avatar

tytuł: myśloodsiewnia

autor: kropka_

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

dobrą!

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

nie dowierzam

dzisiaj krótko (mimo dłuugiej przerwy), bo bardzo mi się nie chce. 
po 1 - będzie córka! wiemy od połowy lipca i się z faktem oswajamy. przy Eryku, było mi obojętne, aż dowiedziałam się, że chłopiec. później przez resztę ciąży przeżywałam, że noszę w sobie małego siusiaka i jak toto się obsługuje. teraz wszyscy mi mówili, że ma być córka, więc chciałam chłopca, bo mi go było szkoda, że nikt go nie chce. poza tym w szpitalu lekarz powiedział, że na 50% syn, no i teściu ma dwóch synów, więc byłam przygotowana. ale córka, te wszystkie sukienki, lalki, później malowanie paznokci, podbieranie mi ubrań, to może być ciekawe. 
po 2 - od jakichś trzech tygodni jesteśmy na swoim. i chociaż brakuje nam praktycznie wszystkiego (od szklanek, talerzy, po rolety, szafy, szafki itd.) to jednak cieszymy się nieziemsko. ja to już byłam na granicy załamania, a i mąż nie był bynajmniej okazem zdrowia (psychicznego), więc przeprowadziliśmy się w samą porę. 
po 3 - bardzo źle znoszę tą ciążę. przy Eryczku to była bułka z masłem. i jeśli narzekałam (a narzekałam!) to zaprawdę powiadam nie wiedziałam co czynię. jeśli za trudną ciążą pójdzie trudne dziecko, to ja idę do lasu i nie wracam. bo Eryczek to kochane dziecko jest, oprócz... karmienia. no po prostu dramat. nie wiem na ile to jest kwestia przejścia z kuchni babci, na kuchnię mamy, na ile kwestia sposobu karmienia, ale mamy dramat. z jednej strony nie jestem za zmuszaniem człowieka do jedzenia, a z drugiej jak mi pluje wszystkim, to zaczynam sobie włosy rwać. a przecież obiektywnie nie jest źle. podam przykład z dzisiaj (pomijając poranną butlę 180 ml): śniadanie - jajecznica z 1 jajka i dwie małe kromki chleba, zjedzone prawie całe, ale dopiero po "namowach"/karmieniu, bo sam z siebie to wstawał od stołu i szedł, przez obiadem - mała garść malin i kilka jeżyn, obiad - zupa ogórkowa, zjedzona powiedzmy połowa miseczki, ale od początku bez narzekania, drugie danie - spaghetti, taka delikatna wersja naszego - zjedzone może 4 łyżeczki i koniec/plucie, to jednak nie przeszkodziło zjeść człowiekowi na spacerze całego banana! (wystarczyło powiedzieć, że mam i potem w zasadzie sam wołał), kolacja - dwie kanapki z bułką, masłem i serkiem śmietankowym, zjedzone prawie w całości (bez kilku kęsów), do spania będzie jeszcze jedna butla 210 ml. same widzicie, że ogólnie nie jest źle, chyba po prostu mamusi obiadki nie smakują. dodam, że babcia karmiła przed telewizorem i ogłupiała i dziecko najczęściej zjadało wszystko. ja nie uznaję karmienia przed TV, już nie wspominając, że nie mamy telewizora, a jak karmiłam przez 2 dni przed telefonem (nasze dziecko ogląda tylko pociągi i serio są takie filmiki na youtube) to dosłownie dostawałam szału. a dwa u babci zupy najczęściej były papkowate, a na drugie ziemniaki i jogurt, więc może to też kwestia konsystencji. człowiek musi się od nowa nauczyć, że są inne konsystencje, ale też smaki itd.     

