avatar

tytuł: Ucząc się siebie... i jej!

autor: rybuuu

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

i nie zwariować.

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Podekscytowanie, ogromna radość i miłość miesza się ze strachem.

Mała skończyła pięć tygodni i wszystkich zaskakuje.

Od skończenia czwartego uśmiecha się świadomie.
Od czasu do czasu guga. A dokładnie to... gaga. Bo jej ulubione sformułowanie to póki co 'gagu!'.
Wzięta do pionu na odbicie trzyma głowę zawodowo.
Potrafi skupić się na zabawkach, gdy leży w łóżeczku lub na macie.
Płacze trochę głośniej niż na początku... Nabiera krzepy kobita.
Przewraca głowę leżąc na brzuchu.
Jesteśmy też po bioderkach i wszystko jest w najlepszym porządku.
I uwaga... Raz zassała mi się bez nakładki i to chyba magia kontaktu skóra do skóry, bo wcześniej spałyśmy razem z godzinkę, przy czym ona na moim brzuchu i suty wystrzeliły mi jak z armaty. No i generalnie dupa wołowa, 'przyzwyczajam' dziecko do spania ze mną. Nie, żebym miała z tym jakiś problem.

Taka byłam dumna, jak to pielęgniarka pochwaliła cerę mojej córki, a tu bams - pojawiła się u nas dziwna wysypka na buźce, która wygląda na skrzyżowanie potówek i trądziku niemowlęcego. Ech... Bidulka ma to głównie na czole i skalpie, trochę na policzkach. Ja od razu schizuje, że egzema albo AZS... Całe szczęście trochę przechodzi po przecieraniu buzi solą fizjologiczną.

Kupki dalej są dziwne. Zielonkawe, śluzowate. Poznałam już kilka kobitek, którym sytuacja ustabilizowała się po odstawieniu nabiału. Także bajki o braku wpływu mojej diety na pokarm można sobie wsadzić między pośladki. Generalnie mówią 'jedz, co chcesz, na zdrowie!', a za chwilę, że smak potraw wpływa na smak mleka, kolor jedzenia na kolor kupy i w ogóle uwaga, bo alergeny. Nie jest dla mnie jakimś wyrzeczeniem nie jeść mleka i przetworów, bo w sumie gdy poczęliśmy Bakłażana byłam po miesiącu wegańskiego eksperymentu. Gorzej chyba z tym, żeby w ogóle uważać na to, co jem, bo odkąd zaszłam w ciążę i przeprowadziłam się do rodziców to w ogóle przestałam się tym przejmować. Jedyne, co mnie martwi, to że alergeny potrzebują czasem kilka tygodni na wyjście z organizmu, a już pierwszą wtopę zaliczyłam - drugiego dnia diety bez mleka i jajek zezarlam owsiane ciasteczka, których skład w sklepie czytałam dwa razy, a dopiero po opieprzeniu 3/4 opakowania rzuciło mi się w oczy mleko w proszku... By to chuj. Niby nic takiego, ale nie chcę przez własną ignorancję doprowadzić dziecko do momentu, że będzie miała sito z jelita.

Dalej nie byłam z nią u lekarza. Ech, jestem głupia. Może jutro odważę się i pójdę na ważenie, bo myśl o tym, że nie przybiera, spędza mi sen z powiek.

Ach, i stało się... Natura i klątwa genów zabrała mi jedną z trzech (zawrotna liczba) rzeczy, które w sobie lubiłam, czyli moje jędrne cycuszki. 9 miesięcy ciąży i miesiąc karmienia. Z dwóch pięknie sterczących półkul zrobiły mi się zwisy dotykające brzucha. Cóż. Zostały poczucie humoru i usta.

A mój mąż jest mężem, na którego nie zasługuję. Codziennie mnie tuli, całuje, mówi, że jestem wspaniała. W nocy wstaje do małej, przystawia ją do mnie i przewija. A mnie nie stać na bycie dla niego dobrą żoną... Jestem zbyt porażona macierzyństwem.

Ech... Mała właśnie znów walnęła zieloną, wodnistą kupę. Przyszła moja matka. 'Może jej Twoje mleko nie starcza?'.

Ona wie, jak mi dosrać. Zawsze.


Dziękuję Wam za komentarze, wszystkie...

4
komentarzy
avatar
Moja córka też na początku miała czerwone kosteczki na czole. Każdy uważał, że to trądzik, pediatra wmawiała mi nawet, że potarłam chusteczką nawilzana i to przez to.. Po talkowaniu zaczęły schodzić. Ale później pojawiły się na policzkach, gdy nagle nażarłam się ciasteczek z ogromem bialka. U nas to skaza białkowa. Też nie jadlam nabiału, a jak pokarm się skończył pijemy specjalne mleko, nutramigen
avatar
Moja córka też na początku miała czerwone kosteczki na czole. Każdy uważał, że to trądzik, pediatra wmawiała mi nawet, że potarłam chusteczką nawilzana i to przez to.. Po talkowaniu zaczęły schodzić. Ale później pojawiły się na policzkach, gdy nagle nażarłam się ciasteczek z ogromem bialka. U nas to skaza białkowa. Też nie jadlam nabiału, a jak pokarm się skończył pijemy specjalne mleko, nutramigen
avatar
U mojej córki ( juz wiesz, ze z tego samego dnia, co Twoja) położna zdiagnozowala trądzik niemowlęcy. Cała buzia i szyja. Ma minąć za 3 miesiące :-D Poleciła przecieranie dea razy dziennie wodą przegotowaną i tyle. Czekamy.
avatar
Tak, tak. Też się nasłuchałam i naczytałam - o dziwo nawet od autorytetów tego świata - że karmiac można jeść wszystko. Uwierzyłam. A to g.... prawda. Trafiłam na mądrego lekarza, jak moje dziecko darło się wniebogłosy, sine od krzyku, brzuch twardy, kupy okropne, zobaczył małą, nawet dostał kupą w fartuch tak z niej strzelało. Zapytał co dokładnie jadłam przez ostatnie dni. Pokiwał głową i powiedział, tak tak większość kobiet może i może jeść wszystko jak karmi piersią, ale są takie mamy jak Pani, że Pani najprawdopodobniej nie może jeść wszystkiego. Przeanalizował co jadłam i powiedzieł, że próbujemy natychmiast odstawić mleko i jego przetwory, w drugiej kolejności jabłka. Posłuchałam, dziecko przestało cierpieć. Poinstruował mnie też jak mam małą przystawiać by pustego powietrza nie łykała. O mleku coś tam słyszałam, jabłkami byłam zaskoczona. Od Pani aptekarki dowiedziałam się, że jej dziecko reagowało bólem brzuszka jak piła herbatę koperkową, a to podobno naprawdę rzadko sie zdarza. Natomiast moja koleżanka od pierwszego dnia po urodzeniu syna jadła wszystko, codziennie grejfruty, kawę piła - na nie miała największą ochotę i małemu nic nie było. Jak widać ja do tej szczęśliwej większości jedzącej wszystko przy karmieniu piersią nie nalezałam, szkoda tylko, że takie bzdury są propagowane wokół ...
Dodaj komentarz

Dziś wieczorem skończył mi się świat.

Załamana kolejną lejąca się kupą pojechałam z córką i mężem do szpitala na izbę przyjec. Mała była spokojna. Brak temperatury. Tylko ta wysypka. No i zawartość pieluchy.

Dostaliśmy zalecenie, którego się spodziewałam. Jeść ryż z kurczakiem i zrobić małej posiew.

A potem położyliśmy małą na wagę.
Niecałe 110 g w półtora tygodnia. 10 na dobę. Idziemy po równi pochyłej.

Mąż wygląda jakby dostał obuchem w łeb. Nie spodziewał się tego.

Ja sama nie wiem, czy się serio spodziewałam.
Wiem tyle, że nie mam planu. A dziecko musi jeść. Już. Nie za tydzień, gdy coś wymyślę.

Laktator czeka i wiem, że jego dźwięk nie przestanie mnie prześladować jeszcze długo.

6
komentarzy
avatar
Wiesz, nie rozumiem tego kp na siłę. Po co Ci to? Bo presja otoczenia? Bo mąż tak chce? Bo będziesz się czuła gorszą matką? Widzisz sama jak źle to znosisz. Sama mówiłaś że tego nie czujesz. Więc po co? Żeby psuć sobie radość z macierzyństwa i spędzać sen z powiek? Może czas już schować to wszystko pod dywan i podać mm? Sama przez to przeszłam więc wiem co mówię. I powtórzę kolejny raz: nie neguję kp. Ale nic na siłę. Szczęśliwa matka to szc zesliwe dziecko. I nie ważne jak karmisz. Ważne że kochasz :* głowa do góry!
avatar
Ja też nie czułam tego 'czegos' podczas karmienia piersią. Moja córka też mało przybierała na wadze i przez to każde karmienie nie było czymś przyjemnym, tylko stresujące czy tym razem zjadła więcej czy może mniej..? Czy znowu nic nie przybrała..? Każdy naciskał, że pierś to samo dobro itp, itd.. W końcu lekarka w szpitalu powiedziała żeby nie bać się mm, bo szkoda dziecka. I zaczęłam mieć gadanie innych w dupie. Spróbuj może po każdym cycu dokarmiać małą mm.
avatar
Macie rację, dziewczyny, nie czuję tego. Ale chciałam to kontynuować, dla małej. Bo w tym wszystkim to o nią się rozchodzi najbardziej. Ale po tym, co się stało wczoraj... Nie wiem. Dobę, co zostało w cyckach i zużywam zapasy z zamrażarki. Decyzję podejmę na dniach...
avatar
Ja jak zobaczylam te tabele, to zrozumialam dlaczego warto walczyc o kp...

http://www.bliskodziecka.com.pl/mleko-matki-vs-mleko-modyfikowane-porownanie-skladu/
avatar
Dupa. Najważniejsze jest dziecko. Trochę tego Twojego mleka wypila więc jest git :-)
Dawaj butle i w ogóle się nie przejmuj!
avatar
Walabia - a ja odkąd przeczytałam historię matki która niemal zagłodziła swoje dziecko, stwierdziłam że nie zawsze warto za wszelką cenę walczyć o kp... po prostu nigdy nic za wszelką cenę. Rybuś jaką decyzje nie podejmiesz będę Cię wspierać Ale nie podejmuj jej pod wpływem emocji. Buziak :*
Dodaj komentarz

Hej.

Mała zasnęła obok mnie na macie a ja patrzę w kalendarz i wychodzi na to, że to już 44 dni odkąd moje życie zmieniło się diametralnie i nie ma już śladu dawnej Marysi. Te 44 dni spędziłam albo w szpitalu, albo w rozmaitych gabinetach lekarskich, albo w naszym pokoju. Na spacer z małą wyszłam może z pięć razy.

Kiedy wróciliśmy z izby przyjęć odciągnęłam małej jakieś 80ml z obu piersi. Kiedy udało nam się jej 'wmusić', to nigdy nie krzyczała aż tak bardzo, jak wtedy... Serce rozdzierało mi się na milion kawałków. Mojemu mężowi, który słynie z nieokazywania emocji, twarz stężała tak bardzo, że wiedziałam, że chociaż to jest max jego okazywania emocji, to właśnie w tym momencie cierpi z bezradności. Poprosiłam, żeby powiedział cokolwiek, bo odkąd wsiedliśmy pod szpitalem do samochodu nie pisnął ani słowem. Powiedział tylko: 'Jestem już tym wszystkim zmęczony'. W końcu i on dotarł do granicy wytrzymałości. Mała jednak przestała krzyczeć i nagle nieoczekiwanie zasnęła. Jakby momentalnie dostała sygnał od ciała, że ma pełny żołądek.

Od tamtego momentu wpadłam z jednej próżni w drugą. Pierwszy dopadł mnie szok. Tyle dni nie wychodziłam prawie w ogóle z pokoju, tylko nakładałam kapturki i ją karmiłam. Dlaczego nie zauważyłam, że coś jest nie tak? A może inaczej - czemu zagłuszałam własną intuicję? Miałam wrażenie, że bez przerwy ma odruch szukania (choć nie był na tyle natężony, by od razu stwierdzić, że to jest to), że robi się coraz bardziej nerwowa z dnia na dzień, że cycka ciumka max 10 minut i to raczej nieefektywnie a biust mi flaczeje. A mimo to dałam się podejść. Tym momentom, kiedy leżała zaciekawiona na macie, znaczy się zdrowa, kiedy pediatra zrobiła tylko głupie oczy na jej pierwsze ważenie w gabinecie, ale nic nie powiedziała, kiedy moja matka mówiła, że robi normalne kupy, i mężowi, który zapewniał, że na pewno rośnie - przecież widać! A ja odwlekałam lekarza do ostatniej chwili… Co ze mnie za matka?!

Przez te dni nieefektywnego ssania Miśki laktacja zaczęła siadać. Widzę to po ilościach przy ściąganiu. Żeby ją na nowo rozbujać, musiałabym ściągać tak, jak w szpitalu, czyli co 2-3 godziny w dzień i do 4 w nocy, przynajmniej przez pół godziny na jednym posiedzeniu. Tak robią mamy KPI. To jednocześnie jest do zrobienia i jednocześnie… nie jest. Bo nie jestem w stanie spędzić tyle czasu przy laktatorze i odebrać go małej. Poza tym chcę w końcu kiedyś zacząć żyć. ŻYĆ! A nie wegetować. Inne matki półtora miesiąca po porodzie chociaż ubiorą się jakoś i pójdą z wózkiem do Biedronki. Ja, na tym samym etapie, wszem i wobec obwieszczam, że nie czesałam się od kilku dni, mam problemy z regularnymi prysznicami i myciem zębów, rany też już nie naświetlam, bo nie mam kiedy. Non stop latam nad małą. Wczoraj jak nie odciągałam, to karmiłam.

