
















mój by to na głowie miał jakieś trzy sekundy w porywach do czterech, i poszłoby do szafy obok ronda kąpielowego


tytuł: Się dopchałam o swoje miejsce w kolejce po dziecko...
autor: kalitria
O mnie:
Jestem/chciała bym być mamą:
Ogólnie jestem jak to moje przyszywane córki mówią „kukunamuniu” i taką chciałabym być też mamą. Mimo wieku, mam nadal fiu bździu w głowie: maluje wąsy gaszkowi jak śpi, rzucam w niego brudnymi skarpetami, z dziewczynkami pompujemy wodą balony i rozbijamy je na sobie, a ze zrobionych z tatą łuków strzelamy do kotów (już do tego przywykły, nie strzelamy do nich na amen, tylko je straszymy). Mam nadzieję, że nasz skorpionek będzie wybuchową mieszanką mamy i taty. Po tacie może odziedziczyć inteligencję, oczy, i gadkę na którą poleci każda babeczka albo złapie się każdy koleś, a po mamie niech ma zalotny uśmiech, zgrabną figurkę, polskie cwaniactwo i inżynierstwo, nie zapominając o kukunamuniu.Moje dzieci:
Moje emocje:
Dziwne, nie dziwne, ale nie dotarło jeszcze to do mnie, że będę mamą. Przez tyle miesięcy starań zaczęłam wierzyć, że nigdy nie będę miała dzieci, że ta „przyjemność” nie jest dla mnie, że ja powinnam skupić się na czymś innym w życiu. Mój gaszek ma już 2 córki z 1wszego małżeństwa, więc tak jakbym już miała kim się zająć i kogo uczyć cwaniactwa. Cieszę się niezmiernie, że dostałam od Boga tą szansę i wykorzystam ją najlepiej jak umiem, sprawiając że będzie ze mnie dumny każdego dnia. Na tą chwilę emocję są nie do opisania, ale to dlatego że jeszcze w to do końca uwierzyć nie mogę... -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 20 luty 2014Ach to rodzeństwo. Drugie się jeszcze nie urodziło a już mendy małe synchronizują się w denerwowaniu mamy. Oba się obudziły o 4 nad ranem i zasnąć nie chciały. Antenka swoje wokół osi, Sotiris swoje. Efektem czego jestem dziś wyjątkowo do dupy, rozlazła, rozkojarzona, rozmemłana i do kupy zebrać się nie mogę. W ogole ostatnio mieliśmy dość intensywne tygodnie, bo przyleciała czwórca z Polski na zimowe ferie. Mama chrzestna Antenki ze swoim synem - moim chrześniakiem, mężem i córką. Przylecieli na mój idiotyczny pomysł zrobienia im prezentu świątecznego. Bilety były w śmiesznej cenie więc stwierdziłam, że skoro mam wydać podobną kasę na prezenty online, równie dobrze mogę im sprawić bilety na Cypr. Oooooo jaka ja naiwna byłam, ho ho ho. Do biletów nie dodałam potencjalnego mandatu, który dostałam już w 1wszy dzień odbierając ich z lotniska, nie doliczyłam dodatkowych kosztów np. za prąd, wodę, jedzenia oraz wypadów na 'lody i kawe', oraz zszarganych nerwów po obu stronach bo jednak żyć razem pod jednym dachem na weekend to jedna sprawa, a przez 2 tygodnie to już zupełnie inna. Gaszek tylko kiwał głową nie mówiąc nic. Okazało bowiem się, że jestem wyjątkowo czepialska, skąpa, nakazująca, zakazująca, nieciepliwa i niewyrozumiała. Dla rodziców mojego 8 letniego chrześniaka normą jest, żeby karmić go 6 parówkami na śniadanie, po uprzednim wypiciu puszki 7up'a, zagryzając śniadanie deserem czekoladowym, pijąc do tego nestea, nie jedząc obiadu bo jest najedzony, po czym robiąc mu kolejne parówki bo coć by przekąsił, pożerając paczkę czipsów i litr budyniu truskawkowego. Do tego beka specjalnie, pierdzi dla rozbawienia towarzystwa, nie myje rąk po wysikaniu się o zębach nie wspominając, gra na tel między pożeraniem parówek, a najgorsze chyba były te jego komentarze: nie bardzo lubię tą zupę bo jest za pieprzna, ten sos jest za pomidorowy, placki byłyby lepsze z cukrem, a herbata jakaś jest dziwna bo niepolska - wszystko powtarzane po kilka razy (min z 5) tak jakby słuchacz miał być niedosłyszący albo upośledzony. Dodatkowo straszył Antenkę wydzierając jej się prosto w twarz, nie słuchał się rodziców, nie regował na prośby, ciągle miał coś do powiedzenia i zawsze zaczynało się od 'nieprawda' i dalej wymyśloną swoją teorią, do tego latał po domu od rana do wieczora jak perszing, próbując spalić ilość cukru zawartego w spożytych, o przepraszam - pożartych produktach. Gaszek tylko kiwał głową nie mówiąc nic...