1
komentarzy
avatar
Jak na moje to on całkiem sporo je No ale ja mam słabą skalę odniesienia bo Wit to chyba głównie powietrzem i energią słoneczną żyje A na kiedy masz termin? U nas drugi chłopak, też się nasłuchałam, że teraz to by dziewczynka się przydała, że może następnym razem itp. - takie tam ludzkie gadanie. Oby zdrowe było - banał, ale sama prawda
Dodaj komentarz

to znowu ja, i znowu kazałam na siebie długo czekać. ale w tej ciąży pisanie jakoś mi nie idzie. raczej nie dlatego, że to druga ciąża, nie wprost. po prostu więcej na głowie, więcej problemów, stresów itd. tak sobie tłumaczę bynajmniej. 
na wstępie pragnę zdementować, że moje dziecko nie je. za szybko zaczęłam panikować, a sytuacja nie trwała nawet tygodnia, może dwóch. oczywiście mi się wydawało, że ma tak od zawsze i że inaczej już nigdy! nie będzie, ale jest dobrze, bardzo dobrze. owszem zdarzają się gorsze dni/gorsze posiłki, ale jak wszystko podsumować do kupy, to dziecko zjada aż nadto. i głodne potrafi samo się domagać. również ciastek, chociaż generalnie woli owoce. w ogóle zauważyłam, że im bardziej sobie odpuszczam (i to na każdym polu i nie tylko w kwestii dziecka) tym jest lepiej. takie panie cuda. 
jutro stuknie mi 33 tydzień ciąży i to już nie są przelewki. powoli zabieram się za pakowanie do szpitala, chociaż ni w ząb nie wiem gdzie urodzę, już nie wspomnę jak. strasznie się tego porodu obawiam, bo skoro ciąża taka inna, to aż nie wiadomo w którą stronę mnie poniesie z rodzeniem. chciałabym, żeby w tą lepszą, ale wciąż mi się tłuką po głowie "perypetie" Rybuu i nie umiem ich stamtąd wydostać. zaczęłam też puchnąć, w zasadzie to z dnia na dzień i w ogóle mi się to nie podoba. 
wsparcie/pomoc mam jako tako zorganizowane i serio podziwiam te wszystkie samotne matki, albo kobiety których teściowe, czy mamusie się wypinają, albo po prostu mieszkają daleko, bo ja sama nie dałabym rady. i raczej nie zamierzamy się dalej rozmnażać (bo wizja trójki dzieci, lub więcej jest kusząca, dopóki nie ogarniesz, że to ty będziesz chodziła z brzuchem, rodziła, karmiła własną piersią i nie miała życia innego od domowego). a jak mimo wszystko wpadniemy to najpierw uduszę męża, a potem co robić urodzę i wychowam jak swoje.  
w ogóle to na razie do mnie nawet nie dociera, że ja/my będziemy mieli dwoje dzieci. ja nawet nie wiem kiedy Eryk tak urósł, jak przecież ledwo przed chwilą przywieźliśmy toto małe, bezbronne ze szpitala. i że teraz takie drugie małe, maniuńkie nam się trafia. do tego dziewczynka, no nie mogę uwierzyć, no. chociaż kto jak nie ciężarna ma być bardziej świadomy nadchodzących zmian. a mimo to ja tego nie ogarniam. 

0
Dodaj komentarz

czas zasuwa, a ja ledwo go doganiam. za mną już 37 tydzień ciąży i w sumie bardzo chciałabym już urodzić. pan od USG powiedział, że jeśli donoszę do 40 tygodnia, to mała będzie miała 4 kg, więc same rozumiecie, skąd to chciałabym. poza tym jestem mega popuchnięta, szczególnie jeśli cały dzień jestem na nogach i sama ważę prawie 70 kg. a startowałam z 52. kręgosłup to tak mi siada, że szok i niedowierzanie. jakby mnie ktoś co kilka minut okładał ciężką deską. nie ma też dla mnie dobrej pozycji do leżenia, bo na plecach mega niewygodnie (musiałabym mieć chyba nogi na suficie), na brzuchu nie, bo... brzuch (musiałabym mieć chyba materac z dołkiem), a leżąc zbyt długo na lewym, lub prawym boku, coś mnie piecze w bebechach, albo mam wrażenie, że dostaję odleżyn. generalnie najlepiej mi się siedzi z nogami w górze, ale w nocy to już się nie sprawdza. no i te wycieczki po siku. non stop wycieczki. można zwariować. 

