Ciąża zakończona 21 lutego 2017

tytuł: Nasz Kurczaczek :)
autor: Zaczarowana
tytuł: Nasz Kurczaczek :)
autor: Zaczarowana
O mnie:
Jestem/chciała bym być mamą:
Chciałabym być dla maleństwa choć w połowie taką mamą, jaką dla mnie była i jest - moja Mama.Moje dzieci:
Moje emocje:
Jestem przeszczęśliwa! Radość mnie rozpiera. Nie mogę w to uwierzyć! Nareszcie udało się :)Ciąża zakończona 21 lutego 2017
...
Udało się, dziesiąty cykl starań i są upragnione dwie kreski, nasza księżniczka będzie starszą siostrą
Nadal nie mogę w to uwierzyć, że się nareszcie udało, a parę dni temu mieliśmy pierwsze usg, na którym widzieliśmy bijące serduszko
Tylko trochę jestem zawiedziona tym, jak prowadzi się tu ciąże od początku. Może źle trafiłam, nie wiem, ale pierwsze usg, a technik sam wszystko ogląda, mierzy, nic nie mówi, a ja próbuję coś wyczytać z jego twarzy. Na koniec, na jedną chwilę pokazuje nam maluszka i bijące serduszko. Zdjęcia na pamiątkę też nie mam
Księżniczka rozwija się w zawrotnym tempie, już dużo mówi, składa zdania, można się z nią dogadać. Widać jaka robi się dojrzała, poważna na swój dziecięcy sposób. Bawi się ładnie figurkami, rozmawia z nimi, coś im tłumaczy. Przytulaśna jest momentami niesamowicie, fazy mega psotnika też miewa i wtedy zachodzę w głowę jak ja ogarnę przy niej jeszcze drugie...
8 tyg.+4
Mdłości.
Jak na razie to ta ciąża niewiele różni się od tej poprzedniej. Mdłości zaczęły się praktycznie w tym samym momencie, trwają od rana do nocy i prawdopodobnie będą jeszcze parę dobrych tygodni ze mną. Nie mam siły, one mnie wykańczają. Kiedy nie masz dziecka, domu, obowiązków, to możesz ponarzekać, położyć się, odpocząć, a tu nie ma że boli. Obiad musi być zrobiony, dzieckiem trzeba się zająć, posprzątać, pojechać na zakupy itd. Istna sielanka
Senność i zmęczenie. Łapię się na tym, że gdy nie możemy wyjść z domu, to włączam jakąś bajkę małej i... zasypiam. Nie czuję się z tym komfortowo, ale czasem po prostu nie mam sił utrzymać powiek otwartych.
Wrażliwość na zapachy poziom mega. W zasadzie to do super mdłości doprowadza mnie praktycznie każdy zapach; smażone mięso, perfumy, woda po goleniu, szampon, pielucha, balsam, kiełbasa, jajecznica, jogurt, papierosy!!! itd. itd. W tej ciąży zaszczytne miejsce lidera ma zapach do samochodu i łazienki: ocean fresh.
Ach, noi już mi trochę brzuszek wychodzi, szczególnie wieczorami.
A więc istnieją gorsze rzeczy od niemożności zajścia w ciążę i poronień.
Mój synek ma rzadką i bardzo ciężką wadę serca. Do tego są jeszcze inne wady, które razem powodują, jak to mawiają lekarze, że nasz przypadek jest najgorszym z możliwych. Maleństwo najprawdopodobniej krótko po narodzinach umrze.
Nie chce mi się żyć. Moim jedynym sensem życia jest córka. Gdyby nie to, że muszę codziennie wstawać i funkcjonować dla niej, nie dałabym rady. Każdy dzień kończy się tak samo. Idę ją usypiać, patrzę jak śpi i płaczę, bo tak mi żal tego maleństwa pod moim sercem, mojej córeczki, dla której chciałam rodzeństwa i mnie samej, bo przecież chciałam tylko jeszcze raz doświadczyć szczęśliwie zakończonego porodu, radości z widoku śpiącego niemowlęcia, pierwszego uśmiechu, podniesionej główki czy przewrotu... naiwna ja.
Ciąża zawsze, pomimo pewnych niedogodności była dla mnie szczęśliwym czasem. Bo co to jest skracająca szyjka, konieczność leżenia czy brania leków? Nic, jeśli na końcu tej drogi jest żywe, zdrowe dziecko.
Już nie doświadczę radosnych 9 miesięcy. Zamiast tego czeka mnie tylko smutek i ból, a będzie już tylko gorzej.
Każdego dnia narasta we mnie wściekłość i poczucie niesprawiedliwości. Co ja takiego zrobiłam, że zasłużyłam na to? Co to maleństwo zrobiło, że nie zasłużyło na szansę by żyć?
Wizja porodu i połogu przeraża mnie. Nigdy się ich nie bałam, teraz nie wiem jak ja dam radę to wszystko przetrwać z tą okrutną świadomością.
Dziękuję za słowa wsparcia. Tak bardzo żałuję, że nie mogą one zdjąć ze mnie ciężaru tego, co nieuniknione.
