avatar

tytuł: Ucząc się siebie... i jej!

autor: rybuuu

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

i nie zwariować.

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Podekscytowanie, ogromna radość i miłość miesza się ze strachem.

28 października skończyłam 27 lat. Rok temu o tej porze zamiast tortu jadłam kaszę gryczaną z indykiem. Brrr. Teraz jestem już w innym miejscu.

I spieszę Wam zameldować, że chyba wreszcie się totalnie... wyleczyłam. Z matczynych kompleksów.

Wiele rzeczy w moim macierzyństwie nie wyszło, jak chciałam. Czułam bardzo długo pomieszanie poczucia winy, żalu do losu, żalu do ludzi, którzy w tym czasie byli obok i nie zawsze radzili dobrze, lub nie radzili wcale. Tylko wiecie, co mi pomogło? Bardzo możliwe, że na jedną mieszankę pomogła druga mieszanka - czasu, wygasających szalonych hormonów, inne etapy rozwoju małej, moje otrzaskanie się z rzeczywistością, może nawet i psychoterapia... ale pełne katharsis przeżyłam parę dni temu.

Wisienką na torcie okazała się durnota innych matek.

Nie chodzę już od paru tygodni z małą na spotkania chustowe. Trochę gdzieś tam pokrzyżowały nam plany zęby, szczepienie i generalnie sezon infekcyjny. Miałam do siebie żal, że mała nie ma kontaktu z dzieciarnią, ale z drugiej strony... Czułam ulgę. I tak sobie myślałam... Ja naprawdę aż tak źle znoszę styczność z tymi kobietami? No bo to fakt, znosiłam. Dysponowałam wszelkim arsenałem racjonalizmów w stylu 'Nie możesz się czuć gorsza', ale czułam się tak. Czułam się z nimi źle, bo nie karmię, bo podawałam słoiki, bo nie nosiłam w chuście upojona zapachem główki niemowlęcia, a z cholernego przymusu i niechęci do słuchania stęku, a one wszystkie takie zorganizowane, uhahane, jakby w ogóle niestyrane. Parę dni temu runął też ostatni mój bastion trzymania 'zasad' i puściłam dziecku świnkę Peppę. Oj, jak ja to przeżyłam.

Po czym nagle, na grupie na fejsie tychże idealnych kobiet, dopadło mnie zdjęcie. Córka jednej z nich, na oko koło cztery lata. Siedzi NAGO na kibelku tuląc papier toaletowy. Mama postanowiła się pochwalić tą 'słodką' sceną i sobie z koleżankami pożartować. Śmiechu nie było końca.

Moje zniesmaczenie ledwo zdążyło się wygasić, i po jakiś dwóch dniach, nagle, druga z nich, tym razem osoba, którą mam w znajomych, organizatorka chustokaw, chwaląca się wszem i wobec, że karmi chyba już dłużej niż trzy lata (platynowe cyce i te sprawy), dodaje na swój profil zdjęcie, uwaga... Syna, wczepionego w jej nogi paznokciami, z dopiskiem, że właśnie SRA. I do tego milion hasztagów w stylu #ajaktwojedzieckosra.

No słuchajcie, padłam.

Komu ja się chcę przypodobać, komu dorównać? Co z tego, że głupia cipo, karmisz piersią i lajkujesz każdy profil związany z rodzicielstwem bliskości, skoro nie masz za grosz szacunku do tego małego człowieka i wstawiasz jego nagie zdjęcia do internetu, albo nabijasz się z niego razem ze znajomi, że robi w gacie?! Może odwróćmy sytuację? Może niech Twoje dziecko wstawi zdjęcie na fejsunia, jak dusisz dwójkę na muszli, i niech napisze zabawny elaborat o tym, jak się śmiesznie krzywisz, kiedy masz zatwardzenie. Fajnie?

Ja pieprzę. Naprawdę się wyleczyłam.

Czuję się naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ spoko mamą.

3
komentarzy
avatar
Wszystkiego naj dobrze powiedziane, nie ma ideałów, a wielu ludzi żyje na pokaz... tylko, ze ten pokaz nie zawsze im wychodzi.
avatar
Super wpis! Fajnie, że piszesz o szacunku w stosunku do małych dzieci, bo to nie jest zbyt popularne pojęcie - jak zresztą sama widzisz. Widzę to w szkole zarówno ze strony nauczycieli jak i rodziców, większość problemów bierze się właśnie z braku poszanowania godności już od dziecka...
avatar
Nigdy w to nie wątpiłam i zawsze byłam pewna że jesteś spoko mamą, tylko ty sama musiałaś do tego dojść żeby to stwierdzić. Pozdrawiam
Dodaj komentarz

Jak tan czas zapitala...!

I nawet nie wiecie, jak mi to odpowiada. Marzy mi się moja trzydziestka, urządzony dom, i to małe stworzenie, które już mówi!

No... póki co nie mówi, wiadomo, zresztą co tu wymagać od Misi, skoro ma rok i trzy miesiące, aaale! Nie zmienia to faktu, że się komunikuje. Chyba Wam się nie pochwaliłam, jak to pewnej nocy (bo dniem bym tego nie nazwała), o piątej rano wyrwało nas ze snu gromkie 'MNIAM MNIAM MNIAM MNIAM!'. Tak, Misia chciała butlę nutramigenu. Co do jedzenia, to z sukcesem wprowadziliśmy gluten. Zostało tylko mleko... ale to po świętach.

A w ogóle to się powinnam kontrolować, bo zawsze jak się schylam, to robię takie stetryczałe 'Ojojoj, ych'... I co teraz? Misia co się schyla po piłkę robi 'Ojej, łuch, ach!'. 

Rozkręciła się z chodzeniem. Dużo łazi, ciągnie mnie za paluch. Coraz mniej ją podnoszę, no bronię swojego kręgosłupa jak niepodległości. Mówię jej na przykład, będąc w kuchni: 'Kurczę, Misia, chcesz amciu? Chodź, zjemy na macie'. No i co? Misia bierze moją łapę i rusza! W ogóle tak dużo kuma, że mnie to przeraża. Ostatnio bawiła się szczeniaczkiem uczniaczkiem, który ma kontuzjowane ucho i no i ono se wzięło i se nie działa, więc ja jej tłumaczę, że Misiu, słuchaj, tam kabelki nie stykają. A ona paluchem w sufit... gdzie zwisają kabelki, co prawda od niepodłączonych lamp, no ale kabelki.

Ma epizod wstydziocha, jak się pojawi ktoś nowy, to wsadza głowę w moje bufory, ale niech no tylko poczuje się komfortowo... to jazda! Idzie taka popisówa, że hej. Lata, gada, tańczy, pcha swój pchacz i non stop bada, czy wszyscy patrzo!