A kiedy karmiłam, to nie patrzyłam jej w oczy. Nie mówiłam do niej. Wszystkie czynności robię mechanicznie. Kiedy śpi, to ślęczę nad łóżeczkiem i zastanawiam się, czy mogłaby mi dać jakiś znak i powiedzieć, co jej dolega. Dlaczego tak bardzo nie możemy się zgrać. Wiecie… jakby to była jej wina. A przecież to nie jest niczyja wina. Chociaż serce rozdziera mi ból, bo mówi mi co innego. Codziennie płaczę i obsmarkuję mężowi koszule, mówiąc, że tak bardzo ją i jego zawiodłam, że nie jestem w stanie dać jej czegoś, co jej się należy z urzędu i jak mogłam ZAGŁODZIĆ własne dziecko. W sensie… że to ja jestem tą winną.

Od tej smutnej nowiny z przyrostami pilnuję, aby Miśka dostawała regularnie flaszki z mlekiem. Póki co moim. Odciągniętym na bieżąco, choć wiem, że to zaraz zacznie spadać, lub z zapasów porobionych jeszcze przy nawale. Wszystko notuję. Wczoraj zjadła prawie 600ml. Dziś już 400 i na pewno przegonimy wynik z wczoraj. Puszka enfamila czeka na rozpakowanie, jak tylko zapasy się skończą i źródełko wyschnie. Zadzwoniłam jeszcze do CDL, która była u mnie od razu po powrocie ze szpitala. Zasugerowała, byśmy przyjechali z małą i jeszcze popatrzyłaby jak przystawiam małą. Ale czy to coś da? W momencie, gdy cycki mi siadają a ona potrzebuje jeść? Mam kolejne tygodnie nie wychodzić całymi dniami z łóżka próbując ją zabić własnym cycem? Boże. Sama nie wiem, po kiego grzyba jej się żaliłam.

Pytacie mnie, dlaczego się tak męczę, tym bardziej, że pisałam już nie raz, że marzę, by ktoś mnie odciążył, dał jej mm i pozwolił mi wrócić do życia, a gdy miałam istny potok mleka, to leżałam i stękałam, żeby ktoś mi odciął cycki. Odpowiedź brzmi - nie wiem. Ja po prostu tak bardzo nie rozumiem tego wszystkiego, co się wydarzyło przez ostatnie 44 dni. Dlaczego poród się tak potoczył, dlaczego ktoś zrobił z mojej waginy zakład krawiecki i ją byle jak zacerował, dlaczego ludzie w moim otoczeniu myślą, że już powinnam czuć się dobrze i w końcu - dlaczego to karmienie tak bardzo nam nie wyszło. Siedzę w samotności, walę głową o ścianę i chyba liczę, że spadnie na nas jakiś meteor i wszystko się nagle samo naprawi. Ciągle myślę, czy jeszcze coś mogę zrobić, naprawić, odgruzować. Wiecie - ja nie mam jakiejś potrzeby karmienia piersią dla zaspokojenia własnego ego. Dalej uważam, że to obrzydliwe (dopiero po ciąży zaczęłam tak na to patrzeć… serio mówię). I mam gęsią skórkę na myśl o karmieniu w plenerze. Dalej nie rozumiem, jak niektóre matki brandzlują się wzajemnie na forach internetowych tekstami, że 'HOHO! Moje dziecko NIGDY nie posmakowało mieszanki!', gdzie w momencie wyłącznego karmienia piersią brzmi to co najmniej, jakby chwaliły się, że same nigdy nie zjadły seven daysa, i oczekują za to braw i owacji. No ale kurwa mam przed oczami te tabelki - mleko modyfikowane a kobiece. Skład to argument nie do przejścia. Nie do przejścia jest też argument o budowaniu odporności maleństwa. I o zmniejszonym ryzyku nowotworu u mnie. I wiecie - widzę, że moje cyce wytwarzają ten lek na całe zło, ale z jakiejś, kurwa, przyczyny, nie mogę go podać mojemu dziecku. I jestem rozdarta. I wiem, że na MM też będzie się uśmiechać, gaworzyć, raczkować i wkładać stopy do buzi, ale to… tak kurewsko boli podjąć tą decyzję. 'Nie, nie będę już walczyła o płynne złoto dla mojego dziecka, więc nie będę mogła jej bez wstydu powiedzieć w oczy, że jestem jej mamą i zrobię dla niej wszystko, co tylko będę mogła, bo kurwa nie robię i idę na skróty'. A z drugiej strony na myśl o przystawieniu jej do piersi mam ciarki i ten lęk z tyłu głowy, czy wyssie to 100ml. Chyba już nigdy mnie on nie opuści.

Wyjść jest kilka. KPI, KPI + MM lub samo MM. Matko, tłukę skrótami jak typowa 'madka' z kafeterii.

Do wyłącznego KP chyba boję się wracać. Co godzinę od tamtej wizyty myślę, jakim dzieckiem by była, gdyby przyssała się od razu po narodzinach i gdyby miała te pół do kilograma więcej i jak wyglądałby nasz dzień. Już nigdy się nie dowiem.

12
komentarzy
avatar
Podpisuję się pod wszystkimi wypowiedziami, pod każdą po części. Przede wszystkim, nie możesz sobie niczego zarzucać. Troszczysz się o Miśkę najlepiej jak możesz, koniec. Spróbuj jeszcze z CDL, tak jak Ci pisałam. Ale nie ciśnij na maksa, takie jest moje zdanie. Gdzie jest granica walki o kp i przejścia na mm? Gdzie jest ten moment, w którym odetchniesz i powiesz taaaaak, wykarmiłam dziecko piersią? Przecież ZAWSZE zjawi się ktoś, kto Ci powie że możesz zrobić coś jeszcze. Albo, że czegoś nie możesz. Ale kto to ma być? Ty sama wiesz co przechodzisz, mądra z Ciebie Kobieta Maryś. I dobrze wiem, ile Cię to kosztuje. I nie mówię o niedospanych nocach, nawałach, bolących sutkach, dyskomforcie, blebleble! Są kobiety, które przechodzą na mm od razu, spoko, chwała im. Są takie, które idą jak taran, zajadą się a nie podadzą mieszanki, spoko, ich wybór! Ja tam wszystkie kobiety cenię i nie wpierdzielam się między wódkę a zakąskę! I uważam, ze moment w którym lekarz twierdzi że dziecko jest odwodnione i niedożywione (tak jak u mnie było) to moment, w którym nie trzeba dalej na tym dziecku eksperymentować, szukać kolejnych lekarzy, i kolejnych i kolejnych, którzy powiedzą że nieeee, że spoko, 2 centyl to taka jego uroda. Jedna kobieta będzie miala siłę próbować to tygodniami. Mnie dobiło jedno skierowanie do szpitala, dziękuję bardzo. Przez trzy miesiące odciągałam każdą kroplę mleka i podstawiałam Młodego, bo wiem że mleko matki robi robotę. Skonczylo się, Kuba dostaje butlę i niech mi ktoś powie, że będzie miał przez to gorzej w życiu. Że przez to mam -10 do macierzyństwa. Hueh, śmiechnę. I tak, będę załować, że się nie udało. JA wiem, że próbowałam. Ty też próbujesz, wiem o tym. Pogadaj z CDL, spróbuj, nie zaszkodzi. Ale kurwa, Maryś, Miśka potrzebuje matki zdrowej psychicznie! Bo tak jak teraz, to długo w zdrowiu nie pociągniesz. I przede wszystkim, nie głodzilaś jej. Głodzi się wtedy, jak się dziecku jeść nie daje. A nie staje na dupie, żeby to jedzenie było. Ściskam :*
avatar
marysiu pisalas ze cenisz sobie komentarze wiec pozwole sobie wyrazic moje zdanie i opinie.
wg mnie - walcz jeszcze.
ha, pewnie mnie tu zmiazdza, ze przeciez jestes zmeczona i mm tez dla ludzi.
ale tak uwazam. jestes bardzo do mnie podobna i czytajac cie mam deja vu z moich pozatkow z karmieniem. tez po tygodniach walki mialam dosc radzili mi mm a ja mialam dylemat 'do cholery ja mam mleko dziecko chce mleko i co, mam nie dac dla wlasnej wygody?' pomogla cdl. mam znajoma ktora karmila tylko przez nakladki i w ogole ja bolalo i ryczala przed kazdym karmieniem miala dosc miala mega dola. trafila do cdl. ta opracowala droge do karmienia bez nakladek i to nie bylo jedno spotkanie a cykl i nie jeden krok a wiele, m in poprzez czasowe dokarmianie mm. ale z glowa! z kims kto cie przez to przeprowadzi!

sluchaj powalcz jeszcze o to kp. mozesz sie spotkac z cdl to sie spotkaj.

moim koronnym argumentem jest fakt ze ta znajoma wygrala walke. przy kolejnym dziecku kp to byla latwizna. nie bezproblemowo, bo jakies problemy zawsze sa ale bylo latwo je pokonac.

tak samo ja, teraz mam blizniaki i karmie je kp 4 miesiac! w zyciu bym nie sadzila ze sie da gdyby nie tamta walka i ogromne doswiadczenie i wiedza jaka zdobylam.
marysiu, to inwestycja nie tylko dla Miski ale dla Twoich przyszlych dzieci tez! pomysl o tym w ten sposob.

ostatnia sprawa zosia moja na poczatku byla mega chuda potem wystrzelila i zmienila sie w zywego pączka. teraz moje bliźniaki mega chude, zaczelam porzadnie schizowac. maja 4 mce i 4,7 kg, to jest wynik do dupy. i wiesz co pediatra na to?? najpierw tyli spoko ostatnio gorzej 100 g na tydzien.
zbadala je dokladnie i mowi - uszy czyste gardla czyste pluca czyste. badania ogolne ok. badania krwii ok. prosze zbadac mocz (mam juz wynik jest ok). jesli i to ok to ja nie mam sie do czego przyczepic dzieci tyja skokowo, dopoki dziecko przybiera i sie dobrze rozwija jest ok bedziemy czujni i bedziemy caly czas monitorowac regularnie badac i wazyc ale jesli nic zlego sie nie dzieje to jest ok.

widocznie teraz jest czas ze przybieraja slabiej (bo co ciekawe oboje ida leb w leb wiec choroba jest malo prawdopodobna) i moze jeszcze sie roztyja jak zosia kiedys.

czego i twojej misce zycze. nie schizuj trzymaj sie mocno:*
avatar
pytalas mnie kiedys kiedy wrocilismy do seksu. nie pamietam kiedy dokladnie ale doskonale pamietam kiedy minelo 6 tygodni i minal zaczarowany czas pologu kiedy teoretyczne wszystko zle bylo za mna i moglam wrocic do zycia seksualnego. hahahaha. pamietam ze prychnelam szyderczo i kolebiac sie jak kaczka poszlam po kolejne tantum rosa.

