avatar

tytuł: Motyle w brzuchu

autor: zielińska

Wstęp

about me

O mnie:

O mnie? Niby taka stara (rocznik 1980...) a wciąż jeszcze szukam takiej idealnej siebie... Zmieniam się, szukam właściwych ścieżek, chciałabym w końcu być z siebie zadowolona, ale... Zawsze jest jakieś ale! Ogólnie jestem żoną od 14 lat, matką też od 14, nauczycielką od 16.

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

Normalną, taką co potrafi okazywać miłość, wybaczyć błędy lub przeprosić za swoje, cieszyć się, śmiać i płakać...

about me

Moje dzieci:

14-letnia Maja i 2-letni Piotruś. Moje cudy i sens życia!

about me

Moje emocje:

Zdarza mi się śmiać bez konkretnego powodu lub wzruszać przy oglądaniu jakiegoś badziewiastego serialu, więc chyba wszystko w normie :)

 Uff, jest wieczór i mogę posłuchać czegoś innego niż stary Donald ija ija jo albo dziwnej piosenki o jagódkach, co  to najpierw śpiewają, że są jagódkami a potem że się jagódek najedzą i jagódkami wysmarują, mogłyby się zdecydować! Teraz leci jakiś koncert, nie słuchałam uważnie, ale śpiewa Kortez i jest od razu milej. Gdyby jeszcze mój M. nie wyżarł sam wszystkich orzeszków solonych, to byłoby w ogóle super, ale nic, zawsze to mniej kalorii. Choć i tak jestem urażona! Nawet się obżartuch nie spytał! Nie wiem, kto będzie miał niedługo większy brzuchol - tata czy syn, bo rywalizują ostro. Piotrek właściwie je już wszystko poza schabowym w panierce i bigosem i co go wezmę na ręce, to pokazuje w stronę lodówki i muszę ją otwierać, mały robi przegląd, i zwykle coś sobie znajdzie, a to kawałek sera, a to trochę ogórka kiszonego, odrobinkę paróweczki a jak lodówka pusta, to zawsze zostaje jabłko. Jabłka to moje dzieci kochają po mnie, ja darzę jabłka miłością największą, najmocniejszą, nieustającą i aż mnie czasem  zęby swędzą, na samą myśl o jabłku... I Piotrek coś chyba też tak ma  

Piotrek ostatnio odkrył też inną miłość w swoim życiu - laptop i piosenki... Nie włączam mu na niczym innym, ani na komputerze, ani w telefonie, i na całe szczęście, bo laptop wystarczy schować i wyjąć raz dziennie, ale wtedy to jest jak czary... Jak tylko zaczyna się pierwsze ija ija jo to dziecko nieruchomieje, uśmiecha się jak ja do czekoladowego ciasta i jest po prostu ideał, pełnia szczęścia! Tylko moment wyłączenia bywa ciężki, ale zrobiłam tak, że wygaszam ekran i piosenki lecą dalej, tylko nie trzeba wpatrywać się w migocący ekran. W końcu same piosenki, choć nie zawsze logiczne i mądre, nie są czymś złym. Chyba że ta o jagódkach. Ona jest naprawdę dziwna... I muchy w mucholocie też nie lubię

Zastanawiałam się ostatnio, co ja dodałabym do rankingu męskich powiedzonek, które tak mile i kojąco wpływają na nasze kobiece uszy. U  mnie na pierwszym miejscu 'ulubionych' słów byłoby 'ale o co ci właściwie chodzi?' Matko, ile ja się nadenerwowałam przez te słowa! Tłumaczysz, wydobywasz z zakamarków duszy swoje tajemnice, ubierasz w słowa swoje najtajniejsze lęki, no rzucasz się na głęboką wodę mając nadzieję, że ten twój wybrany ukochany rzuci się za tobą albo chociaż koło ratunkowe rzuci, a zamiast tego słyszysz  'eee, ale że co?'... Ja przestałam różne rzeczy tłumaczyć. Po co się topić, pod tą wodę to ja już nie wskakuję. Albo jak chłopu na miedzy mówię 'Bo tak. I już'. 

I jeszcze baaardzo lubię rozmowy typu: 'przecież nic mi o tym nie mówiłaś!', a jaWIEM, że mówiłam. A on WIE, że nie mówiłam. Wtedy focha mamy obydwoje, tragedia iście antyczna, nie da się dojść do prawdy...

Jutro poproszę M. o listę moich zdań, które on najbardziej lubi i właściwie dla których się ze mną ożenił  

3
komentarzy
avatar
Zgadzam się całkowicie co sprzeczności w tekście jagódek, ale w teledysku jest sowa i jej obecność niweluje wszelkie logiczne niedoróbki
avatar
No i jest taki ładny saksofonik w linii melodycznej
avatar
ja już nie mogę słuchać tych piosenek!
Dodaj komentarz

Piotrucha robi mnie w balona. Ja się cieszę, że on nowe słówka, dźwięki poznaje i mówi, na przykład 'jak robi konik?' - 'ijaaa', na drugi dzień pytam 'jak robi 'kotek' - 'maaaał', dziś pytam, 'jak robi kurka?' - 'koko', no super pomyślałby ktoś naiwnie! Tak, naiwnie, bo jak jest dzień po tytułem 'jak robi kotek', to okazuje się, że wszystkie zwierzątka robią 'miał', a jak zaczniemy rano od pytania o kurę, to wszystkie inne zwierzątka też gdaczą... Jakbym chciała się przed kimś pochwalić, co mój synek umie, to muszę po prostu trafić z właściwym zwierzątkiem i o inne broń Boże nie pytać
Ostatnio Piotrkowi podobają się bardziej takie dźwięki gdaczące, gardłowe, trochę brzmi to czasami jakby się języka orków uczył.