Czy ja jestem inna?
Czy ja jestem staroświecka?
Czy ja za dużo wymagam?
Czy jestem już na to za stara?
Czy rzeczywiście chłopcy tacy powinni być?
Czy jeśli dziecko ma apetyt to niech je te 6 parówek, czipsy, colę, lody, czekoladę i nestea?
Czy skoro 8 lat nie myło rąk po sikaniu to już nie ma co go uczyć?
Nie wiem co myśleć. Ostatnie 2 tygodnie zrujnowały mnie psychicznie. Walczyłam z chrześniakiem w pierwszym tygodniu. Tłumaczyłam, wyjaśniałam, uczyłam. Rodzice w tym czasie dolewali mu coli, słodzili placki i pozwalali na czipsy po 22:00. Wiedziałam, że po powrocie do Polski zjedzą wszyscy 3 kg parówek zapijając nestea a na obiad zamawiając pizze. A wieczorem zaczną między sobą rozmawiać i cieszyć się że 2 tyg wczasów już się skończyły.
Przykro mi. Bo widzę że mają problemy, których nie widzą. Są rzeczy o których nie piszę bo nie ma sensu. Wiem, że ja wiem, ale oni tego nie widzą, nie wiedzą, nie chcą wiedzieć? Gaszek tylko kiwał głową nie mówiąc nic. Można żyć inaczej! Dzieci mogą się słuchać rodziców, mogą być szczupłe, rozważne, mądre! To nie kwestia przypadku, tylko wychowania!!! Więc jeśli kiedykolwiek jakakolwiek matka powie mi 'wychowałam swoje dzieci więc wiem jak to robić' dostanie ode mnie między oczy albo gdy usłyszę 'mam czwórkę swoich wiem lepiej' to dostanie kopala w dupe. Nikt nie dotknie Antenki ani Sotirisa nigdy więcej (pamietacie tą babe co mi dziecko karmiła w 6 miesiącu bo Antenka już powinna żuć? Do tej pory sobie nie mogę wybaczyć że nic wtedy nie zrobiłam). Nikt mi nie powie jak wychowywać moje dzieci. Tak jak pewnie oni wcale nie chcieli żebym starała im się wychować syna mimo że to mój chrześniak. Nie powinnam była. Gaszek tylko kiwał głową nie mówiąc nic.
Jak to się stało, że my się za chrzestnych wybrali nawzajem???
