avatar

tytuł: Ucząc się siebie... i jej!

autor: rybuuu

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

i nie zwariować.

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Podekscytowanie, ogromna radość i miłość miesza się ze strachem.

Apdejt Miśkosłownika

"Misiu, gdzie coś jest?" - Tu jeeee!
Dzidzia - Dzidzia / Dzida XD
Brudna - Buba
Idziemy na matę - Mate!



O rany. Dużo by pisać. A że siadam do pisania rzadko, to robi się kocioł myślowy.

Jesteśmy po ostatnim obowiązkowym szczepieniu przed szóstym rokiem życia. UFF! Nawet nie wiecie, jak mi z tym lekko. Tym bardziej, że młoda na widok kitla dostaje kociokwiku. Ostatnio przy szczepieniu nie można było jej nawet osłuchać, tak się darła. Dziękuję Bozi, że mam takiego męża, jakiego mam. A on akurat wyręcza mnie we wszystkich badaniach i nakłuciach, bo po naszych przebojach ze szpitalami w pierwszych trzech miesiącach życia, z tym dziabaniem młodej żył i z wenflonami w głowie, ja po prostu nie mogę, słabo mi się robi na samą myśl. Był też z małą na panelu pokarmowym, tylko z mlekiem, oczywiście - nic nie wyszło. Misi bez przerwy wychodzą jakieś dziwnego pochodzenia liszaje na tej samej nodze i zakładam, że albo to marchew, która wyszła w testach skórnych, albo… ryż. Ryż, którym zażerałam się podczas odciągania mleka, bo przecież bezglutenowy. Jeśli to było to, to mogę się cofnąć czasie, zbić sobie piątkę w czoło krzesłem i powiedzieć 'No to już teraz wiesz, dlaczego jesz 500 kalorii dziennie a i tak efektów nie ma'. Jesteśmy przed spróbowaniem mleka. Może jutro? Kupiłam dwie próbki Hippa Combiotik dwójki. Zobaczymy… Bo tak w ogóle to je bardzo ładnie. Uwielbiam patrzeć, jak jej coś smakuje, bo takich dni to jak na lekarstwo.

Młoda miała też mały regres snu w dzień i to było straszne. Już myślałam, że koniec z drzemkami na zawsze. Ale po kilku dniach takiego niespania w dzień i postanowiliśmy z mężem, że tak być nie może. Jednego wieczora młoda po 9 godzinach na nogach była już tak zmęczona, że potykała się o własne nogi i waliła głową wszędzie, a pod prysznicem darła japę z wykończenia. Musiałam się przyjrzeć, co tu się właściwie odmisiaczkowało… I w końcu skumałam. Otóż młoda na drzemkę zawsze zasypia w chuście, bo położona nie uleży i już. Ale w pewnym momencie zaczęła się w tej chuście wierzgać, w taki średnio bezpieczny sposób. Mi już zazwyczaj po 40 minutach takiego bujania wysiadała cierpliwość i raz czy dwa ryknęłam: 'USPOKÓJ SIĘ!', i na początku była tym wyraźnie zaskoczona i przestraszona, po czym chyba ze strachu zasypiała. Nie czułam się z tym dobrze, ale przez kilka dni tak to wyglądało. Aż pewnego dnia… jeb. Przestała reagować, a właściwie to nakręcała się jeszcze bardziej. Krzyczała na mnie, ja na nią, w końcu ja dezerterowałam, 'Ok, nie chcesz spać, to nie!'. A kończyło to się tragicznie. Więc w końcu dotarło do mnie, że Misia to  Misia - silna potrzeba autonomii i samodecydowania. Po prostu pewnego dnia sobie pomyślała: 'O ty stara raszplo, ty mi będziesz mówiła kiedy ja mam spać i się uspokoić? No to zobaczysz teraz…'. Dlatego postanowiłam dać jej tyle okazji przy drzemce do podejmowania decyzji, żeby jej 'jasiamizm' się w pełni nasycił i żeby zasnęła ze mną w zgodzie. No to jazda. Misiu - w którą chustę Cię mam zamotać? Z którą przytulanką chcesz spać? Chcesz jeszcze piciu czy już nie? A może podusię do tego? Terefere, pitu pitu… I cud nad Wisłą. Znów zasypia mi na klacie. UUUUF. A mieliśmy jakiś tydzień grozy.

W ogóle rozwija się tak becznie, że nawet nie wiem, co opisywać… Dużo tu jakiś pseudosłów zapisuję, ale wiem, że zna ich znacznie więcej, bo jest królową pierwszej sylaby. Jak otwieram lodówkę, to stoi pod nią, pokazuje paluchem i krzyczy 'Paaaa'. Patrzę na kierunek, łączę wątki i już wiem, że jej chodzi o parówki. Albo 'Baaa!', i pokazuje na półkę - a tam pojemnik z płynem do baniek mydlanych. No dużo tego. Jak zacznie kleić słowa to jesteśmy zgubieni, gębulka jej się nie zamknie, ja to wiem.

A ja… Ja dalej mam wewnętrzne dylematy co mam robić ze swoim życiem. Wydaje mi się, że moje serce już dawno postanowiło o jeszcze jednym roku wychowawczego, tylko jakaś głupia presja społeczna ciśnie mnie na powrót do korpo. Wiele moich znajomych, kiedy mówię im, że rozważam przedłużenie bycia w domu, mówi pod nosem niby, że fajnie, a wyraz twarzy mówi: 'Odjebało jej…'. No cóż. 

