Zarządzanie kryzysowe
Po pierwsze, dzięki dziewczyny za słowa otuchy, rady i opisanie Waszych doświadczeń! Nasza opieka nad noworodkiem polega na dryfowaniu od kryzysu do kryzysu. Od nieprzespanej nocy z powodu dziecięcego bólu brzuszka, do zadławienia moim pokarmem... Po drodze mijając i bardziej 'normalne' sytuacje. Uczymy się zasypiać na zawołanie, nie przebywać już razem tak często (niech choć jedno się wyśpi...), ale też uczymy się wspierać siebie. Jak nigdy doceniam mojego męża, który bez szemrania pierze, sprząta, przewija... A nawet składa łóżko dla gości w pokoju obok, żebym mogła się więcej przespać dziś po karmieniu małego zaczął się krztusić, wymiotować tym mlekiem - poszło mu nawet nosem. A ja, panująca, nie wiedziałam co robić... Więc zawołałam męża. Mąż wziął małego do pozycji polsiedzacej, starł resztki z Erysiowego posiłku... A potem zastanawialiśmy się czy czyścić nos. Od pediatry dostaliśmy sól fizjologiczną w małych ampułkach... Ale jak pomyślę, że mam to Erysiowi wlać do noska uważając by znów się nie zakrztusił, a potem przecierać wacikiem... Nie wiem, nie daliśmy rady. Tu żadnych gruszek nie praktykują, nie wiem czemu... No i nos musiał się oczyścić sam... Mały aż puszczał takie banki z mleka, tak jakby się najadł mydła - ale chyba już jest lepiej... Taka ze mnie matka, ech...
Do tego boję się krwawiącego pępka! Pępowina odpadła Erysiowi już w szpitalu, dobre kilka dni temu. Mimo to w pępku pojawia się stale krew... Póki co S czyści to wodą, bo tak zalecali lekarze. Mam nadzieję, że wkrótce się to unormuje bo chyba oszaleję.
P.S. Nasze dziecko je co 1,5-2 godziny, nieważne dzień czy noc. Pochlipie 20 minut i idzie w kimono, a my prawie sobie wkładamy zapałki pod powieki... Ile to jeszcze potrwa? :/