No dobra. Byłam u lekarza państwowego, a ten na dzień dobry że za dużo ważę, żeby przestać jeść, że tak nie można bo w ciąży tyje się do 12 kg, a a ja mam na początku 6 miesiąca już 11. Bardzo chamsko wybuchnęłam śmiechem w gabinecie (wspomnę, że państwowo chodzę tylko po to żeby w miarę tanio robić badania krwi i zobaczyć dodatkowo dziecko na usg. W ciąży z Antenką powiedzieli mi, że na pewno mam cukrzycę ciążową, bo jestem gruba, a mój dziwny kształt brzucha był powodem niezdiagnozowanej nigdy problematycznej genetycznie macicy. I wszystko to na moje oczy, nie na wyniki krwi bądź wywiad z pacjentem. Wszystko było oczywiście wielką bujdą. Od tamej pory są dla mnie wytłumaczeniem istnienia szpitali prywatnych i wiarą w lekarza prywatnego). Wybuchnęłam śmiechem, bo wydało mi się to gadnie idiotycznie głupie! Nie jestem ani gruba, ani otyła, ani nie chodzę jak kaczka! Ok, przytyłam 11 kg, ale na milość boską, zachodząc w ciążę ważyłam niecałe 50kg, wyglądałam jak wypłoszone dziecko z bliskiego wschodu, nie miałam dupy, ani cyca, między nogami pies z budą mógł przebiec, jadłam może raz na tydzień. Teraz wyglądam jak normalna kobieta z wagą 61kg, z widocznym ciążowym brzuchem. Palant spojrzał nie na mnie tylko w kartę ciąży i wywnioskował z wagi zakaz dalszego jedzenia. A na dowidzenia powiedział, że oczekujemy dziewczynki. No do ch*ja!!! Spojrzał na jaja Sotirisa i powiedział, że będziemy mieli kolejną córkę!!! Gaszek mój wybiegł z gabinetu z płaczem...
Ze szpitala pojechaliśmy prosto do mojego ulubionego doktóra. Oszukałam go lekko, że źle się czuję, żeby zrobił mi usg bo dziecko nie za bardzo kopie. Potwierdził siusiaka... Gaszek po nocach płacze w poduszke nie wiedząc komu wierzyć...
2 tygodnie później, na usg połówkowym inna pani doktór (prywatna) potwierdziła syna (gaszek znowu w płacz), a na moje pytanie czy jestem za gruba powiedziała że absolutnie nie. Mój ulubiony doktorek natomiast uśmiechnął się (tym samym uśmiechem co przy Antenkowym otyciu się) i przyznał że 5 kg w miesiąc to trochę za dużo, żebym uważała na słodycze, węglowodany i smażone rzeczy ale on i tak widzi końcową wagę +20kg tak jak w pierwszej ciąży.
No dobra. Gęba mi się nie zamyka. Błagam gaszka, żeby pomógł i niech chociaż obiera owoce, bo samej mi lepiej otwierać czekoladki niż obierać jabłka. Pomaga. Obiera jabłka, kiwi, banany i cofa rękę żebym czasami go nie zjadła. Nie szaleje. Ważę 62,5 - uwielbiam swoje piersi. Znowu. Z kaplatego A zmieniły się znowu w pełne C. Kupiłam super staniki i się oglądam w lustrze z 10 razy dziennie Gaszek znowu płacze, bo najchętniej by na nich spał, a mi niewygodnie! Antek za to zasypia na piersi, do piersi się przytula, z gaszkiem do piersi urządzają wyścigi. Co to będzie jak Sotiris sie urodzi??? No Antek z gaszkiem będą płakać razem...
Nie za bardzo lubię takie podsumowania, bo z reguły są nudne, ale mam jakieś dziwne poczucie że wiszę je Antence. Nie miała podsumowania pierwszego miesiąca, pierwszych 30 tygodni, pół roczku, ani nawet roczku. Teraz wielkimi krokami zbliża się półtora roku, a my dalej brniemy w zaległości. Za każdym razem jak ludzie się mnie pytają 'how old is the baby?' ja zachodzę w głowę ile to już jej miesięcy stuknęło. Najpierw liczę w głowie od października, później przekładam na miesiące, wracam i poprawiam bo przecież rok ma 12 miesięcy a nie 10 więc teraz ma 12 +listopad, grudzień... to będzie razem... Wtedy zastanawiam się jak to powiedzieć po grecku i w tym momencie widzę zdziwioną minę rozmówcy sugerującą czy oby na pewno to dziecko było moje. Raz miałam taki moment, że nauczyłam się szybko odpowiadać po grecku 'czternaście miesięcy' i przez dobre 3 miesiące to był właśnie wiek Antenki! O. A teraz skoro Antenka ma 12 + listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec - 17 miesięcy!!! To chyba czas najwyższy jakieś z fanfarami podsumowanie jej zrobić.