Ale muszę go też pochwalić - dziś wieczorem, po urodzinowym zamieszaniu u kuzyna, musiałam trochę bąbela wyciszyć, wzięłam garść książeczek, usiadłam wśród kołder i poduszek na dużym łóżku i zaczęłam głośno czytać. Piotrek przybiegł, wspiął się, umościł się wygodnie obok i wysłuchał 5 książeczek! Pięciu! No kto tak jeszcze potrafi???

A co do listy kobiecych powiedzonek, które kochają mężczyźni, to ciężko mi takową wydębić od mojego M. Uparcie twierdzi, że ja jestem ideałem, hehe, chociaż ja zapewniam, że nic mu nie zrobię i będzie bezpieczny... Na razie mam jedno: nie pij... nie pij teraz, nie pij tyle i wszystkie inne odmiany. No przecież on jest dorosły i wie, co i ile może. Pomijając dwa błędy logiczne w tym zdaniu - bo czy tylko ja mam wrażenie, że z tą dorosłością różnie bywa? i po drugie, czy bez ofiarnej żoninej pomocy jakiś mąż wie cośkolwiek o tym, co może?  -  no to o braku zdolności do rzetelnej oceny sytuacji mówi kolejne zdanie (męża, nie moje) - że piwo to nie alkohol... Bua ha ha! No, ale alkomatu jeszcze nie musiałam kupować, to chyba nie jest źle  

Jak coś jeszcze torturami wymuszę, to dam znać. 

Tak gwoli ścisłości, to ja mam trochę spaczone pojęcie alkoholizmu. Po tylu latach w szkole, gdzie różne rodziny się widzi, po pracy w świetlicy środowiskowej, to ja po prostu patrzę na wszelki alkohol jak na zło totalne. Nie lubię i już. I mam sygnały czerwone i alarm przy jednym piwie, co rzeczywiście może być przesadą... Ale trudno, niech M. doceni, jakiego ma stróża. Anioła stróża normalnie!

0
Dodaj komentarz

Front Piotrkowy - spokój. Nie mogę w to uwierzyć i nie wiem kompletnie czemu, ale nagle laptop i piosenki stały się passe. No trzeci dzień dziś leci, jak mały się nic nie domaga, nie woła, nie szuka, nie pokazuje palcem... Tak ot, po prostu. Znudziło mu się. A ja odpoczywam od lisków, miśków i jagódek

Azzurra pytała raz w komentarzu o szkołę, jak to teraz jest z tą nauką - więcej jej czy mniej. A więc to i to. Właśnie tak W klasach 4 - 6 mniej niż kiedyś, materiał jest taki ogólny, no jak Maja ma dobrą pamięć, to właściwie w domu oprócz odrabiania zadań domowych nie musiała się uczyć, 'wkuwać'. Wystarczyło być na lekcji i słuchać i było dobrze. Za to teraz... Na początku cieszyłam się z reformy edukacji i zniesienia gimnazjum, bo dla mnie gimnazjum to była zmora, jak myślałam o przyszłości. Nasze lokalne (i jedyne na parę wsi) nie cieszyło się dobrą sławą, taki moloch na tysiąc uczniów zebranych z całej gminy. różne opowieści krążyły. Ja już chciałam Maję wysyłać do prywatnego itd., a tu przychodzi pomysł  z likwidacją - no super! Została w szkole, którą zna, w swojej klasie, ze swoimi nauczycielami - miało być dobrze... Ale klasa, niby ta sama, przechodzi burzę hormonalną, zbiorową i wariują, nie poznaję ich, jak słyszę Mai opowieści - a znam wszystkich, bo uczę w tej samej szkole; nauczyciele uznali że jak okażą jakąś ludzką twarz, to upadną i siódma e ich zadepcze, więc na wszelki wypadek traktują wszystkich jak na ostatniej prostej przed poprawczakiem, a ilość materiału nagle wzrosła jak stąd do Chin. Doszły nowe przedmioty, wiadomo, ale w gimnazjum były na to trzy lata, a teraz cały materiał został upchnięty w dwa. Ja do gimnazjum nie chodziłam, ale moja młodsza siostra tak i jak oglądała podręczniki, to pokazywała mi, które działy były w klasie pierwszej, które w drugiej. O ile w młodszych klasach było ogólnie, to teraz pakują do każdego działu szczegóły, szczególiki, tabele... Jak układ trawienny, to od razu enzymy trawienne - jakie, gdzie, co trawią (ja to miałam w liceum), jak układ odpornościowy - to opis działania limfocytów, antygenów, jak mapa Polski, to od razu rodzaje gleby - jakie są, gdzie występują i ich opis,  w sensie jaką mają warstwę próchniczą, jaką skał, rozdrobnionych czy nie... Liczba ludności w Europie - proszę bardzo, dziecko w siódmej klasie powinno znać zmiany liczby ludności w Europie od końca drugiej wojny światowej. No a to tylko geografia i biologia. 
Nie tego się spodziewałam. Czemu  w naszym kraju jak ktoś ma dobry pomysł, wydaje się, że będzie sensowny, to potem wykonanie okazuje się beznadziejne? Zrobione przez partaczy? To jest naprawdę siła jakiegoś Układu przez duże U, czy po prostu siła ludzkiej głupoty, w myśl zasady, że im bliżej władzy tym mniej normalnego zdrowego rozsądku... 

