Ciąża zakończona 6 kwietnia 2016
tytuł: Nasz Kurczaczek :)
autor: Zaczarowana
tytuł: Nasz Kurczaczek :)
autor: Zaczarowana
O mnie:
Jestem/chciała bym być mamą:
Chciałabym być dla maleństwa choć w połowie taką mamą, jaką dla mnie była i jest - moja Mama.Moje dzieci:
Moje emocje:
Jestem przeszczęśliwa! Radość mnie rozpiera. Nie mogę w to uwierzyć! Nareszcie udało się :)Ciąża zakończona 6 kwietnia 2016
U nas ostatnio pogoda zrobiła się wiosenna, więc na tapecie mamy temat spacerowo-zabawowy. Wyjście na spacer wygląda tak:
co chwilę mijamy jakiś plac zabaw (tutaj nie da się gdzieś pójść nie przechodząc obok placu zabaw!) i co rusz jest płacz. Jak już jesteśmy w miejscu docelowym, to powrót do domu, zawsze jest obarczony głośnymi protestami, łzami, krzykiem i wyrywaniem się. I nieistotne czy na placu zabaw jesteśmy godzinę, półtorej, czy dwie, zawsze to samo No, jest wesoło.
A na placu zabaw Julia bawi się wyśmienicie. Wchodzi, schodzi, wdrapuje się, zjeżdża, biega, zaczepia inne dzieci, nawet te starsze i dorosłych. Każdemu robi 'Papa' albo 'Byebye', słodka jest Jest bardzo ciekawa innych dzieci, często podchodzi do nich nawet tylko po to by uśmiechnąć się, popatrzeć. A ja mam zagwozdkę, bo tak przebywając na tych placach zabaw z innymi dziećmi, sama już nie wiem jak to powinno być - mówić do Julii po polsku czy po angielsku? Po polsku wydaje się być niegrzecznie (gdy dziecko i rodzice mówią po angielsku), a z drugiej strony po angielsku Julia nie rozumie, bo jeszcze jej jako tako nie uczymy drugiego języka. I masz babo placek, zachciało się mieszkania w obcym kraju... Czytałam, że naukę drugiego języka powinno się wprowadzać wtedy, gdy dziecko ma już opanowany ojczysty język, nie wcześniej niż po drugim roku, ale już sama nie wiem. Z drugiej strony, nie chcę robić jej bałaganu w główce i mówić w dwóch językach, bo obawiam się, że zacznie cały czas przeplatać J. polski z angielskim, a tego bardzo bym nie chciała. Hm, noi tak myślę i myślę ostatnio nad tym. Szkoda, że jakoś nie możemy trafić na 'normalną', nie wstydzącą się swojego pochodzenia, polską mamę. Niestety, nasza daleka koleżanka już niedługo wyprowadzi się do innego miasta
U nas ostatnio pogoda zrobiła się wiosenna, więc na tapecie mamy temat spacerowo-zabawowy. Wyjście na spacer wygląda tak:
co chwilę mijamy jakiś plac zabaw (tutaj nie da się gdzieś pójść nie przechodząc obok placu zabaw!) i co rusz jest płacz. Jak już jesteśmy w miejscu docelowym, to powrót do domu, zawsze jest obarczony głośnymi protestami, łzami, krzykiem i wyrywaniem się. I nieistotne czy na placu zabaw jesteśmy godzinę, półtorej, czy dwie, zawsze to samo No, jest wesoło.
A na placu zabaw Julia bawi się wyśmienicie. Wchodzi, schodzi, wdrapuje się, zjeżdża, biega, zaczepia inne dzieci, nawet te starsze i dorosłych. Każdemu robi 'Papa' albo 'Byebye', słodka jest Jest bardzo ciekawa innych dzieci, często podchodzi do nich nawet tylko po to by uśmiechnąć się, popatrzeć. A ja mam zagwozdkę, bo tak przebywając na tych placach zabaw z innymi dziećmi, sama już nie wiem jak to powinno być - mówić do Julii po polsku czy po angielsku? Po polsku wydaje się być niegrzecznie (gdy dziecko i rodzice mówią po angielsku), a z drugiej strony po angielsku Julia nie rozumie, bo jeszcze jej jako tako nie uczymy drugiego języka. I masz babo placek, zachciało się mieszkania w obcym kraju... Czytałam, że naukę drugiego języka powinno się wprowadzać wtedy, gdy dziecko ma już opanowany ojczysty język, nie wcześniej niż po drugim roku, ale już sama nie wiem. Z drugiej strony, nie chcę robić jej bałaganu w główce i mówić w dwóch językach, bo obawiam się, że zacznie cały czas przeplatać J. polski z angielskim, a tego bardzo bym nie chciała. Hm, noi tak myślę i myślę ostatnio nad tym. Szkoda, że jakoś nie możemy trafić na 'normalną', nie wstydzącą się swojego pochodzenia, polską mamę. Niestety, nasza daleka koleżanka już niedługo wyprowadzi się do innego miasta
Padam na twarz i w sumie nie wiem co ja tu robię. Powinnam kończyć sprzątanie kuchni, salonu i prezentację do szkoły, a siedzę tu na bbf! :|
Każdy wieczór wygląda podobnie. Julia idzie spać, zwykle przed 23:00 biorę się za kolacje, sprzątanie, mycie, przed snem albo zobaczę jakiś serial, albo się pouczę. Idę spać przed 3:00.
