Jutro miało być szczepienie.
Miało ...
Bo ...
S. się pochorowała - smarka, kicha, kaszle, leży w łóżku i umiera ...
W związku z tym przecież nie narażę A. na jej wirusy / bakterie czy co tam ją trawi. Przełożyłam szczepienie na 22.03 (będzie mieć 10 tygodni ), a chwilowo się zastanawiam jak wyleczyć S.
Aplikuję jej milion witamin i syropów, ale nie wiem czy jej nie zlezie na oskrzela, jak to u niej lubi (choć był spokój od września!) i czy na antybiotyku się nie skończy. Ale nawet nie bardzo jest jak podejść do lekarza, bo to najpierw trzeba o 6:30 odstać godzinę, żeby zarejestrować, a potem swoje w kolejce z kolejnymi zasmarkanymi bachorami ... i najzwyczajniej w świecie o siebie się boję. Bo jak jeszcze mnie coś złapie, to na bank przekażę A. ... wrrrrr!
Niby mogłam się spodziewać, że taka sytuacja będzie mieć miejsce. Miałam jednak nadzieję, że nie tak prędko. A chwilowo witki mi opadły i czuję, że tego nie ogarnę. Jedyny więc sposób to, żeby S. wyleczyła się domowymi sposobami ...
Izoluję je. S. prawie ze swojego pokoju nie wychodzi, a ja latam i donoszę - jedzenie, picie, lekarstwa, jedzenie, picie, lekarstwa, picie, jedzenie, lekarstwa i tak w kółko ... Ledwie żyję.
No dobra, pomarudziłam.
A tak naprawdę to niesamowicie cieszę się z tego jak fajna była dziś w nocy Oscarowa Gala, którą w końcu w większości na bieżąco obejrzałam, choć w tym roku wyjątkowo nie miałam w planie ... Udało się - w końcu sen jest dla słabych