avatar

tytuł: KrasnoLidek i inny chochliki

autor: Wenndi

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

Jestem mamą, fajną mamą i taką mogę już zostać ;)

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Macierzyństwo, przygoda, wyzwanie i największy sprawdzian życia, nie tylko własnego życia.

http://images83.fotosik.pl/10/3f1f4e85b781adf7med.jpg

Zostałam wywołana do tablicy, jednym zdaniem zmobilizowana do rozpoczęcia pisania pamiętnika. Ludzie mówią „lepiej późno niż wcale” więc jestem, późno bo 9,5 miesiąca po narodzinach Lidki. W sumie nadrobienie 9 miesięcy z życia mojej córki trudne nie będzie. Pierwszy miesiąc był rewelacyjny, jechałam przez 4 tygodnie jak na dropsach rozweselających, miałam coś w rodzaju anty baby bluesa, latałam metr nad ziemią pełna euforii, nie spałam bo przecież mam tyle sił i musiałam na te cudne stworzenie patrzeć, nic nie przegapić. Hormonalny drag tak jak szybko zaczął działać tak szybko przestał. Na szczęście mam męża, który z wyrozumiałością pilnował córy kiedy po miesiącu musiałam odespać poród. Sam poród to chyba historia na oddzielny wpis. Skoro już się rozkręcam to tematyka będzie, byle tylko czytelników nie zabrakło
Będąc jeszcze w ciąży pamiętam wszystkie „opowieści z krypty” o rodzicielstwie, o horrorze pierwszych trzech miesięcy, o kolkach, o dzieciach niczym kosmiczne potwory chcące zanękać swoich umęczonych rodzicieli. Czy się sprawdziły? w moim przypadku ani ciut ciut. Lidka piękny, pachnący mlekiem i pudrem noworodek, śpiący, pijący mleko, i robiący kupki bobas. Owszem zdarzyło się raz ulanie, które przyprawiło mnie o palpitację, były też słynne rurki na wywołanie bąków a nawet (o zgrozo) próba odgazowania 2 tygodniaka w 10 litrowym wiadrze budowlanym z ciepłą wodą, przeciąganie przez halkę (to na uroki) i lizanie czoła (też uroki) ale z perspektywy czasu jak teraz widzę te pierwsze miesiące to miałam naprawdę fajnie a straszne historie nie miały odbicia w naszej rzeczywistości.
Dziś nie jestem wcale mądrą matką, jestem matką mądrzejszą o 9,5 miesiąca i codziennie cieszy mnie ta przygoda. Dlatego zapraszam do poznania macierzyństwa z perspektywy podlaskiej optymistki

PS. Zelmo dzięki za tamten komentarz.

4
komentarzy
avatar
Melduje się! Będę zaglądać! To naprawdę fajna pamiątka!
avatar
A nie mówiłam, że musisz zacząć I już jest ciekawie. Będę regularnie wpadać. ps. Lisek Chytrusek niech tylko nie wyrwie Lidzi bułeczki
avatar
Dzięki dziewuchy za mobilizację!
avatar
Ale miła niespodzianka! I od razu zaintrygowałaś - o co kaman z tym wiadrem?
Dodaj komentarz

Przegląd dentystyczny

http://images81.fotosik.pl/11/af3601f53e8a315dmed.jpg

Przedpołudniowa drzemka z Liduszkiem.
Na moje nieszczęście mam tendencję do spania z otwartą buzią, zawsze się bałam, że pająki do niej wchodzące tracą życie przez połknięcie ale do rzeczy.

Uchylam prawe oko, uchylam lewe oko i widzę tylko mały sterczący nos i to nie był mój nos, gębę mam rozdziawioną a w niej rękę mojej ukochanej pierworodnej i jedynej córki. Dziecko z troski o matczyne uzębienie właśnie sprawdzało w jakim stanie są trzonowce. Fascynację zębami tłumaczę sobie faktem, że młode nie ma jeszcze ani jednego własnego. Eskapadę musiałam przerwać w momencie próby wyrwania mi języka.

hmmm ... Podejrzewam, że tatinek nie miał by nic przeciwko gdyby ta próba się powiodła.

5
komentarzy
avatar
To chyba taki etap! Bartuś robi dokładnie to samo!
avatar
Ha! Widzisz - mówiłam, że powinnaś pisać bo fajnie się to czyta. U nas ostatnio bylo pocieranie noskiem o nosek, fajnie fajnie... I nagle chaps znienacka ugryzł mnie Witold w nos.
avatar
No teraz to już na pewno będę wpadać
avatar
Ja też Pamiętnik już w ulubionych
avatar
Dodajecie skrzydeł :*
Dodaj komentarz

Jak nie wylać dziecka z kąpielą?