Usypianie Misi ostatnio wygląda nieco inaczej. Dotychczas obserwowaliśmy, jak wali fikołki w łóżku do wyczerpania baterii, tym razem stwierdziliśmy z mężem, że dość, i mało tego - okazało się, że wpadliśmy na to równolegle, bez konsultacji, a każde ma swoje dni usypiania. No więc Miśkę w tym szale walki ze snem trzeba... przytulić do klaty. No i najpierw deczko płaknie, ale tak tyci, a potem robi minę w rodzaju 'Tak, wiem, jestem zmęczona, dam już spokój', iii... zasypia snem spokojnego. No niebywałe!

Moja terapeutka sugeruje mi, aby małą zabrać do terapeuty SI. Nie wiem. Czy to, że nie ustępuje mi ani na krok to hardkor? Czy to, że dalej wpada w szloch widząc, jak ktoś idzie do kibelka, to hardkor? Czy to, że nie mogę przy niej nigdzie zadzwonić to hardkor? Czy to, ze dalej jem z pudełek bo w pojedynkę nie umiem zrobić z nią obiadu to hardkor? Czy to, że praktycznie zawsze budzi się z płaczem, to hardkor? Nie wiem, kurna. Nie wiem. Na myśl o kolejnej ścieżce specjalistów mi niedobrze.

Jedno jest cudowne. Mała dużo mnie przytula. I daje buziaków. W nocy, koło trzeciej, kiedy wylądowała między nami w łóżku, usiadła sobie i dam sobie rękę uciąć, że mnie wtedy pocałowała. Tak, ot. Matkę swoją wariatkę. W środku nocy.

3
komentarzy
avatar
Nie, to nie jest hardcore, te jej zachowania są normalne... i będzie jeszcze gorzej w pewnych okresach jej rozwoju, np. w wieku 2,5 lat dziecko potrafi histerycznie przekrzyczeć większość dnia z byle powodu. Nadpobudliwość u dzieci w tym wieku jest normalna. Niepanowanie nad swoimi emocjami jest normalne. Ogromne przywiązanie do mamy jest normalne. Itepe, itede. Spokojnie, nie daj sobie wmówić : ) A te przytulaski i buziaki, słodkie... widzisz, jak zaczyna Ci dziękować za miłość i poświęcenie : )
avatar
hehe. wiesz apropo SI... tez mi sie wydawalo ze pewne zachowania mojej Jagi sa normalne bo przeciez sie rozwija nie panuje nad swoimi emocjami itd. i....po 6 latach ( taka stara juz jest) zdecydowalam sie pojsc na diagnoze pod tym katem. i wyszedl problem. na kazdej mozliwej plaszczyznie sensorycznej. duuzo by pisac... teraz zaluje ze tak pozno. bo po prostu zyloby jej sie lepiej gdyby pomoc przyszla wczesniej. nie mialaby takich jazd emocjonalnych... jprzyklad - do 2roku zycia nie moglam z nia chodzic do sklepu. bo ludzie ktorzy stali w kolejce, przed za ja przerazali. .. a jak ktos ja zaczepił ze taki słodki bobas... o losie. dramat. ale ogolnie w zyciu bys nie powiedziala ze dziewczyna ma jakis problem. Si bierze sie z roznych rzeczy m.in.przez ciez ki porod. mogla byc mikro podduszona. Ty mialas hardcore. czytajac o jej nieodkladalnosci.. od razu pomyslalam o SI. naprawde.. poszlabym na twoim miejscu dla spokoju bo mozna latwo wyprowadzic i pomoc Misce. przepraszam za interpunkcje ale z tel pisze na mikro literkach!!!! wiec jako mama sensorycznego dziecka. corki mojej wspanialej, doradzam jednak przebadac. zawsze mozesz ich obrzygac po wizycie ale spokoj w duszy bedzie ze zrobilas wszystko zeby jej sie lepiej zylo. i Tobie. haha. pozdr Eliza
avatar
Mi też się wydaje że twoja Misia się całkiem normalnie jak na swój wiek zachowuje , a mówię to dlatego że moja Milunia zachowuje się podobnie a różnica wieku między nimi jest niewielka. Takie temperamenty i już w końcu poznają świat i chwytają go całymi garściami a przywiązanie do rodziców jest chyba naturalnym odruchem zwłaszcza że ty całe dnie spędzasz z Misią. Mi się trochę to pozmieniało odkąd wróciłam do pracy i mała zostaje z babcią.
Dodaj komentarz

Jaka ona jest mądra!
W książeczce jest zdjęcie poduszki... Mamo, ale tu też jest poduszka! O! - pokazuje na łóżko.
W książeczce jest piłka... Mamo, ale ja też mam piłkę, o! - pokazuje na piłkę na macie.
Kicia Kocia wącha kwiatek, ale cóż to... mamo! Patrz! - pokazuje na kwiatek na parapecie.
Kicia Kocia i Nunuś myją zęby, a ja mam zęby tu, ooo! - pokazuje na swoje zęby.

No nie wyrabiam!
I wszędzie ten paluch, i tylko 'To, to to!'. 

Mój mały bystrzaczek!

0
Dodaj komentarz

Po pięciu miesiącach zakończyłam psychoterapię. A właściwie brutalnie ją urwałam.

Cóż… początek zapowiadał się nieźle. Zresztą Wam pisałam. Miałam wrażenie, że to kliknie, że będzie dobrze. No ale… nie kliknęło. Nie wiem, czy kiedykolwiek by się udało.

Przyszedł taki moment podczas tych wizyt, w którym zorientowałam się, że chodzenie na nie to permanentne sypanie sobie soli do oczu. W pewnym momencie bałam się już tam zaglądać. Ale różnie to sobie tłumaczyłam. Że to takie intensywne dłubanie na otwartych ranach, musi boleć, żeby było dobrze. Że może boleśnie konfrontuję się z prawdą o sobie. Na poniedziałkowej wizycie przekonałam się jednak, że to totalny bulszit.

Warto może jeszcze wcześniej zaznaczyć, że od jakiegoś czasu mam problem zostać z małą sama w domu. Po przekroczeniu progu doby po prostu dostaję kręćka. A że moje zasoby wtedy już nie istnieją, a mała to dalej mała z ekstremalnym lękiem separacyjnym, to zdarzyło mi się krzyknąć. Raz nawet w odwecie puknąć ją w czoło. Lekko. No tak piszę, że lekko, ale wiem, że to nie ma znaczenia. Nigdy się z tym dobrze nie czułam, w zasadzie czułam się źle już jak pomyślałam, że to zrobię. Nie uznaję używania siły generalnie. 