o mojej gin. mogłabym napisać osobny wpis, ale szkoda mi czasu i nerwów. za to o Eryku mogłabym mówić i pisać godzinami. dla mnie to dziecko jest fenomenalne. tak jak przez pierwszy rok macierzyństwo było dla mnie jednym wielkim zamartwianiem się o jego prawidłowy rozwój, tak teraz dziecko rozwija się samo z prędkością światła i każdego dnia czymś mnie zaskakuje. aktualnie moje niespełna dwuletnie dziecko buduje zdania. śmiesznie to brzmi bo po każdym wyrazie robi pauzę, ale zdania są bardzo logiczne. np. - co. tata. dał. dzidzi?, - kto. dzwoni. do. mamy? - mama. robi. siku. - co. dzidzi. chce., - tata. titid. i tym podobne. bo ciągle dochodzi coś nowego. potrafi też dokończyć niektóre piosenki/wierszyki, np. mama śpiewa: była sobie baba... a on dopowiada: ... jaga i bardzo się cieszy. mama śpiewa: miała chatkę z... a on dopowiada: ... z masła itd. oczywiście nie żeby tak wyraźnie, ale mama rozumie. mama czyta z niego jak z otwartej księgi. 

jeśli chodzi o nocnik, to dopiero zaczynamy tą przygodę. wyszło w sumie samo, bo ja z racji tego, że nie mogę dźwigać i generalnie oszczędzam się to jakoś specjalnie nie zachęcałam. aczkolwiek przy każdej wizycie w łazience (bo oczywiście mój człowiek idzie do łazienki za mamą! zawsze!) opowiadałam co to jest, do czego służy. raz na jakiś czas nawet zawołał, że: - mama. siusiu!, ale nie było z tego ani kropelki, już nie wspominając o dwójce. aż pewnego dnia coś sobie urodził w głowie, kazał się posadzić i poszło od razu wszystko. teraz z nocnika korzysta regularnie, w sensie codziennie, ale pampersy nadal potrzebne, bo to jest takie korzystanie towarzyskie, i nie każde siku, już nie wspominając o kupie się załapuje. poza tym obok obowiązkowo muszą być odpowiednie akcesoria (ostatnio magnesy-cyferki, wcześniej pchacz, zresztą też z cyferkami), a zawartość nocnika potem uroczyście trzeba wylać do sedesu i zrobić - papa! przed wycieczką do szamba. do niedawna od nocnika była tylko mama, ale na szczęście tacie już też wolno. do reszty świata dopiero się przekonuje. 

widać zresztą jak bardzo jest ze mną związany, i jeśli tylko jestem pod ręką to najlepiej, żebym wszystko przy nim robiła ja. ale też w miarę możliwości daje sobie wytłumaczyć, że np. teraz mamę boli brzuszek i babcia przewinie/nakarmi. albo, że np. mama z tatą jadą do lekarza i nie ma płaczu/histerii, tylko jeszcze powie: - tata. mama. jedzie. papa. wieczorne mleko też niby tylko daje mama, ale jak mówię, że teraz mamusia idzie się wykąpać, to jakoś to przyjmuje i nagle tata może i nakarmić i ululać i jeszcze do tego jest fajnie. za to od kąpania jest przede wszystkim tata i jak wejdę do łazienki to zaraz krzyk: - mama. idzi. (tłum. mama idź sobie), a jak się pytam gdzie, to mówi: - mlemle (tłum. idź zrób mi kobito mleko). no zjadłabym to moje dziecko. 

trochę martwię się, że tyle moich myśli nie zajmuje córcia, ale też nic na siłę. na razie córka to dla mnie etap - ciąża. kiedy urodzę będę zachwycona, zakochana, a przynajmniej tak to sobie wyobrażam. oczywiście jest też strach jak to będzie z dwójką, jak sobie z tym poradzi Eryk, ale też nie ma co prorokować, wyjdzie w praniu. każda historia jest inna. 

