avatar

tytuł: Starszy brat, młodsza siostra :)

autor: FreshMm

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

idealną, wymarzoną, która wie jak kochać i tak kocha :)

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Oszołomienie, szczęście i strach... Te uczucia trwały od początku ciąży do teraz. Kiedy urodzę, będę bardziej szczęśliwa, ale czy wyluzuję i przestanę tak bać się o swoje dziecko, czy te uczucia pozostają do końca życia?... TAK! Urodziłam, jestem bardziej szczęśliwa, a nadal drżę o moją małą wielką miłość. Trzecia ciąża: wielka radość, ale bez takich fajerwerków, co przy poprzednich, bo syn daje mi szczęście, które bez dziecka przy sobie bardzo mi brakowało. Teraz to szczęście się podwoi.

Tak dawno nie pisałam za wiele, ale teraz mam wolną chwilę i chęć
Nawet słabo komentowałam inne pamiętniki, brakowało mi weny.

Od piątku, czyli od kiedy Arczi skończył 6 miesięcy, zaczęło parzyć go
łóżeczko w nocy. Pół roku bez problemu przekładałam go do łóżeczka
po karmieniu, a nawet ostatnio - jako że był już ciężki - przenosiłam na
ramieniu jak do odbijania i wcale się nie budził.
A tu nagle bach! Teraz jak tylko poczuje, że jest w łóżeczku, to płacz.
A jak go przełożę na swoją poduszkę, to przeważnie nic nie muszę
robić, od razu kładzie głowę na bok i zasypia. To ja go znów do
łóżeczka - płacz. Z powrotem na swoją poduszkę - śpi. Na początku to
tak wisiałam nad nim ze zdziwionym spojrzeniem, a po kilku próbach
odkładania poddałam się. Teraz tylko, gdy jest w głębokim śnie, udaje
się go odłożyć. Różnie bywa zatem, zależy jak twardo śpi i czy uda mi
się go oszukać - raz pół nocy śpi w swoim łóżeczku, raz prawie całą
noc z nami. Nasze łóżko jest nieco za małe na 3 osoby, zwłaszcza, że
Arczi rozkłada szeroko ręce na boki albo podczas zasypiania chwyta
mnie za bluzkę albo brodę i chce czuć bliskość, chce być jak najbliżej
koniecznie. To bardzo słodkie, wzrusza mnie, ale mam o wiele mniej
wygodnie... no, cóż Czasami jak już bardzo brakuje mi wygody, to
zanoszę go do łóżeczka i wiszę nad nim, kołysząc jego pupą i
szepcząc magiczne 'ciiii...', aż uśnie - ale czasami tak się nie da.
Poddaję się ;D


Acha, próbowałam go nasycić mm z kaszką wieczorami, aby dłużej
spał, ale rzadko to przynosi skutek... rzadko w ogóle chce pić butlę.
Nie jest głodny, ale i tak budzi się co 2 h... co zrobić


Gaworzy coraz więcej, na topie są gugu, aguagu, gnie, mnie, ale i inne
dźwięki. Sądzę, że w jego mózgu są i przebłyski nasladownictwa, bo
zdarzyło mu się powiedzieć 'a-a' w tej samej tonacji, jak mówiłam mu
'ma-ma'. Wczoraj w nocy przy pobudce na karmienie wpatrywał się w
tatę, ja mówiłam kilka razy 'ta-ta', a on powiedział w tej samej melodii
'pfa-ma'. Takie nieświadome przebłyski moim zdaniem


Teściowa fundnęła mi maszynę do szycia i uczyłam się jej. Jednak
będę szyć No... chyba, że moje wymysły sie nie sprzedadzą, to
zostanie mi szykać pracy od września Ot, takie pierwsze próby,
zwykłe metkowce:

http://img.liczniki.org/20160321/met-1458558491.jpg


Nie taka prosta sprawa, bo teściowa chciałaby jednak chodzić do
szwagierki (swojej córki), jak się urodzi maleństwo... w ostateczności
tylko do mnie, jeśli Artur nie dostanie się do żłobka. Ech, damy radę


Co mnie cieszy, to od 21 stycznia P. ma stabilną pracę, zatem nie
musimy na wszystkim oszczędzać. Ważne, że są praca i zdrowie, a
wszystko inne w naszych rękach


02.04. idę na ślub kościelny koleżanki. Czasami mi smutno, że nie
stanę w białej sukni przed ołtarzem z P., bo mam ślub z kimś innym...
ale cóż, za błędy młodości i pośpiech zbytni się płaci... kwestia
unieważnienia kościelnego mnie przeraża, to jak odgrzebywanie
starych ran, a słyszałam, że dają wycisk... myślałam o unieważnieniu, a
potem zaszłam w ciążę i nie chciałam przeżywać stresów, teraz za to z
dzieckiem mam tyle na głowie, że mi motywacji brakuje.
Czasem mi smutno, że mnie coś takiego mnie spotkało i że mój
związek dla Kościoła nie bardzo się liczy, ale zaraz przepędzam te
myśli, bo są ważniejsze sprawy - ważne, że teraz jestem szczęśliwa i
mam zdrowe, pogodne dziecię.


Ta koleżanka chce zajść w ciążę, ja trzymam kciuki, ale też dla mnie
byłoby dobrze... chociaż jedna z dzieckiem, wspólne tematy, bo reszta
w wieku studenckim i czasami odczuwam, że jeszcze nie rozumieją
wszystkiego... tego, że nie da się z dzieckiem tak balować, jak oni
balują


Nauczyłam się, że nie warto czytać internetowych info o rozwoju
niemowlęcia... co oni tam wypisują, bez żadnej wiedzy O.o Na prawie
każdym jest napisane, że półroczne dziecko samo siedzi, pff... ale
najlepsze, jak wyczytałam, ze 5-miesięczny maluch naśladuje gest
'papa'... ale się uśmiałam z tej bzdury. Teraz polegam tylko
sprawdzonych informacjach: na tabeli rozwoju psychofizycznego z
książeczki zdrowia Arturka, tam wszystko się zgadza i raczej nie
wprawi młodej mamy w zakłopotanie.


Chustę do noszenia Arturka będę przeszywać na nosidło mei tai. Jako
chusta się przydaje, ale nie jest za fajna... tania chusta azimi z allegro.
Nie warto kupować, niefajny materiał, często się poluzowuje, dociąga
się jednak ciężko. Na drugi raz zainwestowałabym w oryginalną, dobrą
chustę, chociaż droższa. Aczkolwiek przy drugim dziecku chcę mieć
chustę od początku, bo jednak jest niezawodna. Arczi w spacerówce
już na leżąco za długo nie chce jeździć, w ogóle 40 minut spaceru
tylko akceptuje, a jak myłam w sobotę okna i potrzebowałam dużo czasu,
to tata wziął go w chuście na spacer nad staw w parku i było spoko.