http://images83.fotosik.pl/13/70610e928f6b4f8amed.jpg

Kąpanie dziecka w wiadrze? Mojej mamie nawet się nie przyznałam, że wpadłam na ten szatański plan a co lepiej nawet go zrealizowałam. Sama idea kąpieli w wiadrze brzmi głupio lecz tu nie o samą kąpiel chodzi. Ktoś mądrzejszy niż ja metodę kąpieli w wiaderku stosował na własnym bobasie, zachwalając pod niebo, że nic tak nie ukoi skołatanego brzuszka jak relaks w wiadrze. Mnie to jednak nie przekonało aż do pewnego wieczoru. Moja, wówczas 2 tygodniowa pociecha wpadła w otchłań rozpaczy (czyt. wyła wniebogłosy bez bliżej określonej przyczyny). Po bezskutecznym wykorzystaniu wszystkich znanych mi metod na załagodzenie w/w, w akcie desperacji zawołałam do tatinka:

Ja -ojciec! wiadro dawaj!
Tatinek - wiadro ?! wtf?
Ja - no wiadro, będziemy kąpać, dawaj te 10 litrowe i ciepłej wody!

Tatinek zrobił minę nieco skonsternowaną, myślał pewnie, że zwariowałam ale wiadro z wodą przyniósł.

Gołego, rozwrzeszczanego oseska wpakowałam dupką w wiadro, wody po szyje, łepek trzymałam w dłoniach, siła wyporu wody utrzymuje ciałko tak, że kręgosłup nie jest obciążony a wręcz przeciwnie. Lidka zamilkła. W pierwszej chwili była pewnie zaskoczona co my odwalamy ale efekt był, płacz umilkł. Po paru minutach i kilku dolewkach cieplejszej wody, wiadrowy relaks był tak skuteczny, że na powierzchni pojawiły się pierwsze bąble, tzw. bulgotniki wanienne, w tym przypadku wiadrowe. Dziecię, pierdziało na całego, pozycja w wiaderku i mięśnie rozluźnione ciepłą wodą pomogły w odgazowaniu brzucha.
Jakie ja mam z tego wnioski? Kąpiel wiaderkowa pomaga! w moim przypadku te metodę stosowałam może ze 3 razy. Jak już wcześniej wspomniałam, nie mieliśmy problemów z kolkami, bóle brzuszka były epizodyczne.Jednak, nie wyobrażam sobie stosowania wiaderka do codziennej kąpieli a do tego jest ono przeznaczone.
Jak dla mnie za dużo zachodu z kąpaniem w wiadrze, do tego trudny dostęp do konkretnego umycia zadka i okolic. Może jestem tradycjonalistką?
No i jeszcze jedna kwestia.CENA. Cena za oryginalne wiadro do kąpieli to około 80 zł, można kupić używane. My zastosowaliśmy (oszczędne chytrusy) zwykłe wiadro 10 litrowe, cena pewnie około 15 zł. Nie wydaje mi się aby te za 80 działało lepiej. Wybór pozostawiam sumieniu każdej z was.
Do tych co pukają się w czoło, uwierzcie w akcie desperacji przy starciu z nieukojonym płaczem pociechy można się posunąć do moczenia dziecka w wiadrze


Udanego weekendu! :*

Poniżej oryginalne wiaderko do kąpieli

http://images82.fotosik.pl/13/fec97369f9cf09bcmed.jpg

4
komentarzy
avatar
O cholera! Nie miałam pojęcia! U nas też problemów z kolkami nie było, ale jeśli kiedyś przyjdzie mi jeszcze zostać mamą a taki problem się pojawi to skorzystam z wiadra!
avatar
O mi też by nie wpadło to do głowy gdyby nie ktoś bardziej doświadczony
avatar
Z wiaderkiem jak i z resztą gadżetów - możesz kupić wanienkę za 10zł, a możesz i za 310 (chyba, bo my akurat, chytrusy chytrusińskie za darmo dostaliśmy). W ogóle mam wrażenie, że najwięcej pułapek zastawianych jest na młode matki=zostające matkami po raz pierwszy - *musisz* mieć taki, smaki gadżet, łyżeczka specjalnie zaprojektowana, zabawka inter-akty-wna i edu-kacy-jna obowiązkowo i takie tam A ja uwielbiam markę 'zwykłe' Najważniejsze - czy działa. A ta kąpiel w wiadrze to chyba maluszkowi przypomina czas, kiedy się moczył w ciepłej wodzie w brzuchu. A tymczasem - wiadro już mamy, to teraz jeszcze dawaj, jak to z tą halką było. I z tym czoła lizaniem )) Jest taka ksiażka 'Mama dookoła świata' - i tam właśnie kobiety z różnych stron świata opowiadają jakie uroki/zwyczaje związane z ciążą i niemowlętami są w ich krajach. Także - dawaj te halki ))
avatar
Temat na życzenie? ależ proszę bardzo Zelmo
Dodaj komentarz

