wszedł już w rozmiar 80. Zębów widocznych o jeden więcej niż miesiąc temu, ale tuż tuż czają się wszystkie dwójki pozostałe. Włoski - mają może z centymetr? Jest takim łysolkowym blondaskiem jak była jego siostra. Ech, a mąż miał prawdziwe kędziorki jak był malusi... albo mu na zdjęciach perukę doczepili, hihi. Ja za to mam ciemne włosy, nie wiem, za kim te dzieci są!
Charakter mój synek ma raczej po mnie. Jest w miarę spokojny, no, chyba że czegoś bardzo chce. To sobie krzyknie. Tupnie nogą. Po mnie ma też tłuczenie szklanek, ja jestem z tego znana w rodzinie, a mały choćby dziś zbił kubeczek z krokodylkiem, wczoraj szklankę, w której stały Mai pędzelki i tak co chwilę coś. Niby się pilnuje, nie zostawia nic w zasięgu ale wiecie, te macki ośmiornicy... Po mnie ma też, że nie lubi hałasu. Jak sobie siedzimy sami w domku, to jest raczej spokojnie, gra radio, czasem jakiś serial, czasem sobie pośpiewamy, ale wszystko po naszemu, tak jak oboje lubimy Dopiero przyjście Mai ze szkoły i eM. z pracy powoduje raptowny wzrost poziomu hałasu w domku, no ale wyszaleć się też trzeba Po mnie ma też we krwi zamiłowanie do książeczek, ja mam zdjęcie z książeczką na nocniku Tak , wszystkie dobre cechy wymieniłam, reszta będzie po mężu...
Nowe umiejętności: zabawa w "echo" - ja robię "aaa", Piotrek powtarza, albo on sam zaczyna i wyraźnie czeka na naszą reakcję. Powtarza też "tatata", "dada" i od paru dni "bababa" i na razie to wszystko. Rozumieć wydaje się coraz więcej, to najfajniejsze uczucie pod słońcem, zauważyć, jak dziecko coś zrozumiało
Wiesz Piotrusiu, co robię, żeby utrzymać twoją uwagę? Na przykład przy zmienianiu pieluchy? Mówię szybko obojętne który wierszyk, najlepiej "Zoo" Brzechwy, ale może być każdy z twoich książeczek, wtedy tak uważnie słuchasz, tak się skupiasz, że zapominasz wymachiwać wszystkimi nogami na wszystkie strony. I można pieluchę założyć. Albo uspokoić. Albo odciągnąć uwagę od kabli czy szklanek.
Chodzenie - oj, mały, twoja siostra już miała pierwsze samodzielne kroki za sobą! A ty jesteś taki ostrożny - przy meblach tak, za rączki tak, ale najlepiej na czworaka. Stać samemu  - chętnie, nie ma problemu, tak samo wspinać się po schodkach, na niższe łóżko, do skrzyni z zabawkami też Ale chodzić - jeszcze nie. Dajesz sobie czas, no dobra...
11 miesięcy - i zmieniasz się mały brzdącu z niemowlaka w małego chłopczyka... Kochamy cię wszyscy!!! Bez ciebie nasze życie byłoby nudne, puste a biedna Maja nie miałaby oddechu, bo skupialibyśmy się tylko na niej Śpij teraz spokojnie a ja idę oglądać z twoją siostrą "Anię, nie Annę" - nowy serial (z tego roku) na podstawie Ani z Zielonego Wzgórza. Fajnie mieć dzieci z taką różnicą wieku - się człowiek nie nudzi!

0
Dodaj komentarz


Tak mój mały wyglądał dokładnie 11 miesięcy temu - jak miał jeden dzień

Chciałam napisać, jak to dziś się zdenerwowałam niepotrzebnie, jak nawrzeszczałam i jak to Piotruś się przez mój krzyk rozpłakał i jaka jestem na siebie zła, ale zaczęłam przeglądać stare zdjęcia i mi przeszło. Było, minęło, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie mówię że nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki minie mi cała złość na tą moją trzepniętą rodzinę i będziemy wszyscy tańczyć na tęczy i wołać "tuliiiimy", ale... wolę skupić się na tym co dobre. Przynajmniej póki nie znajdę sposobu jak czasem wysłać albo siebie albo ich w kosmos. 