wracając do porodu: termin/40 tydzień przypada równo w urodziny męża. natomiast równo dwa tygodnie wcześniej urodziny mam ja, więc temat prezentów urodzinowych mamy w zasadzie załatwiony. chociaż jeśli o mnie chodzi to ja sobie jeszcze życzę tort bezowy, o czym bezogródek powiadomiłam męża, bo szczególnie ostatnio z moim mężem jest tak, że czego sobie nie napiszę na czole, to nie będzie. ale to też temat na osobny wpis, i w sumie nawet nie wiem, czy chcę to wałkować akurat teraz, albo czy w ogóle.  

1
komentarzy
avatar
kropeczko, pozdrawiamy z Pietruszkiem, życzymy lekkiej końcówki, to już prawie już... i wiesz co, czasem tak bywa, że lista dla męża musi być, czasem trzeba po prostu liczyć tylko na siebie, ja już nawet się nad tym nie zastanawiam. Chyba nie ma w tym nic złego? Mężom ciężko przychodzi domyślanie się, my za to czasem myślimy za dużo
Dodaj komentarz

dałabym jedną rękę i jedną nogę, że urodzę pomiędzy naszymi urodzinami. no bo skoro Eryk, gdzie zagrożenia przedwczesnym porodem nie było żadnego, urodził się dzień po 38, no to przecież oczywista to rzecz, że mała urodzi się jeszcze wcześniej. no bo trudniejsza ciąża, no bo krótka szyjka itd. w efekcie od skończonego 38 tygodnia siedziałam jak na szpilkach, każdy dzień, to mógł być TEN dzień, i kurde w mordę nie był. psychika zaczęła mi siadać, bo jeszcze waga człowieka i już nawet miałam takie myśli, że nie urodzę w ogóle. aż tu nagle jak nie bachnie (30/11, trzeci dzień po terminie!) tak szast prast i witamy na świecie JULIĘ! bóle zaczęły się ok. 5 nad ranem. znowu krzyżowe, nie jakieś tam skurcze. chwila moment i już mnie pykało co 10 minut. potem co 8. w samochodzie byliśmy po godzinie 7 - skurcze co 6, pod koniec co 4 minuty. na każdy skurcz solidna wiązanka przekleństw. godzina 8:30 my już (dopiero!) na IP. potem szybciuto szybciutko na porodóweczkę (rozwarcie na 5 cm!) a o 11:33 było już po wszystkiemu. chciałabym móc napisać, że poród był lekki, ale nie był. 3.860 kg, dł. 56 cm (główka 35 cm!) więc sobie wyobraźcie. dodatkowo łożysko się odkleiło więc w bonusie dostałam jeszcze łyżeczkowanie. na szczęście! uparłam się, że będę rodziła w Warszawie, mimo że teraz mamy daleko (ponad 70 km) i to była dobra decyzja, mimo że jechaliśmy jakieś 1,5 h. tutaj lokalnie, gdzie na cały szpital jest jeden anestezjolog i który albo ma dyżur, albo nie ma, a jak ma dyżur, to albo ma czas, albo nie ma - po pierwsze na bank byłabym łyżeczkowana na żywca, po drugie, ale w sumie to po pierwsze - nie wiem, czy w ogóle udałoby im się bez problemu odebrać tą moją dużą kobitę. a ja też łatwym pacjentem nie byłam, a i młoda niczego nie ułatwiała. pod koniec utknęła w kanale rodnym, delikatnie owinęła się pępowiną i przez kilka sekund od wyjścia z brzucha wszyscy zamarliśmy bo była sina, nie płakała, nie ruszała się. generalnie nie jest to coś co będę miło wspominać, czy w ogóle wspominać. i wiem na pewno, że właśnie przez to jak znoszę ciążę i później poród nie chcę mieć więcej dzieci. nie i już. sam pobyt w szpitalu bardzo ok., lepiej niż za Eryka. obsługa nieco milsza, jedzenie jak zawsze marne, ale to najmniej ważne akurat. 