Szeptuchy i insze zabobony

http://images81.fotosik.pl/16/1877afead0a24e83med.jpg

Jak Wam się kojarzy szeptucha, szeptunka, zamawiaczka czy babka? A może nigdy o takiej nie słyszałaś?
Podlasie pomimo całej swojej nowoczesności z dofinansowań unijnych jest przesycone magią, czarami i zabobonami w szczególności wschodnie kresy. Sądzę jednak, że owe babki byłyby obrażone słowami „czary” i „magia”. One czarów nie uprawiają, one się modlą, upraszają łask u Boga. Tematyka szeptunek jest tak szalenie ciekawa jak i obszerna, skupię się więc na tych dotyczących dzieci.
Miałam to szczęście wychowywać się mając u boku moją ukochaną babcię, kobietę prostą o niezwykłej mądrości życiowej. Bogobojna, wierząca katoliczka, od niej znam wszystkie modlitwy, ona wpajała mi i mojemu rodzeństwu potrzebę wiary, potrzebę niesienia pomocy poprzez modły bliskim umarłym, od niej znam obrządki wszystkich świąt katolickich i to była jej jedna strona. Drugą stroną mojej babci były przesądy, związane ze wszystkimi sferami życia codziennego. Poza przesądami uczyła mnie (jako najmłodszą i tą która „dar” mogła odziedziczyć) fachu szeptunki!
Dziś, pomimo nowoczesnego podejścia do życia, wyższego wykształcenia i pragmatycznego myślenia wciąż łapię się na wielu przykazach mojej babki.
Zachodząc w ciążę słyszy się różne ostrzeżenia,
„nie noś korali ani paska bo dziecko owinie się pępowiną!” straszyli!
„Zwariowałaś, rozwieszasz pranie i przechodzisz pod sznurkami?! Dziecko ci się pępowiną owinie nie wolno!” strofowali!
Były i bardziej radykalne, żeby nie powiedzieć nietolerancyjne upomnienia:
„Nie patrz na brzydkich ludzi bo dziecko będzie nie ładne”
Żadnych z powyższych nigdy na serio nie brałam, żadne z nich również nie miało najmniejszego odzwierciedlenia w rzeczywistości w trakcie i po porodzie. Ale wychowanie za dziecka przynosi swoje żniwo i tak po latach stosowałam „triki” mojej babci na własnym dziecku.
Nieeee, nie martwcie się zawczasu, na 3 zdrowaśki do piekarnika córki nie wkładałam… chyba dlatego, że nie pamiętałam czy trzeba włączać termoobieg czy też nie, więc nie ryzykowałam.
Za to przypomniały mi się legendy, prawiące o tym, że niektórzy ludzie miewają „złe” oczy. Nie żeby jakoś umyślnie, złośliwie patrzyli złowrogo na dzieci, po prostu taka ich uroda lub bardzo nam zazdroszczą bo chcieli by własne. Ktoś może mieć „złe oczy” nie świadomie. Są ludzie, których niemowlęta i małe dzieci nie lubią, boją się lub nie chcą z nimi przebywać bez konkretnej przyczyny i pomimo całej życzliwości tego nielubianego. Często dzieje się też tak, że skupiska ludzkie źle wpływają na nasze maluchy i te później odreagowują takie przygody płaczem, tym rozpaczliwym i nieukojonym. Muszą takich „złookich” odreagować płaczem. Jednak są na to rozwiązania! Trzeba maluchowi pomóc. Problem powinien załagodzić chrzest, mówi się, że ochrzczone dzieci nie dopuszczają do siebie „złego oka” mają swojego, osobistego, zaprogramowanego tylko na nich anioła stróża, który to pilnie odgania złe uroki. Inną metodą stosowaną zanim dziecko się ochrzci, lub nawet po chrzcie kiedy urok jest wyjątkowo upierdliwy to właśnie… wylizanie oczu.
Ohhh wiem jak to absurdalnie brzmi. Wyjaśnię na czym to polega zanim posypią się gromy o braku higieny i chorobach zakaźnych. Oczy dziecku wylizać (w dosłownym tego słowa znaczeniu) powinna matka. Najzwyczajniej w świecie, wywalić jęzor i trzykrotnie polizać powieki płaczącego malucha i splunąć trzykrotnie przez lewe ramię, można przy tym własnymi słowami zły urok przepędzić. Jak ktoś się obawia lizania oczu, można lizać czoło a jak ktoś jest hardcorem niech liże i jedno i drugie a tak na zapas
Czy ja w to wierzę czy nie, trudno powiedzieć, czy działało też trudno powiedzieć. Jednak tak jak w poście powyżej dla tych turlających się właśnie ze śmiechu po ziemi powiem raz jeszcze. Po godzinie rozpaczliwego łkania, mogłabym wylizać i całego bobasa jeśli to miało by pomóc Co do zachowania higieny, ja nie jestem fanatyczką, uważam, że jeśli moje dziecko przeżyło bakterie wychodząc na świat z mojej waginy to wylizane przeze mnie oczy na pewno mu nie zaszkodzą.
Innym mniej radykalnym sposobem jest przeciąganie malucha przez halkę jeśli ktoś nie ma to spódnicę, ważne by była używana a ponoć najlepiej działają … yhymmm uwaga… męskie gacie, i też używane. Procedura prosta, przez nogawkę w majtkach przeciągamy bobasa i wyganiamy urok, to samo z halką Dla bardziej zdesperowanych można polecić metodę wianuszkową. Katolicy powinni wiedzieć czym jest Oktawa Bożego Ciała (jeśli ktoś nie pamięta Google podpowie) w trakcie tych uroczystości są święcone wianuszki, z ziół i kwiatów. Owe wianuszki można wykorzystać do okadzania domu w celu oczyszczania atmosfery i ludzi i małe dziecko też można nimi okadzać. Ja osobiście nigdy się na to nie porywałam, pomimo całej mojej szeptunowatości nie naraziłabym dziecka na kontakt z dymem. Jest jeszcze inny sposób wykorzystania owych wianuszków bez konieczności podpalania ich, mowa o kąpieli, kąpiel w wierzeniach sama w sobie jest oczyszczająca, z dodatkiem soli i kwiatów z wianuszka. Można niemowlę wykąpać w samych kwiatach. Oczyszczanie jest też dobrą formą dla dorosłych, po ciężkim i stresującym dniu, po emocjonalnych przeżyciach, kąpiel z dodatkiem soli i kwiatów działa cuda.