Problem z terapią zaczął się w momencie, w którym pani psycholog zasiała we mnie ziarenko… Ziarenko pt. 'A czy pani czasem nie uważa, że ona jest taka rozemocjonowana, bo pani jest rozemocjonowana?'. Hm. Ależ oczywiście, że zdaję sobie sprawę, że emocje się udzielają. Oczywiście. Tylko wiecie… Każdy z nas ma jakiś tam stres, co nie? O inne dzieci. O psa. Kota. Pracę. Związek. Wymieniać można w nieskończoność. Ale czy to od razu determinuje charakter dziecka? Ja naprawdę staram się nie afiszować ze swoimi migotami. Jak każda mama wstaję rano, przyklejam uśmiech do twarzy, czytam 30 razy tą samą książeczkę, choć nie mam na to ochoty, ale wszystko z łagodnością w głosie i w ruchach. Więcej nie jestem w stanie z siebie wykrzesać. Nie jestem w stanie wyłączyć w sobie smutku. Gdyby taka opcja istniała i gdyby faktycznie wewnętrzny radar Misi miałby przestać od tego świrować, zrobiłabym to od razu. No ale nie mogę. Toczę swoją kulkę gówna jak każdy żuczek-gnojaczek na tej planecie. Mam w sobie złe emocje i dobre też. Nie mam zamiaru świrować, że muszę się czuć idealnie każdego dnia.

Próbowałam Panią psycholog do mojego punktu widzenia przekonać. Że… ok, ja rozumiem, że gęsta atmosfera w domu udziela się dzieciom. Ale nie uważam, żeby w przypadku Misi była ona determinująca. Ona… po prostu jest taka, no. Ja nie chcę jej 'naprawiać', tylko po prostu, jak każdy człowiek, który regularnie od ponad roku bierze udział w jej permanentnych histeriach, czuję się tym zwyczajnie zmęczona i czasem pękam. Może nawet za częściej niż czasem. 

Ona jednak nie odpuszczała w swoim poglądzie. Chociaż… pal licho. Racja jak dupa - każdy ma swoją, co nie? Problem tylko w tym, że za tym poszła kolejna 'diagnoza', a mianowicie… 'Pani jest zacietrzewiona na swoim punkcie widzenia, i dopóki nie otworzy się pani na mój, to pani nic nie pomoże'.

Zaraz, zaraz… To ja nie mogę po prostu się z czymś nie zgadzać?

Zgodziłam się, kiedy stwierdziła, że czuję się złą matką. Tak, czuję się, bardzo często.
Zgodziłam się, kiedy stwierdziła, że jestem uparta. No jestem, bywam. To prawda.
Zgodziłam się, kiedy stwierdziła, że jestem trochę przeintelektualizowana, za dużo czytam i za dużo radykalizuję. Nosz kuźwa… no jestem. ZGADZAM SIĘ.
Kurwa, zgodziłam się nawet, gdy zadała mi pytanie: 'A czy pani może być dla innych trochę odstraszająca?'.

Ale w momencie, gdy nie zgodziłam się na jej pogląd odnośnie Misi, to dowiedziałam się, że 'zamykam się, nie mam refleksji, mam się otworzyć'. Nigdy nie dowiedziałam się, co to znaczy się otworzyć, co to znaczy mieć refleksję - czy wystarczy, że przytaknę refleksji pani psycholog i wtedy już będę 'otwarta'? Pytałam o to wprost. Nigdy się nie dowiedziałam.

W ten poniedziałek zaczął się znowu totalny bulszit w temacie mojego macierzyństwa. Mało tego, pani psycholog wyciągnęła ciężkie działa i stwierdziła, że się na dziecku regularnie wyżywam a w moim domu wisi patola jak skurczybyk. Nie mogłam się z tym zgodzić, więc znów zaczął się monolog o braku otwartości. Powiedziałam kolejny raz z rzędu chyba, że ja nie uważam, by Misia była tak żywotna i wymagająca uwagi, bo JA. Pani psycholog pyta więc, co uważam, że to powoduje. No i powiedziałam… że zabrzmi to może jak przechwałki, ale serio uważam, że Misia jest emocjonalnie i poznawczo bardzo do przodu, dużo rozumie. Tylko brak narzędzi do komunikacji albo ograniczenia ciała sukcesywnie wpędzają ją we frustrację. Oooo, ale to panią psycholog uruchomiło.

Usłyszałam wiązankę. Że jestem zamknięta. Że wystarczy, ze usłyszę, że coś ze mną nie tak, to od razu się jadowię. Że to właśnie dlatego nie mam dobrej relacji z moją matką (myślicie, że dlatego? hmm?). Z ojcem. Z siostrami. Z mężem nawet! I że nigdy mieć nie będę, dopóki się nie otworzę.

Pytam się, do cholery, co to znaczy się otworzyć, jak mam to zrobić?

Na co słyszę odpowiedź… 'To już pani praca, ja tu pani nie pomogę. Kończymy na dziś'.

No i kurwa pękłam… Wiecie, jestem w stanie pomieścić najróżniejsze epitety na swój temat, a w ogóle to nie spodziewałam się, że na tej terapii ktoś mnie naprawi w trzy spotkania, ale liczyłam na realną pomoc. Pomoc! Wskazówki! A nie na stwierdzenia w stylu: 'Stawiam diagnozę - jest pani pierdolnięta, proszę samemu znaleźć sposób na wyjście z sytuacji, nie pozdrawiam'. Takie coś mogę powiedzieć sobie sama w czterech ścianach i nie potrzebuję w ramach tego regularnie utrudniać sobie życia wyjściami w godzinach pracy męża, kiedy nie mam z kim zostawić dziecka.

Dwie godziny po wyjściu z gabinetu anulowałam wszystkie wizyty.

I wiecie co… Od lat pielęgnowałam w sobie sformułowanie, że coś ze mną nie tak. Że odstaję i nie pasuję, najlepiej to żeby mnie zutylizować. Teraz po raz pierwszy w tak mocnej formie usłyszałam to ust drugiej osoby. I zdałam sobie sprawę, jak strasznie to głupie. I że jakiś pierwiastek w środku mnie się z tym nie utożsamia. Ja naprawdę nie potrzebuję, żeby sobie dokopywać. Chcę dać głos tej Marysi, która wierzy, da radę. 

I wiecie co… Michał w delegacji, a u nas sytuacja utrudniona na maksa - ja chora i Misia też. Normalnie wyrywałabym włosy z głowy. A teraz mija już drugi dzień… Mamy się dobrze. Nawet chata względnie wygląda.

1
komentarzy
avatar
Może spróbuj poszukać innego psychoterapeuty ale tym razem mężczyzny? Myśle ze on może mieć inny punkt widzenia I może to bedzie pomocne.
Dodaj komentarz

Jest tylko jeden sposób, by coś napisać w tym szaleństwie. Pisać na raty.