Baby-swimmera w domu na razie nie używamy, bo Arturek już w nim
nie pływał, odbijając się od dna wanny, tylko... łapał się za niego
rękami i podnosił pupę do góry jak atleta na drążku, aby unieść nogi
ponad taflę wody i oglądać swoje stopy


Na Wielkanoc jedziemy do Wielkopolski, do moich rodziców. Wyjazd w
piątek, powrót w poniedziałek. Jestem ciekawa, jak Arturo zniesie 4
godziny jazdy w jedną stronę... oby było dobrze i piękna pogoda

2
komentarzy
avatar
Bardzo fajne te metkowce! Co do opisów co dziecko powinno umieć to faktycznie jest to śmieszne, szczególnie, że są to wartości uśrednione. Jeśli jedni dziecko coś zrobi w 7 miesiącu a drugie w 5 to podają, że dziecko powinno coś robić w 6. Każde dziecko jest inne i nie ma co sugerować się internetem. Ja też przestałam czytać i porównywać.
avatar
Moim zdaniem warto walczyć o unieważnienie, fakt troche to kosztuje, nerwów, pieniędzy itd ale co powiesz Arturowi jak pójdzie do 1 komunii i ty nie będziesz mogła przyjąć komunii?
Dodaj komentarz

Artur od 2 dni potrafi włożyć duży palec u nogi do ust, a nawet 2 duże paluchy na raz ;D
Muszę jednak zacząć notować takie drobne osiągnięcia, bo będą mi potrzebne do filmu pamiątkowego, który planuję na 1 roczek

Wiosna, wiosna... dodała mi energii, przemeblowuję mieszkanie, sprzątam co się da

4
komentarzy
avatar
Małe-wielkie osiągnięcia, tak istotne dla nas jak i dla naszych maluchów!
avatar
taaak! koniecznie spisuj takie rzeczy! Ja spisuję
avatar
Mały akrobata
avatar
Też na to czekam aż Oliwka zacznie wkładać paluch od nogi do buzi póki co, cisza
Dodaj komentarz

/błąd/

0
Dodaj komentarz

Kocham mojego synka nad życie, ale między cudownymi urokami macierzyństwa i naszej więzi zdarzają się chwile, kiedy chcę, aby miał już 3 latka i był bardziej samodzielny... A z drugiej strony chcę być przy wszystkich ważnych chwilach, nie przeskakując do przyszłości.
Sama ostatnio nie wiem, czego chcę.
Z jednej strony mam dość już karmienia piersią, bo nie chce mi się już wyciągać piersi, zarówno w dzień i w nocy. Z drugiej strony to takie wyjątkowe uczucie i niepowtarzalna bliskość, że jeszcze zatęsknię... To do piersi najpierw się uśmiechał, ją najpierw nauczył się łapać czy przewracać do niej na bok. Tak czy owak do roku czasu, dopóki mleko będzie podstawą żywienia Arturka, wytrzymam i będę karmić.
Z jednej strony nie śpieszy mi się, aby raczkował, bo będę musiała go bardziej pilnować, a z drugiej chciałabym, aby umiał się już przesunąć do przodu i sięgnąć po którą tylko zabawkę zapragnie. Na razie wędruje tylko wokół własnej osi dookoła albo się turla.
Z jednej strony wspaniale mi na macierzyńskim, z drugiej chwilami jestem tak zmęczona. Wczoraj pokombinowałam mu przy rytmie dnia i potem wieczorem nie mogłam uśpić... tak się namęczyłam z tym usypianiem, że mi łzy z oczu zaczęły płynąć - ale wtedy wreszcie zasnął, kochane dziecko
W święta bardzo wypoczęłam, bo często ktoś inny bawił Artura albo wychodził z nim na dwór, ale wróciłam do codzienności i znów zmęczenie. Chyba mam jakieś spóźnione o kilka miesięcy BabyBoom ;D
Czekam na coraz cieplejsze dni, abyśmy byli jeszcze więcej na dworze, aby nie trzeba było zakładać kurtek, bo Artur nie znosi ubierania kurtek i marudzi bardzo.

Mówią, że dziecko powinno siadać z raczków, wiec nie sadzamy. Jednak na spacerze w wózku tylko jak siedzi, to nie marudzi, a siedzi prosto i nie przechyla się na boki. Kusi więc, aby mu bardziej prostować spacerówkę, bo na pół-leżąco nawet mu się nie podoba - a wtedy mam wyrzuty sumienia i tyle, ile się da, robię go na leżąco lub pół leżąco. Spacery w chuście - po 40 minutach nie mam już sił. Chciałabym, aby wesoło i radośnie wędrował w wózku, ale nic z tego...

Takie mam różne nastroje jak widać, czasem góra, czasem dół. Może też trochę udziału ma w tym, że się zaczynam martwić, jak będzie, gdy macierzyński się skończy. Czy żłobek? Czy praca? Ile z moich planów się powiedzie?

Hehe, to mnie dopadło Ale poradzę sobie, głowa do góry i do przodu, jak to mówią

7
komentarzy
avatar
Hej, 40 minut w chuście to i tak dużo! Juz niedlugo ciepełko, niebawem kurtki pojda w odstawke, a latem to w ogole gołe girki, bedzie mniej roboty! Z tym sadzaniem to moze na spacerze to nie jest takie typowe sadzanie jakiego nie polecaja, obkladanie poduszkami przelewajacego sie dziecka. No ciekaweosc swiata zwycieza, a jak na plaskim w domu mu nie pomagacie, to nadal cwiczy miesnie,,kregoslup, wiec moze ten wozek to nie taka wielka zbrodnia jejku 3 latka, niby kiedy to bedzie a zarazem czas tak szybko leci,,ze ani sie pewnie obejrzymy ja tez nie wiem skad nagle u nas 9 mc!
avatar
Spoko u mnie to samo, raz bym chciała żeby Oliwka była już większa, trochę zabawiła się sama i żeby mogła jej pewne rzeczy wytłumaczyć, a czasami się zastanawiam jak to jest, że już ma prawie pół roczku...
avatar
U mnie trochę inaczej, cieszy mnie każde osiągnięcie Bartusia, ale i boli, bo nie chcę się z nim rozstawać. I choć raz przeszło mi przez myśl, że chciałabym być w biurze tak szybko odgoniłam te myśli.
avatar
hehe ja już mam dość kp i odstawiam Maksa mam nadzieje że to pierwszy krok do samodzielnie przespanej nocy a nastrojami sie nie przejmuj... mamy prawo być zmęczone! dzieci są wspałniałe ale i męczące jak diabli
avatar
Również czekam na postępy Filipka, ale też cieszę się z tego, że jeszcze jest ode mnie zależny.To tak szybko się skończy i jeszcze będziemy chciały żeby nasze szkraby były znowu maleńkie i żebyśmy mogły je nosić i się nimi zajmować.Także ja cieszę się każdą naszą wspólną chwilą.A co do usypiania to nie robię nic na siłę, jeśli nie jest śpiący wieczorem to bawię się z nim, pomęczy się trochę i po niedługim czasie wystarczy go przytulić, ewentualnie troszkę pobujać i śpi
avatar
Mam tak saaaamo jak Ty Może w szczegółach się to różni, ale też już wyczekuję niecierpliwie wiosny i wiosennego przypływu energii.
avatar
wiesz co ja kiedyś na kolendzie pytalam księdza w sumie nie o unieważnienie co o bycie chrzestnym kogoś kto właśnie w takim małżeństwie tkwi i ten ksiądz powiedział że chrzestnym być nie może, ale bardzo zachęcał by spróbować unieważnić bo to daje dużo takze uszy do góry i próbuj! powiedz ze ci zależy!
Dodaj komentarz