Najgorszych chyba było 12 pierwszych miesięcy. I może najszybszych? Miałam wtedy wrażenie, że życie kręci się TYLKO wokół zasranych pieluch, upadających smoczków i wyciąganych do karmienia cycków. Spanie odeszło w zapomnienie, tak jak grzebień, żel pod prysznic, znajoma kosmetyczka i ukochane sklepy. Supermarkety też jakby przestały mnie do siebie ściągać swoimi ofertami choć nie będę ukrywać, że co gazetka to wyszukiwałam w ofercie przecenionych pampersów! Zaczęło mi się wtedy życie poddachowe z dzieckiem na ręku, niedopitą kawą i śniadaniem sprzed tygodnia. Około 11 miesiąca jednak doznałam nagłego szoku widząc, że dziecko me stoi na własnych nogach, nie leży jak kłoda i guga do ściany i wtedy też już wszystko zaczęło się zmieniać na lepsze. Pierwsze słowa, pierwsze kroki, zaczynała jeść praktycznie wszystko, zrezygnowałyśmy z mleka modyfikowanego, a zainwestowałyśmy w buty, kask i szelki. Antenka pioronująco nauczyła się chodzić wraz z pomnażanymi guzami na czole, jadła wszystko od serów i jajek przez kwiatki doniczkowe i kamyki plażowe. Popijała najchętniej wodą, czasami herbatką, za sokami nie przepadała choć owoce uwielbiała i nadal lubi wszelakie. Z zębami, kolkami i innymi problemami wieku niemowlęcego (tfu tfu tfu odpukać) nigdy nie mieliśmy problemów. Chora była raz przez tydzień - kaszel, gile, płacze. Ostatnio złapała katar, ale trwał tylko jeden dzień więc nie liczę. Jest bardzo uczuciowym dzieckiem. Jak chce spać tuli się do mamy szczypiąc ją w szyje, policzki, w co popadnie do samego zaśnięcia. Jak jest wkurzona tupie, trzęsie się, zaciska pięści i wyje tak krótko, aż się zorientuje że nikt nie reaguje a dana rzecz i tak do niej nie wróci i wtedy się wycisza. Uwielbia muzykę. Od kilku miesięcy budzi się regularnie co do minuty o 7.15 i zaczyna swoje 'mama' 'papa' 'mua' i całuje mnie, po czym wstaje na nogi i w głowie łóżka szuka telefonu lub ipada, a że z mózgu robiły jej sieczkę i zaczęliśmy chować, teraz musi zadowolić się tylko pilotem. Włącza sobie telewizor i podaje mi żebym jej ustawiła kanał ósmy, bo tam codziennie jest program dla dzieci co śpiewają o kurach, ośmiornicach, osiołkach, kotach, trójkątach itp a Antenka siedzi cicho ku mojej dodatkowej czasami godzinnej drzemce. O dziwo nie schodzi z łóżka i nie trzaska mnie w głowę pilotem, chyba że niechcący sama zmieni kanał. Ostatnio zaczęła nie lubić zmieniania pieluchy. Szarpie się i drze robiąc przewrotki boczne tak, jakby ktoś jej krzywdę robił. Uczymy się obie siebie codziennie i mam wrażenie, że sugeruje w ten sposób chęć wypróbowania nocnika. Zaczniemy niebawem, jako że u nas nie ma ogrzewania a nadal jest kalendarzowa zima, ciepło powoli wkracza do domu bo to jednak jest cypryjska zima, Antenka zacznie niedługo być nękana świecąc gołym dupskiem na śpiewającym nocniku.