To w sumie jara mnie najbardziej, więc szybciutko - apdejt Miśkosłownika na rok i pięć miesięcy:

Kot - Miijaaa
Pies - Ha (takie wysapnięte XD)
Kaczka - Kaka
Świnia - AAAGHR!
Lew - Tak jak świnia, ale agresywniej XD
Owieczka - Baba, bebe
Koń - Ija
Kura - Koko
Żaba - Kum
Krowa - Mmmm
Sowa - Uuuu
Świnka Peppa - Pepa XD
Samochód - Brrm brrm
Pępek - Pepe (ma jakąś obsesję w tym temacie)
Jedzenie, smoczek, picie, wszystko co dotyczy memlania paszczą - Mniam mniam
Mama - Mama
Tata - Tata
Upadek - Baaam
Nagły przypływ emocji - ŁOOOJ
Wszystko, czego chce w trybie JUŻ - TO TO TO TO TO TO!

… czy czegoś zapomniałam?

Lata jak przecinak, prawie że biega. Taka z niej jajcara, że aż nie mogę czasem.
Jak tańczy, to wali obroty wokół własnej osi.
Umie pokazać, gdzie ma głowę, oko, nos, usta, uszy, brzuszek, ręce, nogi. W ogóle wie wszystko, cholera no. Jeszcze się ani razu nie walnęła, gdy ją o coś zapytam: gdzie jest mikrofala, stół, okno, młynek do pieprzu… Może powinnam ją zapytać, gdzie jest moja piąta klepka?

Mamy popisowy dialog:
- Kto zrobił kupę?*
- JA!
- A kto przewinie?
- MAMA!

(* wiem co pisałam na temat żartów o kupie, ale obiecuję Wam, że iluś set znajomym na fejsie się tym nie chwaliłam).

Trochę jej się temperament przypiłował. Tzn. oczyyywiście, że robi jazdy, ale zaczęła się nagle bać - ludzi i nowych miejsc. Ostatnio uciekała przed własnym cieniem, dopóki jej nie pokazałam, o co chodzi.

Ma też swoje pierwsze buty, za które zapłaciliśmy jak za zboże, ale zaliczyliśmy już kilka wyjść na nóżkach! Oczywiście teatralne leżenie na glebie za nami… Szkoda, że zimą.

I na razie tyle.

1
komentarzy
avatar
cudo cudo cudo jesteście świetne dziewczynki )) wszystkiego dobrego
Dodaj komentarz

… nie napisałam jeszcze!

Banan - Ba
Długopis /Pisanie - Piii


Byliśmy z młodą u terapeutki SI. I cóż mogę rzec… Młoda zrobiła rozpierduchę w parę minut, darła się prawie całe spotkanie, bo tak bardzo domagała się atencji. Generalnie Pani nie stwierdziła nic bardzo alarmującego. Skasowała nas, wysłała nam na maila zalecenia, które nie są jakieś specjalnie odkrywcze. Masaże, pobudzanie przedsionka hardkorowym bujaniem, odwrażliwianie słuchu poprzez niecyrtolenie się i niechodzenie na palcach. Dobitnie też dała nam znać, żeśmy ją rozpuścili. Że mamy się nie dawać, być bardziej stanowczy. Że nas sobie wychowała. W sumie to jedyna fajna rzecz, jaka się wydarzyła na tym spotkaniu, to że dała nam znać, iż jej pierwsze dziecko też było hardkorowe i nie dawało jej jeść, spać i w ogóle żyć przez półtora roku, poczułam więc nutkę porozumienia, ale tak poza tym…

Wiecie co… Nie wiem, doszłam do wniosku, że być rodzicem pierwszy raz w tym świecie, jaki nas otacza, jest turbo przesrane. Wkurza mnie to już siedzenie jak na bombie i wypatrywanie nienormalności. Czy autyzm, czy inne zaburzenia, czy problemy do rehabilitacji, czy do logopedy, czy tam, czy sram. I ten oddech na karku, że jak nie zareagujesz TERAZ, to lipa total. Gdzieś wyczytałam ciekawy komentarz na anglojęzycznym jutubie i w sumie nawet nie będę próbowała się bawić w tłumaczenie, po prostu go wkleję:

'I don't think that every child that is diagnosed *on the spectrum* is really autistic. Now before anyone gets upset at me, yes I realize there are people with autism. My friend and his wife have a son who is autistic. But I really think we have come to a point in society where we are so obsessed with criticizing, scrutinizing,  evaluating, and analyzing each other we have created an end of the spectrum that really shouldn't be there. I hope your following. People are different, the idea of normalcy is just that, an idea. It's not actually real. Normal does not actually exist. It's fictitious. Made up. We're so caught up in trying to be normal and trying to fit into this standard we have created for ourselves and if anyone doesn't fit inside the boundaries of this fictitious, imaginary normalcy, then they are on a spectrum. Looking back on my childhood and cross referencing it to the autism spectrum, I probably would have been diagnosed autistic by today's standards. Yet here I am, married, business owner, physical strength fanatic, outdoorsman, skilled craftsman. Folks, we're looking for problems where they don't exist as an excuse as to why someone doesn't fit into our idea of normal. It's ridiculous, it's disgusting, and it's one of the reasons why I avoid talking to people as much as I can. Because the "normal" people, make me sick.  Cookie cutter is boring. There is no definition of normal. Stop looking so hard for something that isn't there. It's obvious when someone is autistic. Just because a child avoids eye contact and doesn't like talking and secludes themselves from others doesn't mean there's something wrong with them, in fact I would think they are secluding themselves because there's something wrong with everyone else. Maybe they see the ridiculousness in trying to fit in with the others and it disgusts them as much as it does me. '

Doszłam chyba do tego samego momentu. Że normalność nie istnieje. 

Macierzyństwo smakuje teraz trochę inaczej. Refleksje, które chyba powinny były przyjść w trakcie terapii, wyszły po. Nawet miałam myśl, czy nie wrócić do tej kobiety, ale nie… Chyba nie było i nie będzie chemii między nami, to by się nie udało. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo podkręcała we mnie poczucie beznadziei. Do tego stopnia, że nie byłam w stanie zająć się własnym życiem. Wstać rano? Przez ostatnie miesiące to był jakiś horror. Dopiero teraz mam dla siebie więcej wyrozumiałości. Ja naprawdę nie miałam zasobów, by unieść ciężar rzeczywistości. Czy teraz mam? Nie wiem. Gdzieś ostatnio dobre porównanie przeczytałam, które mogę do siebie spokojnie odnieść - ja i macierzyństwo? Jakby ktoś posadził szympansa za kołem samochodu. Bycie mamą Misi jest trudne. Bardzo. Ale jakoś ciągniemy ten wózek. Ciągniemy go dużo lepiej niż parę tygodni temu. 