po drugim porodzie nawet nie doczekalismy chyba do tego 6 tyg;p
coz jestem tym wyjatkiem ktory twierdzi ze po cc dochodzi sie szybciej do siebie
avatar
Kotlet. Popieram.
A kto powiedział, ze glodzisz dziecko? Czy lekarz Ci to zasugerowal po zwazeniu córki?
avatar
Walabia - nikt mi nie powiedzial. Co najwyżej zasugerował, ze spadek niski i może by wykluczyć zum, więc robimy też badanie moczu. Ale prawdę mówiąc po zobaczeniu cyferki na wadze wszystko ułożyło mi się w jedną całość. Widzę, jakie moje dziecko jest teraz a jakie bylo dwa dni temu. Zawartość pieluch też wygląda znacznie lepiej. Przykro mi to mówić, ale tak - zaglodzilam ja. Albo przynajmniej utrzymywałam na granicy glodu...
avatar
Nie jesteś złą matką, tylko masz takie same dylematy jak większość z nas - mam, zwłaszcza świeżo upieczonych mam. I będziesz miała tych dylematów jeszcze mnóstwo, dopóki Twoje dziecko nie będzie dorosłe i nie wyprowadzi się z domu... a przecież nie będziesz płakać codziennie przez 25 lat, prawda?? Każda z nas chciałaby być idealna, ale nigdy nie będziemy wolne od błędów. To, jak i czym karmisz nie wyznacza, jaką jesteś mamą - no, bo przecież nie uważasz, że mamy karmiące mm są gorsze, prawda?? Większość z nich napotkała problemy z laktacją, które je przerosły, ale są cudownymi mamami, które dadzą dziecku wszystko, co dla niego najlepsze. A pokarm duchowy też jest ważny, więc mam nadzieję, że wreszcie uda Ci się znaleźć harmonię, radość, właściwe wyjście z sytuacji, a smutki będą tylko cieniem przeszłości. Gdzieś ostatnio przeczytałam takie zdanie, które bardzo mi się spodobało: "Bycie mamą to nauka stopniowego odpuszczania sobie."
avatar
Czytam Cię Kochana i mnie ciarki przechodzą. Jak bardzo została odebrana Ci radość macierzyństwa. Mój Baby Blues z początku to przy tym jak mrówka przy słoniu. Szkoda że nie mieszkam gdzieś blisko Ciebie. Może jakoś bym pomogła. A tak mogę tylko napisać: Kochana moja. Odporność dziecka budujesz tylko wtedy gdy karmisz piersią. Tzn kiedy przestaniesz to i tak dzieć będzie musiał sam walczyć z zarazkami. Nie ważne czy teraz czy za pół roku. W końcu ta ochrona minie. Druga sprawa to najbliższymi mleku matki jest podobno Hipp Bio Combiotic. Poczytaj o tym. Po trzecie wszyscy dookoła mi mówili że jeśli nie będę kp to nie zbuduje więzi z małym. Uwierz że za każdym razem jak wychodzę do pracy to najchętniej uczepiłby się mojej nogi i nie puścił. A w ciągu dnia woła "mama" pierdyliard razy. Tak to się do mnie nie przywiązał mój syn. Po czwarte dajesz Miśce najważniejsze - miłość. Powtórzę jeszcze raz - na prawdę nie ważne jak karmisz. Ja się wychowałam na butelce i jestem zdrowa jak koń. A kiedyś nie było tak dobrych składów mlek. Jedni czują i mogą kp inne kobiety nie. Nie myśl tak nad tym bo sfiksujesz. Wcale nie idziesz na łatwiznę, czy na skróty. Popatrz ile przeżyłaś. Powiedz wreszcie dosc. Może na początku będzie ciezko. Ale przyzwyczaisz się. Ja np poczułam ulgę. Jestem z Tobą Kochana i wspieram! PS: nie wiem czy nie nawaliłam błędów. Jak tak to sorki ale pisałam szybko żeby zawrzeć wszystko i o niczym nie zapomnieć:*
avatar
I cholera, Etuś to bardzo celnie ujęla! Została Ci odebrana bardzo cenna część macierzyństwa. Poród miałaś zrąbany jak samo nieszczęście, pierwsze kilkanaście dni po narodzinach Miśki moglaś tylko patrzeć jak Michał się nią zajmuje. Teraz nin stop walczysz o kazdą kroplę pokarmu i zastanawianie się, czy wszystko z nią ok! Poza ttm jest tylko na Twoim mleku a ma problemy z brzuszkiem. A kiedy czas na bycie przy tym Maluszku? Na dotyk, spacer, przytulanie, uczenie się go?! Moim skromnym zdaniem karmienie ma sens, kiedy jest piękne i daje efekt, a nie jak kojarzy Ci się wyłącznie negatywnie. I tak, z mlek mogę polecić Hipp Bio Combiotik. Zbliżone do mleka matki. Tak tak, zblizone, ale mimo to oddalone o lata świetlne, wiem xD Kuba pije PRE, ale w Polsce jest tylko PRE Ha. Po nim Kuba walił zielonkawe i mega śmierdzące dwójeczki. Po tyk zwykłym PRE, jest mega. Nie miał i nie ma żadnych problemów z brzuchem, żadnych kolek i wzdęć. A mleko jest bardzo smaczne. I kuoy po nim nie śmierdzą, serio Takze taaak. Rób tak, jak czujesz. Warto walczyć o kp, to pewne. Ale są granice, Ty swoje znasz.
avatar
A ja polecam kompromis. Starac sie karmic piersia i dokarmiac mm po piersi. Ewentualnie mozna karmic piersia i KPI. Mysle, ze nie musisz od razu rezygnowac z KP. To nie musi byc wszystko, albo nic.
Ja tez tak mialam, ze u lekarza zawsze sie dowiadywalam, ze glodze dziecko. Tego uczycia do dzis nie sapomne i to zawsze w tym momencie, gdy zawsze nam sie wydawalo, ze jest super. Zostalam zmuszona dokarmiac ja butelka z moim mlekiem lub mm. Nawet maly dodatek, ale systematyczny robi duza roznice w wadze dziecka. Takie rozwiazanie pozwolilo mi zachowac laktacje do dzis. Sa rozwiazania i na pewno bedzie lepiej.
avatar
Nie będę się rozpisywać, bo dziewczyny już tu dużo i ładnie napisały. Jedno dziecko głodziłam KP, bo to takie zdrowe, naturalne itp, pół dnia czasem nie miałam kiedy zjeść, bo cały karmiłam, a syn przez pierwsze 3 mies życia przybrał ledwo kilogram. Dopiero wtedy pediatra kazał dokarmiać mm. Teraz mam drugie dziecko i od razu dokarmiam mm, bo się po prostu boję powtórki z rozrywki. Moja rada jest taka: Kup sobie wagę i waż dziecko raz w tyg. Jak masz podejrzenie że mała się nie najada samym kp, to po karmieniu piersią zrób jej butlę. Ja karmiłam syna mieszanie do 6 mies, bo też miałam wyrzuty sumienia. Jak syn odrzucił pierś w 6 mies życia to poczułam jakby ktoś ściągnął ze mnie ogromny ciężar.
avatar
Nie będę się rozpisywać, bo dziewczyny już tu dużo i ładnie napisały. Jedno dziecko głodziłam KP, bo to takie zdrowe, naturalne itp, pół dnia czasem nie miałam kiedy zjeść, bo cały karmiłam, a syn przez pierwsze 3 mies życia przybrał ledwo kilogram. Dopiero wtedy pediatra kazał dokarmiać mm. Teraz mam drugie dziecko i od razu dokarmiam mm, bo się po prostu boję powtórki z rozrywki. Moja rada jest taka: Kup sobie wagę i waż dziecko raz w tyg. Jak masz podejrzenie że mała się nie najada samym kp, to po karmieniu piersią zrób jej butlę. Ja karmiłam syna mieszanie do 6 mies, bo też miałam wyrzuty sumienia. Jak syn odrzucił pierś w 6 mies życia to poczułam jakby ktoś ściągnął ze mnie ogromny ciężar.
avatar
Nie będę się rozpisywać, bo dziewczyny już tu dużo i ładnie napisały. Jedno dziecko głodziłam KP, bo to takie zdrowe, naturalne itp, pół dnia czasem nie miałam kiedy zjeść, bo cały karmiłam, a syn przez pierwsze 3 mies życia przybrał ledwo kilogram. Dopiero wtedy pediatra kazał dokarmiać mm. Teraz mam drugie dziecko i od razu dokarmiam mm, bo się po prostu boję powtórki z rozrywki. Moja rada jest taka: Kup sobie wagę i waż dziecko raz w tyg. Jak masz podejrzenie że mała się nie najada samym kp, to po karmieniu piersią zrób jej butlę. Ja karmiłam syna mieszanie do 6 mies, bo też miałam wyrzuty sumienia. Jak syn odrzucił pierś w 6 mies życia to poczułam jakby ktoś ściągnął ze mnie ogromny ciężar.
Dodaj komentarz

Moje życie jest piekłem i jedyne, o czym marzę, to chwila bez zmartwień. Nie chcę nic innego. Nic. Chcę na chwilę odsapnąć. Na chwilę...

Po aferze przyrostowej zapadła decyzja. Butla. Zaczęłam od zapasów mojego mleka. Myślałam - ok. Moje cyce są do niczego. To przez nie mała nie pije. Butla rozwiąże sprawę. Tak przebujaliśmy dwa dni, a ja odkryłam, że... mała nie je także butli!

Strach. O co chodzi? Zaczęłam notować każdy mililitr. Co jest nie tak? Smoczki? Cztery różne butle. Nic nie działa. Mała powinna wciągać z 80ml na raz, a ona memla i 30ml wmuszam jej przez godzinę. Głód na zmianę ze zmęczeniem. Ledwo udaje mi się przekroczyć 600ml ma dobę i kosztuje mnie to ogrom wiszenia nad dzieckiem. Robię badanie moczu, wyszło dobrze. Wizyta u pediatry - ok. Wszyscy twierdza, ze mi odjebalo, że szukam dziury w całym. A ja widzę, ze dziecko marnieje z dnia na dzień, choc ma epizody wyglądania pokazowo, zwłaszcza u lekarzy, kiedy ją wszystko ciekawi i ma radosne spojrzenie. Czuję podskórnie, że źle pobrałam mocz. Wiecie jakie to wyzwanie złapać siku sześciotygodniowej dziewczynki? Uparłam się, że powtórzę. Po dłuższym spaniu, od razu, z wymytym kuperkiem, potraktowanym octaniseptem. Szybko do woreczka a z woreczka natychmiastowo w jałowy pojemnik.

Dziś rano powtórzyłam. Już bardziej po bożemu. I dziś telefon od położnej. 'Leukocyty pomiędzy 20 a 30, mała ma prawdopodobnie zum, jedźcie do szpitala'.

Jesteśmy w szpitalu. Nie było mnie przy cewnikowaniu małej, był mąż. Zemdlał. Do teraz nie przyznaje się, że go przerosło. Podmieniłam go na morfologię i wenflon. Dziewczyny... To był horror. Malej wkłuwali sie z sześć razy, bo z odwodnienia pękały jej żyłki. Krzyczała okrutnie, aż zdzierała gardło. Ja tylko trzymałam jej główkę, całowałam i mówiłam, że już dobrze, choć nie było dobrze... Zalewałam siebie i ją łzami. Dostała pierwszą dawkę antybiotyku.

Dalej próbowałam wmuszać jej mleko. Zawołałam lekarza, żeby ocenił sprawę - przecież nie mogę doprowadzić do momentu, aż mała odjedzie z odwodnienia. Doktor zaleciła... przystawianie do piersi. Mówię, że to niemożliwe. 'Jak to?'. Opowiedziałam jej całą historię. A ona że... Tym bardziej mam przystawiać, bo dziecko potrzebuje przeciwciał i mała ma mnie stymulować, choćbym się miała zesrać. Mówię jej, że już prawie nie mam pokarmu a ona jest przecież zbyt osłabiona, by mnie do kurwy nędzy stymulować, tym bardziej, że nie chwyci bez kapturka. Zaczęła mi 'udowadniać', że nie. Zaliczyłam powtórkę z rozrywki po porodzie... Lekarka zatykała małej mój cyc a ona się krztusiła... Złapała może raz na pół minuty... Strasznie płakała a ja razem z nią. Znowu zajebisty komentarz: 'Pani stres udziela się dziecku i dlatego ona płacze'. Mąż wkurwił się niesamowicie i żałuję, że nie wkurwił się tak przed porodem, kiedy odmówiono nam cesarki. Powiedział babie, cośmy przeszli. I że tylko na butelce możemy teraz kontrolować czy mała w ogóle je. Nic. Jak grochem o ścianę. Mamy czekać, aż zakażenie zejdzie to i małej wróci apetyt. Kurwa.

Jedno mnie cieszy... Mała, poza tym, że zbladła, w ogóle nie wykazuje oznak choroby. Uśmiecha się. Jest cudowna. Mój mały, biedny cudzik...

Właśnie udało mi się jej podać 90ml ścigniętego mleka przez sen. Wypiła w 10 minut... To najlepsza informacja od tygodnia.

Siedzę przy jej łóżku. Śpi. Ja dalej się doję medelą. Jestem przepocona i nie mam jak się umyć. Raczej zostaniemy tu 10 dni.

Módlcie się za nas. Proszę...

15
komentarzy
avatar
Witaj,

Zacznę trochę nietypowo...
nie jestem czynną użytkowniczką Belly.Czasami podczytuję tylko pamiętniki tutaj będąc z dzieckiem na spacerze, ot tak z czystej ciekawości. Któregoś dnia trafiłam na Twój. I postanowiłam że tym razem się udzielę.
Jestem mamą urodzonej w maju Michaliny. Od porodu minęło już 3,5 miesiąca więc raczej nie mogę zgonić na słynne "hormony" tego, że czytając Twoje wpisy po prostu łzy mi się cisną do oczu. Nie napiszę Ci niczego szczególnie mądrego, z racji tego że nie jestem doświadczoną matką, nie przeżyłam żadnej traumy po porodzie a Misia oprócz żółtaczki miała się od początku dobrze. Jeśli mogę coś doradzić, to tylko tyle żebyś zawsze słuchała swojej intuicji. Oczywiście, również lekarzy, rodziny, przyjaciół, męża...ale przede wszystkim swojej intuicji, bo jesteś Najwspanialszą Mamą dla Michalinki i -wierzę w to głęboko-wiesz, co dla Niej będzie najlepsze. Za jakiś czas te straszne chwile będą już tylko wspomnieniem, a ja z całego serca życzę Wam , żeby stało się to jak najszybciej. Chciałam, żebyś wiedziała że gdzieś w Warszawie , w parku, spaceruje z zielonym wózkiem kobieta która wlepiając oczy w smartfona i czytając Twoje posty modli się o zdrowie Twoje i Twojej Michasi.
P.s. Moja Misia była dokarmiana już w szpitalu. Po powrocie do domu właściwie odrzuciła pierś-. Udałam się do doradcy laktacyjnego-dziś Misia jest już tylko na cycku i ani myśli nawet sprobować butli. Nie czytałam Twoich wcześniejszych wpisów, ale gdybyś była z Warszawy, to mogę Ci podać namiar do tej kobiety. Jest to bardzo znane nazwisko, autorka wielku publikacji a przyjmuje prywatnie w jednej z warszawskich przychodni( nie podaję na forum naziwska, bo nie wiem czy można-zakładam, że nie).
Nie, jednak nie jesteś z Warszawy. A może warto byłoby do niej napisać w kwestii porady?