Rozpisałam się jak szalona, jednocześnie prosząc by za świra mnie nie uważać (no może troszeczkę ) Metody wyżej wymienione (poza okadzaniem) stosowałam z mniejszym lub większym powodzeniem na Lidce. Zainteresowana ma się świetnie i żadne „czarty” jej się nie trzymają, urazów psychicznych, widocznych również brak do wszystkiego proszę podchodzić z dystansem i przymrużeniem oka. Czasami sami się po sobie nie spodziewamy do czego można się posunąć by pomóc naszemu dziecku. W tym miejscu przychodzą mi na myśl słowa Madeleine Delbrer „Matka byłaby zdolna wymyślić szczęście, aby je dać swoim dzieciom”

3
komentarzy
avatar
Uwielbiam Cie czytac:-)
avatar
Temat wywołałam, z ogromną uwagą przeczytałam - i to bez dziwnych uśmieszków i takich tam. Trudno mi w słowa ubrać to, co myślę (czuję) czytając o takiej magii. Z jednej strony bajdy, stare bajki. Ale... z drugiej strony, tak gdzieś między wierszami, wyczuwam szczególną więź z babcią, szacunek dla niej i przez to również do tej wiedzy/zwyczajów, które Ci przekazała. Bo za tym wszystkim, choć ubrana w formę zwyczaju i zabobonu, stoi miłość i troska o bliską osobę. I nie do końca już wiem czy nadal myślę o Twojej babci, czy już o swojej A tak na marginesie - w Chinach przez bodajże pierwsze 3 lata dziecko nosi zupełnie inne imię niż docelowe. I to też jest ochrona przed złym mocami bo jeśli nie wiadomo jak się dziecko nazywa, to nie ma do niego dostępu.
avatar
Zelmo wychwyciłaś coś, czego nawet świadomie nie zrobiłam a jednak. Babcia była jednym z najważniejszych ludzi w moim życiu i to ona ukształtowała wiele moich postaw. Sądzę, że każda strona naszego pięknego, świata, każda kultura, miasto i społeczeństwo ma swoje nadprzyrodzone zwyczaje a przynajmniej je zna. To jest w nas ludziach piękne.
Dodaj komentarz

Czym skorupka za młodu...

http://images81.fotosik.pl/19/54f3100e75e3f6f4med.jpg


Siedziałam w pokoju w którym siadywałam średnio co dwa tygodnie. Drewniane krzesło, które od co najmniej miesiąca już uwierało mnie w zadek bo było zbyt twarde. Plakat na ścianie piękniej pani, jej biust widoczny tylko w połowie bo druga połowa była zassana przez równie pięknego, różowego bobasa. Wszechobecne ulotki o tematyce leczenia grzybicy pochwy i sztuczny, antystresowy cycek na blacie biurka. Gabinet mojego ginekologa. Ja z brzuchem i kopiącym Liduszkiem wewnątrz. Mózg już miałam nieco sponiewierany hormonami, to był jakiś 32 tydzień ciąży. Pamiętam tę rozmowę jak dziś.
Doktor – Jak chciałaby Pani urodzić?
Ja – Panie doktorze, naturalnie rodzimy, naturalnie no a jak inaczej ?
Doktor – [w tym miejscu pada seria czarnowidztwa i wszystkich możliwych powikłań porodu naturalnego]
Ja – no dobrze, ja to bym sobie poradziła ale skoro tak to co z ewentualną cesarką?
Doktor - [w tym miejscu pada seria czarnowidztwa i wszystkich możliwych powikłań porodu przez cesarskie cięcie]
Ja – hmmm Panie doktorze, więcej optymizmu, którędyś urodzić muszę, do 18-stki hodować w brzuchu nie będę, za dużo zachodu, niby oszczędność na ciuszkach ale trochę to jednak nie wygodne by było.
I w tym miejscu postanowiłam rodzić naturalnie, w szpitalu pojawić się z 5 centymetrowym rozwarciem a temat zamknąć w maksymalnie 60 minut. (<---- to Was rozbawiło, co nie?)
W 36 tygodniu i 5 dniu powiedziałam głośno:
- Spoko po jutrze mija 37 tydzień ciąży, mogę rodzić, młoda według wszystkich mądrych książek jest gotowa do przyjścia na świat. Po co czekać?! Brzuch już mam po nos, zadyszkę łapię nawet przy jedzeniu kanapki, w wannie czuję się niczym orka na uwięzi, nie ma na co czekać. Ponad to postanowiłam urodzić szybko więc nie ma się czego bać.