No musiałam się trochę wyżalić, bo ciężko ten okres przejściowy wszyscy przechodzimy. Maja musi się przestawić na naukę w domu, takie typowe 'zakuwanie', kompletnie bez sensu w czasach internetu, ja jestem strażnikiem odrobionych lekcji i jak ja przepytuję, to staram się też tak przewertować informacje, żeby zostało w głowie to, co najważniejsze, czyli zależności, istotne fakty ważne dla każdego wykształconego człowieka, i muszę mieć do Mai więcej cierpliwości niż do Piotrka, maż ma często dosyć słuchania jęczenia jak to mi się nie chce (Mai jęczenia) i tą cierpliwość traci... Oni wracają do domu prawieże razem, M. wychodzi o siódmej, wraca ok szesnastej, czasem szybciej, Maja wychodzi na ósmą i kończy o piętnastej albo nawet raz o szesnastej i nie ma, że zje i się wyłoży na kanapie albo będzie grać w gry. Ma jeszcze lekcje. Chociaż jakieś minimum. Do tego ma hormony i pytania egzystencjalne wieku dorastania. Em. tego nie ma A jeszcze się na nią denerwuje, facet jeden Dobra, wszystko jest do ogarnięcia, ale nie jest to takie sobie łatwe hop-siup. Także Piotrek jest raczej naszą pociechą w tym wszystkim

1
komentarzy
avatar
Kurcze, ja już się boję etapu szkolnego. Twoja córka przynajmniej ma sensowne godziny w szkole, czyli zaczyna rano a kończy po południu. W Warszawie szkoły 'pracują 'zmianowo, czyli jeden semestr klasa ma na rano, a drugi może mieć na popołudnie i wówczas taka klasa kończy lekcje wieczorem. Jeśli coś mnie blokuje w decyzji o drugim dziecku, to właśnie takie kwestie:/ no i nocne pobudki pierworodnej trochę też
Dodaj komentarz

Tak sobie te dni mijają jakoś niepostrzeżenie. Piotrek teraz śpi, to już chyba tydzień mija, jak nie ogląda nic na laptopie, czasem jeszcze dam mu mój telefon z nagranymi filmikami z nim samym oczywiście w roli głównej, ale też chowam ile się da. Ale za to bałagan mam i rozpiździel w salonie, ach, wszystko leży na podłodze, na kanapie, książeczki w każdym kącie, pod stołem gazety do oglądania i jakieś pudełka, na stole kartki i kredki, na dywanie zabawki, klocki, pod nogami wszędzie walają się pluszaki, o ile mały akurat nie wlecze ich wszystkich za sobą... Ale wolę to niż zombie przed ekranem, w transie słuchające o szalonych jagódkach. Piotrula przyniesie już chyba wszystkie zabawki, o jakie się go poprosi, piłkę, klocka, pieski, samochodzik, kotki! - przede wszystkim kotki, na obrazkach pokazuje coraz więcej i jak przynosi książeczkę do poczytania, to tak śmiesznie sam się sadowi na moich kolanach, żeby wygodnie usiąść i posłuchać Jak ma mnie zawołać, to woli krzyczeć 'baba!baba!" niż mama, chociaż też mu się pary razy udało... Uwielbia się wspinać i często pokazuje na schowane w suficie schody na strych, że mam je niby wyjąć i on będzie sobie ćwiczył, no super pomysł! Ale jak jest okazja, to włazi jak oszalały na wszelkie schody, schodki, schodeczki, drabiny, wspina się na wszystkie łóżka, próbuje włazić na otwarte szuflady i piąć się do góry. I normalnie merda ogonkiem, jak dosięgnie jakiegoś pluszaka czy poduszkę, to z całą szczeniaczkową radością turla się z nimi i po nich. Od miesiąca już prawie je glutenowe rzeczy i nic mu nie jest, ale badania przeciwciał i tak będę robić. 
W każdy ładny dzień idziemy chociaż na dwór, do ogródka, albo pospacerować chodnikiem przed domem i to jest wyczekiwany codziennie moment. Już mój szczeniaczek zrozumiał, ze ubieranie wiąże się z wychodzeniem, bo już się nie wyrywa, grzecznie czeka do końca ubierania, jaka to ulga, bo wcześniej wychodziłam cała spocona i zdenerwowana, teraz - relaksik. Tylko ja muszę siebie do tego wychodzenia zwykle zmusić, bo mi się po prostu nie chce. W domku jest ciepło, przytulnie, spokojnie, i w wózku tez jest pewnie przytulnie i cieplutko, gorzej ma ten, co ten wózek prowadzi Wychodzić mi się nie chce.
Do fryzjera iść mi się nie chce, chociaż ostatnio włosy mi podcinała moja siostra i też wyszło, no, prawie ładnie
Malować mi się nie chce.
Dzwonić do koleżanek mi się nie chce.
Mieć cierpliwości do kogokolwiek poza dziećmi też mi się nie chce.