Wracając do zdjęć, to oglądając te stare sprzed prawie roku, i porównując sobie oczywiście z Mai zdjęciami, zauważyłam, że w sumie fajniej jest mieć drugie dziecko. Fajniej, bo się wie, co cię czeka. Przy Mai myślałam, że umrę jeszcze przed samym porodem, ba, umierałam z bólu przy rozwarciu dopiero co zaczynającym się, hehe. Myślałam, że więcej nie wytrzymam. Dłuuugo potem nie chciałam mieć drugiego dziecka, właśnie ze względu na mój niski próg bólu. A przy Piotrusiu cały czas myślałam "to jeszcze nie te bóle, te prawdziwe dopiero się zaczną, spokojnie", chociaż przyznaję, łezka poleciała mi z oka jak przyszła położna, spojrzała na wykres z ktg i radośnie stwierdziła, "ej, tu jeszcze żadne specjalne skurcze się nie piszą". No trochę jednak powinny się pisać, pomyślałam, ja wiem, ze to jeszcze nie to, ale tak zupełnie nic?! I nieśmiało się spytałam, co więc tak mnie boli? Jak nie cholerne skurcze? No to spojrzeli fachowcy jeszcze raz na mnie, na wykres, coś im widać nie pasowało, poprawili - inaczej ustawili - ktg na moim brzuchu i nagle jak strzałki nie poszły w górę! To cholerstwo było ponad godzinę źle ustawione! Tą godzinę, gdzie powinnam sobie spacerować, leżeć pod prysznicem, skakać na piłce, robić cokolwiek poza cholernym leżeniem... Za chwilę okazało się, że to już, na porodówkę zapraszamy, a ja myślałam z tryumfem "Ha! Wytrzymałam!" Już czułam się z siebie dumna Bo to był dla mnie ten gorszy etap porodu. Jeszcze tylko raz się zdenerwowałam jak na salę porodową weszłam, a tam pani położna kolejna zachęcającym ruchem pokazuje na łóżko porodowe i stojące obok co? Obrzydliwe ktg! Cofnęłam się, zaczęłam w lekkiej panice i histerii szeptać "nie, nie, ja nie chcę, ratunku!" ale pani mnie wzięła pod włos i powiedziała, ze "to tylko na chwilkę, tylko króciutki zapis musi być", a jak już się położyłam to po parunastu minutach Piotrek się urodził. Leżał chwilkę ze mną, mogłam go dotknąć, obejrzeć sobie jego plecki i pupcię, bo położyli mi go jakoś tyłem do mnie i już go zabrali do badania i do inkubatora. Czułam się jakbym wygrała los na loterii, że już po a ja logicznie myślę, jestem cała i zdrowa, że przeszłam to, co najtrudniejsze i wszystko ok. Poprosiłam tylko męża, żeby mi zdjęcie pokazał buźki małego, bo on mógł do sali pielęgniarek polecieć a ja dopiero po dwóch godzinach mogłam wstać. Posadzili mnie na wózek, żebym mogła podjechać do synka, ale ja mogłam normalnie iść, stać chwilę i nic mi nie było. Wiedziałam co to obkurczanie macicy i że boli i potem przechodzi i się nie przejmowałam. Wiedziałam, że mogę po paru dniach popłakać, bo takie hormony i popłakałam i już było dobrze. Przy Mai to wszystko było nowością, nieznanym terenem. Przy Mai nie umiałam pieluszki założyć porządnie i poprosiłam pielęgniarkę o pomoc i ochrzan dostałam, że przecież w domu nikt mi nie będzie pomagał! Że mam sama! A ja sama patrzałam na rozebrane chudziutkie ciałko i buźkę czerwoną od płaczu i myślałam, że nie umiem być dobrą matką... Przy synku już od początku wiedziałam, że trzeba nachuchać na chusteczkę, żeby była cieplejsza zanim się pupcię zacznie czyścić i już było krzyków mniej Dziewczyny z sali dziwiły się, że "ten twój to w ogóle nie płacze" 
Ach, wspomnienia... Fajnie sobie to wszystko przypomnieć. I wreszcie zapisać, zanim mnie skleroza dopadnie i będę wszystko mylić. 
I jeszcze jedna korzyść wynikająca z wychowywania drugiego dziecka - jak widzisz, że to pierwsze w miarę wyszło na ludzi, to wierzysz, że z drugim też ci się tak uda
I na koniec: moje dzieci:

