wrzód na tyłku
tak mogę zatytuować ten wpis. Rozszerzeniem tego tytułu jest opis nastawienia mojego męża do mnie-w moim odczuciu.
To co ma, jest dla niego niewystarczające? nie wiem. Nie docenia tego co ma, nie docenia przede wszystkim mnie bo o córce ciężko mi coś powiedzieć, w końcu to ja z nią ciągle jestem i jest moim oczkiem w głowie.
Jaka jestem? podobna jak przed ślubem tylko bardziej zmęczona i zamknięta w domu od 4 miesięcy. Nie ograniczam jednak mojego męża, staram się dla niego być i wyglądać, a on ma czas na hobby i na wyjścia. Ja nie.
Jednak.
Nie oczekuje kwiatów i prezentów (chociaż je lubię jak każdy), serenady pod oknem ani niesamowitego poświęcenia z jego strony. Jednak brak zainteresowania i nastawienie, że to co ma od życia jest mu dane raz na zawsze sprawia że jest nieraz butny. Potrafi być chamski i nieraz - to jakby przeczytał byłaby awantura- leniwy. Nie wiem, może jednak nie leniwy tylko olewczy. Jednym słowem jeśli jest do zrobienia coś czego nie lubi nie mam co oczekiwać inicjatywy z jego strony. Jedym słowem muszę być 'poganiaczką' lub zrobić to sama. Ale czy pisałam się na rolę złej królowej lub konia pociągowego? Nie. Nie wiem, może on załuje ślubu, może inaczej sobie wyobrażał dorosłe życie tzn odpowiedzialne bo dorosłe ... no coż jest 31-letnim koniem. Może myślał, że wszystko samo się 'zrobi' a on będzie mógł się relaksować po pracy.
Tak czy inaczej jestem przekonana że on nie myśli o tym, co ja myślę i czuję. Najbardziej tkwią mi w glowie dwie rzeczy z naszych kłótni. Jedna to taka kiedy mówię że jestem zmęczona słyszę 'nie ty jedna'. (natomiast o jego obowiązkach i wyimaginowanych chorobach i dolegliwościach muszę słuchać codzinnie, nie przesadzam) oraz usłyszałam, że najchętniej by ... nie pamiętam jak to dokładnie ujął. Poszedł stąd w cholerę? Że ma już dosyć bycia tutaj (czyli mieszkania z nami, bycia ze mną). Taki był kontekst i już usłyszałam to parę razy i po ostatnim razie wzięłam to jednak do siebie.
Nigdy nie chciałam być dla nikogo przeszkodą w życiu, kompletnie się na to nie piszę. I chociaż wiem, że to słowa wykrzyczane w złości zaczynam w nie trochę wierzyć. Szczególnie, że nie otrzymuję ciepła dla równowagi takich kłotni. Nie ma już czułości i miłęłgo słowa, komplementy? od koleżanek. Wyglądam po porodzie identycznie jak przed. Myślicie że jedno słowo usłyszałam, że fajnie wygladam, że się cieszy? Nie.
Usłyszałam od kogoś bliskiego, żeby nie oczekiwać zrozumienia i empatii 'od chłopa'. I że lepiej liczyć na siebie.