Ale spoko, są rzeczy, na które zawsze mam ochotę - kawa i cukier  Jak mały śpi to zamiast robić coś pożytecznego, to piję kolejną kawę i wyjadam zapasy ciastek, ciasteczek i czekoladek. Pożyczyłam od teściowej gofrownicę i od paru dni mamy na śniadanie codziennie goferki, cieplutkie i słodziutkie. A i tak schudłam ostatnio, bo innych rzeczy jeść mi się nie chce, hehe. Ot, zimowy kryzys. Poza tym mam trochę zmartwień z Mają, bo sobie w niedzielę skręciła kostkę na podwórku i teraz nie chodzi do szkoły, aż jej opuchlizna nie zejdzie. Ale od poniedziałku ferie, to dużo zaległości nie będzie miała. Przepadnie jej kolejne spotkanie z panią psycholog w szkole, a szkoda, bo wydaje mi się, że dobrze na nią te rozmowy wpływają.
No i tu jest chyba przyczyna mojego braku apetytu i zgubionego na chwilę optymizmu. Czuję się zdezorientowana, zła na siebie, i w ogóle blee, i to tak żeby nie okazać tego po sobie, bo szkolna psycholog poprosiła mnie o wysłanie Mai na konsultację do innego psychologa. A najlepiej do psychiatry dziecięcego. Jak to się mówi, żeby wykluczyć różne takie... No i pójdziemy, nie o to chodzi, że się boję samego badania, rozmowy, ale...
no w sumie boję się. Tego co mogę usłyszeć. Maja jedno badanie już kiedyś miała, w Poradni Psychologiczno - Pedagogicznej, czy nie ma dysleksji, no i nie ma, ale miała w zaleceniach, żeby ją dużo wspierać i pozytywnie motywować, no i wychodzi na to, że nie udało mi się to do końca... No nie wiem. 
Ale też widzę, że jak Maja jest w domu, to jest uśmiechnięta, rozluźniona, oczywiście mająca mnóstwo do powiedzenia na temat obowiązków domowych czy szkolnych, nie jest przecież źle! 
No i tak sobie rozmyślam przy tych kawach kolejnych... Co będzie. Raz wymyślam, co ja robię źle, raz co szkoła robi źle, a czasem myślę, że to po prostu hormony wieku dorastania... Na razie jesteśmy zarejestrowane do lekarza ogólnego po skierowanie. 

No i wisienka na moim żałosnym torcie - pierwszego lutego pierwszy raz nie będzie żadnej mojej wypłaty na koncie... Do końca czerwca będę na urlopie wychowawczym. Złożę wniosek o dodatkowe 500 na pierwsze dziecko, ale będzie mniej złotówek, oj, będzie... Ale spoko! Najwyżej wyślę Em. do pracy na Antarktydę, słyszałam, ze szukają tam mechaników za niezłą kasę

3
komentarzy
avatar
No kochana bierz się w garść a nie objadaj słodyczami musimy być aktywne dla naszych pociech i siebie samych Pamiętaj szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci
avatar
dacie sobie radę do czerwca czas szybko minie, a czas z dzieckiem jest bezcenny.
avatar
Po kilkudniowej nieobecności wchodzę tutaj, żeby poczytać co takiego zielińska napisała, a tu proszę!jakieś smutki.
Eh, Moja Droga...domyślam się, że takie 'rozmowy' dziecka z psychologiem to nic na co czekałoby się z radością..ale wydaje mi się, że teraz mimo wszystko, tych naszych dzieci trochę bardziej pilnują i stąd też dmuchanie na zimne. I dobrze. I jestem pewna, ze Ty akurat nic nie'zrobiłaś źle' więc proszę tu nie wymyślać Choć ja też tak mam-sama się od jakiegoś czasu zastanawiam, czy to moja wina że moja Mała jeszcze sama nie siada..a przecież to bez sensu, bo przecież z dnia na dzień się rozwija i w końcu usiądzie
Podzielę się z Tobą wiadomością, że dzięki Tobie moje dziecko ma troszkę mniejsze szanse na cukrzycę w przyszłości...wczoraj oglądając z mężem serial zjedliśmy jej biszkopty zakupiłam kukurydziane, bez cukrowe i bez soli chrupki w kształcie misia Także tak Też lubię słodycze i kawę.
A z kasą dacie radę- tak jak poprzedniczka napisała-do czerwca czas szybko zleci. Uszy do góry!
Dodaj komentarz

Dobrze, dziewczyny kochane, już melduję, że skończyły się zapasy węglowodanów i podnoszę swe zwłoki za dupę do góry i koniec marudzenia. Chociaż jak macie mnie tak miło pocieszać i podrapać za uszkami, to mogę jeszcze chwilę poleżeć, to baaardzo miłe jest No dziękuję  

