Pomimo szczerych chęci, niezwykle trudno mi zaliczyć ubiegły tydzień do udanych… W środę nadeszła długo wyczekiwana wizyta w ośrodku rehabilitacyjnym, która przecież była wielokrotnie przekładana, najpierw z powodu nieobecności doktorki, później zapalenia krtani Kubuśka i jego dziwnej biegunki… Już wówczas czułam, że coś nas zatrzymuje; coś powoduje, że nie powinniśmy tam jechać. Czasami wszystko rozpatruję w kategorii znaków – wiem, jestem może zbyt przesądna… Oczekiwałam więc jakiegoś wydarzenia, który sprawi, że wizyta będzie odwołana. Nie nadeszło… Wizytę umówiono nam na 18 – ta godzina mówiła sama za siebie. Pora, o której Kuba zwykle szykuje się do snu, kiedy częstokroć kładzie się do spania już na noc, a niemal codziennie zaczyna marudzić z powodu zmęczenia po całodniowym szaleństwie. I w tym temacie się nie myliłam. Do pokonania mieliśmy 42 km – przejazd przez centrum miasta, 10 sygnalizacji świetlnych, niesamowite korki. Przy końcu podróży Kuba zaczął się kręcić, wiercić w foteliku, płakał, po wejściu do ośrodka przestraszył się nowego miejsca, ale w zasadzie nic nie zapowiadało horroru, jakiego doświadczyliśmy później. Młoda, bo zaledwie trzydziestoparoletnia doktorka-rehabilitantka nie powitała nas z wielką euforią. Przeciwnie: oboje z mężem odczuliśmy jakby zarzucała nam, że naciągamy NFZ na rehabilitację – ironiczne uśmiechy i pytania o co chodzi, z czym przyszliśmy, jakby kwestionowała to, że Kuba ma napięcie. Dla mnie to była wątpliwa przyjemność ciągać tam dziecko i miałam nadzieję, że po rehabilitacji prywatnej, która skądinąd trwa od końca sierpnia, wizja wizyty w tym ośrodku zupełnie się oddali. Pani doktor wzięła Kubę na specjalny stół do ćwiczeń, rozebrała i zaczął się histeryczny płacz, gdy jej się bliżej przyglądnął. Diagnoza trochę zbiła nas z tropu. Okazało się bowiem, że Jakub ma dalej wzmożone napięcie i jest nieco cofnięty w rozwoju ruchowym, wymaga rehabilitacji w ośrodku 2 razy w tygodniu. Ma słaby kręgosłup i mięsnie i w najbliższym czasie nie zapowiada się na raczkowanie. Nie wolno go sadzać, tylko jak to zrobić skoro nawet przy przebieraniu pampersa łapie mnie za ręce i sam, bez mojej pomocy podnosi się i siada??? Doktorka położyła go na brzuchu, choć tego Kuba nie lubi – płakał tak, jak nigdy. Łzy leciały mu z oczu ciurkiem, katar lał się na przepadło. Nie mogłam wytrzymać tego płaczu – a ona trzymała go siłą na brzuchu i mówiła, że nie potrafię sobie radzić z jego płaczem, że on się buntuje i nic mu się nie dzieje, bo nie ma nawet mokrych oczu (!!! – gdyby tylko chciała popatrzeć na jego twarz, zmieniłaby zdanie). Potem zapytała męża czy jest w stanie wytrzymać płacz swego dziecka… Wpierw stwierdziła, że Kuba zwyczajnie się buntuje, by zaraz dodać, że dla dzieci ze wzmożonym napięciem oraz asymetrią złożeniową (które mamy) leżenie na brzuchu sprawia ból – cierpią. Miałam jej powiedzieć, by się w końcu zdecydowała, czy się buntuje, czy cierpi. Gdy go już ubierałam zaczęła mnie krytykować, że nie powinnam do niego mówić, bo tym go nagradzam, mam milczeć. Kiedy zaś na końcu powiedziałam do niego: „no już dobrze”, padły słowa: „no najlepiej teraz go mama przeproś i przeproś jeszcze siebie i wpędzaj się w takie poczucie winy… tak pociesza pani dziecko? Chciałaby pani, żeby mąż tak panią pocieszał?”. Miałam ochotę uciec, chciało mi się płakać. Na końcu wizyty powiedziała, że Kubie (jak każdemu dziecku) przysługuje konsultacja w psychologa i logopedy, powinnam więc skonsultować się z psychologiem jak radzić sobie z moimi emocjami wobec jego płaczu…
Ustalono nam rehabilitację 2 raz w tygodniu. Nie chcemy tam jechać – zdecydowaliśmy się rehabilitować go nadal prywatnie. Nie wyobrażam sobie targać dziecka tyle kilometrów skoro tak źle znosi podróż. Nie ma sensu ta rehabilitacja, bo zawsze będzie zmęczony i jak stwierdziła moja pediatra – będzie wówczas stawiać opór. Ta wizyta w środę nie była w pełni wiarygodna. Kubuś był zmęczony, śpiący i już głodny, więc napinał się, nie chciał pokazać jak się podnosi. Pozostaje mi wierzyć, że ocena doktorki była błędna, bo wynikała z oporu małego. Nie wiem co robić – jeśli całkiem zrezygnujemy, pozbawimy się konsultacji z lekarzami. Jeśli będziemy jeździć, skażemy Kubę na mękę. Skutki tej wizyty odczuwaliśmy przez kilka dni. Gdy kolejnego dnia ubrałam kombinezon przed wyjściem na spacer, Jakub wpadł w histeryczny płacz i zaczął się trząść – tak jeszcze nigdy nie było…
tytuł: Chciałabym przytulić Cię do mego serca i poczuć ciepło Twojego ciałka. Nareszcie jesteś Kubusiu...
autor: natalinka