Dziś jest gorzej, bo Julia poszła na drzemkę dopiero po 17:00, w związku z czym, kiedy próbowałam ją tradycyjnie uśpić na swoim łóżku, tym razem o 22:20, miałam wariacje, skakanie po łóżku, próby ściągania obrazów itd. Już mi cierpliwości zabrakło na ganianie jej po łóżku, a ponieważ ostatnio ręce odmawiały mi posłuszeństwa, tak mnie bolały nadgarstki, uznałam więc, że to może pora na naukę usypiania w swoim łóżeczku. No ale w łóżeczku nie było o wiele lepiej, tyle tylko, że nie musiałam za nią ganiać. Ot, raz na jakiś czas podchodziłam, kładłam, głaskałam po głowie i wracałam na swoje miejsce. Zasnęła. Po 40 minutach! Chwilę przed 24:00! A ja mam wyrzuty sumienia... bo płakała w tym łóżeczku i zasypiała pochlipując Niby ten płacz był taki na siłę, taki bardziej wymuszający, ale jednak, mimo wszystko, czuję się jakbym ją zostawiła samą sobie, smutną, zapłakaną.
Poza tym biję się z myślami. Już od jakiegoś pół roku, jak nie dłużej, wraca do mnie jak bumerang temat drugiego dziecka. Na początku wydawało mi się to totalnie nierealne, potem miałam podejście, że kiedyś, to na pewno... a teraz mam podejście, że inni dali radę, to dlaczego ja miałabym nie dać? I w sumie nawet nie wiem jak je nazwać, motam się między 'wiem, że czas najwyższy zdecydować w prawo czy w lewo', a 'boję się, że nie dam rady, może by tak jeszcze poczekać z podjęciem decyzji?'.
Nie ma co koloryzować. Kocham Julię najbardziej na świecie. Na nic i nikogo bym jej nie zamieniła, cieszę się, że ją mam, ale ciężko mi samej, bez jakiejkolwiek pomocy. Na pewno jest lepiej niż na początku, ale mimo wszystko - Jula ciągle wymaga dużo uwagi, sama sobą długo się nie zajmie, jest małym psotnikiem, trudno ją okiełznać. Ostatnio próbowałam na ogrodzie zasiać kwiatki w korytku, niestety nie udało mi się to, bo co chwilę było tylko: nie skacz, spadniesz, nie wkładaj tego do buzi, nie wchodź tam, uważaj itd. itp. :/ Poddałam się, zanim jeszcze zdążyłam zruszyć ziemię. Nie wiem, może problem tkwi we mnie, może powinnam bardziej wyluzować, może powinnam jej pozwolić spaść ze schodka, władować się w krzaki z kolcami, albo zjeść ziemię, ale nie potrafię tak.