godne zapamiętania jest za to jak Eryczek przywitał siostrę. wcześniej mąż pokazywał mu zdjęcia siosi i moje ze szpitala więc już wiedział, kogo się spodziewać. jeszcze wcześniej całował brzuszek i mówił do niego. jak przyjechaliśmy to ja się poryczałam, bo wiadomo nie widziałam człowieka kilka dni, ale dostałam szybkiego buziaka i młody już przy samochodzie bo tam jest siosia! siosia! wnieśliśmy ją do domu, od razu do przewijania, karmienia, a Eryczek już biegnie po bubu (buty), bo wyjęłam takie jeszcze jego stare niechodki i mu kiedyś powiedziałam, że będą dla siosi i kilka dni je nosił jeszcze przed porodem i wszystkim mówił, że dla niej, a w dzień kiedy ją zobaczył chciał jej od razu zakładać. później jak karmiłam to teściowa przyniosła mi kanapkę, a młody myślał, że to buła dla siosi, no bo on przecież je buły, więc mówi "dzidzi da bubu siosi" (a bo w ogóle to Eryk jest dzidzi, a Julia - to siosia i kropka, inaczej nie da sobie powiedzieć), więc mu tłumaczymy, że siosia ma jeszcze mały brzuszek i pije tylko mleczko, to już mu się łezki wezbrały. zorientował się też, że siosia ma swojego smoczka, więc kolejny płacz bo jej nie daliśmy (a prawda jest taka, że ona nie chce monia, pluje nim), więc znowu tłumaczenie, że siosia zdecyduje kiedy chce monia, tak jak Eryczek decyduje. generalnie widzę, że on ma do niej takie opiekuńcze podejście, ale oczywiście jest też mocno zagubiony i zdezorientowany w tym wszystkim. jak ona płacze, to na początku też płakał z nią. zresztą w nocy budzi go jej płacz i wtedy też czasem się rozpłacze, bo jest wystraszony. widzę, że bardzo potrzebuje naszej uwagi i miłości, i trochę zaczyna dokazywać, żebyśmy bardziej na niego zwracali uwagę. i już widzę, że nie będzie łatwo pogodzić opiekę nad dwójką bo Julia na razie jest nieodkładalna do łóżeczka, lubi i domaga się tulenia itd. póki co w domu jest mąż, teściowa pomaga na zmianę z moją mamą, ale w którymś momencie to się skończy i nawet nie chcę myśleć co dalej. poza tym serce pęka mi na pół patrząc jak Eryczek się ode mnie nieświadomie odsuwa. no bo widzi, że ciągle jestem przy siosi, więc teraz tata całuje jak się uderzy (mówi: mama nie), albo że dzidzi (czyli on) jest taty, a siosia mamy. wiem, że to może przejściowe, że to pierdoły są, ale kobiecie w połogu łzy wyciskają. to chyba tyle. przepraszam że tak chaotycznie, ale i tak że w ogóle coś mi się udało naskrobać. 

1
komentarzy
avatar
Gratulacje Przechodziłam z moimi dziewczynami podobne rozterki i taką w sumie próbę radzenia sobie z pojawieniem się siostry - Mamo ty zajmij się nią, ja wolę tatę... W końcu się to wszystko poukłada :*
Dodaj komentarz

jest ciężko. bardzo ciężko. po pierwsze Julka jest prawie nieodkładalna. jeśli nie śpi MUSI być na rękach. inaczej się drze. specjalnie nie piszę, że płacze, bo ona się drze. tak jakby ją obdzierali ze skóry i... posypywali solą. wszystkie moje założenia i plany, że przy drugim będę wyluzowaną matką wzięły w łeb, baaa, ja sama najchętniej dałabym sobie w łeb. 