http://dziecisawazne.pl/lek-separacyjny/

_________________________________________________



Mama – Anna Bieluń opisuje doświadczenia związane z kryzysem przywiązaniowym swojego dziecka. Komentarza do jej wypowiedzi udziela psycholożka Agnieszka Stein.

Anna Bieluń – dziennikarka, studentka psychologii klinicznej, mama Olafa.
Agnieszka Stein – psycholożka, autorka pierwszej polskiej książki o Rodzicielstwie Bliskości „Dziecko z Bliska”.

Anna Bieluń: Jak każda matka uwielbiam patrzeć na młodego, gdy śpi. Czasem się wtedy uśmiecha; dziadkowie mówią, że dzieciom śnią się wtedy aniołki. Ja tam w żadne aniołki nie wierzę, ale i tak mogłabym gapić się na niego godzinami.

Oddycha sobie spokojnie i nabiera sił na kolejny szalony dzień. Na gonitwę na oślep, skakanie w basenie z kulkami, sanki i nawiązywanie nowych znajomości. Bo, proszę Państwa, moje dziecko spuścić z oka na sekundę, to zgodzić się na kolejną panią, której już siedzi na kolanach, a którą sam sobie upolował i zakumplował. Ale nie zawsze tak było.

Agnieszka Stein: Okresy samodzielności i większej zależności od opiekunów przychodzą fazami. Przeplatają się ze sobą. Niezależnie jednak od tego, w jakiej fazie są dzieci, większość z nich łatwiej akceptuje kontakt, w którym samo jest stroną inicjującą. To, co jest pod kontrolą, jest odbierane jako bardziej bezpieczne.
Otwartość na innych jest też cechą zależną od temperamentu. Dziecko może być ostrożne w stosunku do nieznajomych dlatego, że w ogóle z ostrożnością podchodzi do zmian. Może być też wrażliwe na wszelkie bodźce, nie tylko te płynące od ludzi. Takie dzieci mają szeroką „przestrzeń osobistą” czyli szybko reagują, kiedy ktoś według nich za bardzo się spoufala. Powyższe cechy są w dużym stopniu wrodzone i nie zależą od wychowania.

Anna Bieluń: Pierwsze pół roku życia spędziliśmy bez płaczu. A nie, pardon – raz był płacz od jakiegoś bąbelka w brzuszku. Młody śmiał się, owszem, uśmiechał albo rozglądał ciekawie. Czasem zastanawiałam się, czy aby wszystko z nim w porządku.

Agnieszka Stein: Najczęściej poza pogodnością dziecka przyczyną takiego zachowania jest dopasowanie rodziców i wrażliwość na potrzeby dziecka.

Anna Bieluń: Smuteczki zaczęły się jesienią zeszłego roku, jakoś tak niepozornie, od nocnych pobudek. Ni z tego, ni z owego Świerszcz otwierał oczy i rozglądał się po pokoju, wyraźnie szukając mamy. Mieszkamy w kawalerce, więc nie przegapiłam żadnej z tych pobudek, zawsze podchodząc do niego i przytulając. Chłopak wyglądał na wyraźnie zaniepokojonego, czasem nawet budził się z płaczem. Gramolił mi się wtedy na brzuch i tak zasypialiśmy warstwowo, snem już całkiem spokojnym. Ale zakończyły się moje nocne eskapady do sklepu czy znajomych. Od tego momentu nie mogłam (i nawet nie chciałam) wychodzić wieczorem. Bo nikt, na czele z ukochanym tatą, nie potrafił go wtedy uspokoić. Wyczaiwszy, że mama poszła, zalewał się łzami do momentu, aż umęczony nie usnął. Parę tygodni później tendencja rozprzestrzeniła się również na porę dzienną.

Agnieszka Stein: Właśnie to, że zmiana pojawia się dość nagle, jest jednym z sygnałów, że oto rozwój dziecka wchodzi w kolejny etap. I tak jak każdy inny, jest to etap potrzebny, a jego pojawienie się świadczy o tym, że wszystko przebiega prawidłowo.

Anna Bieluń: No i tak zostałam ze swoim zupełnie nowym dzieckiem, które radośnie eksplorowało wszystko wokół – do momentu, do którego nie zniknęłam mu z oczu. Lęk separacyjny jak ta lala, orzekły ciotki. No tak, można się było spodziewać. Choć uczono mnie o tym na studiach, to w życiowych anegdotkach nigdy o czymś takim nie słyszałam. Zaczęłam wypytywać mamę i inne starsze kobiety, czy im również przydarzyło się coś takiego.

Szybko zrozumiałam, że owszem. Lęk separacyjny u małych dzieci nie jest wynalazkiem dzisiejszych czasów. Zmieniła się tylko nazwa (i rozumienie sprawy) bo: marudność, fochy, ząbki i złe dni zamienione zostały na jedno fachowe określenie.

Tak więc i ja snułam się za mamą kurczowo trzymając spódnicy, ale wtedy inaczej się na to mówiło.

Agnieszka Stein: Lęk separacyjny nie jest na pewno żadnym zaburzeniem. Jest prawidłową fazą rozwoju i świadczy o tym, że wieź, która powstaje między opiekunem i dzieckiem, jest na tyle stabilna, że może pełnić ważne funkcje ochronne. Dziecko wyróżnia osobę, do której jest przywiązane, spośród innych. Woli mamę od innych osób i jest to zdrowe i potrzebne w tym momencie jego rozwoju. Dzięki więzi dziecko zaczyna pilnować się rodzica w tym momencie, kiedy zaczyna być bardziej mobilne, jest więc mniejsza obawa, że się zgubi. Bo trzeba pamiętać, że te mechanizmy wykształciły się w czasach, kiedy ludzie byli koczownikami – wtedy dzieci nie raczkowały ani nie biegały po mieszkaniach i ogrodzonych placach zabaw, tylko po sawannie.
Pierwszy kryzys przywiązaniowy (to naukowa nazwa tego zjawiska) pojawia się w drugiej połowie pierwszego roku życia. Pierwszy – bo nie jedyny.