Ale wracając do tematu, wiem, że nie chcę, aby między Julią a jej rodzeństwem była duża różnica wieku. Zawsze marzyłam o jednorocznej różnicy, ale to było niewykonalne. Dwa latka? Dla mnie było jeszcze za wcześnie. Trzy lata wydają się być ostatnim dzwonkiem, jeśli nie chcę dużej różnicy wieku. Poza tym, przynajmniej teoretycznie, nie zdążymy się jeszcze odzwyczaić od pieluch, nocnego wstawania, a ja od karmienia piersią. Im dalej w las, tym gorzej podjąć decyzję o powrocie do tego. Cały czas zachodzę w głowę jak inne mamy np. kąpią takiego niesfornego 2-3 latka i parotygodniowego malucha, jak je usypiają razem? Ja wieczorami jestem sama! Wiem też, że musimy postarać się o rodzeństwo dla niej, koniec kropka. Nie chcę, by była jedynakiem. Widzę jak cieszy się na widok dzieci, widzę jak bardzo chce przebywać w ich towarzystwie. Znam paru jedynaków i wiele już się nasłuchałam na temat bycia jedyną lub jedynym. Widzę inne dzieci w rodzinie, które mają rodzeństwo i widzę jaką rolę odgrywa to rodzeństwo w życiu brata lub siostry. Ja mam rodzeństwo i bardzo, bardzo się z tego cieszę. Noi co tu dużo mówić - jesteśmy tutaj sami, Julia musi mieć 'kogoś', a ten 'ktoś' musi mieć ją.
Sprawy niestety nie ułatwia moje ostatnie prowadzenie wykresów. Być może spowodowane to jest późnym chodzeniem spać, choć nie chce mi się w to wierzyć, ale niestety moje wykresy nie nastrajają mnie pozytywnie. Chyba znowu mam ten sam problem, który miałam, gdy staraliśmy się o Julię. Przeraża mnie to. Miałam nadzieję, że po urodzeniu jednego dziecka wszystko jakoś się normuje, a tu chyba jednak nie...Staram się o tym niemyśleć, ale nie mogę, za każdym razem kiedy widzę rano jaka jest temperatura aż się wzdrygam.
I teraz tak się zastanawiam: może my tu sobie zastanawiamy się nad tym kiedy powinniśmy się starać, a jak w końcu zaczniemy, to okaże się, że znowu nie będzie tak łatwo i wszystkie badania, lekarze zaczną się od nowa?
Rytuał: Julia podchodzi, robi dzióbek - to znak, że chce buzi. Potem wyciąga rozpostarte rączki - to znak, że chce tuli tuli. A potem jest jeszcze cacy po głowie
Albo usypiam ją, ona kręci się po łóżku, gramoli się do mnie, wyciąga smoczek i...CMOK!
Rano, gdy leży jeszcze z nami w łóżku, też dostajemy często takie wieeelkie, moookre całusy Dziś patrzałam z boku jak całuje śpiącego tatę. No padłam. Śpiąca królewna hahaha
Rytuał: Julia podchodzi, robi dzióbek - to znak, że chce buzi. Potem wyciąga rozpostarte rączki - to znak, że chce tuli tuli. A potem jest jeszcze cacy po głowie
Albo usypiam ją, ona kręci się po łóżku, gramoli się do mnie, wyciąga smoczek i...CMOK!
Rano, gdy leży jeszcze z nami w łóżku, też dostajemy często takie wieeelkie, moookre całusy Dziś patrzałam z boku jak całuje śpiącego tatę. No padłam. Śpiąca królewna hahaha
Idealnego momentu nigdy nie będzie, taka jest prawda. Zawsze będzie jakieś 'ale'. Pytanie tylko, czy tutaj nie jest zbyt daleko do tego ideału? Mam już dość tego zastanawiania się. Zdaje się, że teraz jest właściwy moment, bo miałabym chociaż przez chwilę pomoc, tylko co z resztą spraw? Czy istnieje jakaś szansa, że samo się rozwiąże?
Julia ostatnio jest przecudowna, z małymi przerwami na marudę Staram się mniej na nią denerwować i okazywać złość, ostatnio idzie nam to całkiem dobrze, dzięki czemu mam wrażenie, że o wiele przyjemniej zakańczamy dni. Poznałam przemiłą, polską mamę w niedalekim sąsiedztwie i wyjścia na dwór nie zawsze są samotne. Niestety praktycznie każdy powrót do domu to katorga. Mogę siedzieć z nią na dworze cały dzień, a i tak jak widzi, że są dzieci, to jest płacz, krzyk, rzucanie się na podłogę.