P.S. Czy to forum ma funkcję prywatnych wiadomości?
avatar
o matko! bede miec w pamieci. I faktycznie jak w komentarzu wyzej, sluchaj swojej intuicji.
avatar
Bardzo Ci współczuję i trzymam za Was mocno kciuki.
avatar
trzymam kciuki za Was
avatar
Pomodlę się Kochana. Boże czytam i płaczę. Jest mi tak przykro. Mam nadzieję że wreszcie wszystko wyjdzie na prostą i będziecie szczęśliwą rodziną.
avatar
Mój Boze. Będę się modlić obiecuję.
avatar
;( ;( ;( wiesz... zastanawiam się, czy nikt Ci nie zasugerował, że mała może mieć za krótkie wędzidełko podjęzykowe? Może pod tym względem trzeba ją zbadać, bo takie dzieci podobno słabo ciągną cycusia czy smoczka... ale co dalej, nie znam się, rozważ to jednak, może w ten sposób da się jej pomóc.
avatar
Małą ogladalo wielu lekarzy i CDL. Z jej wędzidełkiem jest ok. Ja też tak myślę. Ona po prostu nie miała apetytu i siły przez infekcje... Niestety to gówno może się objawiac u takich maluchów tylko w ten sposób...
avatar
Rybuś, no kurwa Trzymam kciuki za Was, wysyłam siłę :*
avatar
Witaj,

Zacznę trochę nietypowo...
nie jestem czynną użytkowniczką Belly.Czasami podczytuję tylko pamiętniki tutaj będąc z dzieckiem na spacerze, ot tak z czystej ciekawości. Któregoś dnia trafiłam na Twój. I postanowiłam że tym razem się udzielę.
Jestem mamą urodzonej w maju Michaliny. Od porodu minęło już 3,5 miesiąca więc raczej nie mogę zgonić na słynne "hormony" tego, że czytając Twoje wpisy po prostu łzy mi się cisną do oczu. Nie napiszę Ci niczego szczególnie mądrego, z racji tego że nie jestem doświadczoną matką, nie przeżyłam żadnej traumy po porodzie a Misia oprócz żółtaczki miała się od początku dobrze. Jeśli mogę coś doradzić, to tylko tyle żebyś zawsze słuchała swojej intuicji. Oczywiście, również lekarzy, rodziny, przyjaciół, męża...ale przede wszystkim swojej intuicji, bo jesteś Najwspanialszą Mamą dla Michalinki i -wierzę w to głęboko-wiesz, co dla Niej będzie najlepsze. Za jakiś czas te straszne chwile będą już tylko wspomnieniem, a ja z całego serca życzę Wam , żeby stało się to jak najszybciej. Chciałam, żebyś wiedziała że gdzieś w Warszawie , w parku, spaceruje z zielonym wózkiem kobieta która wlepiając oczy w smartfona i czytając Twoje posty modli się o zdrowie Twoje i Twojej Michasi.
P.s. Moja Misia była dokarmiana już w szpitalu. Po powrocie do domu właściwie odrzuciła pierś-. Udałam się do doradcy laktacyjnego-dziś Misia jest już tylko na cycku i ani myśli nawet sprobować butli. Nie czytałam Twoich wcześniejszych wpisów, ale gdybyś była z Warszawy, to mogę Ci podać namiar do tej kobiety. Jest to bardzo znane nazwisko, autorka wielku publikacji a przyjmuje prywatnie w jednej z warszawskich przychodni( nie podaję na forum naziwska, bo nie wiem czy można-zakładam, że nie).
Nie, jednak nie jesteś z Warszawy. A może warto byłoby do niej napisać w kwestii porady?

P.S. Czy to forum ma funkcję prywatnych wiadomości?
avatar
jestem z Tobą. nic innego nie jestem w stanie napisać. mam nadzieję, że (w końcu!) nadejdzie taki dzień, kiedy będziesz mogła się podnieść, otrzepać i (normalnie) żyć. trzymaj się jakoś, a ja trzymam kciuki za Was, a przede wszystkim za Twoją kruszynkę!
avatar
Kochana, jestem dobrej mysli, wszystko bedzie dobrze. Swietnie zareagowalas z powtorzeniem badan. A teraz najwazniejsze (co masz w kontroli) to pompowanie mleka. Pompuj i nie przestawaj, bedzie jak znalazl jak Miska zglodnieje. Bez przesady dzieci jak nie chca to nie jedza. Byla chora, tak wiec nie zmuszaj, apetyt wroci. I mleko tez tylko nie przestawaj.
avatar
Aż mnie zmrozilo....jaka Ty jesteś dzielna. No po prostu klękam przed Tobą.
Trzymam kciuki. Najmocniej jak się da
avatar
Czesc, nie zaglodzilas absolutnie dziecka, Michalina jadla mniej bo miala infekcje. Z doswiadczenia wiem (bo mam dziecko wczesniacze i posiadam w domu wage) ze wahania wagowe sa duze w ciagu doby i nie mozna po jednym pomiarze obliczyc ile Mala przybierala dziennie przez tydzien. Waga bezposrednio po karmieniu dziecka moze byc nawet wyzsza ponad 100 gr Po bezposrednim wysiusianiu sie czy kupie tak samo. Pielucha z moczem moze wazyc czasami 200 gr choc oczywiscie wazy sie dziecko bez niej. Chcialam tylko zobrazowac. Dziecko czasami przybiera falami, sa tygodnie ze mniej bo wiecej spi i laktacja spowalnia troche a w kolejnym tyg juz wiecej i laktacja nadrabia. To nie musi byc krzywa idaca tylko w dol. Nie zadreczaj sie co zrobilas zle bo jestes dobra, starajaca sie mama. Kurcze, potrzeba Wam troche luzu w tym wszystkim, sluchaj swojej intuicji, smialo mozesz laczyc karmienie piersia z mlekiem modyfik. Nie rozumiem tego nacisku ze trzeba karmic wylacznie piersia, znam wiele matek ktore to praktykuja i maja sie dobrze. Mieszkam w kraju gdzie karmienie piersia nie wydaje sie byc tak trudne jak w przypadku polskich kobiet a zwiazane jest to z ogromna pomoca jaka uzyskuja kobiety bezposrednio po porodzie i pozniej. Karmi prawie kazda matka. Ale nawet i tu jesli zdarzy sie tak ze kobieta podejmuje inna decyzje to wspiera sie ja i pomaga a nie krytykuje. Nikt nie patrzy krzywo na butelke. Moje dziecko mialo przedluzajaca
sie zoltaczke pokarmu kobiecego. Bilirubina byla podwyzszona 12 tygodni! Ratunkiem w takich przypadkach jest sztuczne dokarmianie ( kiedys przerywano karmienie na 24 godz albo i dluzej). Takze bylam w takiej sytuacji ze musialam laczyc karmienie naturalne ze sztucznym. Teraz powrocilam do wylacznego kp. Czasami da sie jak u mnie, u innych jest trudniej. Zycze Ci powodzenia a Michalince zdrowia. Wg mnie wazniejsze jest bys byla szczesliwa mama i nie zmuszala sie do czegos co sprawia Ci klopot. To nie jest koniec swiata dawac dziecku mleko modyf. Trzymajcie sie.
avatar
Czesc, nie zaglodzilas absolutnie dziecka, Michalina jadla mniej bo miala infekcje. Z doswiadczenia wiem (bo mam dziecko wczesniacze i posiadam w domu wage) ze wahania wagowe sa duze w ciagu doby i nie mozna po jednym pomiarze obliczyc ile Mala przybierala dziennie przez tydzien. Waga bezposrednio po karmieniu dziecka moze byc nawet wyzsza ponad 100 gr Po bezposrednim wysiusianiu sie czy kupie tak samo. Pielucha z moczem moze wazyc czasami 200 gr choc oczywiscie wazy sie dziecko bez niej. Chcialam tylko zobrazowac. Dziecko czasami przybiera falami, sa tygodnie ze mniej bo wiecej spi i laktacja spowalnia troche a w kolejnym tyg juz wiecej i laktacja nadrabia. To nie musi byc krzywa idaca tylko w dol. Nie zadreczaj sie co zrobilas zle bo jestes dobra, starajaca sie mama. Kurcze, potrzeba Wam troche luzu w tym wszystkim, sluchaj swojej intuicji, smialo mozesz laczyc karmienie piersia z mlekiem modyfik. Nie rozumiem tego nacisku ze trzeba karmic wylacznie piersia, znam wiele matek ktore to praktykuja i maja sie dobrze. Mieszkam w kraju gdzie karmienie piersia nie wydaje sie byc tak trudne jak w przypadku polskich kobiet a zwiazane jest to z ogromna pomoca jaka uzyskuja kobiety bezposrednio po porodzie i pozniej. Karmi prawie kazda matka. Ale nawet i tu jesli zdarzy sie tak ze kobieta podejmuje inna decyzje to wspiera sie ja i pomaga a nie krytykuje. Nikt nie patrzy krzywo na butelke. Moje dziecko mialo przedluzajaca
sie zoltaczke pokarmu kobiecego. Bilirubina byla podwyzszona 12 tygodni! Ratunkiem w takich przypadkach jest sztuczne dokarmianie ( kiedys przerywano karmienie na 24 godz albo i dluzej). Takze bylam w takiej sytuacji ze musialam laczyc karmienie naturalne ze sztucznym. Teraz powrocilam do wylacznego kp. Czasami da sie jak u mnie, u innych jest trudniej. Zycze Ci powodzenia a Michalince zdrowia. Wg mnie wazniejsze jest bys byla szczesliwa mama i nie zmuszala sie do czegos co sprawia Ci klopot. To nie jest koniec swiata dawac dziecku mleko modyf. Trzymajcie sie.
Dodaj komentarz

Takiego wpisu nie spodziewałam się po sobie, ale muszę… muszę gdzieś spuszczać parę i wywalać myśli, bo mam wrażenie, że mężowi rozdarłabym serce mówiąc to, co napiszę na końcu, a wszyscy inni traktują moje słowa z pobłażaniem ('tak, tak… każdy to przechodzi, teraz Ty to przechodzisz - zaciśnij dupę i idź dalej…', bla bla bla…). Po prostu nie mam gdzie i jak...

Dzisiaj mija tydzień od przyjęcia nas w szpitalu. Planowe wyjście w niedzielę, co już usłyszałam od lekarzy, a ja właśnie piszę z domu. To już moje drugie wychodne. Ale po kolei.

Całe szczęście wkłucia w poszukiwaniu odpowiedniej żyłki na wenflon były ostatnim aż tak hardkorowym dla mnie i Misi przeżyciem w ciągu ostatnich siedmiu dni. Zalecenia - trzy dawki antybiotyku dziennie, co osiem godzin. Mała znosiła to świetnie. W zasadzie nie stękała ani razu, gdy był on dożylnie podawany, może kwęknęła ze dwa razy, ale to głównie dlatego, że nie podobało jej się, że ktoś trzymał jej rączkę zbyt długo. Działać - działa, bo po dzisiejszym badaniu moczu wyszło, że wszystko wróciło do normy. Po prostu musimy dokończyć zalecone dawki do niedzieli i wypad z baru. Najbardziej się boję, że cholerstwo wróci, co jest bardzo możliwe. Generalnie w moczu wykryli jej e. coli. Nie wiem, co poszło nie tak i na którym etapie. Czy ktoś nie umył rąk przed przewijaniem, czy ja ją załatwiłam przy porodzie czy może sama się pokazowo obsrała a ktoś nie wytarł jej rowka - nie mam pojęcia. Nie zmienia to faktu, że chociaż już musztarda po obiedzie to i tak moje matczyne morale spadły, bo ze wszystkich scenariuszy, jakie przychodzą mi do głowy, najbardziej prawdopodobny dla m nie jest taki, że to pewnie moja wina, bo zamiast dopilnować jej higieny, to leżałam i stękałam nad sobą. Kij, że to się wcale nie zmienia...

Muszę też napisać o tym, co spotkało nas przy okazji leczenia Miśki, a mianowicie nasze sąsiadki z pokoju. Z początku myślałam, że to kara od losu. Wchodzi kobitka z dziewczynką, tydzień tylko starszą od mojej, i co robi? Zatyka jej cyc. Dziecko pulchne, różowiutkie, widać, że nieźle upasione dobroczynną zawartością biustu, ssie na cały pokój, aż cmoka i połyka tak głośno, że nigdy nie słyszałam, żeby Miśka tak łykała nawet z butelki, a jej mama wtóruje gromkim: 'hoho, ale pięknie ssiesz!'. Zgadnijcie, co zrobiłam? Odwróciłam się i spłakałam z żałości, że ja z małą tak nie mogę i że znowu Bóg mnie karze, już chyba setny raz w ciągu ostatnich tygodni, wrzucając nas do jednego pokoju. Całe szczęście mama małej Julci okazała się świetną kobietą. Nie patrzyła na mnie jakoś krzywo, że nie karmię, a wręcz pokrzepiała, że to nie koniec świata, chociaż sama karmi piersią trzecie dziecko. Dużo rozmawiałyśmy. Obie w sumie przeżywałyśmy wspólne dramaty i byłyśmy dla siebie wsparciem. W zasadzie jak pomyślę, co przeżyła ze swoją małą, to nasz zum przy tym to pryszcz. Mała przyjechała z bezdechem. Diagnoza - powiększona grasica, którą trzeba obkurczyć dożylnymi sterydami. Do tego męczył ją refluks, niedokrwistość, a jakby tego było mało - spieprzyli jej podczas pobytu dwa wenflony i walili jej sterydy obok (!) wkłucia, dopiero po kilku dniach wbili jej się w główkę. A i jeszcze złapała katar. No masakra. Mała urządzała koncerty od 21.00 do 4:00 - darła się tak, że jej krzyk przerywany ssaniem aspiratora mam w głowie do teraz, dzień w dzień, i chociaż obecność mamy Julci była dla mnie prawie że terapeutyczna (nauczyłam patrzeć się na kobietę karmiącą piersią i już się na ten widok nie rozklejać), to już pod koniec myślałam, że ucieknę ze szpitala, bo dostawałam hopla od jednostajnego, gardłowego płaczu jej córki. Jej mama nie spała, ja nie spałam, Miśka też jakoś wybornie nie. Działy się cyrki niesamowite. Raz nawet przytulałam zrezygnowaną i spłakaną mamę Julii do siebie i zapewniałam, że to minie i wszystko niedługo się ułoży (paradoksalnie - wcale nie myśląc tak o sobie). Ale zarobiłam niezłą znajomość. Wymieniłyśmy się telefonami, gdy dziś wychodziła z małą. Ciekawe, jak potoczą się ich dalsze losy, choć z tego co wiem, to Julcię czekają kontrole u gastrologa i neurologa, a rodziców zakup urządzenia do pomiaru wysycenia krwi tlenem w razie kolejnych bezdechów…