Byłam na zebraniu w szkole, w czwartek, i co zapamiętałam z dobrych rzeczy, to tak: Maja w klasie jest dobrze odbierana, nie ma konfliktów, nie jest wycofana, i po drugie nie tylko ja uważam, że niektórzy nauczyciele nie traktują dzieci jak ludzi, tylko jak potencjalnych zbirów, leniwych i złośliwych, a jak takie coś słyszysz co lekcję, i ma to odbicie w niesprawiedliwych ocenach, to może ci się odechcieć do takiej szkoły chodzić. Po feriach, jak mi się coś znów nie spodoba, to mam do tych konkretnych nauczycieli pisać przez dziennik elektroniczny albo wysłać męża na rozmowę. Nie będą mi patałachy jedne dziecka psuć. Do tej pory ich broniłam, bo to jednak 'koleżanki' z pracy, ale dość. Moja córka jest ważniejsza niż niby-dobre relacje w pracy, gdzie i tak nie bawiąc się w rożne układy, kółeczka i ploteczki, zwykle jestem z boku. Do pracy się chodzi pracować, a nie szukać przyjaźni i taka zasada mi się przydaje, ale jak trzeba będzie zrobić wojnę o dobro swojego dziecka, to zrobię! Chociaż raz będzie o mnie głośno :p 

I żaliłam się, że telefon milczy, nikt się nie interesuje, mogłabym mieć zawał i znaleziono by mnie zjedzoną przez myszy po paru miesiącach, i tak się użalałam nad sobą, a tu proszę - wczoraj dzwoni moja W., przyjaciółka tak dobra, że jest jak trzecia siostra, jakby wyczuła mój nastrój psim węchem i zaprasza mnie do kina. I na kawę oczywiście  

I takie to życie jest. Falowane. Raz w górę, raz w dół. Dobrze, jak z tych dołów zawsze coś pociągnie do góry. Czy ktoś. Ale wiecie co? Dobrze jest mieć taki zapas sił też po prostu w sobie, taki na czarną godzinę, żeby umieć też samemu do siebie wyciągnąć rękę. Jak się kiedyś zastanawiałam, czym innym na świecie mogłabym być, to wymyśliłam, że byłabym drzewem, bo zawsze gdzieś mam w sobie nadzieję na wiosnę. Wśród zawieruchy, albo mrocznego, pochmurnego bezruchu w środku zimy, ja mam w sobie pamięć zielonej wiosny. 

Zmykam jeszcze zamarynować udka w przyprawach. Kurczacze udka, chociaż moje też wołają o jakieś normalne potraktowanie, bo balsamu nie widziały od stuleci. Ale tego - i malowania się - to mi się dalej nie chce  

0
Dodaj komentarz

Znalazłam! Zawsze mi się przypominało, że coś takiego kiedyś czytałam i to jest właśnie to. To odpowiedź na smutki i pytania mam, którym się wydaje, że jak one robią odwrotnie niż ktoś inny, to są gorsze, czy robią coś nie tak... No poczytajcie

'Najlepsze dla Twoje dziecka wcale nie jest karmienie piersią.
Najlepsze nie jest również karmienie butelką.
Najlepsze wcale nie jest nawet to, że je nosisz.
Najlepsze nie jest również to, że je odkładasz.
Najlepsze nie jest to, jak kładziesz je spać.
Najlepsze nie jest też to, że je przykrywasz tak, a nie inaczej.
Najlepsze wcale nie jest to, że je ubierasz właśnie tak.
Najlepsze nie jest również to, że je ubierasz inaczej.
Najlepsze nie jest wcale to, czy dajesz mu przetarte obiadki,
Najlepsze nie jest również to, że karmisz malucha kawałeczkami.
Najlepsze nie jest wcale to, co mówi Twoja mama.
Najlepsze nie jest również to, co mówi Twoja przyjaciółka.
Najlepsze wcale nie jest dla dziecka bycie z nianią.
Najlepsze nie jest również posyłanie go do dziadków czy przedszkola.
Najlepsza wcale nie jest dla niego "właśnie ta" metoda wychowawcza.
Najlepsza nie jest również inna metoda wychowawcza.
Wiesz, co tak naprawdę jest najlepsze dla Twojego dziecka?
NAJLEPSZA JESTEŚ TY
Najlepsze jest to, co sprawia, że Ty czujesz się lepiej.
Najlepsze jest to, co pomaga czuć się dobrze również Tobie.
Najlepsze jest to, co pozwala Ci czuć się szczęśliwą ze swoją rodziną.
Bo gdy Ty dobrze się czujesz, oni dostają to, co najlepsze.
Bo gdy Ty czujesz się pewna siebie, oni też czują się pewni i bezpieczni.
Bo gdy Ty czujesz, że postępujesz dobrze, Twój spokój i radość przechodzą na nich.
BO TYM, CO NAJLEPSZE, JESTEŚ TY.
Nie mówmy mamom i ojcom, co jest najlepsze.
BO TYM, CO NAJLEPSZE DLA DZIECKA, SĄ ONI SAMI.'
Źródło: www.eitb.eus

0
Dodaj komentarz

https://images81.fotosik.pl/978/d0acd97b4d0ca88fmed.jpg

Ale mam zdolną córkę... Zapisy w rodzinie na jej obrazki trwają Lista jest dłuuuga! 