kupiliśmy w sumie sześć rodzajów smoczków i żaden nie pasuje. po prostu nie znosi smoczków i już. owszem w szpitalu miała krótki epizod (z inicjatywy męża), ale jak tylko się zorientowała, że to nie jest cycek i że mleko nie poleci to nie chce i już. także nawet w ten sposób nie mogę sobie kupić chwili spokoju. jej zdegustowana mina i ten krzyk wyrażają więcej niż tysiąc słów. wczoraj w akcie desperacji kupiliśmy bujaczek, ale działa jak smoczek, całe 3 sekundy. następna w kolejce jest chusta, tylko się musimy odkuć, bo ZUS ciągle mi zalega z częścią pensji za listopad, a macierzyński jeszcze oblicza, jakby to była jakaś wyższa matematyka. no w każdym razie, jeśli chusta nie pomoże, to moje pomysły się kończą. najgorsze, że wiem już co to jest hajnid. koleżanka wskazała mi nawet grupę na fb "wymagająca" czy jakoś tak i tam to dopiero można wpaść w depresję. jakie tam są hajnidy to głowa mała. nasz przynajmniej jakoś przesypia noce, oczywiście z pobudkami na przewijanie i cyca i ma jedną wyraźną drzemkę w ciągu dnia. drze się tylko w tym pozostałym czasookresie. niestety drze się też statystycznie co drugi spacer. 

biorąc pod uwagę to jaka jest Julka zajmowanie się dwójką człowieków jest niewykonalne. no chyba, że Eryk będzie żył powietrzem, albo sam się ubierał, robił, śniadanie, czyli tak jak napisałam niewykonalne. pomagają babcie. trochę moja mama, pomiędzy zagranicznymi wyjazdami do pracy, trochę teściowa. oczywiście takie pomaganie ma swoją cenę. generalnie moja psychika jest zaorana. moja mama już dwa raz mi wypomniała, jak to mi pomaga, a teściowa też chociaż może bardziej subtelnie daje do zrozumienia że ją przeciążamy. najsmutniejsze jest to, że my takiej realnej, dość regularnej fizycznej pomocy to potrzebujemy może od pół roku, no i owszem będziemy potrzebowali jeszcze przez jakiś czas, ale jakoś nikt nie pamięta, że dotychczas z ich dzieci byliśmy najbardziej samodzielni, i to na tyle samodzielni i samowystarczalni, że jeszcze im pomagaliśmy. ba! ja się za dzieciaka zajmowałam dużo młodszymi siostrami i nikt mnie o zdanie nie pytał. czy chcę, czy mogę, czy mam czas. także najchętniej bym im bardzo "serdecznie podziękowała", ale wiem, że sobie nie poradzę. nie bez szkód. a poszkodowany byłby Eryk. no więc zaciskam zęby i to znoszę. jestem pokorna, okazuję wdzięczność i kur... aż się we mnie gotuje. 

no ale jesteśmy w takiej sytuacji finansowej, że na razie żadne opiekunki nie wchodzą w grę. w domu tyle pilnych rzeczy prosi się o realizację, że aż się odechciewa. po pierwsze łóżko. śpimy na pożyczonym, dopóki nie urodziłam i nie karmiłam było naprawdę ok., ale teraz to jest koszmar. w łazience brakuje lustra. mamy gołe okna, więc w kolejce są też rolety. brakuje szaf, półek praktycznie w każdym pomieszczeniu. już nie wspomnę, że na podwórku na gwałt potrzebna kostka, bo przy deszczowych pogodach to można się do nas dostać tylko traktorem, albo helikopterem. 

biorąc pod uwagę to jak "chowa się" Julka i niełatwy poród, a wcześniej niełatwą ciąż to cóż... nie ma na razie mowy o totalnym zauroczeniu dzieckiem. owszem zajmuję się nią jak Bóg i inne poradniki przykazały, ale wyczuwam też w sobie pewnego rodzaju chłód i dystans. pamiętam, że uczucia do Eryka też budziły się we mnie powoli, więc daję sobie czas. ale prawda jest taka, że na razie jeśli tylko mam wybór wolę zajmować się Erykiem. nawet teraz kiedy zrobił się trudny i humorzasty, np. biega po domu z gołą pupą, nie chce się kąpać, nie słucha się itd. ale tego czasu dla niego mam wyraźnie mniej i widzę, że on to podświadomie przeżywa i ja zresztą też. pocieszam się, że nie liczy się ilość spędzonego czasu, ale jakość, więc to co nam zostaje staram się wykorzystywać maksymalnie. 