Jestem w ciąży z drugim dzieckiem i patrzę na tą drogę, którą przeszłam z Antenką z przymrużeniem oka. Były rzeczy, o których marzyłam, a na przykład na które mnie nie było stać. Były rzeczy o których matki pisały, a ja nie chciałam ich kupować bo nie widziałam sensu. Były rzeczy o których nikt nie pisał, a ja je zamawiałam ku zdziwieniu i wyśmianiu np. gaszka. I tak nauczyłam się z doświadczenia własnego co kiedy i po co i czy oby na pewno. Najmniej pomocne okazało się np. łóżeczko kołyska. Antenka zasypiała zawsze na cycu, kołyska do niczego nie była przydatna, a jak już można było jej użyć, Antenka z niej wyrosła. Wszelkiego rodzaju grzechotki, zabawki, wisielce też były zbędne, ani zainteresowania nimi ani uciechy. Wózek nówka nieśmigana, drogi jak cholera, uszkodzony kilkakrotnie podczas lotów do Polski, na wartości stracił całkowicie, dzięki Bogu żem znowu w ciąży - przyda się jeszcze raz, inaczej nigdy bym znowu nowego wózka nie kupiła. Nigdy w sumie nie przydała nam się mata edukacyjna, Antenka jej nie lubiła. Na brzuchu też nie leżała bo zawsze jej się ulewało. Nie kupiliśmy i nie żałujemy monitoru oddechu, rożka, podgrzewacza do butelek, ani termometru do wody. Natomiast większość przydatnych rzeczy, które dostaliśmy w spadku od sąsiadek, koleżanek, sióstr przyjmowałam z chęcią, choć nie wiedziałam do końca jak ważną odegrają u nas rolę. I tak najlepiej do tej pory sprawdza się elektroniczna niania. Zwłaszcza że sypialnia jest w znacznej odległości od pokoju w którym zazwyczaj oglądamy TV, gotujemy, przyjmujemy gości itp. W 1wszym roku bardzo pomocna była chusta, np. kiedy Antek zaczynał ściagać ze sklepowych półek czekoladki i wciskać je pomiędzy siebie a mnie!!! Super mamy też matę, ale taka do zabawy na podłodze ok. 200x180cm i namiot rozkładany za pomocą jednego wyrzutu w powietrze - dobre schronienie od słońca. Szału nie było, ale się przydało mimo różnych opinii - fotelik z wibracjami na kilka miesiecy zanim zaczela siedziec, chodzik na jakies 3 miesiące jak juz siedziala i zaczynala tuptać, szelki do chodzenia jak juz chodzila ale jeszcze niepewnie no i ten kask, który na pewno ocalił kilka guzów ale warto było go kupić wcześniej. Teraz już daje rade z równowagą. Patrząc na to wszystko z punktu widzenia drugiej ciąży postanowiłam bardziej zainwestować w praktyczniejsze rzeczy, a mianowicie kupiłam spieniacz do mleka, który spienia mleko do kawy (!), ale także podgrzewa mleko do wybranej temperatury dla Antenki, także nie ślęczę nad gazem pilnując garnka a przy okazji mam z rana gotowe latte, ha! Kupiłam nową torbę na pieluchy skip hop czy jakoś tak, która jest nie tylko funkcjonalna z tysiącem kieszonek ale i modna. Nawet na miasto bez dziecka idę z torbą, bo w którejś kieszeni zawsze mam a to drobne, a to dokumenty. No i ostatnia rzecz choć nie mniej ważna to kosz na pieluchy. Kosz zagadżetowany przez samą panią Ibiszową-ex w swoim programie pani gadżet, kosz nieśmierdzący, pojemny i zgrabny, z oddzielnymi komorami, wnękami, aciskami. Teraz jak będzie kolejna dupa do zmiany to na pewno się przyda.
Więcej rzeczy nie pamiętam. W ogóle tego zeszłego roku to tak mało pamiętam, że szok. Patrzę na zdjęcia, filmiki i dzięki nim tylko wracają wspomnienia. Bez nich zupełnie nie pamiętałabym, że Antek był taki a taki, że tu się gibał, tu tylko siedział, tu nic nie mówił, a tu się zaczął uśmiechać. Opowiadam jej bajki, historie, śpiewam i rymuje. Bawię się z nią, ganiam i strofuję. Czy ona będzie cokolwiek pamiętać? Ja nie pamiętam z takiego okresu nic. I nie piszę tu o tym konkretnym wieku. Pierwsze wspomnienia rodzinne u mnie to okres podstawówki wzwyż. Wcześniej to tylko jakieś incydenty pojedyńcze, ze dwa może trzy, ale nic konkretnego. Czy moja mama mało ze mną spędzała czasu? Czy to tak niestety jest, że się nie pamięta? Nie wiem. Zapytam Antenke za 30 lat!