Z rzeczy, które zawdzięczam terapii, to na przykład umiejętne stawianie sobie pytania DLACZEGO? Kiedyś, gdy ktoś zapytał mnie, dlaczego mam napady obżarstwa, mówiłam, że wyniosłam to z domu, że tak podpatrzyłam gdzieś, że mam słabą wolę. Okazuje się, że to nie jest odpowiedź. Odpowiedzią nie jest, dlaczego wybrałam sobie taki sposób rozładowania emocji, ale dlaczego ja je w ogóle muszę rozładowywać. Co się takiego stało, że lecę do lodówki i z niej wyżeram? Kto mnie zdenerwował? Dlaczego? Jaki deficyt we mnie zarezonował? To jest dla mnie totalnie nowa perspektywa. Kolejną rzeczą, jest połączenie  faktów, czym jest moja impulsywność. Zrozumiałam, że ona zawsze bierze się z dwóch czynników - nagromadzonego stresu i zapalnika. Oddzielnie nigdy nie skutkują wybuchem. Jeżeli moje potrzeby są zaspokojone i młoda np. elegancko rozleje coś na podłogę, to jest bardzo nikła szansa, że zacznę rzucać okrzykami. Najprawdopodobniej po prostu wezmę ścierę i wytrę bałagan. Więc teraz, jeżeli przyjdzie jakaś iskra, a ja nagle zaczynam świrować, to nie łajam się, że to robię, tylko pytam siebie - kurczę, stara, co takiego się teraz dzieje w Twoim życiu, że to tak na Ciebie wpłynęło? Cóż to za nagromadzony stres? Słabo spałaś? Słabo jadłaś? Ktoś Cię zirytował i pracuje to w Tobie od rana po cichutku? No właśnie… A kolejna rzecz, to w sumie bardziej gdzieś przeczytałam, ale stało się to dla mnie niezwykle cenne… Na terapii niejednokrotnie padał wątek mojej relacji z matką  i bardzo długo miałam wrażenie, że ja to muszę jakoś przepracować. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie potrafię powiedzieć, co musiałoby się stać, żeby uznać to za temat przepracowany. Że nie istnieje chyba takie 'przepraszam', które zrekompensowałoby mi chociażby żal po porodzie, że nie mam w niej oparcia. A skoro nie istnieje… to po co to ciągnąć? Po co to ugniatać? Po co walić głową w mur i krzyczeć: 'Dlaczego ty taka jesteś?'. Doszło do mnie, że tu się już nic nie zmieni. Że nie mam na to wpływu. Finito. 

W każdym razie, chociaż mam swoje migoty, ćmienia czachy i jest raczej bardziej pesymistycznie niż nie, zajmowanie się małą weszło na jakiś zupełnie inny level. Tak - jestem tym jej hajnidztwem totalnie wymęczona, to mnie drenuje jak nic innego, ale z drugiej strony myślę sobie, że trafiło mi się tak niezwykłe dziecko, o tak totalnie dla mnie zaskakującej potrzebie autonomii, z tak dojrzałym jak na nią poczuciem humoru i umiejętnością łączenia wątków, że… no cholera, nieskromnie powiem teraz, ale ja wiem, że gdzieś indziej nie miałaby tak dobrze jak ze mną. Ktoś inny już dawno, w myśl starej szkoły wychowania, zdzielałby ją po zadku, zostawiał 'do wypłakania', darłby się na nią dzień w dzień. Miewam swoje punkty krytyczne, ale mam w sobie ogromną dumę jednak, jak to przeżywam. Jak pozwalam jej być sobą. Że mam w tym wszystkim do niej szacunek. Że jak płacze i się zanosi, to nie mówię 'nie płacz', tylko staję obok i mówię: 'Jasny pierun, tak strasznie chciałaś się bawić tym telefonem mamy, a ona se wzięła i go zabrała, no co za mama! Co za mama!!! Nie wiem, jak ty, ale ja bym waliła w kanapę ze złości, przecież to straszne!'. Nie mija parę chwil, Misia patrzy na mnie z zaciekawieniem i wali rączkami w mebel - nie we mnie, a w mebel, i nie mija kilka minut i dalej możemy się bawić bez dramy. Ja nie wiem, jak ja to robię, jakim cudem jeszcze mieszczę w sobie te jej histerie.

Dalej całymi dniami siedzę z nią na macie i czytam jej książki. Trochę zmądrzałam i już się nie samobiczuję perfekcjonizmem - raz na jakiś czas puszczam jej bajki, które lecą dużo za długo, ale przynajmniej gotuję obiady. Dom jest dalej pusty, brakuje w nim mebli, wszystkie przydasie wiecznie na wierzchu - no wcurwia mnie to okropnie, ale co zrobić. Trochę z zazdrością patrzę sąsiadom w okna i oglądam w nich nastrojowe światełka na choinkach. Ja w tym roku spasowałam. Totalnie. Nie ma u nas ani grama ozdoby, ale kto miałby czas to wszystko wieszać a potem skąd wziąć energię, by cały dzień krzyczeć: ZOSTAW, PUŚĆ, NIE PRZEWRACAJ, NIE DO BUZI! Może za rok.

Zastanawiam się, co to będzie na wigilię. Raz wzięłam Szoguna do firmy. 'Wpadnij z małą, będzie fajnie'. O mój losie, co to był za dzień. Rano - zasikała łóżko. Gdy się ubierałam i malowałam, co chwila pokrzykiwałam, żeby nie właziła z krzesła na stół, żeby nie ruszała tego czy owego. Śniadanie? Szynka rozsmarowana na podłodze. No dobrze, to nie będzie kanapeczek. Może kaszka? Kaszka wylądowała na kanapie. Dobra, może to te trójki górne co jej lezą już chyba z miesiąc. W międzyczasie pogoń myśli, bo ostatnio strasznie ją wywaliło na nogach i nie wiadomo, po czym.  Trop wskazuje na aromat pomarańczowy z nurofenu, ale pewności nie ma. W międzyczasie kupa, przewijanie znowu, ubieranie w te wszystkie kombinezony, buty - oczywiście na gonionego. Trzy godziny przygotowań do wyjścia. W drodze do samochodu oczywiście parę razy teatralna gleba na chodniku, w aucie syrena - pomaga tylko zapętlone 'Boogie Woogie', matka dostaje pierdolca. Jesteśmy w firmie. I zonk. Młoda nie lubi ostatnio skupisk ludzi i nowych miejsc, więc w zasadzie weszłam do salki konferencyjnej i non stop podrzucałam dziecko do góry, próbując jej podbić trochę endorfiny i zatrzymać stęk i wyj. Ludzie patrzyli na mnie jak na świruskę. NIKT nie zapronował pomocy. Nikt nie zaproponował kawy ani ciastka, chociaż uginało się od tego że hoho. Czułam nosem, że nas tu nie chcą. Że jestem TĄ madką z odpieluszkowym zapaleniem mózgu, której dziecko weszło na głowę. Wyszłyśmy, mało kto się z nami w ogóle pożegnał. O cholera, pieluchy się skończyły, do Rossmana! W Rossmanie Miśka zwalała rzeczy z regałów. Przy kasie dałam sobie siana ze zniżką z aplikacji, wołam do babki - dobra, płacę, nie ma czasu. Ja płacę a jakaś dobra Pani pilnuje, by Miśka nie wyszła, bo już jest przy drzwiach, i całuje dzidzię z plakatu. Sziet. Do domu. Potem drzemka. Dziecko śpi, a ja próbuję złapać równy rytm serca.