I może przejdę wreszcie do smutnego meritum…

Przedwczoraj, po kilku już dniach niewychodzenia ze szpitala, spaniu po max 3h godziny na dobę (i to nie ciurkiem) na trzeszczącym leżaku ogrodowym i skakaniu nad małą od rana do nocy (cały czas piła malutko i prawie nie spała w dzień, więc latałam nad nią z butelką notując każdy mililitr) obudziłam się o czwartej nad ranem, zbudzona kwileniem Miśki i dokonałam przerażającego odkrycia. Moja mała też ma katar. W sensie ma zmieniony głos i charczy. Wszystkiego się spodziewałam po macierzyństwie ale naprawdę nie tego, że moje dziecko w wieku sześciu tygodni będzie brało ogromne strzykawy antybiotyków a ja będę musiała odciągać jej gile. Poczułam wtedy, że właśnie dotknęłam granicy fizycznej i psychicznej wytrzymałości, bo już się nasłuchałam krzyków Julii, która dławi się przy spotkaniu z aspiratorem. Zadzwoniłam do męża z płaczem. Wziął urlop na żądanie, żeby mnie odciążyć, ale nawet, gdy przyjechał, to i tak wyłam. Pediatra (ta sama ,która wcześniej zatykała małej bezskutecznie mój cyc) patrzyła na mnie jak na wariatkę, że dziecko tylko dostało katarku a ja już wyję. Potem mężowi mówiła na boku, że powinnam coś brać na głowę - w sumie to ma rację. Nagle jakoś rodzina się zmobilizowała. Moja matka chyba pierwszy raz powiedziała mi coś przekonywującego - że jeżeli mam mieć siłę na zajmowanie się dzieckiem, to ktoś musi mnie w końcu zmienić na noc i mam wrócić się wreszcie wyspać. Oczywiście powrót do domu był dla mnie psychicznie ciężki. Raz - nie chciałam jej zostawić, bo chwilami czuję, że tylko ja trzymam rękę na pulsie jeśli chodzi o niepokojące objawy, które wysyła. Dwa - czułam, że to moja osobista porażka, skoro nie byłam wystarczajaco silna, by zająć się dzieckiem w szpitalu. I trzy… ja serio chciałam jechać i od wszystkiego się odsunąć i było mi wstyd za to. W końcu mąż został a mnie zgarnięto do domu. Wzięłam pierwszy raz kąpiel od czasów ciąży i położyłam się spać. Spałam jak suseł siedem godzin longiem - padłam tak, jak się położyłam i obudziłam w dokładnie tej samej pozycji.

Następnego dnia było już lepiej, ale ten dzień przyniósł ze sobą kolejne przykre odkrycie, a mianowicie, że wysypka z czasów wyłącznego cycka nabrała na sile a po mleku modyfikowanym wręcz się intensyfikuje. Znaczy się z pewnością alergia na białko mleka krowiego. Bo może warto zaznaczyć, że moja laktacja ledwo zipie, ja już sama nie wiem, czego chcę - czy ją utrzymać, czy wyciszyć. Ściągam i tak za mało, by zrobić to pierwsze, a małej nie przystawiam w ogóle. Na dobę uda się może ściągnąć 100ml i to przy takim stymulowaniu i masowaniu piersi, że już przypominają puste, wiszące sakiewki. Nie wiem, czy walczyć o relaktację. Nie mam odwagi na przystawianie z kolei dźwięk laktatora wywołuje u mnie dreszcz. Z drugiej strony kiedy mieszam jej MM patrząc, jak dostaje te antybiotyki, to czuję się jak najgorsza matka świata, która właśnie wtedy, gdy dziecko potrzebuje wartościowego pokarmu, to ja jej serwuję zupkę chińską. I tutaj… No tutaj zaczęły nachodzić mnie myśli, których się wstydzę. Ale nie będę udawała, że ich nie mam.

Powiem wprost - żałuję, że kiedykolwiek zdecydowałam się na dziecko. Mała nie jest niczemu winna. W zasadzie to jest genialną dziewczynką. I ja wiem, że każda matka mówi tak o swoim, ale uwierzcie mi, że ona jest wybitna. Nawet mama Julci zachwycała się moją córką bardziej niż swoją. Każda pielęgniarka i lekarze piali nad nią z zachwytu. Że taka 'mała dorosła'. Obserwuje, ma takie mądre oczy, gada, uśmiecha się - jakby była co najmniej dwa miesiące do przodu. A mimo to… Prawie dziś na nią nie patrzyłam i nie mówiłam do niej. Ciągle czuję laktacyjną porażkę, czasem zastanawiam się - może to nie moja wina, może to jej? Innym razem dopada mnie kurewska myśl, że już szłyśmy do przodu, a jej się, cholera, zachorowało. I jeszcze teraz ta alergia. Że inne dzieci na oddziale takie różowiutkie, a ona, chociaż skaczę nad nią dzień i noc, wygląda, jakbym jej nigdy nie myła, jest cała w krostach. I że teraz będę musiała jeździć po alergologach. Może wypróbowywać inne mieszanki, chociaż serce mi staje w gardle za każdym razem, kiedy jej to gówno urabiam w butelce, więc jakby tego było mało - teraz muszę szukać tej 'naj'. Może zaczną się kolejne zielone kupy, ulewania i kolki, których jeszcze nie było - a ja będę zgadywać, czy to alergeny, pora roku, zęby czy inna pierdolona przypadłość. I to wszystko w momencie, kiedy sama tak bardzo potrzebuję pomocy. Krocze dalej średnio się goi, w zasadzie to boli, gdy zajmuję się nią, chyba rozeszły mi się mięśnie brzucha a moja psychika jest przetyrana po ostatnich przeżyciach i cały czas nie mam kiedy przeżyć 'żałoby' od A do Z. Przestałam być osobą, którą byłam przed porodem. Nie rozróżniam smaku potraw. Nie wiem, jakiej muzyki lubię słuchać. Czy w ogóle lubię jej słuchać. Przegapiłam moment, gdy zmieniły się pory roku. Nie chce mi się o siebie dbać, bo logistycznie to tak cholernie trudne - w zasadzie potrzebuję na gwałt wszystkiego, bo mam w szafie tylko ciążowe sukienki. Kiedy mam to skompletować i za co, skoro prawdopodobnie zaraz wywalę pół wypłaty na podgrzewacz, dodatkowe butle i sterylizator? Dzisiaj drugi raz pojechałam do domu odpocząć ale tym razem nie płakałam do wewnątrz, gdy wychodziłam ze szpitala. Czekałam na ten moment od wczoraj. W połowie drogi do drzwi kapnęłam się, że nie pożegnałam własnego dziecka. A kiedy całowałam ją w rączkę to nie umiałam w sobie wzbudzić matczynej miłości. W ogóle.


I ze wszystkich rzeczy, które przeżyłam do tej pory, to jest właśnie najgorsze. Przestałam chyba kochać własne dziecko, chyba traktuję je jako kogoś, kto zniszczył wszystko, co było dla mnie w życiu najdroższe a ja sama nie wierzę już ani trochę, że kiedykolwiek będziemy szczęśliwi. Naprawdę w to nie wierzę. A gdy już śnię, to śnię o dwóch rzeczach. Albo o tym, że nagle ktoś uruchamia czarodziejską różdżkę i jesteśmy na mieszkaniu, mała ssie moją pierś, jest zdrowa a ja za chwilę pokazuję jej kontrastowe książeczki, albo… że umieram. Nie wiem, czego pragnę dziś bardziej.

8
komentarzy
avatar
Podpisuje sie rękami i nogami pod tym co dziewczyny napisały. Też myślę o Was codziennie. Ja wierzę w Boga więc ja obiecuję modlitwę.
avatar
To niezwykłe, że potrafisz tak pisać o swoich uczuciach.
Wiem jedno: Wasze udręki niebawem się skończą i dowiesz się jak to jest czerpać radość z macierzynstwa. Nie wiem ile czasu musi jeszcze minąć, ale wiem, że tak będzie!!!
avatar
Kochana nie.ptzestalas jej kochać. To depresja. Potrzebujesz pomocy. To pewne.
Myślę o Tobie codziennie. Codziennie. Nie wierzę w Boga a szkoda bo bym się modliła o Ciebie.
avatar
Kochana, będzie dlugo. Po pierwsze zastanów się poważnie nad pomocą psychologa. Na wylot widać że nie radzisz sobie z własnymi emocjami. Może to jeszcze buszujące w Tobie hormony, może skrajne wycieńczenie, a moze ten cały splot wszystkiego co się wydarzyło wpłynął na Ciebie tak mocno że to początek depresji? Fakt że nie boisz się mówić o tym (choćby i anonimowo) dobrze rokuje. Poważnie, rozważ pomoc specjalisty. Po drugie opowiem Ci jak było u mnie. A wspomnę tylko że u mnie nie było nawet maniuńkiej namiastki tego co Wy przezyliscie. U mnie zwykle Baby Blues. I co? I na początku gdy moja mama zabierała praktycznie na cały dzień Jaśka a wracała tylko ma karmienia to z kednej strony tylko czekałam na chwilę samotności żebym mogła się przespać a ż drugiej strony czułam się okropna matka nie potrafiącą zająć się własnym dzieckiem. A gdy zostałam sama? Pierwszy dzień i pierwszy kryzys. On płakał a ja nie wiedziałam o co mu chodzi. Odłożyłam wtedy go do wozka i wiesz co powiedziałam? "Nie kocham Cię! Nie chce cie!" Patrzac prosto na mojego łączącego syna. Po czym wyszłam do łazienki. On ryczał a ja siedziałam na podłodze w łazience, rwałam wlpsy z głowy i wylam głośniej niż on. Masz rację. Już nie jesteś ta sama kobietą co przed porodem. Dziecko zmienia wszystko. Ja spacerowalam z Jasiem po osiedlu i wspominałam jak to było bez niego. Oskarżałam go że zabrał mi wolność. A to przecież nie jego wina. On nie prosił się na świat. To my go powołaliśmy do zycia. Wiesz co pomagało mi w tych momentach? Myśl że są rodzice którzy walczą o życie swojego dziecka. A mój urodził się zdrowy. Nie miał żadnej wady genetycznej albo wady serduszka. Jest zdrowy. Tak wszystko się zmieniło. Nasi znajomi już nie są dla nas tacy jak kiedyś. Nasze życie towarzyskie kuleje. Kłocę się z mężem dużo częściej. Praktycznie że sobą nie śpimy bo ja w sypialni on w salonie (bo na początku ja spałam z Jasiem a On osobno i tak zostało). Seks? Mogę policzyć chyba na palcach u obu dłoni od czasu porodu. Wszystko się zmieniło. Ale wiem że wszystko się z czasem unormuje. Na początku mówiłam że to pierwsze i ostatnie dziecko. Minął rok a ja znów chce być w ciazy. Może w przyszłym roku postaramy się o rodzeństwo. Ja też nie jestem już ta sama kobieta co kiedyś. I nigdy nie bede. Nie mam już czasu na swoje hobby. Sprzątam, gotuje. Przewijam i karmię. A kiedy on ma drzemkę ja padam obok niego. Życie już nigdy nie będzie takie samo Ale teraz z mogę śmiało powiedzieć że kocham moje dziecko nad zycie. A każdego kto chciałby je skrzywdzić zabiłabym gołymi rękami. Moje macierzyństwo wdeptało mnie z cała siła w glebę. Ale podniosłam się. Ty też się podniesiesz. Ja nigdy nie żygałam tęczą. Ile razy powiedziałam sobie że nie powinnam być matka, że nie dam rady, że się do tego nie nadaję? Pierdyliard. Nie jestem idealna. Popełniłam masę błędów. Ale jestem matką. Ty też nią jesteś. Wierzę że i nad Twoim macierzyństwem kiedyś wyjdzie słońce. Gdybyś chciała kiedyś porozmawiać na priv wal śmiało. Opowiem Ci jeszcze więcej o sobie. Może to choć w małym stopniu pomoże. Nie jesteś sama - pamiętaj!
avatar
Kochana, musisz walczyć. I zgadzam się z poprzedniczkami, że to depresja i potrzebujesz pomocy psychologa. I to że nie masz mleka to nie jest niczyja wina. Mi pokarm zaczął zanikać już w drugim miesiącu, więc naprawdę nie ma co szukać winnych. Głowa do góry, pamiętaj że mimo wszystko masz dla kogo walczyć.
avatar
Jeszcze jedno. Mi bardzo pomógł blog Matki Nieidealnej. Poczytaj w wolnej chwili (choć wiem że o taką może być ciężko). Dzięki niej przetrwałam. Polecam
avatar
Kochana napisałam maila jak zawsze lol.

jeśli chodzi o butelki to są specjalne do sterylizacji w mikrofalowce nazywaja się MAM są rewelacyjne jeśli chodzi o kołki nazywają się mam anti-colic. syn zadowolony i z żadnej innej niechce korzystać . smoczki też z tej firmy.
synie ma rok teraz i to jest miodzio ja nadal na tabletkach na depresję i jest naprawdę dobrze i cieszę się że tak szybko zareagowalam z synem i żałuję że bałam się zareagować gdy córka się urodziła. Bałam się popeosic o pomoc będąc samotna matka że mi odbiorą córkę. . nawet nie wiem dlaczego tak myślałam i przez to syracilam4-5 pierwszych miesięcy z życia corki i wszystko robiłam automatycznie. :-( w tej chwili zostały mi tylko zdjęcia aby zobaczyć jaka byla mała. sciskamy i modlimy sie za Was Kochana:*:*:*:
avatar
Przepraszam że pozwalam sobie coś napisać choć się nie znamy. Poszukaj pomocy psychologa, psychiatry albo chociaż bliskich, masz objawy depresji poporodowej i jeśli pozwolisz żeby to trwało dłużej to będziesz miała kolejną traumę bo kilka miesięcy życia Twojego dziecka upłynie i już nigdy nie wróci. A to błędne koło poczucia winy samo się nie zatrzyma. Zadbaj o siebie proszę.
Dodaj komentarz

... Matko jedyno, przecież ja kocham swoje dziecko. I to ta miłość doprowadza mnie właśnie na skraj obłędu. Obłędu tak niemożliwego, że sama nie wiem, co czuję naprawdę. Przecież ja nie mam do niej żalu o to, że takie mamy początki. W sumie sama nie wiem, do kogo. Do siebie? Stwórcy? Lekarzy? Tak czy siak - do niej chyba mieć nie mogę, bo nie robiłabym tego, co robię, dla kogoś, kogo nie kocham szaleńczo.