Kocham Was!
Podpisano: Wasza mama, co was z trudem i bólem rodziła, ale sobie poradziła!

2
komentarzy
avatar
Cudowne szczęśliwe dzieciaczki . Piękny jest ten spokój w podejściu do drugiego dziecka, jak sobie przypomne ile niepotrzebnego, wręcz z perspektywy czasu śmiesznego stresu przezylam bo np nie przemylam podczas kąpieli gotowana wada buzki lub jednego dnia zapomniałam dać wit d... ehhh może i mnie kiedyś czeka ten piękny okres noworodkowo-niemowlecy bez tej całej nerwowki. Pozdrawiam całą rodzinkę.
avatar
Cudowne szczęśliwe dzieciaczki . Piękny jest ten spokój w podejściu do drugiego dziecka, jak sobie przypomne ile niepotrzebnego, wręcz z perspektywy czasu śmiesznego stresu przezylam bo np nie przemylam podczas kąpieli gotowana wada buzki lub jednego dnia zapomniałam dać wit d... ehhh może i mnie kiedyś czeka ten piękny okres noworodkowo-niemowlecy bez tej całej nerwowki. Pozdrawiam całą rodzinkę.
Dodaj komentarz

Tak na szybko, jedną ręką, bo druga pilnuje, żeby mały klawiatury nie dobił. Dziś bawimy się klockami, ja buduję wieżę, Piotrek burzy. Klocki poleciały dalej niż mogłam sięgnąć nie ruszając pupci z miejsca, a bliżej synka. Mówię więc, wyciągając rękę - daj klocek Piotruś, przynieś mamie! No proszę, daj mamie klocek! i patrzę, a tu Piotrusiek chwyta ów upragniony klocek, patrzy na mnie, przysuwa się i wyciąga rączkę! Daje mi klocek! Na prośbę "daj" reagował już nie raz, ale zawsze to coś trzymał już w ręku, ach, no jestem dumna! 
Mały molestuje teraz męża, to dopisze jeszcze że z Mai też jestem dumna, bo poprawiała dziś niezbyt ładną ocenę z matematyki. Nie wiem, czy dobrze poszło, ale ważne że próbuje Oj, dreptuś już jest u mnie

1
komentarzy
avatar
Idę po klocki! Będę sprawdzać mojego. Ach jak wy działacie stymulująco na rozwój poznawczy młodszego kolegi
Dodaj komentarz

Młodszy kolega, bergamotko, ma nowe wyzwanie! Chyba, że już to spryciarz umie Było tak: wczoraj nie chciało mi się po raz milionowy, a może i miliardowy, ratować Piotrusia z łóżka, jak chciał zejść, a jego chęć zejścia była sygnalizowana zbliżaniem się do krawędzi i zjeżdżaniem główką w dół. Ja zawsze musiałam podbiec, obrócić małego nogami w dół krawędzi a nie głową i mówiłam "Nóżkami schodzimy, nóżkami!" Wczoraj już z daleka zaczęłam mówić o tych nóżkach, i zanim zdążyłam podejść, mały popatrzał, pomyślał, obrócił się SAM i zaczął zjeżdżać w dół łóżka Brawo oczywiście bił sobie też. Potem już z tej radochy, że się nauczył, specjalnie wchodził tylko po to, żeby zejść. 

