6 dzień życia
Mój poród.
6 marca - w piątek wiedziałam, że będę podpięta do oksytocyny. Dzień wcześniej mówiono mi, że będzie to test oksytocynowy i mam być na czczo. Od północy w piątek nic nie jadłam i nie piłam - jak zalecali. Rano po obchodzie przypadkiem dowiedziałam się, że jednak to będzie normalna oksytocyna - po prostu będą mi wywoływać poród. Położna (która była moją prowadzącą SR) zdziwiła się, że mam być na czczo, bo do zwykłej oxy nie trzeba, ale powiedziała żebym jeszcze podpytała. Całą sprawę chciał mieć pod kontrolą mój gin prowadzący.
O 10:00 podłączyli mi kroplówkę, która nic nie zdziałała, bo praktycznie nie chciała lecieć. Dopiero później m. zorientował się, że coś jest nie tak. Na porodówkę trafiłam ze złagodzoną szyjką i 3 cm rozwarciem.
O 14:00 zaczęłam mieć bóle/skurcze. Rozwarcie 4,5. Położna stwierdziła, że już raczej nie opuszczę porodówki. Ból był w biodrach. W moim brzuchu nic się nie działo, ale położna stwierdziła, że twardnieje na skurczu i że jestem nietypowa, bo mało ludzi ma skurcze miednicowo/biodrowe. Pomagała piłka i kołowanie. Zaczęłam być tak słaba, że ledwo umiałam usiedzieć na piłce. Cały czas na czczo. Położna stwierdziła, że mogę pić ale małymi łyczkami, ale pół bułki też mogę zjeść. Przy skurczach co 2,5-3 min. bolących jak rozrywające się od środka biodra zjadłam 4 łyżeczki danio, nic więcej.
Po 16:00 zrobiono mi lewatywę (tyle nie jedząc to za wiele ona nie dała). Rozwarcie 5-6.
Przed 17:00 przy badaniu odeszły mi wody, czyste. Rozwarcie 7. Przeniesiono mnie na salę porodową. Byłam tak słaba po skurczach i bez jedzenia że ledwo szłam.
Po 17:00 siedząc na ubikacji położna kazała zrobić siku i poprzeć. Rozwarcie zrobiło się na 9. m. musiał mi pomagać wejść na fotel, bo ledwo stałam. Skurcze częstsze i mocniejsze i nagle zrobiły się jakieś takie brzuszne czy nawet krzyżowe, sama nie wiem bo już po woli nie kontaktowałam z wycieńczenia. m. podawał mi bardzo często wodę. Na fotelu zrobiło się 10.
Pora parcia mi się trochę zaciera. Kładli mnie na prawym i na lewym boku. Najgorsze było to, że moje ciało nie chciało współpracować, może z wycieńczenia, może takie po prostu jest. Mała nie mogła przejść. Położne zaczynały rozkładać ręce (relacja mojego m.), wszystko co proponowały nie dawało takiego skutku jaki oczekiwały. Ja już praktycznie nic nie trybiłam.
O 19:00 przyszła zmiana położnej. Ta nowa kazała mi zrobić pozycję kolankowo-łokciową z dupką w dole.
O 20:00 po prawie 3h parcia wyparłam moją córkę na świat. Wtedy odzyskałam przytomność, ale byłam wykończona. Mała już na mnie zrobiła kupkę. Była różowiutka i głośno płakała.
Nacięli mnie lekko.
Po wyjściu łożyska, wszyscy jak tam stali zaczęli się nim zachwycać, robili zdjęcia. Podobno łożysko jakieś nietypowe (a co ja miałam typowego w tym porodzie) łączenie/łączenia. I nagle padło hasło: łożysko niekompletne. W mgnieniu oka pojawiły się dwie anestezjolożki. Podali mi narkozę. Mała poszła z tatą do ważenia i mierzenia. Obudziłam się 1,5h po porodzie. Wyczyścili mnie i pozszywali.
Nikt nie wiedział, że mała jest źle wstawiona i to przejście jej trwało i trwało.
Moje odczucia 'po'.
Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś pozwolił mi być na czczo. Oksytocyna wywołała bardzo mocne bóle od razu regularne i częste. Cała SR i wszystko co ludzie opowiadają szlag jasny trafił. Nie było szans na puszczenie sobie muzyczki i zapalenie kadzidełek o których tyle mówią na SR. Nie weszłam pod wodę (chyba by mnie nie wyciągneli). O takim porodzie nigdy nawet nie pomyślałam. Odczucia były tysiąc razy mocniejsze, bo byłam bez jedzenia i praktycznie nieprzytomna.
Najważniejsze, że już mam to za sobą. Patrzę teraz zupełnie inaczej na to wszystko, ciąże, poród i to co jest 'po'. Może byłoby inaczej gdyby to była naturalna indukcja, a nie wywoływana?
najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło !
Pozdrawiam !