A robię to, o czym już pisałam, że robić nie zamierzam. Robię za mamę KPI.

Generalnie miałyśmy wyjść w niedzielę, a wyszłyśmy w poniedziałek. Powód? Nie podobały mi się małej kupy, więc poprosiłam o badanie. I co wyszło? Trzymajcie się foteli - rota i adenowirus. Ja pierdziele. Znowu się spłakałam kolejnej pediatrze. Oczami wyobraźni już widziałam, jak mała zaczyna rzygać dalej niż widzi i jak przelewa mi się przez ręce. Ale nic z tych rzeczy - Miśka pozostaje terminatorem w dalszym ciągu. Poza katarkiem i epizodem rzadkości w pieluszce nie rozwinęło się nic. Ja nie wiem, jak ona to robi. W każdym razie wypuszczono nas w stanie ogólnym dobrym. Jesteśmy w domu od dwóch dni. Małej schodzi wysypka z buzi, co chyba zawdzięczamy nutramigenowi na pół z moim mlekiem po diecie eliminacyjnej. Czasem wyciągnę jej jakiegoś gila fridą, ale nie jest źle. Boję się tylko nawrotu zumu... W sumie to jest on nieunikniony. Byle tylko nie zdarzył się w najbliższym czasie. Nie zniosę kolejnej antybiotykoterapii w szpitalu i spania przez dziewięć dni na leżaku ogrodowym. Mała to zniesie. Ona znosi wszystko jak czołg. Ma więcej krzepy niż ja, stara baba.

No i co z tym moim karmieniem... Po tym, jak patrzyłam codziennie, jak ładują Misi wielkie strzykawy antybiotyków, wyszła jej ta alergia, złapała dwa wirusy a ja przeczytałam skład nutramigenu to powiedziałam sobie, że stanę na dupie, aby wspomóc jej odporność, zwłaszcza w momencie, gdy sama mam w cyckach maszynę produkująca przeciwciała na szpitalne zarazy, które sama pewnie nałapałam. Już mam to w nosie, czy mała pociagnie prosto z dystrybutora czy z butelki. Ile dało odciągnąć tyle jej dawałam, ale wiedziałam, że laktacji nie odbuduję tak szybko na pojedynczej medeli. Rodzina zrobiła więc mi prezent i dostałam moje wybawienie - Spectra 9+. Na dwie piersi. Z akumulatorem do latania bezprzewodowo. Może dojdę do momentu, gdzie zejdę do 15 minut na sesję. Póki co muszę zadbać o regularność, a z tym ciężko...

... Bo mała to jakiś tajfun! No kochana jest do granic możliwości. Mądrala. Ciekawa świata. Płacz ma znośny i nawet zabawny. Ale jakie to wybredne... Nie zniesie ani chwili z lekko osiuranym pampkiem (co jest akurat na plus przy naszych problemach z układem moczowym, bo higiena to rzecz najważniejsza). A że je małymi porcjami to leje i wali kleksy co chwila, więc pieluchy idą u nas na wagony a ja z nią latam - od butli do przewijaka, i tak w kółko. Jeść też spokojnie nie umie, bo musi mieć idealnie sucho przy podwoziu, sygnalizuje fikaniem każdą chęć pozbycia się gazu a i trzeba sie pod nią ustawiać z butlą, bo jak już się gdzieś zagapi to kaplica i prędzej skrętu szyi dostanie niż skończy jeść. Nie śpi prawie wcale poza nocami, w dzień zapada w krótkie drzemki, z ktorych potrafi wybudzić ją szmer przewracanej kartki. Do tego lubi hardkorowe zabawy. Trzeba nad nią naparzać grzechotkami, bo cisza i spokój ją nudzi. Poza żyrandolem w pokoju. Potrafi zawiesić na nim wzrok i gapić się z rozdziawioną buźką, jakby widziała ducha. Jest... specyficznie słodka. Uwielbiam jej mądre oczy, którymi ogląda świat zza firanek długich rzęs. Muszę się zmusić i obfotografować ją porządnie. I zachować te wszystkie detale.

Psychicznie dalej nie jest ok, zwłaszcza po tym, co wczoraj usłyszałam od ginekologa. Ale może o tym kiedy indziej... Nie cofnę już myśli, które tu spisałam. Nie jestem z nich dumna. Ale przynajmniej będę miała świadectwo tego, że z każdego bagna można wyjść. Nawet najgłębszego.

A z każdej chwili trzeba umieć się cieszyć.
Siedzę właśnie koło małej, która usnęła. Po tym, jak zaczęłyśmy dzień koło czwartej nad ranem, z maratonem butli i przewijaka, po fikaniu nogami na macie i spacerze z babcią. Finalnie rozłożyło ją 120ml mojego mleka, którego nie musiałam jej specjalnie wmuszać na dwadzieścia razy. Jest spokojna.

Czekałam na ten moment prawie osiem tygodni...

8
komentarzy
avatar
Kochana, karmiłam syna niemal rok właśnie dzięki laktatorowi. To trudne, czasochłonne i wymagające sporych wyrzeczeń zadanie, dlatego trzymam za Ciebie kciuki. Najważniejsza zasada to nocne odciąganie. Jeśli chcesz utrzymać laktację to w nocy musisz ściągać pokarm z obu piersi. Mój syn spał, a ja produkowałam mleko. Kiedy już w nocy nie potrzebował jeść to z rana miałam dla niego przygotowane 4 butle To ułatwiało poniekąd życie, bo mogłam wyjść i zostawić go z mlekiem. Dzięki temu skończyłam studia. Nie poddawaj się - na zachętę napiszę ci, że dzięki mojemu poświęceniu syn prawie w ogóle nie chorował... Serio dopiero w przedszkolu. Choć teraz będąc w ciąży z drugim dzieckiem mam nadzieję karmić piersią już naturalnie...
avatar
O rety jaka ja jestem z Ciebie dumna!!!
avatar
Kochana jesteś wielka! Poprzedni mój komentarz był dlugi. Ten będzie krótki. :*
avatar
Jestem z Ciebie mega dumna (mimo, że się nie znamy). Przeżyłaś niewyobrażalnie wiele. Życzę Ci wiele szczęścia i radości oraz powrotu kolorów do Twojego życia.
avatar
Jestem z Ciebie mega dumna (mimo, że się nie znamy). Przeżyłaś niewyobrażalnie wiele. Życzę Ci wiele szczęścia i radości oraz powrotu kolorów do Twojego życia.
avatar
Morda mi si smieje :-)
avatar
Kochana wiem że u Ciebie cienko z czasem absolutnie się nie przejmuj :* wiedz tylko że codziennie o Tobie myślę. Na prawdę jesteś wielka. Wszystko się powoli ułoży i wreszcie będziesz mogła cieszyć się macierzyństwem :* całujemy z Jasiem :*
avatar
Wiedzialam, ze wyjdziecie na prosta. Milosc dziecka rozbraja i dzieja sie cuda. Wiele razy w zyciu tego doswiadczylam.
Co do wysypki na twarzy ktora schodzi- moze to jednak tradzik niemowlecy? Bardzo typowy w okolicach 6- 10 tyg? Moje dzieci dokladnie mialy w tym okresie. Brzydkie kupy wcale nie musialy byc spowodowane alergia tylko obecnoscia wirusa (szczegolnie ze go wykryto) z ktorym Michalina doskonale zreszta sobie poradzila. Zobacz ile pozytywnych mysli!
Dodaj komentarz

W sumie to dalej nie jest najlepiej, ale...

Nastał dzień, o którym marzyłam od ciąży.
Moje dziecko się śmieje. Stworzyłam chichrającą się istotę.

8 tygodni i 3 dni.
Pierwsze rozchichranie.

Byłam przy tym!

3
komentarzy
avatar
Nie uwierzysz. Moja dziewczynka zrobila dzis to samo po raz pierwszy!!!!
Jest z godziny 14:46 wiec nie pamietam czy starsza czy mlodsza od Twojej
avatar
Najcudowniejszy na świecie dźwięk <3
avatar
No i bomba nareszcie jest coraz więcej pozytywów
Dodaj komentarz

Mam okazję napisać dłuższy wpis, bo moje dziecko śpi jak kamień. Ale ja wiem, czemu tak śpi i wcale mnie to nie cieszy.

Po powrocie do domu było względnie sielankowo, dopóki nie nastał dzień kontrolnego badania moczu po ZUM-ie. Jako rodzice spierdoliliśmy sprawę po całości. Miał być posiew po dwóch dniach, a myśmy zrobili po pięciu analitykę ogólną. Wynik był w piątek - podwyższone leukocyty. Dziecko dalej je 50% dobowego zapotrzebowania. Wszystkie objawy jak przy pierwszym przyjęciu. Panika - co teraz? Czekać cały weekend i zrobić kolejny posiew moczu, na który czeka się trochę i mieć znowu jakiś tydzień w plecy, czy jechać od razu i ratować dziecko? Pojechaliśmy. Byliśmy w szpitalu niecałe trzy dni. Naraziliśmy Misię na niepotrzebny stres, bo znowu poszedł cewnik w ramach posiewu na cito (tym razem wydelegowałam znowu męża a sama, jak najgorsza matka świata, bunkrowałam się po korytarzach, żeby nie słuchać, jak płacze…), i ekspozycję na zarazki, bo w moczu czysto. Ciągnął się za nami tylko katarek jeszcze sprzed paru dni. Leukocyty pozostały zagadką. Do dziś chyba. Bo ja już raczej wiem, skąd te wartości.

Misia dalej niechętnie je. Jutro stuknie jej drugi kalendarzowy miesiąc, a jej waga od urodzeniowej różni się ledwo kilogramem. Cały czas rwę włosy z głowy. Wczoraj byliśmy z nią u neurologopedy. Zasugerowała, że mała może mieć troszeńkę problemy z napięciem mięśniowym wskutek traumatycznego porodu i łykanych przeze mnie tabsów na podtrzymanie. Ma to nawet sens. Odkąd pojawiła się na świecie nigdy mocno się nie zassała. Fakt - patrzyłam na nią często i myślałam, że może ma problem ze wzmożonym, a nie obniżonym, napięciem, tylko szybko się uspokajałam. No bo do trzeciego miesiąca ma prawo, poza tym te napięciowe tematy są teraz takie 'na topie' a mi wszyscy mówią, że mam nie szukać dziury w całym. Ale po głębszym wejściu w temat okazuje się, że ze względu na nasze przejścia jesteśmy w sporej grupie ryzyka, a jej kurczenie się czasami i prężenie może być właśnie reakcją walki z obniżonym napięciem. A ja byłam taka durna i się cieszyłam, że dziecko dźwiga głowę tak szybko… Ona nie była silna. Po prostu walczyła z ciałem. Neurologopedka zleciła nam parę ćwiczeń na jej buzię. Miałam je od dzisiaj stosować. Miałam…

Ale Misia obudziła się dziś ze strasznie zawalonym gardłem. Zagadka leukocytowa raczej wyjaśniona - infekcja górnych dróg oddechowych. Śpi jak suseł. Zadzwoniłam do przychodni, zapytałam, czy nie da rady zorganizować wizyty domowej, bo jesteśmy po dwóch hospitalizacjach. Doktor walnęła mnie znowu obuchem przez łeb - tak małemu dziecku nikt niczego nic nie przepisze, da nam kolejne skierowanie… Od kilku godzin siedzę, ściągam mleko w milczeniu i czekam, aż Michał skończy pracę. Idziemy do lekarza po kolejny wyrok. To nieuniknione. Spędzimy kolejny tydzień w szpitalu.

Tak mijają nam dnie. Mój mózg pracuje na pełnych obrotach non stop. Dużo czytam. Za dużo. O alergiach pokarmowych, marszu alergicznym, refluksie żołądkowo-przełykowym, problemach z napięciem u dzieci, metodach rehabilitacji, astmie oskrzelowej… i tak dalej. Boję się jeść. W teorii miałam nie jeść nabiału, a jem głównie wafle ryżowe na zmianę z bananami. Po pierwsze - bo wystarczy wziąć do ręki i się zapchać, a na nic innego nie ma czasu. Po drugie - wszystko inne napawa mnie strachem. W szynce może być soja, z papryką i pomidorami też niewiadomo, a gdy jem domowy chleb na zakwasie, to przeżuwam i czuję, że być może eksponuję jelita córki na gluten i powinni mnie za to ukamieniować. Laktator to moje wybawienie i przekleństwo. Czuję satysfakcję, gdy mała, licho, bo licho, ale ciągnie moje mleko z butelki , a potem siadam do maszyny i te kilka razy w ciągu dnia (co i tak jest stanowczo za mało) czuję kurewską złość na los, że tak się potoczył. Cycki już bolą mnie od ugniatania, bo tylko tak jako tako leci. Nie mam kiedy rozkręcić laktacji na full. Doba jest za krótka, ja zbyt wyczerpana i wyczeńczona, młoda zbyt absorbująca.

