A więc to dziś. Ta-dam! Dziś zauważyłam, że moje dziecko przejęło jedzenie w swoje łapki. To jest prawdziwe BLW - Pietruch sam decyduje co zje, ile zje, czym zje - na pewno już nie z moją pomocą, ja już nic się nie mam wtrącać - a ja tylko jeszcze ewentualnie mogę szanownego Dziedzica podpuścić w ten sposób, że to ja decyduję, co się pojawi na talerzu. Moją pomoc i karmienie łyżeczką mały odrzuca, kręci główką i sam zgarnia wszystko łyżeczką albo łapkami. Pytanie istotne - jak więc je zupki?! Ha, wymyśliłam, jak je zupki. Do jego talerzyka idzie wszystko ciapkowate, a do kubeczka sama czysta zupka, lekko ciepła.
A najlepsze, jak mały jest głodny, albo po prostu ma na coś chęć, otwiera sobie szafki, rozgląda się, wpycha się do środka i coś sobie zwykle znajdzie, a to wafle ryżowe, a to bułeczkę, a to palce w maśle zanurzy... Wygląda przy tym jak swój tata, który podobnie zagląda do lodówki
Dobrze, że nie jest tak uparty, że u kogoś też chce sam jeść, bo moja kuchnia może wyglądać uroczo z podłogą w kaszce czy usłana makaronikiem, ale u kogoś byłoby ciut niezręcznie, ze szmatką musiałabym jeździć albo z mopem w odwiedziny... A najczęściej w nowych sytuacjach emocje biorą górę i Piotrek nie jest głodny.
Równo trzy razy przez ostatnie parę tygodni próbowałam mleko przelać do kubeczka i nie dawać z butelki, ale to nie przeszło. Mleko ma być z butli, u mamy na rączkach i koniec kropka. Znowu zupełnie odwrotnie niż Maja - ona w ogóle nie uznawała butelki, tylko od razu, po pół roczku, piła mleko z niekapka... Strasznie mnie zastanawia, jakie byłoby trzecie dziecko, bo tych dwoje co mam już bardziej różnić się od siebie nie może, hehe