Przechodzimy właśnie etap dwóch słów OHI i MAMA.
Antenko, idziemy do domu? - OHI
Pójdziesz do taty? - OHI
Zmienimy pieluszkę? - OHI
Chcesz nana? - OHI
Idziemy do Gertrudy. - OHI
A gdzie masz kapcie? - OHI
Co ty chcesz??? Balona? - OHI
Banana? - OHI
Piciu? - OHI
No to co do licha chcesz? Klapsa? - OooooHI
Przy czym negująco kiwa głową przy każdym wypowiedzianym OHI (cypryjskie NIE) z taką skwaszoną miną jakby cytrynę polizała!
Z MAMĄ natomiast jest troszeczkę inaczej, bo gdy ohi oznacza tylko i wyłącznie NIE, tak MAMA oznacza wszystko co dziecku przychodzi na myśl w danej chwili.
MAMA! - nadmuchaj balona (bo leci ze sflaczałym balonem)
MAMA! - znajdź mi kartkę do pisania (bo leci z długopisem)
MAMA! - daj telefon teraz moja kolej (bo pręży się w stronę leżącego na stole telefonu)
MAMA! - chcę iść na dwór (bo stoi na palcach przy drzwiach)
MAMA! - tata podnieś mnie (bo nie widzi czy na stole jest telefon)
MAMA! - wujek podaj tego kołtuna (bo wskazuje wujkowi coś pod kanapą)
MAMA! - gdzie jest telefon? (bo drze się Bóg wie o co, ale zazwyczaj zadawala się wtedy telefonem)
Czasami wrzuci jeszcze zdawkowe TAAAA, które jest skrótem od polskiego TAK, najczęściej na widok pokazywanego jej telefonu, butelki z mlekiem lub pilota do TV.
Za równe 2 tygodnie - 3 trymestr. Za 3 dni - 100 dniówka. A ja jak się czuję? Hmmm. Czy jak napiszę chujowo to dużo z was się obrazi? To może na wszelki wypadek nie będę tak pisać. No ten tego, nie jest różowo. Nie myślałam, że TAK będę drugą ciążę przechodzić. Jestem znowu tak jakby na skraju załamania nerwowego, ale wiem że nie mogę sobie na nie pozwolić. A tak bym do licha chciała, no!!! Usiąść, wyryczeć, wykląć, zapić się w trupa, zapalić fajke. O. A sama myśl, że to jeszcze nie teraz, ani nie jutro, a na pewno przez kolejny rok też nie, to tak na mnie działają jakby te dwie ciąże, dwójka dzieci psu o budę. No bo jak to? Nawet napić się nie można? No nie można.
I tu już nie chodzi o to, żem w ciąży. Tu bardziej chodzi o moją przeszłość. O moją rodzinę. A teraz przede wszystkim o Gertrudę. Znowu coś wymyśliła, znowu czymś się wypsikała, posmarowała, Bóg wie co. Tak jak i w pierwszej ciąży tak i teraz na nowo - lekarze, kolejki, ja znowu z brzuchem, Antek u nogi, apteki, okłady, antybiotyki, Gerda na wózku a ja z tym brzuchem i Antkiem u nogi pcham po ją korytarzu, a tu lekarzy 7 w gabinecie się zbiera i nikt nie wie co Gertrudzie dolega. Nigdy w życiu żadne z nich takiego cuda nie widzieli. Dziś 4 dzień kuracji, a jej nogi nie wyglądają wcale lepiej. Pęcherze, popekane żyły, lejące się strumienie ropy, stopy opuchnięte, dziś już zasiniałe. Już nie wspomnę o całej otoczce związanej z byciem starszą osobą, niedowidzącą, niedosłyszącą, marudzącą itd. W najlepszym wypadku ktoś w końcu coś zrobi i będzie lepiej, w najgorszym gangrena i amputacja i wtedy dopiero będzie miód malina - czyli to co matka dwójki dzieci potrzebuje. Mam dość. Czy przy 93 latach nie wydawałoby się wam, że już czas najwyższy? Moja mama zmarła w wieku 59 lat. Z ojcem nie mam kontaktu. Gaszka rodzice zmarli jedno po drugim zanim ich poznałam. Gdyby nie gaszek byłabym zostawiona z dwójką plus jedno które żyć zamierza 100 pięćdziesiąt lat!!!