Anna Bieluń: Mnie pofarciło się o tyle, że nie musiałam szybko wracać do pracy, nie miałam innych dzieci pod opieką, presji na wyparzanie butelek co godzinę i gotowanie obiadu z trzech dań dla męża. Mogłam opiekować się Świerszczem i być blisko, kiedy spał, a po zakończonej pracy przy biurku po prostu kłaść się z nim i smyrać nosem po włoskach, nawet przez sen. Wiedziałam, że panika minie i gorąco wierzyłam, że mały wiking pójdzie dzielnie w świat na własnych nóżkach.

Agnieszka Stein: Kiedy rodzice odnoszą się do potrzeb dziecka z cierpliwością i zrozumieniem, także do potrzeby bliskości i zależności, wtedy kryzys jest dużo mniejszy i szybciej mija. Nie spodziewałabym się jednak, że dziecko kiedykolwiek wróci do stanu, kiedy wszystko mu jedno, gdzie jest mama czy tata lub kto się nim zajmuje, bo to by świadczyło o braku więzi.

Anna Bieluń: Sytuacja owszem – dosyć męcząca, ale nie na tyle, żeby załamywać ręce. Więc w czym problem?

Ano w tym, że otoczenie (z małymi wyjątkami) kompletnie nie zaakceptowało stanu, w jakim znajdowało się moje dziecko. Samo to, że kategorycznie odmawiałam rozłąki, było wysoce podejrzane i jakieś takie niemodne, bo przecież matka musi chcieć być niezależna i wolna. A wystarczyły dosłownie dwie sytuacje, kiedy pozostawiony na moment Olecki dał koncert separacyjnej histerii (a potrafił chłopak, potrafił), żeby stał się groźbą i przestrogą dla wszystkich oczekujących potomstwa znajomych.

Agnieszka Stein: Można by tu długo pisać o tym, jak trudno się postronnym osobom powstrzymać od krytykowania i dawania zbawiennych rad. Nawet wtedy, kiedy nikt o rady nie prosi. I o tym, że rodzice mają prawo asertywnie powiedzieć, że to ich sprawa jak wychowują swoje dzieci.

Anna Bieluń: Zgodnie z porzekadłem, że zawsze winna jest matka, otrzymałam listę porad, począwszy od wyjaśnień, dlaczego moje dziecko płacze, aż po propozycje, jak się tego problemu pozbyć. Sprawa jawiła się jako bardzo niewygodna, krępująca niezależność oraz nieelegancka. A przyczyny były jasne: za dużo bliskości.

Agnieszka Stein: Dzieci, które mają dużo bliskości wcale nie przejawiają najsilniejszego lęku separacyjnego. Wręcz przeciwnie. Najmocniej uwiązane do opiekuna są te dzieci, których potrzeby były zaspokajane nieregularnie. Rodzice czasem reagowali na jego wołanie, a czasem nie. Dzieci z takim lękowym stylem przywiązania pilnują się rodziców, trzymają ich nogi nawet wtedy, kiedy nie ma takiej potrzeby.

Z drugiej strony są dzieci, które pozornie są bardzo samodzielne i niezależne, a tak naprawdę bardzo źle radzą sobie ze stresem i rozstaniem. Poziom hormonów stresu w ich organizmach jest bardzo wysoki. Nauczyły się jednak, że nie powinny sygnalizować swoich potrzeb, bo i tak nikt na to nie zareaguje. Takie dzieci nie wołają o pomoc nawet wtedy, kiedy widać, że sobie nie radzą i nie czują się bezpiecznie.

Anna Bieluń: Przecież to żadna tajemnica, że potwór był noszony od urodzenia, że śpi z nami i towarzyszy nam w sesjach zdjęciowych, w zakupach i spacerach. Że nie zostawiamy do wypłakania, nie uczymy na siłę, nie ustalamy rutyny dnia po swojemu. Że płaczącego nie zostawiamy z ciociami, żeby się nauczył. Nie było takiego pragnienia, ale też nie było potrzeby.

No i wyrósł (tu pojawiały się dwie opcje): na tyrana, który teraz nie pozwoli na żaden swobodny ruch, lub w innej wersji – na bidulka uzależnionego od mamy, który już na zawsze zawiśnie na jej utrudzonej piersi. Warto oczywiście wspomnieć, że do czasu pojawienia się lęków wszyscy byli zachwyceni naszym sposobem chowania dziedzica i efektami w postaci niebywale spokojnego, radosnego małego człowieka (ale jak widać dobre słowo też jeździ na pstrym koniu).

Radzący podzielili się również na grupy w kwestii rozwiązania problemu. Jedna frakcja orzekła bowiem, że nic już się nie da zrobić i co wyhodowaliśmy, to mamy, będziemy się po prostu męczyć. Opozycja radziła zaś podjąć natychmiastowe środki zaradcze w postaci szybkiej separacji i oduczania bycia za blisko: „to ja wam go zabiorę na parę godzin”, „trzeba kupić w końcu ten wózek”, „własne łóżeczko, własne łóżeczko”.

Agnieszka Stein: Nawet jeśli w życiu rodziny pojawia się konieczność takiej niespodziewanej separacji, dzieci z bezpieczną więzią radzą sobie lepiej i szybciej dochodzą do siebie.

Anna Bieluń: Pomysły na zarządzenie dystansu w środku epizodu lęku separacyjnego wydawały mi się katastrofalne. Próbowałam tłumaczyć, wyjaśniać. Niektórzy rozumieli, a niektórzy tylko kiwali głowami, patrząc z ciekawskim przerażeniem na matkę, która uzależniła dziecko.

Agnieszka Stein: Na szczęście wyniki badań są optymistyczne. Dzieci, które mają okazję wykształcić bezpieczną więź, są w starszym wieku bardziej niezależne i samodzielne. I jest to samodzielność prawdziwa, płynąca z ich wnętrza, a nie tylko ignorowanie swoich potrzeb. Ludzie, którzy mieli bezpieczną więź ze swoimi rodzicami, w dorosłym życiu łatwiej budują związki oparte na równowadze między dystansem, niezależnością i bliskością. Są też wrażliwszymi rodzicami.

Anna Bieluń: Ale strasznie przykro zrobiło mi się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam, że staliśmy się ostrzeżeniem przed tym, czym grozi rodzicielstwo bliskości. Że znajome radziły znajomym „tylko sobie tak nie zrób jak Anka”, „tylko dziecku krzywdy nie zrób i od razu na dystans, na dystans”. Nie chciałam, żeby dzieciaki miały przez nas pod górkę. Żeby te, co miały być noszone, nie były, a te, które nie są a jednak marudzą, były separowane jeszcze bardziej z lęku przed całkowitą utratą rodzicielskiej kontroli.

Nie chciałam też, żeby ktoś z litością lub trwogą patrzył na Lola, który na co dzień szalał jak wariat, zwiedzając świat z Afryką włącznie, i poza niechęcią pozostania bezmamowym, nie borykał się z większymi życiowymi problemami.