Zaliczyłyśmy też pierwsze uderzenie w buzię ot tak, bez powodu, po prostu. Byłam z nią na placu zabaw z dość sporą liczbą dzieci. Pech chciał, że akurat w momencie, kiedy uznałam, że może już przestanę chodzić za nią 'krok w krok' i trochę się oddalę, podeszło do niej jakieś dziecko i uderzyło ją w twarz. Nawet nie chce mi się komentować reakcji matki. Istotne jest to, że po reakcji mamusi było kolejne zamachnięcie się, a wtedy już nie wytrzymałam i z ledwością trzymając nerwy na wodzy poinformowałam, że nie życzę sobie takich ataków agresji. Sytuacja zabolała mnie tym bardziej dlatego, że Julia chcąc się schronić w moich ramionach, obróciła się i skryła się u innej mamy. Myślała, że ja jestem obok... a nie byłam :/ Za słaba jestem na takie akcje, boli mnie jej krzywda. Wiem, wiem, świat nie jest piękny i kolorowy i niestety musi się nauczyć funkcjonować w nim, pośród nieidealnych ludzi i nie zawsze dobrych, ale mimo wszystko, ciężko mi patrzeć, jak ktoś sprawia jej przykrość. Kolejny argument przemawiający za w miarę szybkim rodzeństwem. Dzieci, które mają rodzeństwo, zwykle wiedzą co robić, gdy inne dziecko je bije :|
Może po prostu powinnam zdać się na los? Na Bożą wolę? Będzie to, co nam pisane.
Zaczynają się pojawiać jakieś ambitniejsze słowa, a nie tylko mama i tata
Na razie mamy: mama, tata, babcia, dziadzia, wuuu (wujek), ciocia, nie, pić, chodź, tam, dzieńńń (dziękuję), dzieci, kickic (króliczek), kaka (jakoś kotek nie chce jej wyjść). To te najczęściej pojawiające się. Czasem powtarza słowo po mnie, ale potem zapomina, albo powtarza, ale tylko początek. Z trudem przychodzi jej wymawianie 'j', jak proszę żeby powtórzyła 'Julia', to albo kręci główką, albo mówi 'Juuuuu' Czekam cierpliwie na rozwój mowy. Tymczasem już do nas lecą karty od babci 'Moje pierwsze słowa'.
Przynosi książeczkę, siada obok mnie albo męża i mówi 'chodź', co oznacza, że mamy czytać/opowiadać Nie wytrzymuje przy tym długo, ale widać, że lubi książki, bo często je sama ogląda. Ostatnio zaczytuje się w komiksach
Część rzeczy pokazuje już dość długo, parę jest nowych: pokazuje jaka jest duża, ile ma latek, gdzie ma oko, nosek, buzię, uszka, włosy, ząbki, policzki, paluszki, paluszki u stóp, brzuszek, kolanka, piętki, serce. U drugiej osoby też pokazuje.
Naśladuje mnie bardzo często. Jej ulubiona czynność to kremowanie buzi - bierze pusty słoiczek i udaje, że nabiera na paluszek i kremuje buzię, przeuroczo to wygląda. Gorzej jak dorwie się do mojego żelu czy balsamu i zaczyna się nimi kremować...Często zakłada moje kapcie i chodzi w nich po pokoju. Moi rodzice mówią, że też tak robiłam, tylko na wyższym levelu zakładałam szpilki mamy hahaha
Wcześniej nie mogłam jej wsadzić do huśtawki, teraz potrafi siedzieć w niej okrągłą godzinę i więcej. Trochę pobawi się w piasku, na ślizgawce, ale huśtawka to jest nr 1. Przejście koło placu zabaw musi zakończyć się huśtaniem!
Jakiś czas temu praktycznie zrezygnowała z drzemek, nad czym ubolewam, bo około 15-16 godziny widać, że potrzebuje się przespać, ale choć układam ją do snu, to nie zaśnie, koniec, kropka. W aucie zdarzy jej się zasnąć, albo na spacerze, ale nie zawsze. Potem mycie i szykowanie do snu były istną męczarnią, bo widać było, że już ma dość. Fakt, zasypiała mi od razu po butli bez marudzenia, ale co się razem namęczyłyśmy, to nasze. W związku z tym postanowiłam kłaść ją wcześniej spać. Zwykle kładłam ją około 21:30 - 22:00, teraz zaczęłam ją kłaść o 20:30 i na razie odpukać jakoś nam to idzie. Wstaje rano trochę wcześniej, ale w sumie zrobi to dobrze i jej i mi.
Z jedzeniem bywa różnie. Ostatnio u nas ciągle ciepło, więc zwykle albo coś skubnie z obiadu, albo nie tknie ku mojej rozpaczy, no ale co zrobić...staram się nie denerwować. Owoce, soczki, ciasteczka? Nigdy nie odmówi. Raz się zdenerwowałam, bo nie zjadła zupy, a potem wołała o jakąś przekąskę. Nie dałam. Po godzinie wsuwała zupę aż uszy jej się trzęsły i sama się jej domagała. To jest wyjście - konsekwentne 'nie' dla przekąsek, tylko jak odmówić dziecku takiej przekąski, jak my zawsze między 16:30-19:00 mamy spacer? Jakoś nie mam serca głodzić jej wtedy, więc zwykle daję owoc albo ryżowe ciasteczko.
