Dziękuję za gratulacje
Nie będę zbyt szczegółowo opisywać porodu, bo jednak nie był on dla mnie cudownym i magicznym przeżyciem.
Całą ciążę przeszłam super. Ominęła mnie większość dolegliwości. Pod koniec czekałam na jakiekolwiek objawy zbliżającego się porodu. Jakieś skurcze przepowiadające czy coś, ale nic.
Ok 23 w niedzielę zaczęły się skurcze, ale były nieregularne - co 10-40 minut. Takie utrzymywały się przez cały poniedziałek i wieczorem w poniedziałek zaczęły być coraz bardziej regularne i w krótszych odstępach czasu. Siedziałam z aplikacją do zapisywania skurczy przez całą noc i czekałam na te co 3-4 minuty. Jak w końcu doczekałam, to zaraz złapałam za telefon, zadzwoniłam do szpitala i zapytałam czy mogę przyjechać. Na całe szczęście mogłam! Mąż usłyszał, że dzwonię i się obudził, ubraliśmy się, pozbieraliśmy wszystko i kilka minut po 5 byliśmy w szpitalu.
Zostałam zbadana przez niezbyt przyjemną położną, okazało się że rozwarcie tak na 2,5cm i skurcze krótkie. W tym momencie myślałam, że dostanę zawału. Bałam się, że mnie odeślą jeszcze do domu. Na szczęście dostałam zalecenie spacerów po korytarzu i po dwóch godzinach (przez ostatni miesiąc nie zrobiłam takiego długiego dystansu!). Przed 8 rozwarcie już prawie na 5 cm. Postanowili mnie przyjąć, zmieniła się położna (świetna babka!) i do tego był jeszcze jakiś stażysta. Akcja powoli się rozkręcała....tak, baaaaardzo powoli. Później miałam kolejny godzinny spacer i już myślałam, że nie wyrobię. Co chwilę przerwy spowodowane skurczami. Gdyby chociaż ktoś inny jeszcze po tym korytarzu chodził, ale przez te 3 godziny byłam tam tylko ja!
Dostałam gaz na przetrwanie. Guzik on daje!! Przez chwilę straciłam świadomość. Dziwne. Nie wiem na jak długo, ale jak niby odzyskałam, to prawie do sali wwozili jakiś wózeczek i mi się wkręciło coś takiego, że pewnie jednak zrobili mi cesarskie cięcie, wybudzali z narkozy, a w tym wózeczku jest moje maleństwo. Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Moje maleństwo dalej było w brzuszku, a ten wózeczek to jakieś sprzęty do porodu...który w sumie jeszcze był gdzieś tam daleko.
Nie pamiętam zbytnio jak to dokładniej się rozwijało później, poza tym, że mąż i położne co chwile mi powtarzały, że 'przy następnym już wyjdzie'. Nawet sobie nie wyobrażacie ile tych następnych było!! A mąż tylko mówił, że już widział główkę, ale się cofała. Darłam się jak opętana. Poród chyba bardziej przypominał jakieś egzorcyzmy, bo mówiłam w trzech językach, że nie dam już rady i żeby ją jakoś wyciągnęli. Później już w nerwach cisnęłam tyle ile się da i nawet jak skurcz się kończył, to miałam nadzieję, że wyjdzie, bo wcześniej niby wychodziła, skurcz się kończył, koniec parcia i wracała.
W mojej sali zrobiło się tłoczno. Z dwóch położnych, powstało całe grono. Jedna trzymała moją jedną nogę, druga drugą, trzecia wisiała nad brzuchem, czwarta zaglądała między nogi, za nią lekarz i chyba jeszcze dwóch gapiów... Mała przyblokowała się gdzieś rączką i ciężko było ją wypchać. Jak w końcu wyszła i położyli mi ją na brzuch, to poczułam ogromną ulgę. Nie wiem co sprawiało mi większą radość - to, że zobaczyłam ją, czy to że w końcu ból się skończył.
Zabrali ją na bok i sprawdzali czy wszystko ok. Nie płakała. Miała zawalone płucka. Ale chwilę później usłyszałam płacz i kamień spadł z serca. Łożysko w porównaniu do porodu, to samo wypadło...zszyli mnie
Zabrali ją na inny oddział, mąż poszedł z nią. A ja zostałam sama. Zazdrościłam mu, że może z nią być...
Mężowi należy się nie tylko medal, ale jakiś pomnik za wsparcie. Dał z siebie ponad 100%.
Dwie zmiany położnych też super - pomocne, uśmiechnięte. Pod tym względem jestem bardzo zadowolona.
EDIT Muszę sobie tu jeszcze dopisać, że w szpitalu jedzenie było bardzo dobre.
Przypomniało mi się jeszcze, że po porodzie i tym wydzieraniu się nie tylko zdarłam gardło i bolało mnie jeszcze 3 dni, ale też dałam wycisk mięśniom twarzy. Miałam zakwasy na policzkach (kościach policzkowych) i nad nosem. Trochę to zabawne było
Tak dopisałam, jakbym kiedyś wracała do tego dnia i chciałabym sobie powspominać jak najwięcej
tytuł: Niekończące się oczekiwania...
autor: Little Frog