Agnieszka Stein: System bliskości i bezpieczeństwa jest połączony z systemem eksploracji, jakby leżały na dwóch szalach tej samej wagi. Im więcej bezpieczeństwa, tym silniejsza jest potrzeba eksploracji. Im mniej bezpieczeństwa i silniejsza jest potrzeba bliskości, tym eksploracji jest mniej. Działa to także u tych pozornie samodzielnych dzieci, które wprawdzie zostają bez rodziców, ale nie są równocześnie zainteresowane poznawaniem otoczenia.

Anna Bieluń: Oczywiście zastanawiałam się często, co mogłam lub mogłabym zrobić, żeby mu było w tym wszystkim lżej. Najłatwiejszą opcją byłoby życie w licznej, tętniącej życiem rodzinie, w której dzieckiem opiekuje się poza matką jeszcze kilka innych osób. Ale tak się w naszym życiu ułożyło, że do rodziny daleko, i Olaf znał tylko objęcia moje i taty. Nie ma łatwo.

Agnieszka Stein: Nawet w takiej licznej rodzinie dziecko przeżywa kryzysy przywiązaniowe i spotykają się one ze zrozumieniem. Wprawdzie rzeczywiście następuje wtedy przywiązanie do większej ilości opiekunów, którzy mogą udzielać pomocy dziecku, ale i tak matka jest opiekunem pierwszorzędowym (albo inna wyróżniona osoba). I nawet wtedy nie oznacza to, że dziecko pozwoli się sobą zajmować obcej, nieznanej mu osobie.

Anna Bieluń: Więc nasłuchawszy się swoje, włącznie z teorią spiskową, że historię z lękami zrobiłam młodemu celowo, chcąc swoją niezastąpioną pozycją rodzicielską podsycać poczucie własnej wartości (tfu!) i że ekologia uderzyła nam wszystkim do głowy, zmarkotniałam trochę i postanowiłam po prostu czekać. Czekać, bo gorąco wierzyłam, że zwykłą, nie nasyconą lękiem czy zależnością bliskością nie wyrządzam swojemu synowi żadnej krzywdy.

No i nie ma! Jak przyszło, tak odeszło w ciągu kilku dni. Może małe lęki jeszcze do nas wrócą, a może na zawsze się z nimi pożegnaliśmy. Świerszcz znów śpi spokojnie, nie wierci się i nie wybudza. Spuszczony na sekundę z oka podczas rodzinnej imprezy, wrócił na rękach kelnera, którego wynalazł sobie w kuchni i zażądał „na ręce”. Mama interesuje go, owszem, ale przy drobnych przekupstwach (porywająca zabawa, pierniczki czy zagadywanie) gotów jest zostać na jakiś czas z ciociami, babcią a nawet dziadkiem. A tuż przed walentynkami pozwolił (szał!) starym zabalować trzy dni za granicą, zachowując się przy tym (jak donosi babcia) nader przyzwoicie.

Agnieszka Stein: Czasem rodzice ulegają presji otoczenia i zaczynają przyzwyczajać dziecko do rozstań. Czasem jest im to po prostu potrzebne. Ale nawet wtedy w tym, że kryzys mija dużą rolę gra zwiększająca się dojrzałość dziecka.

Anna Bieluń: Oczywiście przyłazi, żeby go ponosić, ale kiedy go tylko podnieść, upierdliwie żąda na ziemię i już pędzi w sobie tylko znanym kierunku. Śpi w coosleaperze i tylko nad ranem turla się w naszym kierunku w celu udzielenia nam kilku śliniastych buziaczków. Wkurza się jak mu coś zabrać i jak coś mu nie wychodzi, cieszy podczas zabawy i cmoka kiedy broi. Jest najzwyklejszym dzieckiem świata, no, może tylko trochę spokojniejszym i mniej nieśmiałym, niż to się zazwyczaj zdarza (a przynajmniej tak o nim mówią). Jak dobrze żeśmy, się nie dali presji dekompresji!

Agnieszka Stein: Różne rodziny stosują różne rozwiązania. Nie chcę tu pisać, że całkowite nierozstawanie się z dzieckiem jest jedynym możliwym. Zawsze jednak warto uszanować potrzeby dziecka i dać mu się najpierw oswoić i zaprzyjaźnić z osobą, pod której opieką ma zostać.

Kiedy kryzys mija, warto cieszyć się tym i ładować akumulatory na kolejne etapy, które mogą być wyzwaniem. Także na drugi kryzys, który pojawia się między drugim i trzecim rokiem życia.

0
Dodaj komentarz

http://dziecisawazne.pl/lek-separacyjny/

_________________________________________________



Mama – Anna Bieluń opisuje doświadczenia związane z kryzysem przywiązaniowym swojego dziecka. Komentarza do jej wypowiedzi udziela psycholożka Agnieszka Stein.

Anna Bieluń – dziennikarka, studentka psychologii klinicznej, mama Olafa.
Agnieszka Stein – psycholożka, autorka pierwszej polskiej książki o Rodzicielstwie Bliskości „Dziecko z Bliska”.

Anna Bieluń: Jak każda matka uwielbiam patrzeć na młodego, gdy śpi. Czasem się wtedy uśmiecha; dziadkowie mówią, że dzieciom śnią się wtedy aniołki. Ja tam w żadne aniołki nie wierzę, ale i tak mogłabym gapić się na niego godzinami.

Oddycha sobie spokojnie i nabiera sił na kolejny szalony dzień. Na gonitwę na oślep, skakanie w basenie z kulkami, sanki i nawiązywanie nowych znajomości. Bo, proszę Państwa, moje dziecko spuścić z oka na sekundę, to zgodzić się na kolejną panią, której już siedzi na kolanach, a którą sam sobie upolował i zakumplował. Ale nie zawsze tak było.

Agnieszka Stein: Okresy samodzielności i większej zależności od opiekunów przychodzą fazami. Przeplatają się ze sobą. Niezależnie jednak od tego, w jakiej fazie są dzieci, większość z nich łatwiej akceptuje kontakt, w którym samo jest stroną inicjującą. To, co jest pod kontrolą, jest odbierane jako bardziej bezpieczne.
Otwartość na innych jest też cechą zależną od temperamentu. Dziecko może być ostrożne w stosunku do nieznajomych dlatego, że w ogóle z ostrożnością podchodzi do zmian. Może być też wrażliwe na wszelkie bodźce, nie tylko te płynące od ludzi. Takie dzieci mają szeroką „przestrzeń osobistą” czyli szybko reagują, kiedy ktoś według nich za bardzo się spoufala. Powyższe cechy są w dużym stopniu wrodzone i nie zależą od wychowania.

Anna Bieluń: Pierwsze pół roku życia spędziliśmy bez płaczu. A nie, pardon – raz był płacz od jakiegoś bąbelka w brzuszku. Młody śmiał się, owszem, uśmiechał albo rozglądał ciekawie. Czasem zastanawiałam się, czy aby wszystko z nim w porządku.