1
komentarzy
avatar
Mają ma talent dusza artysty dlatego jest wrażliwa. Super mama możesz być dumna
Dodaj komentarz

WYCHODZENIE DO KOLEŻANKI NA KAWĘ GDY MA SIĘ DO ZABRANIA 14-MIESIĘCZNE DZIECKO

Tak, tak, krótka relacja o tym, jak to jest wychodzić na kawę do koleżanki, kiedy trzeba ze sobą spakować 14 miesięcznego synka. Na ogół spokojnego, ale jednak małego rojbra. 
Otóż wychodzenie na kawę do koleżanki zaczyna się już w dniu poprzedzającym owo wydarzenie, bowiem wieczorem przed zaśnięciem zastanawiałam się, jak od rana zorganizować dzień, żeby wpasować się w drzemki synka, pierwsze i drugie śniadanka i mieć czas się ubrać. Dam mu pospać, czy lepiej niech zaśnie dopiero w wózku? A kiedy przygotować dla niego obiadek?! Dobra, kichać obiadek, kupię słoiczek. I dam mu pospać przed wyjściem, najwyżej go obudzę do ubrania się i dośpi jeszcze w wózku. Dobra, plan jest. 

A plany przy maluchach są, wiadomo, po to, żeby wszystko mogło pójść dokładnie na odwrót. 

Jeszcze owsiankę udało się zjeść, parę gofrów ukraść mamie ze śniadania też się udało, ale przy próbie położenia dziecia do drzemki plan zaczął się chylić ku upadkowi, powoli, acz nieubłaganie.  Z drzemki oczywiście nici. Co ty mama, przecież czuję że coś się szykuje! Jezu, chciałabym mieć taką intuicję i empatię jak dzieci! Ja zdążyłam wskoczyć w sukienkę i oczy ubarwić moim nieśmiertelnym brązem na powieki, taki brąz jeszcze w sumie pasuje do podkrążonych oczu. I postanowiłam iść z prądem wydarzeń - zamiast jechać autobusem, pójdę do W. piechotką, mały się prześpi po drodze, bo tu mi nie zaśnie, a w wózku zawsze. Będę może trochę szybciej, niż na umówioną 12-stą, ale trudno, to nie angielska królowa. Zaczęłam pakować torbę - pieluchy, zapasowe ubranka, parę zabawek, kubeczek, smoczek, pluszak, portfel, telefon - zaraz, przecież portfel był przed chwilą w środku? Piotruś! Oddaj mamie portfel! Nie! nie wysypuj z niego wszystkich drobniaków!!! Uch, za późno. 
Dobra, teraz cię przebieramy, gagatku. Pielucha do wymiany. Zaraz, gdzie ja położyłam rajstopki? Poczekaj, zaraz założę czystą pieluszkę, tylko znajdę resztę ubranek, bo chyba też je włożyłam do spakowanej torby... EEEEJ, PIOTREK! NIE LEJ MI NA PODŁOGĘ! Dobra, już  mama nie krzyczy, no chyba że w myślach. Dawaj nową pieluchę, ubieramy, teraz wyścigi - kto pierwszy dobiegnie do mokrej plamy na podłodze  - ja ze ścierką czy Piotrek z dzikimi pomysłami.
Uff, mały ubrany, Jezusiczku, dobrze, że nie muszę zdążyć na autobus! Jeszcze tylko siebie przebrać, bo do sukienki miałam rajstopki i zdążyłam w nich dziurę zrobić, norma przecież, tylko szybko, bo się mały spoci, kit, że ze mnie się pot leje i łzy! Kawy mi się zachciało! Jak normalnej kobiecie! Ha ha ha!
Wychodzimy? Piotrek, błagam daj jeszcze chwilę, przecież ja się zsikam po drodze, jak zaraz nie pójdę jeszcze do łazienki! No według Piotrka to już była przesada. Darł się w łazience jak opętany. Ale ja dzielnie siku zrobiłam, ach, brawo ja!

Jeszcze ostatni rzut oka do torby, czy na pewno wszystko jest. 
Wychodzimy.
Nie pada, nie wieje, idziemy piechotką na 3-kilometrowy spacerek do W. Na kawkę, ot co to takiego...

Ach, jaki on grzeczny! Jaki słodki! 

No oczywiście, jakżeby inaczej


A Maja jest u babci, tęsknię za nią!