Moja rodzina wkurwia mnie fest - tylko mój mąż mnie rozumie, bo uczestniczy w tym nieustającym maratonie karmienia małej. Ciągle słyszę, że dzieci tak mają. Że ulewają, że jedne jedzą malutko, inne dużutko, że jedne rosną wzdłuż, inne wszerz, że jedne mają większy temperament, inne mniejszy… Ja pierdolę. Właśnie tym mam tłumaczyć, że moje dziecko prawie nie rośnie, ma wysypki wszelkiej maści, śluz w kupie nieustannie od wielu tygodni - że taka jej uroda. Kiedy powiedziałam matce, że mała dziwnie śpi cały dzień i wygląda jakby walczyła z wirusem, to usłyszałam, że mam skończyć wynajdywać dziecku choroby, bo ona najpewniej sobie reguluje sen w ciągu dnia, a przecież ja tak bardzo chciałam, żeby trochę pospała. Kurwa.

Trzymajcie za nas kciuki. Jeszcze długo nie będzie dobrze.

4
komentarzy
avatar
Trzymam kciuki kochana. Śledzę Twój pamiętnik już od dawna przeczytałam go w całości i mocno wierzę że będzie dobrze, że będziesz się cieszyć macierzyństwem pełną parą, a te problemy które macie teraz miną potrzeba czasu na wszystko potrzeba czasu aby zapomnieć żeby się podnieść z dołu. Pamiętaj po nocy przychodzi dzień a po burzy spokój mocno wierzę w to że u ciebie też zawita spokój i wszystko się informuje.
avatar
Trzymam kciuki kochana. Śledzę Twój pamiętnik już od dawna przeczytałam go w całości i mocno wierzę że będzie dobrze, że będziesz się cieszyć macierzyństwem pełną parą, a te problemy które macie teraz miną potrzeba czasu na wszystko potrzeba czasu aby zapomnieć żeby się podnieść z dołu. Pamiętaj po nocy przychodzi dzień a po burzy spokój mocno wierzę w to że u ciebie też zawita spokój i wszystko się informuje.
avatar
My za tydzień zaczynamy rehabilitacje, mamy wzmozone napięcie rowniez. Synek tez mial, wiec juz nie panikuje, wiem.ze przy odpowiednim cwiczeniu szybko sie z tego wychodzi, jesli zostalo wcześnie zdiagnozowane.
Trzymajcie sie dzielnie.
avatar
Niestety, takie są uroki macierzyństwa, nie zawsze jest cudownie, słodko i różowo. Ze szpitalem dasz radę, bo musisz...na pocieszenie napiszę Ci, w ciągu 2 mcy lezalam 4 razy, po 2 razy raz z jednym raz z drugim na przemian. Dopiero za ost razem się poryczalam. Także życzę Ci dużo siły. A mleko może jakies dla alergików? Z napieciem tez sobie poradzisz, z dwojka cwiczyam w domu i jezdzilam tez prywatnie oraz na nfz. Umęczylam się ale jak trzeba to trzeba. Wierzę w Ciebie, pokonasz wszelkie trudnosci bo jesteś cudowną matką dla swojego dziecka.
Dodaj komentarz

Piszę ten pamiętnik z trzech powodów.

Pierwszy - pełni funkcję terapii, na którą mnie nie stać ani na którą nie mam czasu.
Drugi - będąc w życiowym, zapchlonym kurwidołku sama często szukam osób z podobnymi przeżyciami, bo tylko to jakoś upewnia mnie w przekonaniu, że to wszystko można przeżyć z godnością i kiedyś się od tego odciąć.
Trzeci - liczę na to, w całej swojej naiwności, że kiedyś napiszę coś pozytywnego o mojej rodzinie 2+1, a wtedy dziewczyny, które trafią tu przez przypadek, a też zostaną stratowane przez macierzyństwo w tak brutalny sposób, jak ja, znajdą siłę i powiedzą 'czyli jednak można z tego wyjść…'.

Mąż powiedział mi dziś:
'Idź do domu, bo znowu będziesz miała zwarcie do masy, a tu potrzeba siły'.
I ma rację.

Nie trafiliśmy do szpitala w dniu, kiedy o tym pisałam. Byliśmy u pediatry, ale Miśka była osłuchowo czysta. Dostaliśmy tylko receptę na pięć opakowań nutramigenu, rady, kiedy w końcu nadrobić zaległe szczepienie i że koniecznie mamy przyjść na dalsze kontrole wagi małej. Potem był względnie sielankowy czas. Dalej szalony - ja dalej jedząca trzy rzeczy na krzyż: wafle ryżowe, banany i kabanosy z kurczaka, w jakimś letargu pomiędzy skakaniem nad małą, odciąganiem mleka, myciem i wyparzaniem sprzętu a wiecznym niedospaniem, które objawiało się głównie, gdy mała uderzała w nocne kimono koło dwudziestej pierwszej, a ja, nie dając rady już iść się umyć, razem z nią.

Ale problem nie ustawał. Ona dalej nie je. Kupiliśmy jej najprostszą butelkę z miękkim dydkiem z dziurką dla dzieci starszych o miesiąc. Apetyt dalej żaden. I to w dodatku na piersiowym, które trawi się łatwiej. I te kupy… Śluz na śluzie śluz pogania. Doszło parę chlustających wymiotów. W końcu uruchomiłam kontakty. Znaleźliśmy gastrologa ze specjalizacją w alergologii. Wizyta bagatelka - 200zł. Nie trwała nawet 10 minut. Powiedziałam o małej - że nie je, ma wysypki i brzydkie kupy. Diagnoza: 'alergia jak nic, proszę iść na testy'. Ja jej na to, czy to aby nie jest tak, że te testy są w ogóle niemiarodajnie w przypadku takich maluchów. Dostałam na klatę odpowiedź, że mam nie podważać jej ponad czterdziestoletniego doświadczenia. Co się okazało - była kiedyś najważniejszą szychą w szpitalu, więc dała nam skierowanie na już. Mieliśmy wpaść tylko do kliniki na weekend na testy z krwi i płatkowe, co by dowiedzieć się w końcu, co ja mogę w ogóle jeść (chociaż nasz autorytet w dziedzinie alergologii próbował mnie przekonać, że mieszanka na aminokwasach jest lepsza od mleka matki… bez komentarza). Co zabawne - gdy weszliśmy na izbę, chcieli nas zarejestrować na… styczeń. A wystarczyło, że powiedzieliśmy, że my od dr. Cz. 'Ach, to państwo… Tak, tak, doktor dzwoniła… Mamy dla was miejsce' - tak, drodzy państwo, tak wygląda służba zdrowia w tym kraju.

Tak, właśnie. Napisałam 'mieliśmy wpaść tylko na weekend'. Posiedzimy jeszcze z tydzień.
Z badań moczu wyszedł powrót ZUM-u.

Gdy to usłyszałam, to jakbym dostała obuchem w łeb. Znów. Kolejny raz. Nie rozróżniam już siły tych jebnięć, one już nawet nie bolą, tylko rozlegają się głuchym echem w mojej głowie. Małej tym razem wbili się z wenflonem w główkę, bo przy jej jedzeniu ciężko znaleźć jakiekolwiek żyły. Kolejne dni na antybiotyku. Dziś w nocy dostanie kroplówkę z elektrolitami na wzmocnienie. Jest z nią mój mąż. Ja wróciłam do domu na noc i to ostatnia chwila oddechu przed kolejnym maratonem samotnej walki o przeżycie...

Gdy poszli do zabiegowego to znowu siedziałam w pokoju i wyłam rzucając kurwami w Boga, w którego i tak nie wierzę. 'Dlaczego robisz to mojemu dziecku? Karzesz nas za coś, co zrobiłam? To wal we mnie! Odwal się od niej! Dlaczego ma tak spierdolony start? Czym Ci zawiniła?!'. Nie mogłam się powstrzymać. Bo naprawdę nie wiem, dlaczego moje dziecko nie może normalnie leżeć na macie gugając i wsadzając rączki do buzi, wołać z histerią o pierś (czy o butelkę z jakimkolwiek jedzeniem… whatever) i generalnie - być normalnym niemowlakiem. Zamiast tego jest kłuta, badana, podejrzewana o milion przypadłości a ja już naprawdę zaczynam wierzyć, że za tym całym złem stoję ja - ta, która nie daje się zwieść słowom, że urodziłam niejadka a kupy to kupy i mam się nimi nie przejmować. A co, jeśli naprawdę przesadzam? A co, jeśli ten ZUM to tak naprawdę nic takiego, a ja daję robić eksperymenty na dziecku?

Mam w głowie huragan. Najbardziej w tym wszystkim przeraża mnie to, że tak intensywnie myślę o sobie. Jako matka powinnam całym sercem być z dzieckiem. I owszem - pęka mi ono na kawałki gdy widzę, co się z nią dzieje, ale jednocześnie w głowie huczy mi: 'Dość, koniec, niech ona wyzdrowieje, bo ja psychicznie padnę…', po czym te myśli momentalnie dopadają słowa: 'Skończ, egoistko, masz być twarda, nie możesz tak myśleć', za chwilę: 'Możesz, bo jesteś człowiekiem, nie masz dupy z marmuru, odpocznij', a potem: 'Ale nie ma czasu odpoczywać…'.

Czasem, kiedy już opuszczę dom albo szpitalne mury, jadę przez miasto i widzę młodych ludzi. A w szczególności dziewczyny. Zgrabne. W ładnych butach, dopasowanych dżinsach, zadziornych ramoneskach, z czerwonymi ustami i długimi włosami. Myślę sobie wtedy, że tęsknię do tych czasów, kiedy sama miałam tyle lat. Chciałabym znów martwić się tylko tym, czy będę miała gdzie spać po imprezie i czy mówić matce, że w ogóle idę na imprezę. Albo czy współlokator narzeczonego będzie w akademiku czy może jednak nie i czy będziemy uskuteczniali miłość we wszystkich pozycjach. Albo czy ktoś z rodzinnej wioski przyłapie mnie, jak kampię się przed pójściem na pks pod galerią handlową z fajką w ustach zaciągając się chujowym dymem i poczuciem zjadania zakazanego owocu. Ale myślę nie tylko o tym.

Myślę o tym, że te dziewczyny są piękne i gdybym była moim mężem, to marzyłabym o miłości z takimi dziewczynami. Nie ze mną. Obecnie jestem na etapie, gdzie nigdy w życiu nie byłam tak zapuszczona i tak obrzydliwa. Na głowie mam miotłę sięgającą do łopatek - włosy kruszą mi się od połowy i wypadają po jednokrotnym przejechaniu ręką całymi kłębami. Cera zrobiła się papierowa. Całe ciało mam pokryte krostami. Nogi i pachy nieogolone. Brzuch, i tu uwaga, bo nie ja wymyśliłam to porównanie, ale gdzieś widziałam i jest niezwykle celne - jak u Gruzina sprzedającego szaszłyki nad morzem w szczycie sezonu. Zęby dalej krzywe i każdy w inną stronę, co nie pomaga. Cycki są sflaczałe, całe w rozstępach, gdy nie mam stanika, to kleją mi się do gruzińskiego brzucha. Zaczynają mi na nim wychodzić rozstępy. Dupa wisi, uda wiszą. Oczy podkrążone. Z hemoroida Stefana zrobiły się dwa Stefany. A moja wagina przypomina koniec świata a nie waginę. Dalej się goi. Ginekolog twierdzi, że w ranę wdarła mi się endometrioza i jeżeli dalej będzie krwawić (tak…) przez pół roku, to czeka mnie chirurg. Mąż próbował mnie, targany chyba desperacją, tam dotykać, ale zestrzywniałam cała na samą myśl, że zejdzie niżej i kazałam mu przestać. Nie wyobrażam sobie mu się oddać. Cały czas będę myślała, czy będzie mnie bolało, czy zacznę krwawić i zrobi się ultra żenująco, czy patrząc na mnie będzie widział to wszystko, co tu właśnie opisałam i czy nie będzie ratował się myślami o tych pięknych dziewczynach z ulicy, kiedy zgaszę światło i przykryję się po samą głowę kołdrą, bo zwyczajnie inaczej tego nie widzę. Za 21 dni kończę 26 lat i w życiu nie pomyślałabym, że tak będzie wyglądało, a raczej nie wyglądało w ogóle, moje życie seksualne. A może inaczej - dopuszczam, że mogłoby lepiej wyglądać. Ale najpierw musiałabym zaliczyć: waginoplastyka, fizjoterapeutę, trenera personalnego, ortodontę, fryzjera, dermatologa, endokrynologa, psychiatrę… i chuj wie, kto jeszcze mógłby nareperować szczątki, jakimi jest moje ciało i psychika.

Nie przestanę się martwić, czy on w końcu nie wkurwi się i nie zacznie prowadzić podwójnego życia, chociaż jest najuczciwszym facetem na tej planecie. Kiedy ja oddaję się mlekodastwu, opieką nad dzieckiem i czytaniem zagranicznych artykułów o alergiach pokarmowych, to on zrobił dla nas bardzo wiele i niesamowicie popchnął wykańczanie mieszkania do przodu, jesteśmy prawie na finiszu. Ale nie zdziwiłabym się mu wcale. Czasem myślę sobie - a może by się tak zabić i ułatwić mu tą decyzję? Tak pięknie by mu było z jakąś ładną, zgrabną kobietą. Tak bardzo zasługuje na miłość kogoś bardziej poukładanego psychicznie, kogoś o pięknym ciele, kogoś namiętnego, z kroczem, które nie wygląda jak rzeźnia...