Agnieszka Stein: Najczęściej poza pogodnością dziecka przyczyną takiego zachowania jest dopasowanie rodziców i wrażliwość na potrzeby dziecka.

Anna Bieluń: Smuteczki zaczęły się jesienią zeszłego roku, jakoś tak niepozornie, od nocnych pobudek. Ni z tego, ni z owego Świerszcz otwierał oczy i rozglądał się po pokoju, wyraźnie szukając mamy. Mieszkamy w kawalerce, więc nie przegapiłam żadnej z tych pobudek, zawsze podchodząc do niego i przytulając. Chłopak wyglądał na wyraźnie zaniepokojonego, czasem nawet budził się z płaczem. Gramolił mi się wtedy na brzuch i tak zasypialiśmy warstwowo, snem już całkiem spokojnym. Ale zakończyły się moje nocne eskapady do sklepu czy znajomych. Od tego momentu nie mogłam (i nawet nie chciałam) wychodzić wieczorem. Bo nikt, na czele z ukochanym tatą, nie potrafił go wtedy uspokoić. Wyczaiwszy, że mama poszła, zalewał się łzami do momentu, aż umęczony nie usnął. Parę tygodni później tendencja rozprzestrzeniła się również na porę dzienną.

Agnieszka Stein: Właśnie to, że zmiana pojawia się dość nagle, jest jednym z sygnałów, że oto rozwój dziecka wchodzi w kolejny etap. I tak jak każdy inny, jest to etap potrzebny, a jego pojawienie się świadczy o tym, że wszystko przebiega prawidłowo.

Anna Bieluń: No i tak zostałam ze swoim zupełnie nowym dzieckiem, które radośnie eksplorowało wszystko wokół – do momentu, do którego nie zniknęłam mu z oczu. Lęk separacyjny jak ta lala, orzekły ciotki. No tak, można się było spodziewać. Choć uczono mnie o tym na studiach, to w życiowych anegdotkach nigdy o czymś takim nie słyszałam. Zaczęłam wypytywać mamę i inne starsze kobiety, czy im również przydarzyło się coś takiego.

Szybko zrozumiałam, że owszem. Lęk separacyjny u małych dzieci nie jest wynalazkiem dzisiejszych czasów. Zmieniła się tylko nazwa (i rozumienie sprawy) bo: marudność, fochy, ząbki i złe dni zamienione zostały na jedno fachowe określenie.

Tak więc i ja snułam się za mamą kurczowo trzymając spódnicy, ale wtedy inaczej się na to mówiło.

Agnieszka Stein: Lęk separacyjny nie jest na pewno żadnym zaburzeniem. Jest prawidłową fazą rozwoju i świadczy o tym, że wieź, która powstaje między opiekunem i dzieckiem, jest na tyle stabilna, że może pełnić ważne funkcje ochronne. Dziecko wyróżnia osobę, do której jest przywiązane, spośród innych. Woli mamę od innych osób i jest to zdrowe i potrzebne w tym momencie jego rozwoju. Dzięki więzi dziecko zaczyna pilnować się rodzica w tym momencie, kiedy zaczyna być bardziej mobilne, jest więc mniejsza obawa, że się zgubi. Bo trzeba pamiętać, że te mechanizmy wykształciły się w czasach, kiedy ludzie byli koczownikami – wtedy dzieci nie raczkowały ani nie biegały po mieszkaniach i ogrodzonych placach zabaw, tylko po sawannie.
Pierwszy kryzys przywiązaniowy (to naukowa nazwa tego zjawiska) pojawia się w drugiej połowie pierwszego roku życia. Pierwszy – bo nie jedyny.

Anna Bieluń: Mnie pofarciło się o tyle, że nie musiałam szybko wracać do pracy, nie miałam innych dzieci pod opieką, presji na wyparzanie butelek co godzinę i gotowanie obiadu z trzech dań dla męża. Mogłam opiekować się Świerszczem i być blisko, kiedy spał, a po zakończonej pracy przy biurku po prostu kłaść się z nim i smyrać nosem po włoskach, nawet przez sen. Wiedziałam, że panika minie i gorąco wierzyłam, że mały wiking pójdzie dzielnie w świat na własnych nóżkach.

Agnieszka Stein: Kiedy rodzice odnoszą się do potrzeb dziecka z cierpliwością i zrozumieniem, także do potrzeby bliskości i zależności, wtedy kryzys jest dużo mniejszy i szybciej mija. Nie spodziewałabym się jednak, że dziecko kiedykolwiek wróci do stanu, kiedy wszystko mu jedno, gdzie jest mama czy tata lub kto się nim zajmuje, bo to by świadczyło o braku więzi.

Anna Bieluń: Sytuacja owszem – dosyć męcząca, ale nie na tyle, żeby załamywać ręce. Więc w czym problem?

Ano w tym, że otoczenie (z małymi wyjątkami) kompletnie nie zaakceptowało stanu, w jakim znajdowało się moje dziecko. Samo to, że kategorycznie odmawiałam rozłąki, było wysoce podejrzane i jakieś takie niemodne, bo przecież matka musi chcieć być niezależna i wolna. A wystarczyły dosłownie dwie sytuacje, kiedy pozostawiony na moment Olecki dał koncert separacyjnej histerii (a potrafił chłopak, potrafił), żeby stał się groźbą i przestrogą dla wszystkich oczekujących potomstwa znajomych.

Agnieszka Stein: Można by tu długo pisać o tym, jak trudno się postronnym osobom powstrzymać od krytykowania i dawania zbawiennych rad. Nawet wtedy, kiedy nikt o rady nie prosi. I o tym, że rodzice mają prawo asertywnie powiedzieć, że to ich sprawa jak wychowują swoje dzieci.

Anna Bieluń: Zgodnie z porzekadłem, że zawsze winna jest matka, otrzymałam listę porad, począwszy od wyjaśnień, dlaczego moje dziecko płacze, aż po propozycje, jak się tego problemu pozbyć. Sprawa jawiła się jako bardzo niewygodna, krępująca niezależność oraz nieelegancka. A przyczyny były jasne: za dużo bliskości.

Agnieszka Stein: Dzieci, które mają dużo bliskości wcale nie przejawiają najsilniejszego lęku separacyjnego. Wręcz przeciwnie. Najmocniej uwiązane do opiekuna są te dzieci, których potrzeby były zaspokajane nieregularnie. Rodzice czasem reagowali na jego wołanie, a czasem nie. Dzieci z takim lękowym stylem przywiązania pilnują się rodziców, trzymają ich nogi nawet wtedy, kiedy nie ma takiej potrzeby.