1
komentarzy
avatar
Skąd ja to znam szczególnie ta obsikana podłoga coś mi przypomina. Choć u mnie była wersja z obsikanym dywanem, bo Michalina jeszcze nie chodzi ale z podkładu do przewijania jak najbardziej ucieka
Dodaj komentarz

Chciałam dziś pochować wszystkie zimowe ozdóbki , obrazki, świeczki - choinki, tak było ostatnio ciepło i bardziej w stronę wiosny - a tu  niespodzianka... Normalnie pada śnieg! Drugi raz tej zimy pada w takiej ilości. Ja jestem egoistka, bo nie patrzę, że ktoś gdzieś odśnieżać musi, wolniej jechać, albo i w ogóle z domu do pracy nie wyjedzie, albo, nie daj Boże do szkoły (aaa, straszne!), że trzeba iść ostrożnie... No pięknie jest i już. Lubię jak pada śnieg. Byłam już w sklepie po bułeczki i włoszczyznę do zupki na obiad i jest cudnie, bajkowo, cicho, tajemniczo... Są korzyści z mieszkania na zapupiu, gdzie bliżej na pola i lasy niż do ruchliwych ulic z błotem zamiast śniegu  

Ostatnio zrobiłam sobie porządki w głowie. Przeanalizowałam życie mojej córki wzdłuż i wszerz i wspak i siak i doszłam do wniosku, że do psychologa z nią pójdę, umówiłam już wizytę na 15 marca, bo nie chcę nic zaniedbać, ale już nie żyję w strachu przed jakąś diagnozą. Maja jest wymagającym dzieckiem, zawsze była, ma rogaty charakterek, jest uparta i często musi najpierw się sparzyć, żeby coś zrozumieć, ale nie jest przyszłą pacjentką oddziału psychiatrycznego! Musimy się uporać z problemami ze snem i mam nadzieję, że lekarze w tym będą mogli pomóc. Majka często zasypia po drugiej, trzeciej w nocy i część jej złego nastroju, niechęci, bólów głowy z tego się bierze, i wcześniej takie noce były sporadyczne, potem coraz częstsze a ostatnio to jakaś norma się zrobiła. Mimo, iż nie pozwalam jej spać w dzień, czy odsypiać do południa, czy mąż zabiera jej tableta na noc, no nie idzie. Jak była u babci, to samo. Mam kilka pomysłów, ale nie chcę zapeszać, jak się udadzą, to dam znać. 
Maja od niemowlęctwa miała ciężko z zasypianiem. Tak się zastanawiam, jak widzę różnice w spaniu jej a Piotrka, na ile dzieci same wybierają jak śpią, a na ile my - mamy - im przeszkadzamy i utrudniamy. Ja wiem, że zrobiłam jeden błąd, wyciągałam małą Majusię z łóżeczka, jak tylko zakwiliła, jak się poruszyła, z myślą 'o rany, już ona się obudziła?! Jak mogło jej wystarczyć pół godziny spania?!'. Tak jakby dziecko śpiąc nie mogło się ruszać i przez sen odezwać... Błąd. Potem w ruch poszły kołysanie, usypianie na rękach, w huśtawce, w wózku... U nas w łóżku, z łapkami wplecionymi w moje włosy Miałam chwile, że na samą myśl o usypianiu swojego dziecka płakać mi się chciało.  
Dzisiaj wydaje mi się, że zaburzyłam jej naturalne fazy spania, nie nauczyłam samodzielnie zasypiać ponownie przy płytszym śnie. Maja przychodziła do nas, bo 'nie mogę zasnąć' do końca mieszkania w naszym starym jednym pokoiku, czyli do swojego dziewiątego roku życia. A jak dostała swój pokój po zakończeniu remontu, to była na początku zrozpaczona i oburzona i też jeszcze chwilę przychodziła do mnie... 
Przy Piotrku od początku pilnuję, żeby nie doszło do tej samej sytuacji, i widzę, że jest o niebo lepiej. Tylko nie wiem, czy to kwestia samego dziecka, jego charakteru (Piotrula jest ogólnie bardziej spokojny) czy działań mamy. Musiałbym mieć jeszcze parę dzieci do przetestowania, hehe. Jak mały się budzi, to daję mu - od początku - chwilę na ogarnięcie się samemu, nie biegnę od razu, nie biorę na ręce w tym samym momencie jak się tylko poruszy. I na niego to naprawdę działa. Piotrek potrafi obudzić się, rozejrzeć, poszukać smoczka albo pluszaka, przytulić, przełożyć się na drugą stronę łóżeczka i zasnąć z powrotem. Dla mnie to cud! 

Ciekawe, czy gdzieś w zakamarkach piwnicy są jakieś sanki. Jak się znajdą, to żebym telefonu nie zapomniała, zdjęcia porobię na pamiątkę, bo u nas taki śnieg to raz na rok się zdarza! A wśród rodziny i znajmowych powoli szykuje się jakaś wizja wyjazdu zimą w góry, na Święta, czy na Sylwestra... Taka nieokreślona jeszcze do końca wizja, taka z marzeń bardziej niż z realności, ale może... kiedyś... Taka prawdziwa zima... 

A tak z innej beczki - do jakiego wieku dziecko może chodzić z mamą do łazienki? Bo mnie to zaczyna wkurzać, no siedzieć na kibelku z dzieckiem na kolanach to jakaś przesada jest! Rozumiem zostawić otwarte drzwi do toalety, ale nie może ono akurat bawić się w tym czasie, tylko nie, musi wszystko rzucić, lecieć do mamy, akurat w tym momencie! Już nie mówię o tym, że jak jesteśmy wszyscy w domu, to tylko ja muszę się meldować 'pilnujcie małego, idę do łazienki' i jeszcze odpowiadać na złośliwe pytania 'a po co?'. Podli.
Mały gada do siebie z łóżeczka, kończę, musze schować laptop zanim zauważy. I na sanki!!!