Do porodu zostało lekko ponad miesiąc, a ja boję się co raz bardziej. Za każdym razem kiedy myślę o tym, co mnie czeka, czuję że brak mi tchu. Chciałabym zasnąć i obudzić się kiedy będzie po wszystkim z myślą, że to tylko zły sen. Ale to niemożliwe. Muszę jakoś dać radę. Znaleźć w sobie siły na to, by urodzić go i sprawić, że zarazem pierwsze i ostatnie na tym świecie chwile wypełnią mu tylko moja miłość i troska. Jakoś muszę dać radę trzymać go, całować, tulić i przekazać wszystko to, co przekazywałabym mu latami. Przyjdzie mi trzymać w ramionach ukochane dzieciątko i patrzeć jak powoli gaśnie, a ja nic nie mogę na to poradzić. Jak to zrobić nie zalewając się łzami?
Tak bym chciała żeby ktoś zabrał ode mnie ten ból.
Co jest gorsze?
Wiedzieć praktycznie od początku ciąży, że ma się śmiertelnie chore dziecko, czy żyć całą ciążę w błogiej nieświadomości, a potem, po porodzie przeżyć szok?
Przyjmować gratulacje i życzenia od obcych ludzi udając, że wszystko jest ok, czy uświadamiać każdego, że nie ma się z czego cieszyć i czego gratulować?
I ta świadomość, że chyba wypadałoby wybrać i kupić jakieś ubranko na... nawet mi to słowo przez klawiaturę nie chce przejść, czy jest coś bardziej groteskowego niż wybieranie ubranka na tę 'uroczystość' czując ruchy i kopniaki malucha?
Nie mam siły, nie wiem skąd ją brać. Nie dam chyba rady.
Czy to da się przeżyć? Czy kiedyś w moim życiu zaświeci słońce? Po takiej tragedii?
Boję się.
Termin porodu zbliża się nieubłaganie. Już mi strasznie ciężko, tak ciężko, że nawet z małą na dwór nie wychodzę, bo nie mam siły za nią biegać i mam dość późniejszych bóli brzucha. Żal mi jej, ale co mogę poradzić?
Rozłożyło mnie na dobre, jestem na antybiotyku i modlę się, że do porodu mi przejdzie.
Boję się bardzo. Nigdy wcześniej nie bałam się porodu, teraz panicznie się boję. Boję się bólu, mojego strachu, braku sił, płaczu, reakcji... kompletnie nie wiem czego się spodziewać. Nie wiem co mogę zrobić, żeby w tej kluczowej chwili serce mi nie pękło. Boję się jak przetrwam połóg, laktację... już zaopatrzyłam się w zioła, które powodują zmniejszenie laktacji.
Co raz częściej wspominam jak to było na tym etapie ciąży w 2014 roku... Wszystko było takie inne, pozytywne, pełne nadziei... A teraz. Nic, nic poza strachem i bólem. Przypominam sobie jak było ciężko, jak mała prawie w ogóle nie spała, dużo płakała, miała kolki i oddałabym wiele za to, żeby i tym razem tak było, byleby mój synek był całkiem zdrowy
I ta świadomość, że choć jest totalnie do dupy, to i tak nie mam najgorzej. Czasem myślę o tym jakby to było, gdybym nie miała córki i dochodzę do wniosku, że chyba nic nie byłoby, nie byłoby mnie. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że od kiedy wiem o chorobie synka i o tym, że po jego narodzinach nie czeka mnie nic dobrego, to ona jest moim jedynym sensem życia, moją siłą napędową do wstawania co rano z łóżka. Nie mam innego powodu by żyć...
A jutro idziemy do księdza, dowiedzieć się co i jak potem...
Mój synek urodził się 8 listopada 2017 roku chwilę po północy. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zupełnie zdrowego i silnego. Jedynie jego oddech był inny... Ważył 4 kg. Był śliczny, idealny, mój wymarzony, wymodlony, wyczekany. Miał piękne oczka, nosek, rączki, paluszki.
Z dnia na dzień gasł, tracił siły, a ja mogłam na to tylko patrzeć, trzymać go, tulić, kołysać, całować i powtarzać jak bardzo go kocham i jak mi przykro, że nic nie mogę zrobić. Zmarł nad ranem, 3 dni po narodzinach.
Nie da się opisać tego, co czuje matka, która musiała pochować swoje nowonarodzone, wyczekane dzieciątko. To nieustający, wręcz fizyczny ból, rozdzierający i piekący. W mojej głowie cały czas brzmi jedno pytanie "Dlaczego?". Nie potrafię się z jego cierpieniem i śmiercią pogodzić. Nie wierzę, że kiedykolwiek dam radę. Czym to maleństwo zasłużyło sobie na tak okrutny los? To tak strasznie boli.
Tęsknię. Bardzo tęsknię. Tak chciałabym Cię znów przytulić, pocałować.
Kochałam Cię zanim jeszcze dowiedziałam się o Twoim istnieniu. Kocham Cię synku, zawsze będę kochać i zawsze będę o Tobie pamiętać.
Mój Aniołku