'Cukierki, cukierki, szeleszczą im papierki...'
'Idziemy do zoo, zoo, zoo...'
'Studio stodoła, złaź z kanapy wooooła...'
'Jadą, jadą misie, la la la...'
'Ja jestem pan tik tak, a to mój mały świat...'
A także przeróżne greckie zwierzęta, kształty i liczby plus angielskie części ciała i kolory. Wszystko. Na pamięć. Znamy już wszystko.
'Kto łaciaty ogon ma? (to ja śpiewam z youtube)
Krówka muuuuuwkaaa! (tu wtóruje starsza i młodsza)
Cały brzuszek w łątki ma (to ja znowu)
Krówka muuuuwkaaaa! (tu dziewczyny)
Antenka dyryguje rekoma, rusza ustami tak jak dzieci śpiewają, kręci głową w takt i buczy jak krowa po czym samodzielnie zmienia na inną piosenkę, a w międzyczasie młodsza pyta starszą:
- O czym jest ta piosenka?
- Nie mam pojęcia - odpowiada starsza wzruszając ramionami i wraca do kolorowania dinozaurów.
Ja smażę kotlety i doznaję olśnienia. Przecież one zupełnie nic nie rozumieją. Ok, po tylu miesiącach torturowania nas tymi samym piosenkami każdy chyba zacząłby śpiewać w danym języku i tak właśnie jest z dziewczynami. One śpiewają po polsku płynnie choć pojęcia nie mają co, Antenka cudownie naśladuje, udaje, wtóruje, tak jakby wiedziała co jest co, ale przecież ona sama nie wie o co chodzi. No bo skąd ma wiedzieć że ogon to ogon? Że łaciaty ma łatki, że brzuszek to brzuszek a mleko jest białe. Niby takie oczywiste, ale nie zdawałam sobie do tej pory z tego sprawy. No i się zaczęło...
- Antenko gdzie masz oczy?
Do tej pory moje dziecko super wiedziało gdzie jest telefon, buty, kotek, piłka, i... cipcia. Tak... Odkąd zaczęłyśmy razem się kąpać musiałam jej wytłumaczyć, że to czego na co dzień sobie nie pokazujemy, a co ją tak interesuje to cipcia. Wytłumaczyłam jej że mama ma swoją a ona swoją. I git. Nie ma że nie wolno, a fuj, tutaj nie dotykaj. Luz. Jest cipcia i tyle. Ja mam swoją ona swoją.
- Gdzie nosek? O tu - pokazuje dotykając swojego nosa a potem jej - A uszy?? O tu, tu są uszy. A cipcia?? Brawo!!! Tak, tam masz cipcie - wskazała bezbłędnie!
Dzisiaj mijają 2 tygodnie od śmierci Gertrudy. Dajemy radę. Jest inaczej to fakt, ale jest zdecydowanie luźniej choć ja jestem coraz bardziej zmęczona. Energię mam tylko między 9 rano a 13tą. Jeśli nic wtedy nie zrobię, nic nie zostanie zrobione do końca dnia. Nie wiem czy to tylko ciąża, czy efekt pośmiertny. Jestem zupełnie do niczego. Najbardziej mi szkoda Antenki, dlatego też zaczęłam inaczej myśleć o żłobku. Widząc jak ona szaleje na widok innych dzieci na placu zabaw bądź w supermarkecie, stwierdziłam że trzeba ją sprzedać do żłobka. Nikt (a na pewno ne ciężarna matka) i nic (żaden plac zabaw) jej nie da tyle frajdy z przebywania wśród rówieśników co właśnie żłobek. Zaczęłąm węszyć po internecie, sprawdzać opinie, pojechałyśmy. Po godzinie spędzonej w jednym z owych stwierdziłam, że nikt (żadna nauczycielka ani rówieśnik) i nic (żadna zabawka) nie da jej tyle frajdy z przebywania z kochającą mamą non stop razem nawet jeśli czasami prawie że dochodzi do rękoczynów... Rozbiło mnie to. Antek wśród tych dzieci był tylko jednym z wielu. Biegają samopas, popychaja się, przewracają... Nie ma szans żeby czemuś zapobiec w porę, bo nie ma jednej pary oczu na jednym dziecku. Te panie sie nie rozdwoją i nie mogę od nich oczekiwać, że będą biegać tylko za moim dzickiem. Skąd będą wiedziały, że Antek właśnie zrobił kupę? Przecież nie chodzą za każdym co 5 min i nie wąchają z osobna. To oznacza, że jest duże prawdopodobieństwo że Antoniusz mój może z kupą nawet przez godzinę, dwie łazić. No i te dzieci. Jedno zasmarkane, drugie wlazło do połowy zjeżdzalni, trzeci się wyrżnął na plastikowym bujaku, inne płacze bo nie ma dla niego piłki, a panie widzę po minie mają lekko dość. Jak one dają radę? Ja bym dostała świra. Pewnie tak jak i one po jakimś czasie traktowałabym te obce dzieci jak one - fabryczne wycieranie pysków po jedzeniu, od ucha do ucha cały ryj za jednym zamachem; mechaniczna wymiana pieluchy za podniesiem dziecka za jedną nogę, puszczanie ich wszystkich samopas na dwór dla zabicia czasu, bo przecież nie będą z nimi robić piosenek na youtube typu krówka muwka a potem pytać jaki dźwięk wydaje krówka, bo te dzieci są za małe. Nawet gdyby chciały to inne skutecznie potrafią reszte chołoty ze skupienia wyciągnąć. Jestem zawiedziona. Coś co mialo się okazać super zabawą dla Antenki, może tak naprawdę zepsuć mi dziecko. Juz przy mnie zaczęły się przepychanki (ok, Antek zaczął) i nikt nie reagował, ale przypuszczam że byłoby też dużo więcej guzów, zadrapań, odparzonych pup i przepłakanych dni. Szkoda mi się jej zrobiło. Muszę szybko Sotirisa na świat wydać i zacząć więcej czasu interaktywnego organizować Antence, ale pod moim nadzorem.
Żaden żłobek nie zastąpi miłości matki. Powiedziała kwoka i rozpostarła skrzydło na swoim maluchem. Cmok w pyszczek. Tak bardzo ją kocham. To jest niesamowite uczucie. Nawet jak ma mi przyjść za 15 lat z tekstem, że jej życie zrujnowałam. Teraz rozumiem co to jest prawdziwa miłość.