0
Dodaj komentarz

Pamiątkowy wpis pochwalny, czyli o tym, jak mama Ola z nabożną czcią patrzy na swojego synka...

Tak, tak, patrzę i nadziwić się nie mogę! Jak w szkole miałam uczniów, którzy bez dyskutowania, z chęcią i jakoś tak bez problemów wykonywali polecenia, to po cichutku wzdychałam z zazdrością, jak te ich mamy mają dobrze... Kocham moją córkę bezgranicznie taką jaka jest i doceniam wszelkie jej zalety, gdyby tylko też czasem umiała zrobić coś bez dyskutowania! Z nią tak było od zawsze -  ja ją do wózka, ona akurat woli na piechotę, ja chcę w prawo, ona w lewo, ja mam kaszkę, ona woli chlebek, i tak ciągle coś, od maleńkości. Ja się przy niej nauczyłam i cierpliwości i twardych negocjacji typu 'zgadzam się na chlebek, ale nie ma dziś długiej kąpieli, bo już nie zdążymy przez dłuższą kolację, to co wolisz?'. Do perfekcji opanowałam technikę 'zdartej płyty' przy sytuacjach typu: jest zima, trzeba wyjść do przedszkola a mała chce koniecznie ubrać sukieneczkę zamiast ciepłych spodni - 'Nie, nie ubierzesz sukienki, zapakuję ją do torby.' - Maja piszczy, skacze ze złości - a ja powtarzam to samo aż do skutku. No uparciuch mi się trafił, ale w gruncie rzeczy byłam z niej dumna, że potrafi postawić na swoim i miałam nadzieję, że dzięki temu uniknie w życiu niektórych problemów.
Ale jak patrzę teraz na Piotrka... To odpoczywam. Jezusiczku, on nawet śmieci wyrzuca do kosza! Ja mówię 'Piotrek, to jest be, wyrzuć' a ten bąbel patrzy na mnie, że naprawdę, pozwalam zajrzeć do śmietnika, wow, ale jestem fajna mama! I idzie wyrzucić to coś. Przynosi tacie okulary. Wyrzuca smoczki po spaniu do łóżeczka... to mnie chyba najbardziej wzrusza  Piotrek się obudzi, ja podchodzę, biorę go na ręce, mówię 'ale smoczek zostaje w łóżeczku,  dobrze?' i bam - ukochany, wymemlany smok ląduje na podusi... Dla mnie to nowość! Muszę się tym nacieszyć, póki trwa, hehe.
A jak piszę już pieśń pochwalną, to jeszcze dodam, ze pokazuje z dnia na dzień coraz więcej obrazków w książeczkach, były kotki, pieski i biedronki, teraz doszły jabłuszka, myszki, koniki, krówki i baloniki. A, dziś też była marchewka.
Do tego ciągle na coś pokazuje i ktoś mniej spostrzegawczy niż ja, na przykład Em., uważa, że mały wszędzie widzi kury i dlatego mówi 'koko', a ja zrozumiałam, ze to nie jest 'koko' na kury, bo też gdzie u nas latałyby ciągle po domu kury, już szybciej koty, no i to jest po prostu 'co to'! Pietruszek pyta co chwilę 'co to?' i uważnie patrzy, jak mówię nazwę, a potem tworzy własną, obejmująca pełen zakres głosek typu sz, ś, ź, połączonych głoskami g, k, h - brzmi to mniej więcej 'szyźgyhk? 'Tak, synku, to jest jabłuszko

1
komentarzy
avatar
No popatrz, dwoje dzieci z jednej matki,a takie różne Powiem Ci, że ja się obawiam tego etapu, kiedy Miśka zacznie gadać. Widzisz, potrafiłaś rozszyfrować 'koko', a ja się obawiam że nie będę potrafiła się z córką dogadać dopóki nie pójdzie do przedszkola. Kiedy miałam do czynienia z małymi dziećmi to nigdy nie potrafiłam ich rozszyfrować
A jeśli chodzi o Mikromusic, to oczywiście że znam i lubię. Szczególnie dobre mam skojarzenia z "Takiego chłopaka". Stare, dobre czasy...teraz to już tylko piosenki o jagódkach( swoją drogą zwróciłaś moją uwagę na to, że jagódki są jagódkami a jednocześnie jedzą jagódki i tym podobne.....
A co do mojego optymizmu..wiesz, nie mogę się przecież załamać bo dziecko jest chude. Fakt, w pierwszej chwili miałam atak histerii, ale przecież Miśka oprócz tego że jest do tyłu z wagą, to normalnie się bawi, nie łapie infekcji itp. Choć podtuczanie słabo mi idzie-pluje tym Sinlac aż miło( btw czy można dodać do tego świństwa jakichś owoców, czy coś? bo ja się jej nie dziwię że pluje. A jeszcze lepsze były próby napojenia jej mm z kubka, hahah! Dostała wręcz ataku histerii, maż nie wytrzymał tego wycia i zarządził: "daj jej cycka, natychmiast!". Niezłe jaja były, normalnie kabaret
Dodaj komentarz
avatar
{text}