Dziś odwiedziła nas babcia z dziadkiem i wygląda na to, że lęk separacyjny odszedł na razie w siną dal. Żadnych problemów, hurra! Już się od razu umówiłam z babcią, że w piątek zostawiamy kochanego wnuczka u niej i idziemy z mężem na małe zakupy, może sobie nawet buty kupię na zimę... Bo dalej chodzę w różowych trampkach   Dziwne ubrania to chyba znak rozpoznawczy mam małych brzdąców!

A żeby było jeszcze piękniej, to dziś spałam od 23-ciej do 5 rano... Tylko nie zmienia to faktu, że jest chwilę przed 21-szą a ja kończę te parę zdań i idę spać. Jeszcze tak z rok takich przespanych nocy i może dojdę do siebie  

2
komentarzy
avatar
Ja też dzisiaj myślałam o butach zimowych bo nie mam ale ja prędzej kupię na zalando niż się gdzieś wybiorę raz że do najbliższej galerii handlowej mam. 40 km dwa że musimy. zabierać ze sobą Milunię co wiąże się z karmieniem. w aucie. Twoje trampki to przynajmniej zabudowane ja śmigam w ażurowych balerinkach: ) Brawo dla Piotrusia za nowe umiejętności
avatar
Klocki, schodzenie z lożka, a jutro zaskoczy Cię czymś nowym. Tak nam te dzieci rosną.... A buty jak najbardziej wskazane, zima idzie
Dodaj komentarz

No nie, AntiR, ażurowe balerinki to przebiły moje trampole, masz natychmiast zamówić sobie zimowe kozaki! Z kożuszkiem w środku!
Ja też chciałam najpierw zamówić z ebuty, nawet już mam wybrane ładne, solidne buciochy na wiejskie błotniste drogi, ale jak mam okazję przymierzyć, to wolę tradycyjnie. 

Sosenko, masz rację - a wiesz co czuję? W związku z tym, że powoli nie mam już niemowlaczka w domu tylko małego chłopca? Tak mi się w środku, gdzieś głęboko, tęskni za jeszcze jednym takim bobaskiem... Wiem, ze nie, ktoś musiałby mi zagwarantować, że urodzę zdrowiutkiego dzieciucha, a takiej gwarancji nikt mi nie da, a szkoda! Urodziła nam się w rodzinie przed paru dniami mała Gabrysia, u mojego kuzyna, mam nadzieję, że ich niedługo odwiedzimy, będę mogła sobie chociaż popatrzeć I już się nie mogę doczekać, aż będę ciocią ze strony mojej najmłodszej siostry! A potem najwyżej babcią, ot co!

Wypisałam dziś wnioski do szkoły: o udzielenie zaległego urlopu wypoczynkowego i zaraz potem o wychowawczy do końca czerwca. Jutro Maja zaniesie, ja tylko telefonicznie uzgodniłam z naszą panią kadrową, jak mam to napisać. I załatwione. To mój drugi rok szkolny w domu. Z chęcią wrócę w przyszłym wrześniu, lubię moją pracę, uważam, ze dobrze się z moimi dziećmi w szkole uzupełniamy - ja im daję swoje zaangażowanie w ich rozwój, umiem podchodzić do ich problemów indywidualnie, daję im coś w rodzaju nauczycielskiej miłości (nie wiem, czy takie pojęcie istnieje, ale tak to czuję!) a w zamian dostaję nie dość, że mnóstwo uczucia, to sama też się uczę i rozwijam - jestem bardziej pewna siebie, mam te piękne momenty, kiedy widzę, że coś dobrze wytłumaczyłam, że coś dobrze przekazałam... Kiedyś chciałam być kolejno stewardessą (myślałam, że tak zwiedzę świat ) weterynarzem, psychologiem a w końcu nauczycielem, choć nie byłam na początku zupełnie przekonana, czy to dobry wybór. To było jak zaaranżowane małżeństwo z rozsądku, które okazuje się udanym  