Wybaczyłam sobie pierwszą ciążę, że nie miałam jak się nią nacieszyć, ale nie myślałam że przy drugiej będzie jeszcze gorzej. Leżeć i pachnieć. Opalać się i pić sok pomaranczowy przez słomkę. Mieć robiony manikjur i oglądać zachód słońca. To są wysokie loty, ale marzy mi się choć trochę normalności - jeśli to co próbuję wydziobać ma jakiś sens...
Pierworodne zaskakuje na każdym kroku. Robi takie rzeczy, których bym się nie spodziewała po półtorarocznym dziecku. A mnie zaskoczyć jest naprawdę ciężko. I nie mówię tu o jakimś wyuczonym 'pa pa' z machaniem ręki, pokazywanym gdzie miś ma oczko a gdzie uszko. Takie rzeczy są nudne. Zaskakuje mnie na każdym kroku kiedy mówię do niej 'ręce do góry' - podnosi bez patrzenia o co chodzi, 'noga' - podaje stope na skarpetę lub buty, czasami sama zakłada sobie skarpetki, czasami z butem zawalczy. Rozumie jak jej powiem, że ma podnieść magnez i z powrotem na lodówkę przyczepić, nie foszy jak jej mówię 'teraz idziemy nana' - zasypia grzecznie choć tylko ze mną pod ręką szczypawką. Jak chce pić to pije, jak ciacho to wskazuje na pudło z biszkoptami, jak banana to banana, a jak czegoś nie chce to kiwa głową że nie i gitara. Dzisiaj w szpitalu rozlała swoją wodę na krześle, więc jej podałam chusteczkę a ta grzecznie zaczęła ścierać. Jeszcze ze 2 tygodnie i będzie obierać ziemniaki i mamie buty nakładać. Albo sama zacznie się Gertrudą opiekować. O, jest pomysł.
Trochę dziwne te ostatnie dni. Wszystko zależy od stanu Gertrudy. Jak podupada to spodziewam się, że już za chwilę umrze. Idę przygotowana, zaglądam do pokoju i albo rzeczywiście wygląda jakby jej został 1 dzień życia, albo i tak jakby miała do setki z palcem w dupie pociągnąć. A ja mam wyrzuty sumienia. Bo jak jest kiepsko to dobijam się myślą, że z Antenką się wydurniam, a za ścianą Gerda umiera w samotności. A jak jest w miarę dobrze, to zastanawiam się jak długo ona jeszcze pociągnie trzymając wszystkich w niepewności. Targają mną wszelkie emocje. Bo albo bym w tą depresję wpadła i zrzuciła problem na gaszka (o, jest pomysł) albo olała Gertrudę do minimum i zajęła się swoim życiem. Z pierwszego nie mogę na razie skorzystać - pańcio jest na skraju wycieńczenia i sam umiera. MA KATAR. Także ciągnę to swoje życie z siłą Herkulesa i sapaniem tenisisty na korcie i nie ma co narzekać. Nie możesz zajść w ciążę - narzekasz. Masz dzieci - narzekasz. Nie masz dziadków - narzekasz. Masz jedną jak cała familia - narzekasz. Nie masz pracy - jest lament i narzekasz. Jest - nie masz czasu dla rodziny więc ciągle narzekasz. Nie masz kasy - narzekasz. Masz za dużo - zawsze znajdzie się coś do narzekania. Idę się kuźwa ogarnąć, bo chyba zaczynam narzekać.
Także ten tego, nie ma tego złego co by gorszym się stać nie mogło, więc hej ho, o właśnie skoro mowa o tym gorszym - Kundel numer 1 mimo iż ma objawy praworęczne na ścianie w przedpokoju już wyćwiczył zręczność obu rąk i niebieską kredkę! Udusiłabym, ale uczę się cierpliwości w tym tygodniu.
Leżę.
Moczę się.
Jakie to dziwne to życie nasze. Jeszcze nigdy nie umiałam tak dobrze jak teraz wykorzystać 5 minut samej.