NO I WYWOŁAŁAM WILKA Z LASU (żeby ta moja córka mając 15 lat była tak posłuszna)

Przyszedł 37 tydzień ciąży i 1 dzień. W nocy połapałam się że nie sikam w gacie (co wcale nie byłoby aż tak dziwne) ale to młoda zrobiła dziurę w swoim baseniku. Luzik pomyślałam i poszłam spać dalej. O świcie zakomunikowałam tatinkowi, że córa jego pierworodna psoci ale spoko, niech jedzie na luzie do pracy a ja temat najpierw obgadam z doktorem. Musiałam w tym dniu jeszcze sprzedać swoje auto, kupiec się znalazł, chętny był, zdecydowany to uznałam, że jak teraz go nie sprzedam to potem już na pewno go nie sprzedam, taki przesąd jest, że jak się pierwszego chętnego kupca odrzuci to potem problem ze sprzedażą będzie. Więc sprzedać musiałam, prawda?
Pojechałam tym autem co je miałam sprzedać do ginekologa, ten mi zakomunikował:
- Dziś, najpóźniej jutro będzie bobas na świecie. Skurczy brak, rozwarcia brak no ale wody się sączą. Rodzić trzeba!
Zapytałam tylko ile mam czasu do porodu no bo ten samochód muszę sprzedać. Mój doktor z miną spłoszonej małpiatki lori (patrz obrazek 1) stwierdził, że mam jak najszybciej ogarnąć temat i pędzić do szpitala. Jak przykazał tak zrobiłam. Zadzwoniłam do chłopa i mu mówię
Ja - Przyjedź Pan po ten samochód szybciej bo dziś dziecko muszę urodzić.
Kupiec – Pani sobie jaja robi! Będę około 11:00
Ja – nie żartuję, wody mi odchodzą rodzić muszę, lekarz kazał, jak chcesz Pan samochód to szybko.
Kupiec – Jeeezzzuuu, no dobrze to ja już jadę, pół godziny, może być? Już kierowcy drugiego szukam.

No i przyjechał zgodnie z planem, zapłacił nawet się nie targując, odwiózł mnie pod same drzwi domu i życzył powodzenia.
Sprawa załatwiona, kanapka na zapas zjedzona, tatinek z pracy w te pędy wrócił. Nie dowierzał, że jeszcze auto sprzedałam. Gdyby nie fakt, że właśnie na świat pchała się jego córka pewnie by mnie opierniczył za domniemany brak odpowiedzialności.
Pojechaliśmy na porodówkę.
CDN.

OBRAZEK 1- tak wygląda małpiatka lori
http://images83.fotosik.pl/19/f33f78478b64fda2med.jpg

8
komentarzy
avatar
Ja myślę, że wszyscy wokół mieli takie miny jak ta małpka. Nawet ja czytając! Zelma miała rację, miło się czyta!
avatar
He he he he - coś ja czułam, że dużo wspólnego mamy. Auta co prawda nie sprzedawałam, ale z podobną (nie)frasobliwością do tematu podeszłam. I co dalej było?
avatar
hahha... ja już z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
avatar
A już myślałam, że się gromy posypią!
avatar
Czekam na wiecej:-) Dawaj:-)
avatar
Czyta się jak dobre felietony Uśmiałam się, wzbudzając w pracy ogólne zainteresowanie, czemu księgowość i analizy są takie śmiechogenne Czekam z zapartym tchem na ciąg dalszy
avatar
Bardzo fajnie piszesz, czyta sie lekko i chetnie :-) czekam na ciag dalszy ;-)
avatar
Dzięki wam moje wątpliwości w słuszność pisania są coraz mniejsze
Dodaj komentarz

A już myślałam, że się gromy posypią

0
Dodaj komentarz

Na czym to my skończyliśmy… aaaahaa PORODÓWKA!

