Dziewczyny, macie rację dużo snu póki w miarę to możliwe...
Jednak jeżdżąc do Warszawy co drugi dzień do dzieci, gdzie jest w jedną stronę 100 km, pobyt u nich przez kilka godzin i powrót znów 100 km, można się nieźle zmęczyć. Praktycznie schodzi cały dzień.
Czasem zostajemy w Warszawie na 2 góra 3 dni, pakowanie ubrań, jedzenia, rzeczy dla maluchów, mleko, laktator wychodzi 1500 tobołków.
I tak jak dziś jadąc zaczęłam narzekać do męża, że inne to urodzą w terminie, 3 dni i są w domu, u nas ten maraton trwa od 5 tygodni. Ale wówczas sobie myślę, przecież mogłoby być gorzej, a gdyby tak maluchy urodziły się te 6 tygodni wcześniej, albo gdyby ich w ogóle nie było. Przecież tyle dziewczyn się stara... i wtedy przestaję narzekać i marudzić. Tylko po prostu czasem brakuje już sił...
A dziś u maluchów... tak sobie... tzn niby wszystko ok... pani doktor powiedziała, że miały robione kontrolne echo serca i inne badania, wszystko wychodzi dobrze. Tylko ten spadek saturacji. W niedzielę było dobrze podczas karmienia, wszystko piły, nie siniały. Dziś dupa blada, rano o 9 wypiły, o 12 już mniej plus spadek i szarzenie, o 15 daliśmy im spokój i wszystko piły ze strzykawki. Do tego mała leżąc u mnie na rękach tak się w pewnym momencie zakrztusiła, że powrót do normalności trwał ze 3 min. I jak się tu nie stresować i nie denerwować. Staram się być opanowana. Tylko jak tak dalej będzie to przez 2 tygodnie nie wyjdziemy do domu. Przynajmniej przez 4-5 dni maluchy muszą wszystko wypijać i żadnych spadków saturacji. O tym mowy być nie może.


Ale to sie kiedys skończy. Macie prawo byc zmeczeni, wykonczeni. I to wlaśnie nie samymi "dziecmi" tylko ntym,co wokół tej opieki. Tym bardziej skoro juz marzycie,aby miec wszystko w 1 miejscu, w Domu