Potem mieliśmy jeszcze Wigilię chóralną, na którą było też tyle samo przygotowań, łącznie z próbą wyjaśnienia zamiatającego wielką miotłą dziecku, że to tylko cień od kija, nie musi się bać, ale cóż. Na całej Wigilii przyklejona do nogi. Równolatki śpiewających kumpel latają, śmieją się, podżerają ze stołu, a toto ma mamozę i chce uciec. Przyjechał Michał, zabrał gnoma, kolega mówi, że przyniósł domowe wino i pyta komu. Mówię… nie… ja wołam. MI. NIE ŻAŁUJ.

Ych. Siedzę teraz sama w pokoju, nie mam siły iść się myć, sprzątać też nie za bardzo, a podłoga mopa nie widziała już huhuuu. Jestem wymordowana.

Ale wymordowana już w trochę inny sposób… Bo macierzyństwo bardzo powoli, ale jednak, rozpędza się z prezentacją odroczonej gratyfikacji. Bo nadchodzi ten moment, na który czekałam. Nasza relacja zaczyna być czymś więcej, niż tylko podcieraniem tyłka z kupy. I to jest w sumie bardzo niepopularne, bo ja wiem, że dużo kobiet kocha ten stan, kiedy jest dzidziuś, zapach jego główki, noszenie, a gugugu. Nie wiem, może to te nasze przeżycia czy co, ale muszę to przyznać, że to mnie totalnie nie kręci. Za grosz. Ja już chcę z tą istotą rozmawiać, dlaczego trawa jest zielona, czemu niebo jest niebieskie, dlaczego ludzie w 2018 roku są tak durni, że myślą, że feminizm to coś złego. Chcę zobaczyć tą jej inność w nowej ramie. Pokazać jej, że jednak pod wieloma względami jesteśmy podobne.


Że ja też jestem hajnidem i też chcę, żeby mnie ktoś usypiał w chuście.

2
komentarzy
avatar
Mam podobnie w temacie matki - rok temu dopiero zrozumiałam, że ani próba walki z nią, ani próba zmiany jej osoby, ani moje wkurzanie się nie ma sensu... ona po prostu nic a nic nie zmieni się. Jej umysł nie jest w stanie wyjść o krok "dalej"... i może to nawet nie jej wina, po prostu nie potrafi.
Każdy z nas dźwiga jakiś garb przeszłości na plecach... trzeba się wyprostować i żyć w taki sposób, w jaki zawsze marzyliśmy - wbrew temu. Niedawno do tego wniosku doszłam, chociaż jeszcze w duszy za wiele rzeczy obwiniam mamę.
Myślę też, że Miśce totalnie nic nie dolega ani nie jest hajnidem... po prostu nie miałaś kontaktu z takimi maluszkami wcześniej na tyle, by wiedzieć, że większość dzieci taka jest. Macierzyństwo z drugim dzieckiem jest łatwiejsze, bo już człowiek wie, czego się spodziewać i na co w ogóle nie liczyć.
avatar
Szczerze mowiac to ja tez nie moge się doczekac az synek bedzie umial mi powiedzieć czemu nie moze zajac sie soba chociaz przez 5min :p
Dodaj komentarz

Apdejt Miśkosłownika:

Ogórek - Guku
Królik - Kuki

No i od dłuższego czasu jeszcze są oczywiście najróżniejsze gesty, o których nie wspomniałam, z czego najbardziej rozwalającym jest robienie trzech podbródków i rozkładanie rąk na każde 'Nie działa', 'Nie ma' albo 'Nie da rady'.

No i mamy nowy rok! Święta, święta i po świętach iiii… tego typu rzeczy. Nic rewolucyjnego się nie wydarzyło, oczywiście Misiozwierz dostał mnóstwo prezentów i był gwiazdą wieczerzy krzycząc 'MNIAM MNIAM MNIAM' pożerając pyry i kotlety ze swojego stołka. W Sylwestra odwaliła nam ten sam numer co rok temu, czyli na czas fajerwerków wyłączyła tryb 'byle szmer mnie wybudza' i kiedy sąsiedzi nawalali achtungami, no ona przewracała się z boku na bok, mlaszcząc. Ze starym przecieraliśmy oczy ze zdumienia. 

Dalej jako mama dużo improwizuję i na bieżąco układam plan dnia i jadłospisy, bo tutaj nie ma nigdy nic pewnego. Młodzież dużo lata i je praktycznie wyłącznie w biegu, jeżeli jedzeniem można nazwać kilka gryzów na krzyż (na miłość boską - nie wiem, jakim cudem robi takie ogromne kupska, po czym?!). Waży jakieś 10kg. Jest długa i szczupła. Już nie cipieję tyle z tymi przyrostami. Z tego co widzę, to odkąd spektakularnie spadła z 97 na 25 centyl, tak idzie na nim jak po sznurku. Nie chce mi się już weryfikować, czy ma niedobory czy nie, bo z tym poziomem energii którą ma, to na umierającą nie wygląda. Ja już prędzej. W lutym kontrola u alergologa, może wprowadzimy w końcu nabiał. Choć boję się tego. Czekamy aż ostatnia górna trójka w końcu się przebije i zostaną nam już tylko mityczne piątki… Nie wiem, czy się bać czy płakać. Jeszcze jedno szczepienie i luz do szóstego roku życia! Boże, jak się cieszę!

Skubana to mała aktorka. Śmieje się niby naprawdę i nawet na zawołanie ('Misia, a jak się śmiejesz?', 'HAHAHAHA!'). Daję słowo, że jak przedwczoraj jechaliśmy do teściów to próbowała się zmusić do płaczu - mrużyła oczy jakby chciała wydusić z nich łzy i kątem oka patrzyła czy to kupuję. Oczywiście - to wszystko jest po coś, nie twierdzę, że te emocje są fałszywe, ale… no jasna cholera, co za artystka. Tańczy dużo, kręci kółka, tańczy z miśkami i uwielbia, jak wszyscy patrzą. Jedną z jej ulubionych zabaw jest bicie rekordu w ilości przytulanek, które jest w stanie ogarnąć ramionami w jednym podejściu, a jak jeszcze ma siłę je przenieść, to drepcze do dużego okna i przegląda się w odbiciu, jak wygląda, kiedy je przytula. W ogóle często ją przyłapuję jak robi miny do wszelakich luster i sprawdza, jak wygląda, czasem się do siebie śmieje.