Dziarskim aczkolwiek, jak przystało na pierwszy dzień 38 tygodnia ciąży, turlającym krokiem weszłam na szpitalną izbę przyjęć. Uroczej pani w rejestracji zakomunikowałam, że rodzę. Ta uśmiechnęła się do mnie szeroko, omiotła mnie szybkim spojrzeniem i stanowczo stwierdziła
- O nieeee kochaniutka, tak łatwo to nie ma, ty jeszcze nie rodzisz!
Zabrzmiało to jak groźba. Nie miałam zbyt wiele czasu na przemyślenia bo sama papierkowa procedura poszła zwinnie. Nie zdążyłam się zorientować, kiedy niczym królową wieźli mnie na wózeczku w te mistyczne miejsce zwane porodówką. Korytarzem mijaliśmy plakaty, na jednym z nich kolorowo zobrazowane były etapy porodu, w szczególności „kryzys 7 centymetra”. Ja i kryzys?! ppphhhii.
Dotarliśmy. Porodówka była zupełnie zwyczajna, ogromna sala podzielona na boksy, każdy z nich przysłonięty kotarką w kwiatki, wewnątrz łóżko, sprzęty do pomiaru prędkości bicia pikawki, kilometry kabelków, stolik i krzesełko dla tatinka. Skromnie było w tym boksie, tak zupełnie nie magicznie, nie mistycznie tak szpitalnie. Jednak najbardziej zaintrygowała nas ogromna, litrowa butla wazeliny, która triumfalnie stała na środku stolika. Chichocząc jak dzieci wymyślaliśmy po co ona tu jest ale żadne nie miało odwagi zapytać. Po tym jak się rozgościłam przybyły mi na powitanie położne dyżurujące i lekarz, jedne wpinały się w moje żyły inne zbierały wywiad. W takim centrum zainteresowania ostatni raz byłam na własnym ślubie. Błysk fleszy zgasł, zainteresowani wyparowali, zostaliśmy w tym boksie sami. W listopadowy wieczór w świetle małej lampki, uwiązana kroplówką z oksytocyny i kabelkami od ktg, gładziłam brzuch rozpamiętując ten magiczny czas ciąży.
No dobra a tak na serio:
W listopadowy wieczór w świetle małej lampki, uwiązana kroplówką z oksytocyny i kabelkami od ktg, pstrykaliśmy beztrosko fotki żeby mieć porównanie jak wyglądałam przed „bitwą” i po „bitwie”. Czułam się rewelacyjnie, humor dopisywał, nic mnie nie bolało, myślałam sobie
- eeeee tak to ja mogę rodzić!
O ja głupia…
Czas mijał, zasnęłam. Obudził mnie ból brzucha, nic wielkiego, małe miki z tego bólu było. Dwie godziny później, kiedy na chwile odsznurowali mnie z przewodów i pozwolono wyjść pod prysznic zastanawiałam się, którędy można by najszybciej uciec, zamknąć drzwi i zwiać. O tak to był świetny plan! Ucieknę, łyknę dwa paracetamolki, przestanie boleć a młoda niech siedzi jednak do tej 18-stki, przecież razem nie jest nam aż tak źle. Plan jednak nie wypalił, kieckę do ucieczki miałam za krótką i dałam za wygraną. Po kolejnych dwóch godzinach już nie myślałam o ucieczce, baa ja nie myślałam w ogóle! Co ciekawsze pani położna dodała mi otuchy informacją, że mam 1 cm rozwarcia. No to jeszcze tylko 9!
Mój entuzjazm jakby nieco przybladł i zauważyła to nowa zmiana położnych o 7 rano. Przyszła jedna z nich i mówi.
- no kochaniutka, w nocy to mogły się z tobą bawić a ze mną to ty rodzić będziesz
Chwilowy przebłysk myśli w mojej głowie zakrzyczał „Jeeezzu, to ja jeszcze nie rodzę????!!!”
I po tych słowach dowiedziałam się po co, między innymi, ta wazelina na stoliku. Kochana położna zrobiła mi masaż. O nie moje drogie, żeby nie było tak lukrowo to był masaż szyjki macicy.
[Brrrr aż teraz mnie ciarki przeszły]
A co z kryzysem 7 cm? Zapytacie. Otóż był! Kryzys 2cm, 3, 4, 5 przy 6 już mało pamiętam.
I tak, po rozkosznym masażu w przeciągu godziny popędziłam do 9 cm rozwarcia. Przy tym 9 cm, odpięto mnie od kabelków i pozwolono usiąść na piłkę. I to był hardcor. Przestało mieć znaczenie, że porodówka bez klimatu, że zasłonki przy boksach w niestylowe kwiatki, że od kilkunastu godzin turlam się po łóżku z gołym zadem. W sumie równie dobrze mogłabym być gdziekolwiek byle by urodzić. Jak długo byłam na piłce? nie wiem, jakoś tak rachube straciłam. Od zejścia z piłki było tak jakbym oglądała film z wyciętymi kadrami. Działo się szybko, sądzę, że byłam skupiona, na pewno milcząca. Jakoś tak szkoda było tracić mocy na pogaduszki. Nie zorientowałam się a już byłam w pozycji samolotowej na łóżku. Dali mi gaz, pomagał, było fajnie jak na sekundowym haju (swoją drogą mogłabym mieć taki w domu), tatinek i gaz dawali radę z pomocą. Krzyczałam to pamiętam, skurcz = parcie i mój krzyk, jakbym się słyszała obok. A potem…