Delektuję się każdą sekundą.
Że też dopiero wszedłszy w posiadanie dziecka i innych obowiązków zrouzmiałam co to znaczy cieszyć się chwilą.
Zanużam uszy, żeby nie słyszeć żadnych dźwięków. Cudowne uczucie. Ciepła woda. Marszczące się opuszki palców. Wyciągnięte nogi. Zamknięte powieki. Trzymam się bocznych rączek na wannie i poruszam głową w zwolnionym tempie to na lewo, to na prawo. Włosy płyną za mną wężykiem. Całe 5 minut moje. Aż 5 minut. Aż nad to.
Starając się o dziecko nie do końca zdawałam sobie sprawę, że ten ogon genetyczny już na zawsze przyrośnie mi do dupy, a jedyny czas wolny jaki będę miała to te 5 minut relaksu w wannie. Pod warunkiem, że jest ojciec który odbierze dziecko z kąpieli i zostawi cię w spokoju na te dodatkowe kilka minut nie omieszkając dorzucić swoje 'tylko nie siedź za długo' na wypadek gdybyś zapomniała, że masz dziecko.
Taaaak, bycie matką to nie bajka, choć są cudowne chwile (CHWILE) kiedy twój potomek się uśmiechnie, powie mama, złapie za rączkę, na bociana powie ko ko, albo usiądzie samo na schodku jakby siadało tak od lat i poduma przez chwilę. Dziecko to nowe oczko w głowie, trzeci sutek, piąte koło u wozu, ósmy krasnoludek albo trzynaste jajo w tuzinie. Trzeba się nim zajmować non stop. Dwadzieściaczterynasiedem dokońcażycia. Już nigdy nie prześpisz całej nocy na raz. Już nigdy obiad nie będzie zjedzony w spokoju. Już nigdy dzień nie minie bez gotowania. Może uda ci się dopić kawę, ale butelki wina bezstresowo nie skończysz. Seks też już nie będzie taki dziki, no i najgorsze z możliwych... zakupy dla siebie stracą zupełnie sens i rację bytu. Kiedy ja ostatnio kupiłam coś tylko dla siebie??? Chyba staniki z H&M'a kilka miesięcy temu - staniki ciążowe...
Taaaa, życie staje się inne. I mimo że pewnego dnia przestaną nas potrzebować te małe krzykliwe i wiecznie wyspane potworki, bo... wyrosną, urosną, dorosną, dojrzeją, pójdą do przedszkola, pojadą na kolonie, wyjadą na studia, to mama i tata i tak będą myśleć o swoich ogonach. Czy u nich na pewno wszystko w porządku. Raz na miesiąc brakuje mi bycia wolnym. Mój miesiąc mija w 3 dni...
Wczorajszy dzień był idealny. Idealna matka, idealna córka, idealna żona, idealna kucharka, idealna sprzątaczka i niania. Było dużo świeżego powietrza, sprzątania i gotowania. Dużo czułości, uśmiechów i radości. Tak... Takie dni nie zdarzają się na co dzień. Nie wiedziałam nawet, że SĄ takie dni, aż do wczoraj. No sama słodycz. To był dzień sądny że tak powiem, bo mąż zniknął na 12h. Zaczyna sezon więc teraz będzie rzadziej w domu. Ale dałyśmy rade. Obie. Cały dzień same i bez kłótni. Bez zbytniego bałaganu choć troche w piachu. Ale nawet spać poszła córka grzecznie choć już bez okrzyków radości. Była wykończona. Dzień wykorzystała na maksa. Do granic wytrwałości. Padła już o 20tej na butli. A ja miałam całą noc dla siebie.
Jak to dużo zależy od humoru w jakim twoje dziecko się obudzi.
Dziś wstała o 5tej............
Dochodzi 15ta, a ja zastanaiam się czy tak ch*jowy dzień w życiu to już był, czy to dziś? Jestem wrakiem. Wczoraj idealna, dziś jak kapeć. Przeżuty, wymemłany, śpiący i nieuczesany. Kapeć.
Jak to dużo zależy od humoru i godziny kiedy twoje dziecko się obudzi...