przestałam też walczyć z tym że spędzanie z dzieckiem czasu wg mojego męża to włączanie mu filmów na youtube. na kilka godzin! niech każdy buduje sobie swoje relacje z dziećmi, a one kiedyś niech same ocenią. zresztą, tak bardzo szczerze, kiedy pojawia się drugi człowiek, chcesz żeby tego pierwszego zabrał ktokolwiek i gdziekolwiek, bo co by z nim nie robił bo to i tak lepsze niż żeby dziecko stało koło ciebie jak mała sierotka z moniem w buzi, z pieluszkami w rączkach, z oczkami jak kot ze shreka patrzącego jak znowu karmisz/nosisz/zabawiasz małą. taka smutna prawda. 

p.s. że święta za dwa dni? nie ogarniam  

1
komentarzy
avatar
Biedna jesteś, kropeczko, ale to tylko początek taki ciężki, będzie lepiej, niech tylko mała będzie miała te pół roczku, zacznie się śmiać, bawić, a za rok to już będziesz z nimi choinkę stroić a potem to w ogóle już tylko kawę pić i tylko dyspozycje wydawać, ty synku porządek a ty córciu ciasta
Dodaj komentarz

melduję, że jest lepiej! o jakieś 5%. bąki / kolki puściły na tyle, że nie trzeba tyle nosić. w ogóle w ciągu dnia nosimy coraz mniej, ale wożenie w wózku dalej na topie. mówię Wam ile my już kilometrów zrobiliśmy po mieszkaniu to głowa mała. i niestety Julka ma czujnik ruchu, więc każde zatrzymanie się, zwolnienie itd. to jest od razu załączenie się alarmu, czytaj: dziecko zaczyna płakać. nie jest to już może darcie się, ale takie marudzenie, stękanie, no że nie da rady zostawić, porzucić, nie bujać dalej. a Eryk robi się zazdrosny. i podły. w sumie też bym była jeśli przez większość dnia słyszałabym: "zostaw", "cicho", "nie teraz" itd. dlatego dalej praktykujemy oddawanie go do teściowej, a ja radzę sobie sama z Julką. zresztą wtedy ona dopiero normalnie śpi, bo matkę traktuje jak cycka i długa drzemka jest tylko wtedy kiedy można się w dowolnym momencie dossać. wiadomo, że nie mogłabym sobie na to pozwolić, gdyby Eryk był w domu. w ogóle podziwiam matki, które dają radę z dwójką z taką różnicą wieku, mnie to po prostu przerasta. Julia to nie jest słodki bobasek, którego sobie odłożysz do łóżeczka/wózeczka np. na czas karmienia Eryka. również wspólne spacery odpadają, bo ona się tak drze, że gdybym miała do tego wszystkiego dodać Eryka, to ona by tam chyba zapaści dostała. z tego powodu zresztą nie cierpię spacerów. jeszcze zanim wyjdziemy z domu mam dosyć, a i tak dobrze jeśli drze się tylko w domu. bo na spacerach też potrafi płakać, ale rzadziej. już nie co drugi, tylko co trzeci, czwarty. przy niej jak dwa-trzy razy w tygodniu jesteśmy na dworze to jestem z siebie zadowolona, a przy Eryku pamiętam, że raz w tygodniu nie poszłam i był dramat. darować sobie nie mogłam, cały dzień o tym myślałam. przy trzecim to się już chyba tylko okna w chałupie otwiera i wietrzy. 