Minęło wszystko, ból znikł, błoga rozkoszna bezbolesność, ulga.
9:15 mam na brzuchu, nie w brzuchu a na nim, małego, mokrego, ciepłego precelka. Istotkę, którą znam a jednocześnie poznawać będę. Nie było krzyku, nie taki jak w filmach, ona miauczała, jak mały bezbronny kotek. Maleńka ważąca 2900 gramów kobietka. Idealna, doskonała. I w tym momencie ta szara, smutna, szpitalna porodówka zamieniła się w te mistyczne miejsce gdzie nowy człowiek zaczyna poznawać świat, gdzie nie mówi się Dzień dobry a WITAJ. Tak też zrobiłam.
- WITAJ CÓRECZKO, DOBRZE CIĘ WIDZIEĆ…

http://images82.fotosik.pl/21/d040549cae249d30med.jpg
Nasza Lidia, 21/11/2015r


PS. W tym poście chcę powiedzieć chapeau bas wszystkim matkom, bez względu czy rodziłyście siłami natury czy poród był przez cesarskie cięcie to : CZAPKI Z GŁÓW! JESTEŚCIE WIELKIE!

5
komentarzy
avatar
Szacun dla każdej z nas! Brawo Ty i brawo my!
avatar
Czym się zajmujesz zawodowo?.. może zmień profesję na pisanie
avatar
O tak, szacun Aż się wzruszyłam kochana, nikt inny by tego lepiej nie napisał!!!
avatar
świetnie opisane i wzruszające
avatar
Sosenko, ja jestem z wykształcenia psychologiem zarządzania z zawodu logistykiem a z zamiłowania artystką Pisać pierwszy raz zaczęłam tu
Dodaj komentarz

Macierzyństwo Level HARD

http://images81.fotosik.pl/25/6aeca67793a43d16med.jpg

Jesień jest porą roku którą kocham. Temperatura na zewnątrz przy której białko w oku nie ścina się jak jajo na patelni, barwne kolorowe drzewa, dorodne kasztany i dynie, zapach palonych liści (no i na polach gnojówki), bosko, jesień ubóstwiam. Jest jedno ALE! Jest to czas żniw i nie tylko tych rolnych. Swoje żniwo w okresie jesiennym zbierają wirusy. Oooo tak, każdy z nas je zna. Podstępne, niczym przyczajony tygrys, ukryty smok. Atakują, znienacka! I co wtedy? No cóż, dobrze jest kiedy kończy się na gilach wiszących z nosa po kolana, gorzej jak rozbierają nas do cna.
Przypomina mi się w tym miejscu treść osławionej już reklamy „Mamy nie biorą zwolnienia, mamy biorą […]”
A ja wzięłam!
Wzięłam zwolnienie, przymusowe, nie z wyboru ale też dlatego, że mogłam. Przytulił mnie jeden z tych bardziej upartych wirusów, położył mnie do góry brzuchem i tak sobie leżałam. Co z dzieckiem? Zapytacie.
A no właśnie, cudowny tatinek stanął na wysokości zadania. Zakasał rękawy, zarzucił na bok grzywę i podjął powierzone mu zadanie! Z dumą i zadartym nosem robił wózkowe kilometry po wsi. Karmił dwa dzioby, jeden mały i krzyczący drugi mój. Dogadzał jak umiał. Przynosił herbatę z miodem i szprycował witaminką C i „gripeksami”. Z uporem maniaka strzelał mi w łeb laserowym termometrem, czy aby mi się nie polepsza a nawet aby podnieść morale kupował czekoladę. Starania przyniosły zamierzony efekt, odespałam i odleżałam dokuczliwe choróbsko na tyle my móc ze zwolnienia wrócić.
Tu rodzi się moja subiektywna i wewnętrznie bezdyskusyjna teza, macierzyństwo Level HARD jest wówczas gdy brak nam oparcia w drugim człowieku.
Uważam, że te stwierdzenie jest słuszne i bez choroby. Jednak co robić, kiedy matkę rozkłada na łopatki zwykła grypa i nie ma nikogo? Jak żyć? Czy wtedy reklamodawcy mają słuszność, że „mamy nie biorą zwolnienia” ?
Przy ołtarzu przysięgamy sobie, „w zdrowiu i w chorobie”, to co robił tatinek powinno być oczywistą oczywistością, czymś naturalnym, jednak wiem, że nie wszędzie tak jest. Dlatego przytuliłam go mocno i podziękowałam za wsparcie bo o to przecież w rodzinie chodzi. Jednak nadal w głowie mam brak odpowiedzi na pytanie: jak oni to robią? Samotne matki i samotni ojcowie, którzy w czasach zarazy nie mają na kogo liczyć.
Ja to jednak mam szczęście do ludzi a do tatinka w szczególności.

Życzę wam kochane końskiego zdrowia w te złotą polską jesień 

1
komentarzy
avatar
Zdrowka zycze:-*
Dodaj komentarz

Niedotykalska

Na chwilę przemówię do waszej wyobraźni.