Ale nie mogę się zabić… Przecież mam córkę. Mam córkę, która jest cudem. Potrafi uśmiechać się chwilę po pobieraniu materiału na badania. I ma te swoje mądre oczy, którymi zachwyca się każdy, bez wyjątku, od momentu, gdy tylko na nią spojrzy.

Z jakiejś dziwnej przyczyny, chociaż koncentruję wokół siebie stanowczo zbyt dużo uwagi, jestem najchujowszą matką świata, a moje ciało to wysypisko to wciąż myślę, że jestem jej potrzebna.


edit.

Wstałam rano. Facebook mi przypomniał, że dziś 8 października.
Rok temu Misia była jajeczkiem, które zaczęło swoją wielką podróż zwaną życiem.

11
komentarzy
avatar
Radze odwiedzic psychologa i nie żałować na to kasy bo kiedyś będziesz zalowac ze tego nie zrobiłaś jak zbzikujesz całkiem a niewiele Ci trzeba czytając poprze dnie posty. Depresja aż się z nich wylewa a wiem co mówię bo lecze się na nią od 7 lat...
avatar
Rybuu Martwię się o Ciebie. te twoje emocje i myśli to nie twoja wina... nie jesteś egoiatka to depresja mówi za Ciebie. Jesteś wspaniała matka i będzie dobrże. Mała jest pod opieką lekarska i wyłącza ja wierzę w to z całych sił i jestem tutaj myślami z tobą. przytulam :-* :-*
PS. wiem że pamiętnik jest terapetyczny też mam podobny but offline ale mino wszystko nie pomoże tak jak powinien. proszę pomysł o tym o specjaliscie tak jak pisałam w którymś tam mailu . sciskamy i buziaki dla małej xxxx
avatar
Kochana głowa do góry jesteś na dobrej drodze żeby wreszcie problemy malutkiej się skończyły po robią jej badania i może wreszcie będzie wiadomo co jest a co do ciebie to nie żałuję pieniędzy na psychologa musisz dbać o siebie jak zadbasz o siebie to łatwiej ci będzie dbać o twoją rodzinę, bo oni cię bardzo potrzebują i mąż i córcia, mówisz że już mieszkanie macie na ukończeniu to przeprowadzka może stać się nowym pozytywnym bodźcem trzymam za ciebie kciuki i walcz bo masz dla kogo: )
avatar
ooh I nie mogę odlubic a chciałam tylko komentarz walnąć.
avatar
Maryś, robi się za poważnie na heheszkowanie i komcie. I o ile mogę zasugerować, żebyś olała panny w ramoneskach i czerwonych ustach, bo one nie muszą zmagać sie z tym co Ty i mają czas na pierdoły, to już myśli o zabijaniu się tolerować nie można. Nie tylko dlatego, że masz Córkę, która wymaga teraz sprawnej i ogarniętej Mamy, ale też dlatego, że masz zajebistego Męża, który w dupie w chude i wymuskane panny, bo właśnie zajmuje się Rodziną, której na pewno nie zamieniłby na nic innego. Śluz w kupie, brak apetytu i powracający ZUM to nie wymyślanie matki histeryczki, tylko coś czym trzeba się zająć. Miej w dupie 40 letnie autorytety medyczne i rób swoje. Wyleczycie się i wrócicie do rzeczywistości, ale musisz się poskładać, przy pomocy kogoś, kto tematu nie spierdoli. Wiem, że macie chujowy start, wiem. Ale skoro Misia zdaje go śpiewająco, Wy też musicie. Ściskam Was, tyle mogę :*
avatar
Nie mogłam się oderwać od Twojego pamiętnika.
Dzięki Tobie wiem że źle karmiłam syna prawie 10 lat temu, dziękuję Ci za Twoje wskazówki. Teraz jestem w kolejnej ciąży wiem jz jak bedę karmić.
Martwie się o Twój stan psychiczny, tez mnie to dopadło ale ja nie miałam takich traumatycznych przeżyć jak TY, wiem co znaczy nacięcie krocza, wiem jaki to ból bardzo długo dochodziłam do siebie, oczywiście bez kompilacji.
Wiem że terapia to droga sprawa, wiem że macie teraz inna sytuację bo mieszkanie remont i każda kwota się liczy, ale pomyśl o sobie, Twój mąż i Córeczka potrzebują Ciebie, dla nich jesteś najważniejsza.
avatar
Nie mogłam się oderwać od Twojego pamiętnika.
Dzięki Tobie wiem że źle karmiłam syna prawie 10 lat temu, dziękuję Ci za Twoje wskazówki. Teraz jestem w kolejnej ciąży wiem jz jak bedę karmić.
Martwie się o Twój stan psychiczny, tez mnie to dopadło ale ja nie miałam takich traumatycznych przeżyć jak TY, wiem co znaczy nacięcie krocza, wiem jaki to ból bardzo długo dochodziłam do siebie, oczywiście bez kompilacji.
Wiem że terapia to droga sprawa, wiem że macie teraz inna sytuację bo mieszkanie remont i każda kwota się liczy, ale pomyśl o sobie, Twój mąż i Córeczka potrzebują Ciebie, dla nich jesteś najważniejsza.
avatar
Nie mogłam się oderwać od Twojego pamiętnika.
Dzięki Tobie wiem że źle karmiłam syna prawie 10 lat temu, dziękuję Ci za Twoje wskazówki. Teraz jestem w kolejnej ciąży wiem jz jak bedę karmić.
Martwie się o Twój stan psychiczny, tez mnie to dopadło ale ja nie miałam takich traumatycznych przeżyć jak TY, wiem co znaczy nacięcie krocza, wiem jaki to ból bardzo długo dochodziłam do siebie, oczywiście bez kompilacji.
Wiem że terapia to droga sprawa, wiem że macie teraz inna sytuację bo mieszkanie remont i każda kwota się liczy, ale pomyśl o sobie, Twój mąż i Córeczka potrzebują Ciebie, dla nich jesteś najważniejsza.
avatar
Nie mogłam się oderwać od Twojego pamiętnika.
Dzięki Tobie wiem że źle karmiłam syna prawie 10 lat temu, dziękuję Ci za Twoje wskazówki. Teraz jestem w kolejnej ciąży wiem jz jak bedę karmić.
Martwie się o Twój stan psychiczny, tez mnie to dopadło ale ja nie miałam takich traumatycznych przeżyć jak TY, wiem co znaczy nacięcie krocza, wiem jaki to ból bardzo długo dochodziłam do siebie, oczywiście bez kompilacji.
Wiem że terapia to droga sprawa, wiem że macie teraz inna sytuację bo mieszkanie remont i każda kwota się liczy, ale pomyśl o sobie, Twój mąż i Córeczka potrzebują Ciebie, dla nich jesteś najważniejsza.
avatar
Kochana, rzadko cokolwiek piszę na tym forum, ale follow up Twojego pamiętnika robię od początku - tak dobrze się Ciebie zawsze czytało. Ale... teraz to już wcale mi nie do śmiechu, bo gołym okiem widać, że potrzebujesz pomocy. I nie, nie pamiętnika w necie, ale pomocy specjalisty który pomoże Ci się poskładać do kupy. To co tu piszesz, co przeżywasz to realne problemy i sama ich nie rozwiążesz. Na depresję nie choruję, ale na nerwicę i owszem i wiem jedno - pewne zaburzenia w równowadze psychicznej wymagają rozmowy z terapeutą oraz lekarstw (!!!) - niestety...bo zaraz spadniesz już na takie dno czarnej dziury, że będzie hardcorowo Cię z niej wyciągnąć. Naprawdę żadne mieszkanie i jego wykańczanie nie powinno teraz być ważniejsze, niż Twoja terapia. Przemyśl to. Zrób to dla siebie i dla swojej Rodziny.
avatar
Kochana po części wiem co czujesz bo ja też bije się z myślami czy iść do psychologa. Też uważam że brak nam na to kasy ale wiem że by mi pomógł. Też nie radzę sobie że swoimi emocjami. Ale może właśnie to jest kluczem do wszystkiego. Do utraconej gdzieś radości życia. Jesteś wspaniała matka pamiętaj! A te wyfiołkowane panny? Ja też im zazdroszczę wyglądu i klasy. Ale co z tego? One coś mają, my mamy coś innego. Przyjdzie jeszcze czas że zadbasz o siebie i to one będą odwracać się za Tobą. Myślami jestem cały czas z Wami :*
Dodaj komentarz

W ciąży czytałam dużo o tym, jakie właściwości powinien mieć idealny materac dla maluszka. Powinnam była wtedy szukać idealnego pediatry.

Szukałam też najlepszych składowo bambusowych pieluch i kocyków, a trzeba było się raczej rozglądać za nawilżaczem powietrza i nebulizatorem.

Kiedy trzęsłam się, że nie wiem, jak trzymać dziecko, mogłam raczej sobie zaufać i w tym samym czasie dowiedzieć się, jak podawać dziecku probiotyki i kropelki, zwłaszcza, gdy nimi pluje.

Kiedy zarzekałam się, że absolutnie nie podam smoczka, to jeszcze nie wiedziałam wtedy, że gdy moje dziecko podczas choroby będzie miało problem z zaśnięciem, to nie będę się już zastanawiać ani chwili, czy by nim nie pomóc jemu i sobie, zwłaszcza, gdy w szpitalu jest się jedyną osobą przy dziecku i na siku nie poszło się przez ostatnie dziesięć godzin.

Kto by też pomyślał, że po tym, jak obśmiałam matkę i pół rodziny, że dieta matki karmiącej to mit, no bo tak mówi hafija przecież, moje dziecko wykaże alergię na pszenicę, jajko i marchew, które ja jem.

Kto by pomyślał, że po tym, jak mówiłam, że w razie problemów podam mm bez zająknięcia i w życiu nie będę się doiła co trzy godziny laktatorem, nagle wyląduję w miejscu, gdzie hydrolizat podaję z bólem serca a własne mleko odciągam nawet prowadząc samochód w drodze do szpitala na zmianę warty po mężu.

Do teraz zastanawiam się jak to się stało, że przy wyborze szpitala na poród większe znaczenie miał dla mnie pozór atmosfery i kolory ścian na sali porodowej niż możliwy scenariusz komplikacji.

Czasami też myślę po co się aż tak zastanawiałam nad wózkiem, skoro na spacerze z córką byłam dosłownie kilka razy, z czego pierwsze odbywały się przy akompaniamencie walki z obolałym kroczem.

Ale największe zaskoczenie to to, że w nawet najśmielszych marzeniach moja córka nie była tak cudowna, jak jest w rzeczywistości.

7
komentarzy
avatar
Jesteś kochana, widzę że sytuacja się powoli wyjaśnia pisz co tam u was czy długo jeszcze będziecie w szpitalu co tam wyszło w badaniach czy tylko ta alergia jak piszesz na pszenicę, jaja i marchew. Trzymaj się kochana: )
avatar
Polubiłam wpis za to cudowne, ostatnie zdanie.
avatar
Kurtyna.
avatar
Ciężkie przejścia, dobrze, że wywalasz z siebie to wszystko. Co do miłości do dziecka...wiesz, ja miałam lajtowy poród, pokarmu też nie miałam, ale jakoś nie miałam problemów z podaniem mm, ale też czułam, a raczej nie czułam tej bezbrzeżnej miłości o której piszą wszyscy. I z tym czułam się źle. I dopiero po jakimś czasie doszłam do tego, że u jednych uczucia pojawiają się w momencie jak zobaczą kropkę na usg, a u innych dużo, dużo później. Z każdym dniem kocham ją bardziej, u Ciebie też pewnie tak będzie. kłopoty Cię przytłoczyły. Życie Cię skopało. Ale uwierz mi, naprawde, będzie lepiej. Zobaczysz. Jeszcze zadbasz o siebie i kupisz sobie nowe ciuchy, poczujesz sie dobrze. To początki, które bywają trudne. Daj sobie ze wszystkim trochę czasu. Nie u wszystkich jest cukierkowo. I nie wyrzucaj sobie decyzji, które podjełaś wcześniej, to w niczym nie pomoże. Skup sie na tym, co teraz robić. To, co było już zostaw. Ja jestem pewna że jesteś super matką, nawet jeśli sama tego nie czujesz teraz. Może sama dla siebie, w głowie, spróbuj ocenić co jest fajnego w Twoim życiu. Na pewno jest tego sporo. Trzymam kciuki za Ciebie i malutką. Dacie radę. Dziewczyny są silne.
avatar
Mamo Ali - dziękuję. AntiR - to na razie wyniki testów skórnych, na te z krwi czekamy. Nie wiem, kiedy wyjdziemy, to zalezy czy wytepimy intruza z moczu.
avatar
Kochana nigdy nie wiadomo co nas czeka. Ciężko jest podejmować świadome wybory przy pierwszym dziecku. Jesteś mamą po raz pierwszy. Poza tym każda przyszła matka wybiera kolor ścian do pokoju maluszka, ciuszki i inne pierdoły a nie zastanawia się do którego lekarza pójdzie w razie gdyby zachorowało. To wszystko co robiłaś robi każda przyszła matka i nie ma w tym nic dziwnego Jesteśmy z Wami :*
avatar
Moja Droga, tyle rzeczy wydaje nam się istotnych w ciąży, że nam, młodym matkom, ciężko rozróżnić co jest ważne, a co należy olać. Nie zadręczaj się tym co było, myśl o tym co jest. Tu i teraz.
Jesteś bardzo dzielna, wiele już przeszliście razem, a z każdym dniem będzie lepiej - jestem tego pewna!
Dodaj komentarz
avatar
{text}