Zostały nam dwie butle. Jedna przed spaniem, druga, kurczę, w nocy. Już pomału zmniejszamy ilość miarek przy tej drugiej, bardzo chciałabym zejść do samej wody. W ogóle dużo 'postanowień noworocznych' - pozbyć się butli, smoka i ogarnąć nocnik… Musimy to jakoś dobrze rozplanować, bo w zasadzie na dzień dzisiejszy, przy jej napadach furii, gdy coś jest nie po jej myśli, wydaje mi się to praktycznie niemożliwe, ale musimy zdążyć przed jesienią, no bo potem będzie totalna zmiana… mój powrót do pracy i klub malucha.

Chociaż pytanie brzmi… czy w ogóle wrócę do pracy.

Mąż generalnie tak się zmobilizował z moim wychowawczym, że zasadniczo mogłabym żyć jako żona przy mężu, matka Polka i kura domowa, bo na kasę nie narzekamy - tzn. oczywiście, z kredytem i niewykończoną chatą mogłoby być lepiej, ale nie jestem jakoś super zachłanna. W zasadzie można powiedzieć, że do korpo miałabym wrócić tylko po to, żeby w ogóle być kimś innym niż tylko kreaturą niewychodzącą prawie z jaskini. No i żeby mieć swój grosz. Tylko że połowa tego grosza i tak poszłaby na klubik. Plus organizacyjna sraczka. Ale szczerze… Nie widzę tego. Nie widzę tego tym bardziej, że ta dodatkowa pensja to naprawdę nie jest dla nas kwestia życia i śmierci. Nie pomogła mi znajoma z pracy, która mówi mi wprost: 'Sytuacja się zmienia, jest zapierdol, nie wracaj, bo nie ogarniesz… ja bym nie wracała!'.

Od miesięcy wałkuję w głowie, jak tu ogarnąć swoją przyszłość i słowo daję - ostatnio aż po nocach nie mogę spać, mam taką gonitwę myśli, że aż mi niedobrze. Wszystko odkąd końcówka daty zmieniła się na '19' i poczułam nosem, że to już ten moment, że zaraz trzeba będzie zdefiniować życie na nowo. Myślę intensywnie, jak to ogarnąć, żebym ja mogła jednak w tym domu być, na swoich zasadach. W tygodniu z dzieckiem, ewentualnie dać ją gdzieś na 4-5 godzin, a nie od razu z grubej rury 8 czy 10, a w weekendy dorabiać. Tylko jak? Myślałam o zdjęciach najpierw, bo mam kurs, mam jakieś portfolio, ale na śluby jestem za cienka, a na studio to zostaje praktycznie tylko fotografia rodzinna, z którą jestem… no, trochę podejściowo niespójna, bo mnie serio bawią te wszystkie aranżowane sesje. Owszem, zdjęcia małych bąbli pozawijanych w szmaty na puchatych kocykach w pastelowych barwach są estetycznie piękne, ale dla mnie to nie jest życie. Ja tam lubię takie surowe reportaże, ooo! Ale kto by coś takiego chciał?

I tak sobie zaczęłam myśleć, jak to kurna jest, że ja teraz ledwo ogarniam życie, będąc mamą w domu, bez pracy, a ja bym tu chciała upchnąć bycie z Misią, gotowanie, sprzątanie, własną działalność, może nawet i powrót do ćwiczeń i jeszcze na chór… No i ten chór nagle tak mi zawibrował…

Tak sobie pomyślałam, że chcę robić coś totalnie nowego od podstaw, a przecież ja przez ostatnie lata zawsze znajduję czas, by w tygodniu iść na te próby, by ćwiczyć emisję i śpiewać. Szukam czegoś nowego, a przecież ja konsekwentnie od lat rozwijam to. Oczywiście dwie próby w tygodniu to za mało, ale może to jest kierunek? I słuchajcie… Pewnego razu czekałam, aż stary wieczorem wróci z treningu, siedzę na dresie jak na szpilkach, bo ten pomysł wydał mi się szalenie dobry, wiem, że od godziny w klubie 10 minut samochodem od nas leci karaoke. Stary wbija, a ja 'Kurna, Michu, chce mi się pośpiewać, tak jak pod prysznicem, tylko że przy ludziach i piwie, mogę jechać?'. No głupie pytanie, bo u nas w związku nikt nikogo na smyczy nie trzyma, więc wyprułam. I odkąd walnęłam 'Bad Romance' Lady Gagi, to mam tam stały wianuszek fanów, łącznie z prowadzącym. Autentycznie jeżdżę tam raz w tygodniu od półtora miesiąca. 'Czarujesz', 'Boże, czy Ty coś z tym robisz?!', 'Nagrałam Cię, ale tak dla siebie tylko, nie masz nic przeciwko?', 'Czy ty masz jakiś zespół?'. Ludzie słodzą mi bez przerwy. 

Wymyśliłam sobie, że nagram demo jakieś i zostanę wokalistką weselną. Ale taką zajebistą. Jazzową. I będę mogła robić to, co kocham, mieć jakieś swoje pieniądze, poczucie, że nie siedzę na dupie i być z Misią.

… ja naprawdę czasem nie wierzę, jak ja jeszcze mam ochotę z nią BYĆ W DOMU. XD Tym bardziej, że temperament jej wcale nie stygnie, ostatnio leje nas okrutnie przy byle pierdole (typu: 'MASZ MI CZYTAĆ I JUŻ I NIE PRZYJMUJĘ ODMOWY!'), serio ledwo wytrzymuję i czasem podnoszę głos, że się na to nie zgadzam i że to boli, choć pewnie powinnam delikatniej… sama już nie wiem, reagować. Ale są też fajne rzeczy w drugą stronę… Np.. kiedy Michał ją przewija a ja się nad nią nachylam, co by zrobić cyrk i zatrzymać spiralę niezadowolenia, to łapie oburącz moją twarz i przysuwa ją do siebie, aby ją przytulić i pocałować. HOW CUTE IS THAT?! A jak złapie ciąg to robi tak mi i mężowi na zmianę. To samo przy usypianiu. Najbardziej rozczulające jest jak w nocy wyląduje między nami i w ciemnościach czasem nie ma pewności, czy na pewno jestem obok, więc… nagle czuję małą łapkę na nosie. Dla spokojności młodzieży mówię: 'Tak, mama  tu jest'. A co na to Misia, o trzeciej nocy w totalnej ciemności i pościelowej gęstości?...

… 'HAHAHAHA!'.