Siedzisz sobie na ławce w parku, słonko przygrzewa w policzki. Cisza i harmonia, w oddali słychać jedynie krakanie wron. W jednej ręce trzymasz sobie nadgryzionego herbatnika a w drugiej komórkę. Nigdzie się nie śpieszysz, nic nie musisz na już. Mrużysz oczy z przyjemnością do słońca.
Nagle, znienacka, bez ostrzeżenia, bez dzień dobry nawet! Czujesz czyjeś kościste paluchy jak tarmoszą cię za policzek, pycają w nos. Otwierasz te przed chwilą zmrużone oczy napawające się chwilą. Nad tobą baba, z tapirem, rozhahana od ucha do ucha i zaczyna do ciebie mówić:
- oooohh jak ty cudnie wyglądasz! Jaki słodki mały noseczek , niu niu niu, schrupałabym, naprawdę schrupała. Taka buziunia piękna okrąglutka (w tym miejscu jej usta umalowane amarantową szminką dają ci soczyste buzi w środek czoła).
Wyciąga do ciebie łapy z paluchami zakończonymi spiczastymi tipsami w tym samym kolorze co szminka i gilga cię pod paszkami. Rozpływu ciąg dalszy.
-Taka jesteś fajna, że bym cię zabrała do domu, pójdziesz ze mną? Jaaa to już miałam takie śliczne dziewuszki jak ty, chodź, chodź.
- „ciocia” przytuli, tuli tuli (znowu się pochyla do przytuleń i tym razem już czuć duszący kwiatowy zapach perfum, coś jakby lilie na Powązkach )
- Oooohh no nie ładnie tak kochaniutka, w szpilkach i bez skarpeteczek, zmarzną ci nuziuńki.
I tak dalej, itd., itd…
Coś wam to przypomina?
Osobiście uważam, że moje dziecko ma anielską cierpliwość bo ja już przy pstrykaniu w nos dałabym w dziób.
Co kieruje ludźmi, że uzurpują sobie prawo do tak bliskiego kontaktu z obcym dzieckiem a nie robią tego w stosunku do dorosłych? Przecież i jedno i drugie to człowiek. Człowiek ze swoją przestrzenią osobistą, który naturalnie czuje duży dyskomfort kiedy ktoś obcy narusza prywatność i cielesność.
Ja najczęściej osobie z tak dalekimi zapędami grzecznie mówię, że młoda potrzebuje czasu by najpierw kogoś poznać i nie lubi jak ktoś obcy ją w ten sposób zabawia, może się popłakać a przecież nie chcemy psuć dziecku dnia. Najczęściej to studzi zapał. Na początku krępowałam się zwracać uwagę jednak z czasem uznałam, że mam do tego prawo i nie muszę czekać aż dziecko samo się zacznie bronić rykiem. Nie denerwuję się na takie osoby bo ich intencja jest dobra i szczera. Czasami mi się wydaje, że takiego malucha traktują jak puchatego szczeniaczka, którego ma się ochotę wziąć na ręce i przytulić. Nie możemy jednak zapominać o tym, że dziecko to człowiek, mały, słodki, uroczy ale ciągle człowiek.
A jak prośba o dystans nie pomoże to w łatwy sposób można uzmysłowić takiej osobie jak się czują w takiej sytuacji nasze dzieci… przytulić człowieka, podrapać po brzuszku, wyczochrać głowę, ogólnie z łapami ale z miłością!
Moje motto na dziś: Patrz, mów, podziwiaj ale nie dotykaj.



... a może plakietka by wystarczyła ?
http://images82.fotosik.pl/29/e7be20c3bd67d051med.jpg

2
komentarzy
avatar
święte słowa
avatar
Bardzo często obserwuję, że ludzie mają problem ze zrozumieniem, że dziecko to też człowiek. Strasznie mnie to irytuje. Strasznie! Wpis trafiony w punkt. Pozdrawiam.
Dodaj komentarz

Podbudowana Waszymi opiniami postanowiłam pamiętnik rozszerzyć o bloga, i tak zrodził się:

http://krasnolidek.blog.pl/

Postanowiłam równolegle zamieszczać swoje wpisy i tu i tam

A to tak odnośnie komentarza sosenki by zmienić profesję na pisanie
Od czegoś trzeba zacząć.

6
komentarzy
avatar
jeśli się nie mylę to chyba wpisy można udostępniać na fb
avatar
No proszę... i jaka szybka decyzja o założeniu bloga Pisz, pisz, fajnie się czyta i pewnie to nie tylko moje zdanie
avatar
Bede czytac:-)
avatar
Sosenko, życia szkoda na wieczne zastanawianie się. DZIAŁAĆ TRZEBA, DZIAŁAĆ !
avatar
Dodałam do szybkiego dostępu jak działać to proponuje rozszerzyć o Facebooka! Polubię jako pierwsza !
avatar
)) No, no, no... ruszysz kamyczek, a tu bach lawina idzie! Powodzenia!!!
Dodaj komentarz
avatar
{text}