Z drugiej strony są dzieci, które pozornie są bardzo samodzielne i niezależne, a tak naprawdę bardzo źle radzą sobie ze stresem i rozstaniem. Poziom hormonów stresu w ich organizmach jest bardzo wysoki. Nauczyły się jednak, że nie powinny sygnalizować swoich potrzeb, bo i tak nikt na to nie zareaguje. Takie dzieci nie wołają o pomoc nawet wtedy, kiedy widać, że sobie nie radzą i nie czują się bezpiecznie.

Anna Bieluń: Przecież to żadna tajemnica, że potwór był noszony od urodzenia, że śpi z nami i towarzyszy nam w sesjach zdjęciowych, w zakupach i spacerach. Że nie zostawiamy do wypłakania, nie uczymy na siłę, nie ustalamy rutyny dnia po swojemu. Że płaczącego nie zostawiamy z ciociami, żeby się nauczył. Nie było takiego pragnienia, ale też nie było potrzeby.

No i wyrósł (tu pojawiały się dwie opcje): na tyrana, który teraz nie pozwoli na żaden swobodny ruch, lub w innej wersji – na bidulka uzależnionego od mamy, który już na zawsze zawiśnie na jej utrudzonej piersi. Warto oczywiście wspomnieć, że do czasu pojawienia się lęków wszyscy byli zachwyceni naszym sposobem chowania dziedzica i efektami w postaci niebywale spokojnego, radosnego małego człowieka (ale jak widać dobre słowo też jeździ na pstrym koniu).

Radzący podzielili się również na grupy w kwestii rozwiązania problemu. Jedna frakcja orzekła bowiem, że nic już się nie da zrobić i co wyhodowaliśmy, to mamy, będziemy się po prostu męczyć. Opozycja radziła zaś podjąć natychmiastowe środki zaradcze w postaci szybkiej separacji i oduczania bycia za blisko: „to ja wam go zabiorę na parę godzin”, „trzeba kupić w końcu ten wózek”, „własne łóżeczko, własne łóżeczko”.

Agnieszka Stein: Nawet jeśli w życiu rodziny pojawia się konieczność takiej niespodziewanej separacji, dzieci z bezpieczną więzią radzą sobie lepiej i szybciej dochodzą do siebie.

Anna Bieluń: Pomysły na zarządzenie dystansu w środku epizodu lęku separacyjnego wydawały mi się katastrofalne. Próbowałam tłumaczyć, wyjaśniać. Niektórzy rozumieli, a niektórzy tylko kiwali głowami, patrząc z ciekawskim przerażeniem na matkę, która uzależniła dziecko.

Agnieszka Stein: Na szczęście wyniki badań są optymistyczne. Dzieci, które mają okazję wykształcić bezpieczną więź, są w starszym wieku bardziej niezależne i samodzielne. I jest to samodzielność prawdziwa, płynąca z ich wnętrza, a nie tylko ignorowanie swoich potrzeb. Ludzie, którzy mieli bezpieczną więź ze swoimi rodzicami, w dorosłym życiu łatwiej budują związki oparte na równowadze między dystansem, niezależnością i bliskością. Są też wrażliwszymi rodzicami.

Anna Bieluń: Ale strasznie przykro zrobiło mi się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam, że staliśmy się ostrzeżeniem przed tym, czym grozi rodzicielstwo bliskości. Że znajome radziły znajomym „tylko sobie tak nie zrób jak Anka”, „tylko dziecku krzywdy nie zrób i od razu na dystans, na dystans”. Nie chciałam, żeby dzieciaki miały przez nas pod górkę. Żeby te, co miały być noszone, nie były, a te, które nie są a jednak marudzą, były separowane jeszcze bardziej z lęku przed całkowitą utratą rodzicielskiej kontroli.

Nie chciałam też, żeby ktoś z litością lub trwogą patrzył na Lola, który na co dzień szalał jak wariat, zwiedzając świat z Afryką włącznie, i poza niechęcią pozostania bezmamowym, nie borykał się z większymi życiowymi problemami.

Agnieszka Stein: System bliskości i bezpieczeństwa jest połączony z systemem eksploracji, jakby leżały na dwóch szalach tej samej wagi. Im więcej bezpieczeństwa, tym silniejsza jest potrzeba eksploracji. Im mniej bezpieczeństwa i silniejsza jest potrzeba bliskości, tym eksploracji jest mniej. Działa to także u tych pozornie samodzielnych dzieci, które wprawdzie zostają bez rodziców, ale nie są równocześnie zainteresowane poznawaniem otoczenia.

Anna Bieluń: Oczywiście zastanawiałam się często, co mogłam lub mogłabym zrobić, żeby mu było w tym wszystkim lżej. Najłatwiejszą opcją byłoby życie w licznej, tętniącej życiem rodzinie, w której dzieckiem opiekuje się poza matką jeszcze kilka innych osób. Ale tak się w naszym życiu ułożyło, że do rodziny daleko, i Olaf znał tylko objęcia moje i taty. Nie ma łatwo.

Agnieszka Stein: Nawet w takiej licznej rodzinie dziecko przeżywa kryzysy przywiązaniowe i spotykają się one ze zrozumieniem. Wprawdzie rzeczywiście następuje wtedy przywiązanie do większej ilości opiekunów, którzy mogą udzielać pomocy dziecku, ale i tak matka jest opiekunem pierwszorzędowym (albo inna wyróżniona osoba). I nawet wtedy nie oznacza to, że dziecko pozwoli się sobą zajmować obcej, nieznanej mu osobie.

Anna Bieluń: Więc nasłuchawszy się swoje, włącznie z teorią spiskową, że historię z lękami zrobiłam młodemu celowo, chcąc swoją niezastąpioną pozycją rodzicielską podsycać poczucie własnej wartości (tfu!) i że ekologia uderzyła nam wszystkim do głowy, zmarkotniałam trochę i postanowiłam po prostu czekać. Czekać, bo gorąco wierzyłam, że zwykłą, nie nasyconą lękiem czy zależnością bliskością nie wyrządzam swojemu synowi żadnej krzywdy.

No i nie ma! Jak przyszło, tak odeszło w ciągu kilku dni. Może małe lęki jeszcze do nas wrócą, a może na zawsze się z nimi pożegnaliśmy. Świerszcz znów śpi spokojnie, nie wierci się i nie wybudza. Spuszczony na sekundę z oka podczas rodzinnej imprezy, wrócił na rękach kelnera, którego wynalazł sobie w kuchni i zażądał „na ręce”. Mama interesuje go, owszem, ale przy drobnych przekupstwach (porywająca zabawa, pierniczki czy zagadywanie) gotów jest zostać na jakiś czas z ciociami, babcią a nawet dziadkiem. A tuż przed walentynkami pozwolił (szał!) starym zabalować trzy dni za granicą, zachowując się przy tym (jak donosi babcia) nader przyzwoicie.