Nadal lubi piosenki i taniec.
To chyba wszystko co pamiętam. Marzy mi się regularne spisywanie takich detali. Teraz wydaje się to takie jasne i oczywiste, ale jednak potem odejdzie to wszystko w zapomnienie, a nie chciałabym tego.
Poza tym... historia chyba jednak lubi się powtarzać.
Ojej, jak mnie tu długo nie było. I jeszcze zabrakło wpisu na drugie urodzinki No nic, spróbuję jakoś się zrehabilitować.
Do mowy doszła upragniona 'Juuuulia' gdy pytamy jak ma na imię, które przesłodko wymawia. Jest jeszcze: nie ma, daj, buta (buty), dom, pan, pani, chopcyk (chłopczyk), piłka i inne słowa, których nie jestem w stanie spamiętać - karty od babci w mig porządnie wzbogaciły zasób słownictwa naszej pociechy. Polecam!
Gdy znikam jej z pola widzenia czy to w domu, czy na placu zabaw fajnie krzyczy tak krótko i głośno, jakby rozkazująco: 'mama!mama!'
Gdy widzi, że ktoś wychodzi, albo chce wyjść na spacer, to biegnie do szafy po buty i woła 'buuta!', przynosi je i każe sobie nałożyć. Niestety kiedy akurat nie pora na spacer, jest płacz i wielki, nieutulony żal.
Cały czas ciągnie ją do dzieci, z przyjemnością obserwuję, gdy trafimy na takie, które raczej chcą jej pokazywać świat i bawić się, niż psocić się i zabierać w kółko zabawki. Niestety takie dzieci to rzadkość, większą część czasu jednak spędzamy z tymi zabierającymi, więc tak, jak wcześniej Jula sama przynosiła swoje zabawki i chciała się dzielić, tak teraz już zauważyłam, że Julia też zaczyna zabierać i buntować się, gdy dzieci bawią się jej rzeczami.
Nasz poranny rytuał - myjemy razem zęby, myję ja, myje ona. Siusiu niestety zawołała kilka razy, tak to trudno utrzymać ją na nocniku. Biorę ją ze sobą do toalety i wtedy zawsze coś trafi do nocnika
Układa sama puzzle dwuczęściowe. Gdy dzwoni mój telefon, staje na palcach, ściąga go z szafki i z przejęciem biegnie z nim do mnie. Wchodzi po schodach i praktycznie sama schodzi ze schodów i niestety ale zwykle odpycha moją rękę gdy próbuję ją asekurować. Mimo wszystko trochę mnie te schody jeszcze przerażają, staram się jednak nie przesadzać i czasem pozwalam jej samej wejść na górę po jakąś akurat niezbędną zabawkę
W kościele klęka z nami, podaje rękę i jeszcze buntuje się, gdy ktoś o niej zapomni
Wakacje się skończyły i już nie mam dla niej tyle czasu, nad czym ubolewam. Uwielbiałam z nią przebywać godzinami na dworze, kiedy słońce prażyło aż miło. Staram się wcześniej wstawać, żeby móc z nią wychodzić więcej, ale nie zawsze się udaje, jestem zdecydowanie Nocnym Markiem
Noi niestety drugi raz w tym miesiącu walczymy z katarem, tym razem chyba zaraziła się od kuzyna
A ja znowu mam nieprzyjemne zderzenie z rzeczywistością. Po tym jak się nasłuchałam i naczytałam jak to dziewczyny mające problem z zajściem w pierwszą ciążę, w drugą zachodzą nawet nie wiadomo kiedy, byłam pełna nadziei, niestety, znowu okazuje się, że ja to jednak jestem w tej drugiej lidze W tym cyklu pokładałam duże nadzieje, był monitoring, była owulacja, a tu dalej nic. A tak mi się marzył prezent na urodziny Julii w postaci pozytywnego testu... Smutno mi. Tak, wiem, jakby nie było, nie mam źle, mam Julię, moją najkochańszą Perełkę, nie ma co narzekać, ale tak bardzo chciałabym dla niej rodzeństwa, tym bardziej teraz, gdy wydaje się, że pod pewnymi względami to idealny moment, a tu figa.