Pietruszek się zaraz obudzi, Maja za pół godzinki wraca ze szkoły, eM. z pracy - pora zabrać się za smażenie naleśników. Odkąd muszę robić bezglutenowe, zawsze trzymałam się gotowych przepisów, różnych, ale zawsze czyichś. A dziś udało mi się pójść na żywioł - dałam trochę mąki owsianej, duuużo ryżowej i trochę ziemniaczanej; i o dziwo wyszły pyszne! Bo bezglutenowe gotowanie w moim przypadku ma taki feler, że rzadko cos mi się udaje powtórzyć tak samo dobrze, jak za pierwszym razem, a już w ogóle jest dla mnie tajemnicą, czemu coś mi raz wychodzi, a drugi raz już nie... Dziś mam pyszne naleśniki, a jutro będę wymyślać od nowa

2
komentarzy
avatar
U mnie są dziś naleśniki z maki orkiszowej, nawet kot się skusił.
avatar
Uuu, to kotek też bedzie zdrowiutki
Dodaj komentarz

Zaczęła się jesień i coraz więcej słychać o choróbskach, problemach z odpornością. O tym, że warto w sprawdzić i przebadać dziecko w poradni alergologicznej to już wszyscy - lekarze i mamy - wiedzą, a ja chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, u nas bagatelizowaną. Częste i łatwe łapanie chorób, obniżona odporność może brać się także z nieleczonej celiakii. Niestety nie jest to tak łatwe do wyłapania jak alergia na gluten, bo alergie ujawniają się dość szybko po wprowadzeniu danego produktu, a celiakia może od środka niszczyć organizm i nie dawać wyraźnych objawów związanych z układem pokarmowym, tylko właśnie dawać wszelkie objawy obniżenia odporności - afty, anemia, stany zapalne na skórze. Bardziej typowe są problemy z przybieraniem na wadze, biegunki czy na odwrót - ciągle zaparcia. Może warto porozmawiać z lekarzem - pediatrą - o skierowaniu na przeciwciała pc transglutaminazie tkankowej w klasie IgA (chyba że występuje ogólny niedobór białek IgA, wtedy w klasie IgG) - to na dzień dzisiejszy najbardziej czułe badanie wykrywające celiakię. Do pełnej diagnostyki wykonuje się też biopsję jelita, ale to u dzieci można pominąć, jeżeli wykryje się przeciwciała. 
Ja sama odkąd pamiętam chodziłam najpierw tylko z katarem (ale dosłownie ciągle), potem, jak byłam nastolatką to oprócz zwykłych przeziębień, gryp czy chorego gardła, jak wszyscy, miałam wiecznie zapalenie zatok. Laryngolog zrobiła sobie ze mnie żyłę złota, bo niemal co tydzień chodziłam do niej na czyszczenie zatok, blee, ale na chwilę pomagało. I nic więcej nie potrafiła zaproponować. Miałam badaną odporność i wyszedł niedobór białek odpornościowych IgA, tych, które odpowiadają właśnie za błonę śluzową nosa, gardła, itp., dostałam jakąś szczepionkę doustną, rzeczywiście chwilę pomogło. Ale znowu - dalej nikt nic nie badał... A już wtedy powinnam mieć badania w kierunku chorób autoimmunologicznych, może wiedziałabym o celiakii wcześniej... A tak zaczęłam, już po urodzeniu Mai, męczyć się nie tylko z zatokami, ale i bolącym brzuchem, tak po troszku, coraz bardziej bolącym. Moja mama wysłała mnie w końcu do immunologa i za jej namową poszłam i w końcu, w wieku 34 lat zostałam postawiona na nogi A mój organizm już tracił wszystkie siły, zostałam wysłana na urlop zdrowotny i pierwsze tygodnie po prostu sobie przeleżałam i spałam, jedząc kleik ryżowy  

A potem, po dwóch latach od leczenia, mam małego Piotrusia Który już się obudził, to tylko dopiszę szybko - warto spojrzeć i pod kątem choroby trzewnej. Przeciwciała to zwykłe, niestraszne badanie krwi. No i mocno wszystkie mamy chorych bąblów pozdrawiam! A, i kiedyś w wywiadzie jedna pani doktor od dzieci mówiła, że ok 8 infekcji rocznie u małego dziecka, przedszkolnego, to norma, żeby się układ odpornościowy zbudował... Także tak

0
Dodaj komentarz
avatar
{text}