Agnieszka Stein: Czasem rodzice ulegają presji otoczenia i zaczynają przyzwyczajać dziecko do rozstań. Czasem jest im to po prostu potrzebne. Ale nawet wtedy w tym, że kryzys mija dużą rolę gra zwiększająca się dojrzałość dziecka.

Anna Bieluń: Oczywiście przyłazi, żeby go ponosić, ale kiedy go tylko podnieść, upierdliwie żąda na ziemię i już pędzi w sobie tylko znanym kierunku. Śpi w coosleaperze i tylko nad ranem turla się w naszym kierunku w celu udzielenia nam kilku śliniastych buziaczków. Wkurza się jak mu coś zabrać i jak coś mu nie wychodzi, cieszy podczas zabawy i cmoka kiedy broi. Jest najzwyklejszym dzieckiem świata, no, może tylko trochę spokojniejszym i mniej nieśmiałym, niż to się zazwyczaj zdarza (a przynajmniej tak o nim mówią). Jak dobrze żeśmy, się nie dali presji dekompresji!

Agnieszka Stein: Różne rodziny stosują różne rozwiązania. Nie chcę tu pisać, że całkowite nierozstawanie się z dzieckiem jest jedynym możliwym. Zawsze jednak warto uszanować potrzeby dziecka i dać mu się najpierw oswoić i zaprzyjaźnić z osobą, pod której opieką ma zostać.

Kiedy kryzys mija, warto cieszyć się tym i ładować akumulatory na kolejne etapy, które mogą być wyzwaniem. Także na drugi kryzys, który pojawia się między drugim i trzecim rokiem życia.

0
Dodaj komentarz

http://mamainspiruje.pl/w-co-sie-bawic-z-polrocznym-dzieckiem/

1
komentarzy
avatar
Wspólne ćwiczenia (typu mama gubi brzuszek, a maluch ma ubaw) ) Dzięki! Bardzo inspirujący link.
Dodaj komentarz

//błąd - wpisy dodają mi się 2 razy//

0
Dodaj komentarz

Wrrr... ach ta game'rska myszka, tknęłam jakiś przycisk i skasował się długi wpis :{


To w skrócie:
Wszystko na opak.
POZYTYWY:
Arczi nie lubił spacerów - teraz lubi i długi czas nawet nie piśnie, wszystko sobie ogląda, nawet w marketach w miarę mogę się zatrzymać.
Potrząsanie zabawkami przestaje bawić. Zaczyna manipulować przedmiotami: upuszczanie, wkładanie sobie smoczka, 1 próba poturlania walcowatej zabawki tak jak mama to robi, 1 próba przyłożenia klocka do otworu tak jak tata to robi.
Próbuje unieść pupę do raczków - niestety, bez większego efektu.
Odzyskałam energię do życia wraz z nadejściem pięknej, wiosennej pogody.
Noce nieco lepiej przesypia, ale też śpię z nim i nie walczę z tym, może to przyczyna.
Jednak chce mi się karmić piersią, nawet w dzień. Zrezygnowałam z jej odstawiania... zwłaszcza w tym trudnym dla Artura czasie, kiedy potrzebuje bliskości, bo...

NEGATYWY:
...chyba idzie lęk separacyjny. Od poniedziałku nic nie mogę w domu zrobić, nie mogę dziecka zostawić na chwilę, ciągle tylko piszczy i marudka. Tylko dziś wypoczęłam, bo tata go przejął i cały dzień był z Arturkiem.
Nawet małe nieudane próby sięgania po zabawkę, która jest za daleko, utrata zabawki, która spadła poza zasięg rąk, kończą się piskiem i dramatem. Ciągle tylko słyszę 'mam...mam'. Kiedyś po prostu wziął inną zabawkę, teraz uprze się na te jedną - wiem, to tez przejaw rozwoju.



No i udaje, że kaszle, ale to zabawne Kiedyś kaszlałam przy nim, udawałam, bo się z tego śmiał i teraz mam za swoje ;D

Ogólnie jednak dominuje to piszczenie całymi dniami, jeśli tylko ktoś nie jest obok i nie wymyśla mu fajnych zabaw. Od wielu mam słyszałam pewne zdanie, teraz ja je powiem: 'Ktoś mi dziecko podmienił. Gdzie mój grzeczny synek, który lubił bawić się sam??'
Wcześniej bawił się na macie, a jak podchodziłam i zaczepiałam, to się do mnie śmiał. Teraz tylko na chwilę pobawi się sam, a jak podejdę, to nie ma radości tylko przeważnie pisk bezradności.
Za to kocha wspólne podskakiwanie, samoloty, bańki mydlane, wiatraczek i spacery, także jakoś walczymy, wspierając go w tym trudnym czasie Byle do wtorku, bo wtedy wróci ładna pogoda podobno.


EDIT. Aaaa... nareszcie! Wychodzę przed chwilą z kąpieli, słyszę, że Arczi się przebudził (leży w naszym łóżku), lecę do pokoju, a ten z głową wrytą w poduszkę na brzuszku, a pupa uniesiona i nóżki podgięte do pozycji raczkowania....aaaa... tak długo na to czekałam
Tylko jak zacznie raczkować, to już wraca do swojego łóżeczka, żeby mi nie zraczkował z łóżka i się nie uderzył :o

2
komentarzy
avatar
Rosną nasze chłopaki, tylko patrzeć na napiszesz, że raczkuje.
avatar
Te raczkowanie szybko postępuje i nam niestety Maks z łóżka spadł... na razie MAks raczkuje trochę po swojemu idzie do przodu ale ręce nie ruszają się na przemian tylko tak na brzuch i znów do góry co do kaszlu, Maks też tak robi przez moją teściową! Bo ona go zachęca i się cieszy! A my już opiernicz od lekarza dostaliśmy za to...
Dodaj komentarz

Dziecko ogarnięte zabieram go wszędzie ze sobą, do kuchni we wózku. Robiąc naleśniki, puszczałam mu bańki mydlane. Tylko do toalety wychodzę sama i wtedy piszczy i czasami woła 'mam', ale to kilka chwil, resztę dnia nie ma już piszczenia. Niemal wszystko w domu porobione, pierwszy raz od tygodnia.
Tak to jest, jak dziecko zmienia swoje zachowanie, to rodzic wybity z rytmu jakiś czas - przynajmniej u mnie

Czasami próbuje unieść pupę i idzie mu coraz lepiej, szczególnie w łóżku. Jak pupa się unosi, to głowa przyciśnięta jest do podłoża. Raz uniósł na raz pupę i ręce, ale wtedy odjechał do tyłu. To ciągle bardzo rzadko się zdarza, chociaż malutki postęp widzę

Wczoraj na 60-tych urodzinach babci do wszystkich się uśmiechał i do wszystkich na ręce szedł, nie bał się jak wcześniej, to nowość

1
komentarzy
avatar
Ach te nasze pociechy, ale trzeba się cieszyć, bo im starsi chłopcy tym mama będzie mniej potrzebna!
Dodaj komentarz
avatar
{text}