bardzo mi niestety siada psychika przez to wszystko. jestem wewnętrznie rozdarta, bo z jednej strony "oddaję" Eryczka, a z drugiej nie poradziłabym sobie z dwójką. chociaż na wszelkie sposoby tłumaczę sobie, że on i tak jest już wygrany bo miał mnie dłużej ze względu na szybką drugą ciążę, no i on pójdzie do przedszkola dopiero (już!) tego roku we wrześniu (oczywiście jeśli zostanie przyjęty, co nie jest takie oczywiste bo rocznikiem jest za młody). z kolei Julia zaraz po roku będzie oddawana teściowej, a ja wracam do pracy, a na dwa latka pewnie żłobek, co Eryka ominęło. częste i długie delegacje męża też nie pomagają. ostatnie dwa tygodnie raz trzy dni, raz pięć go nie było i od poniedziałku znów wyjeżdża na pięć dni, także ten. a ja nawet włosów nie mam kiedy ufarbować. grubo ponad drugi miesiąc. 
gdzieś po drodze zaliczyłam tak a propo łyżeczkowanie, bo pomimo upływu 6 tygodni dalej sporawo krwawiłam. do lekarza wybierałam się przez następne trzy tygodnie, ale jak już dotarłam, to od razu skierowanie do szpitala. oczywiście od razu problem co z Julią, bo ona ani smoczka, ani butelki. tu blisko na bank zatrzymaliby mnie w szpitalu na kilka dni, bo tu jest taka polityka, więc w końcu wylądowaliśmy w Warszawie, tam gdzie mi to że tak powiem "zrobili". oczywiście pojechaliśmy z Julią. teoretycznie była możliwość przyjęcia z dzieckiem, ale w praktyce zrobili z tego taki problem i zaczęli wyliczać tyle przeszkód, że skończyło się że mąż czekał z nią na korytarzu, a ja dochodziłam z bufetem. no ale koniec końców wszystko skończyło się dobrze, wyszłam jeszcze tego samego dnia, teraz już w ogóle nie krwawię i tylko znowu nie mogę się wybrać na kontrolę. 
szkoda, że nikt mi wcześniej nie powiedział, że dziecko po dziecku to jest taka orka. drugi raz poczekałabym, aż Eryk byłby chociaż o rok starszy. taki no wiecie przedszkolak. owszem też byłby wtedy "oddawany", ale to byłoby takie bardziej naturalne/normalne, no i nikogo byśmy nie obciążali. dlatego w najbliższym czasie, a najprawdopodobniej w ogóle dzieci nie planujemy. być może się powtarzam, ale podziwiam rodziny z np. piątką dziećmi, tak co dwa lata. ja bym już w trzeciej ciąży wylądowała w psychiatryku. ba! są takie dni, że ja już teraz czuję się jak na psychiatryk. 
p.s. i jak to w życiu bywa, akurat dzisiaj kiedy tak narzekam na sytuację, w tym na Julię ona sobie smacznie śpi już chyba drugą, a może nawet trzecią godzinę z rzędu. i to pomimo, że Eryk jest w domu i robi hałas. dużo hałasu. a moje cycki siedzą ze mną tutaj przed komputerem. 

1
komentarzy
avatar
Jak ja Cię rozumiem...mam różnicę wieku 2 lat między dziećmi. Rok temu byłam w identycznej sytuacji, jak Ty, nie miałam gdzie oddać synka i przez 8 miesięcy miałam dwójkę maluszków w domu... wiem, co przechodzisz. Nie miej wyrzutów sumienia, że oddajesz synka, to jest dla niego lepsze. Poza tym wiele dzieci w tym wieku musi iść już do żłobka, gdzie są m.in. różne wirusy, choroby... a on jest od tego bezpieczny dzięki temu, że jest drugie maleństwo. To wszystko się kiedyś skończy. Natomiast za rok będą się już ze sobą pięknie bawić, całować, tulić, nawet dogadywać, zobaczysz... dzięki temu, że masz dużo na głowie, ten rok szybko zleci i odetchniesz z ulgą. Dbaj tylko o to, żeby się wysypiać jak najwięcej, bo wyspany człowiek jest spokojniejszy i wszystko lepiej mu idzie. Przytulam mocno.
Dodaj komentarz
avatar
{text}