Pod innymi względami natomiast wcale nie jest bajkowo. Bywa czasem nawet bardzo źle. Nie wiem co z tym wszystkim będzie. Ciągle wierzę, że jednak w końcu będzie dobrze. Jeśli nie dla mnie, to chociaż dla niej. Zawsze w tych złych chwilach to ONA jest moim sensem, moją siłą, jedynym powodem, dla którego jeszcze nie rzuciłam tego wszystkiego w cholerę. Cóż, no nie spodziewałam się.
Julia, gdy słyszy, że dzieci są na dworze, wdrapuje się na łóżko w sypialni i podskakując wygląda przez okno wołając imiona dzieci Potem podbiega do mnie, łapie mnie za rękę i woła 'chodź!'. Nie ma zmiłuj, dzieci są, trzeba iść na dwór.
Ostatnio praktycznie co noc budzi się z płaczem i smoczek z misiem nie wystarczą, muszę brać ją do łóżka. Taki etap, czy jak?
Chyba całkowicie odstawiliśmy smoczek w dzień. Już naprawdę rzadko kiedy sobie o nim przypomina, zwykle na spacerze, w wózku, ale konskekwentnie nie daję. Na początku było trudno, ale teraz już rano grzecznie mi oddaje smoczek, kiedy mówię, że ona jest już duża i go nie potrzebuje, za to inna dzidzia bardzo go potrzebuje Do usypiania niestety smoczek musi być. Nie mam pomysłu jak go odstawić.
Próbuję ją przekonać do nocnika, ale nie bardzo to idzie. Kiedy idę do toalety, owszem, zwykle pójdzie ze mną i też coś nasiusia, ale dzisiejsza próba zostawienia jej w majteczkach z nocnikiem w zasięgu wzroku zakończyła się osikanym dywanem, a następnie, po jakiś 15 minutach, także łóżkiem, więc klapa. Żałuję, że nie słuchałam mamy i nie brałam jej latem w upalne dni na dwór bez pieluszki. Może tak by się nauczyła i to bez strat w domu? No ale głupio mi tak było żeby się biedna posikała przy innych dzieciach. Numer 2 praktycznie nigdy nie ląduje w nocniku. Kurczę, a pamiętam początki były takie dobre, czemu się popsuło? Teraz widzę, że ma skupioną minę, mówię, że może pójdziemy na nocnik, a ona, że nie i ucieka mi po całym domu albo wchodzi pod stół i nie ma mocy żeby ją wyciągnąć. Tak więc nadal próbujemy, ale staram się nie naciskać. Może trzeba by spróbować z pieluchami tetrowymi?
Moja frustracja rośnie. Liczę miesiące, tygodnie, zaczynam się buntować, najnormalniej w świecie buntować - dlaczego i znowu?! Jak tak dalej pójdzie, to Julia będzie starsza od potencjalnego brata/siostry o 4, a nie 3 lata, o ile w ogóle. Pesymizm górą. Ale jak ma być inaczej? Znowu ta historia się powtarza, znowu tracimy czas.
Była stymulacja, tańsza opcja - mówię czemu nie? Spróbujmy. Jakoś nie zadziałało. I teraz dzielę włos na czworo; wytoczyć ciężkie działa, czy jeszcze nie pora na to? A może w ogóle odpuścić?
Nie pomaga sytuacja rodzinna. Nie wiem doprawdy czy tu coś się zmieni. Ile jedna osoba może pchać to wszystko do przodu, napotykając bez przerwy na opór? Ciągle biję się z myślami i nic mądrego wymyślić nie mogę. Gdyby to wszystko było takie proste, to kto wie, może już dawno byłabym w domu? Niestety nic nie jest proste.
Niby miał być idealny moment na rodzeństwo, miała być pomoc, teraz widzę, że ta pomoc, to co najwyżej może poprzeszkadzać i zszargać mi nerwy, także już nie mam takiego ciśnienia na to, żeby już, teraz być w ciąży, bo jest 'pomoc'. Ciśnienie mam - dla Julii, widzę jak lubi dzieci, jak potrzebuje kontaktu z nimi. A ja, co tu dużo ukrywać, z wiekiem więcej cierpliwości do nocnego wstawania na pewno mi nie przybędzie, jak nie teraz, to kiedy? Tylko te głupie wątpliwości...czemu to wszystko musi być takie trudne?