I takie jest z nią życie…

0
Dodaj komentarz

Apdejt Miśkosłownika:

Lala - Jaja
Halo - Jajo
Chce umyć ręce - Myje (+podciąganie rękawów)


Ten bunt dwulatka to jakaś ściema. Wiecie czemu? BO ZACZYNA SIĘ DUŻO SZYBCIEJ. U Misi zaczął się tuż przed półtora roku, w sensie jakby tak otworzyć książkę i poczytać, co to ten bunt jest, to teraz jest wypisz-wymaluj,  ale w zasadzie, jakbym miała być turbo precyzyjna, to właściwie zaczął się z chwilą urodzenia. Bo na NIE było wszystko od zawsze - spanie, cyc, butla, trzymanie w określony sposób, posiłki stałe itp.. Za to to, jak to się manifestuje teraz to łoooo… panie! Misia od 29 grudnia, czyli równiuśko na miesięcy 17, głośno krzyczy NIE. A czasem NIE NIE NIE NIE. Przykłady?

- Misia, idziemy się przewinąć.
- NIE NIE NIE NIE NIEEEE! (rzuca się pędem przez mieszkanie)

(Misia stoi pod chlebakiem i robi minę zbitego  szczeniaka)
- Mniam mniam mniam.
- Chcesz chlebka?
- MNIAM MNIAM MNIAAAM!
- Dobrze, już Ci kroję… proszę bardzo!
- … nie.
- Ale dlaczego nie?
- NIE NIE NIE NIE NIEEEE! (rzuca się pędem przez mieszkanie)
(matka stoi i myśli, co tu się odcyrtoliło właśnie)

(Czytamy książeczki przed snem)
- Fajna książeczka?
- HAHAHAHA!
- No super… To teraz gasimy światełko i idziemy spać.
- NIEEEEE!

I tak cały dzień!

W ogóle wiecie, co mi się marzy?
Dzień, w którym ona się obudzi i postanowi chwilę się pomiętosić w pościeli.
Bo jak dotąd jest tak, że jak tylko otworzy oko, to już jest szaleństwo. Nie ma żadnego stanu pośredniego. Jest od razu stawanie na baczność, skakanie po żebrach, pójście po książkę by mnie nią zdzielić przez głowę i tak dalej. I naprawdę z ręką na sercu Wam mówię, że jakby ją nagrać na przełomie snu i jawy, to najpierw śpi, a pięć sekund później już skacze. To jest dramat! Tak mi się marzy się pięć razy przeciągnąć z rana z każdej strony…

Szogun, szogun… Szogun nad szoguny!

5
komentarzy
avatar
Też mi się tak wydawało przy synku, ze w wieku 1,5 roku zaczął bunt dwulatka... bo na wszystko mówił "nie"... hahaha... ale to jeszcze nie to, wierz mi. Dziecko w wieku ok. 2,5 lat ma taki bunt, że przez 95% dnia histerycznie krzyczy i tylko czeka się, aż sąsiedzi wezwą mops albo policję - i myślę, że o tym mowa, gdy piszą "bunt dwulatka". Wszystko przed Wami, a nie straszę, tylko uprzedzam, żebyś się nie przejmowała. Wszystko mija bez kar i nerwów.
avatar
Histeria i krzyk? Tylko się upewniłam, że u nas bunt dwulatka trwa od porodu codziennie XD
avatar
Tak, ale na pewno nie robi tego przez 95% dnia od obudzenia do zaśnięcia, tak jak kropelka przyprawy tabasco na języku to nie to samo, co wypicie na raz całej buteleczki ; )
avatar
Mam wrażenie, że co niektórzy próbują mi na siłę udowodnić, że moje dziecko nie jest takie, jakim je opisuję - ona jest hardkorem chodzącym, mam wzrok, słuch i łącza w mózgu, by to razem połączyć, a i na pustyni nie żyję, żeby nie mieć porównania z innymi dziećmi. Jeżeli dziecko, które potrafi wykończyć trzy dorosłe osoby opiekujące się nim jednocześnie nie jest hajnidem, to nie wiem, które nim jest.
avatar
Dobra, zwracam honor
Dodaj komentarz

Dwa szybkie Miśko-szoty, bo zapomnę.

Wczoraj se wzięła i mi zabrała z rąk butelkę. Sama się obsłużyła. Aż oczy przecierałam ze zdumienia, że to dziecko, któremu niedawno na śpiocha butlę zatykałam, żeby cokolwiek wypiło, samo właduje ją sobie do paszczy i zmęczy do dna. Nie wiem,  czy to wybitne osiągnięcie na ten etap, dla mnie ogromne, bo dotychczas, jeżeli dostawała naczynie z zawartością, w tym mleko, to raczej zabierała się za eskperymenty z wylewaniem. Dziecko mi dorosło!

A drugi jest ultra rozczulający.

Miśkosłownik puchnie. Puchnie z każdym dniem. Skubana próbuje potwarzać, ale nie tylko. Często z rozpędu słyszę, jak próbuje wstawić jakieś słowo, które kojarzy, widzę jak sama jest zaskoczona tym, że jej wychodzi z ust. Na tyle, że kończy na jednej próbie często. Ale ostatnio mnie rozwaliła.
6:29. Misia śpi snem sprawiedliwej. Ani drgnie. 6:30 - pobudka, hop-siup, z wyra na baczność, biegiem i pędem po Kicię Kocię. Bierze książkę i mnie nią SRRRU przez łeb. Chronię twarz jak mogę i mówię: 'Misiu... jak chcesz, żebym Ci poczytała, to weź książkę i mów, patrz mi na usta, CZYTAJ. CZYYYTAJ. Nie musisz mnie bić. CZYYYTAJ'.
Wiecie, co się dzieje dzień później? 

Młoda bierze Kicię Kocię, leci do mnie i krzyczy: TAJ, TAJ, TAJ!

Kisnę z dumy i miłości.

0
Dodaj komentarz

Apdejt Miśkosłownika

Czytaj! - Citaj, taj, TAJA (najczęściej to ostatnie, nie wiedzieć czemu)
Picie - Peee
Puzon - Puuu (tata młodej gra )
Puk puk! - Pupu!
Jajo - Jaaajo
Indyk - GŁOLE GŁOLE GŁOLE (to trzeba zobaczyć… xD)
Małpa - Uuu aaa uuu aa
Kurczak/myszka - Pipipipi
Gdzie coś jest? - Dzieeee?
Miś - Miii
Jak masz na imię? - Mimi!

Że tak walnę Mandaryną - jesteście tutaj? Pisać co u nas?

3
komentarzy
avatar
Pisać!!! Jeżeli dobrze się z tym czujesz, oczywiście. Ja dzięki wam odkryłam na przykład serię o Kici Koci, bo jakoś wcześniej nie zainteresowałam się, a teraz Piotrek słucha sobie o ''Misi Koci'', jak on to mówi Poza tym po prostu lubię. Czytać o waszych losach. Jak pewnie wiele innych czytających
avatar
ja też zaglądam!
avatar
Pisać zdecydowanie
Dodaj komentarz
avatar
{text}