Dalej cisnę życie nocne. Chodzę na chór, na jazzowe jam session w jednym klubie, na karaoke w drugim. Śpiewam, śpiewam, śpiewam. Myślę o prywatnych lekcjach śpiewu. Nie wiem, gdzie mnie to zaprowadzi. Nie wiem, czy jest sens. Nieśmiało marzę, że uda mi się z tego żyć. A może inaczej, wrrróć… Mieć choćby i 500zł na waciki dla siebie miesięcznie. Naprawdę więcej nie potrzebuję. Mam za co jeść, mieszkać i tak dalej. 

Drugie dziecko… Ten temat nie potrafi wyjść mi z głowy. Sama nie wiem, dlaczego. Mam w głowie dalej jakiś wyśniony obraz macierzyństwa, w którym jest syn - grubiutki purchlak, który na zmianę śpi i je, nie marudzi w co go ubiorę i czym nakarmię, zaparkowany w jednym miejscu potrafi tam być i się chwilę pogapić w kontrastowe zabawki, a ja w tym czasie robię rodzinie dwudaniowy obiad. No takie snułam wizje przed Misią. I ta tępa tęsknota za takim doświadczeniem sprawia, że zachciewa mi się prokreacji, ale prosty rachunek i racjonalne myślenie niweczą to wszystko. W ogóle to jest bardzo smutny bilans. Trochę na zasadzie zakładu Pascala. W sensie załóżmy, że rodzę drugie dziecko, poród jest tak samo przerypany i rodzi się kolejny hajnid. Szczerze - nie zniosłabym tej jazdy drugi raz, nie i uj. Mąż twierdzi zupełnie to samo - raz mi szepnął mile, iż wolałby się rozbić autem na tirze, słodko co nie? A teraz załóżmy, że drugi poród miodzio i dziecko też anioł. I dotarło do mnie… że nie ma bata, żebym nie porównywała, żebym nie faworyzowała, żebym nie mówiła, że ta pierwsza to taki buntownik, a to drugie to taki mamusi aniołeczek, całuśnik i przytulas… Wiem, co mi powiecie, znam te historyjki, że 'ja się bałam, że nie podzielę tej miłości na dwoje, a ona się pomnożyła!', tylko, że znam też siebie. To by się nie udało. Generalnie - co by nie było, będzie ciężko. A ja już nie chcę, żeby było mi ciężko. Za dwa lata trzydziestka. Wiecznie za czymś gonię, ciągle odkładam, rypię, coś poświęcam, jak nie w pracy, to w domu i w zagrodzie, mam tego po dziurki w nosie. Chcę pożyć. Drugie dziecko nie da mi pożyć. W duecie nie daliby mi pożyć jeszcze bardziej. Pierwsze nieśmiało zaczyna dawać mi oddech. No tylko zostaje ten niesmak… tęsknota za jakimś nierealnym stanem w parze z tym, że bycie rodzicem jedynaka nie jest społecznie łatwe. W zasadzie jak się temu przyglądam, to mam wrażenie, że mieć jedno dziecko to jeszcze gorzej niż nie mieć wcale. Przeczytałam ostatnio w ogóle fajną książkę o jedynactwie, i jedna myśli szczególnie została mi w pamięci… Że wiele 'mniejszości' przedostaje się do świadomości społeczeństwa i zatacza coraz większe kręgi akceptacji, tak jak na przykład LGBT, ale powiedz, że jesteś jedynakiem, hohooo. Na pewno egoista, niecierpliwy, snob i kutafon. Jak tylko zwalczę w sobie chęć do ugięcia się pod tymi stereotypami, to z pewnością poczuję ulgę. A potem kupię sobie kota zamiast robić dziecko i problem 'tęsknoty' też pożegnam.

A tak w ogóle to Wam muszę przyznać, że moment wyjścia z terapii był jakiś przełomowy dla mnie. Tym bardziej, że trochę się zbiegł w czasie z tym, że zaczęłam z chaty wychodzić codziennie (w sensie solo). Czuję, że w mojej głowie dużo rzeczy się uspokaja. Inne matki już mnie tak nie wkurzają do żywego, jak kieyś. Mało tego, patrzę na siebie sprzed roku - na tą zahukaną dziewczynę, z tą podwójną dojarką… No płakać mi się chce. Mogło to być dla Was to wszystko bardzo żenujące. I się nie dziwię. Odkryłam w ogóle mega anglojęzyczny fanpage na fejsie - 'Things Lactivists say', i równie dobrą robotę w necie z pojebuskami robi w naszym kraju chyba tylko 'Beka z mamuś na forach', ale to i tak jeszcze nie to… Odkąd ich polubiłam to widzę rzeczy, którymi codziennie się karmiłam na grupach KPI i dzisiaj wierzyć nie chcę, że łykałam to jak pelikan, bo teraz, kiedy oglądam to w formie, gdzie ktoś wyraźnie pokazuje co tu jest nie tak, jestem naprawdę w szoku. Wiecie… cały ten bulszit o tym, że mleko matki to jakaś tęczowa magiczna substancja, która daje nieśmiertelność. Że nie można dać dziecku stałego pokarmu przed pół roku, ale tak co do dnia, bo mu jelita rozpieprzy w drobny mak. Że mlekiem matki się nie da przekarmić, a modyfikowanym już tak (mój ulubiony komentarz z 'TLS' - 'Baby, które tak gadają, wsadzają dziecku cyca do paszczy za każdym razem, jak tylko lekko otworzy usta i zakwili, ale to matki od mm przekarmiają dzieci - nieźle'). Powiem, że im dalej w las, tym dystans rośnie. Nie wiem, jak mogłam dać się tak zastraszyć. Ja chyba po prostu chorobliwie chciałam dla Misi wszystkiego, co najlepsze, a pozwoliłam, aby mi wmówiono, że najlepsza jest tylko jedna droga. No właśnie… bo w ogóle najbardziej irytująca w tym wszystkim jest ta narracja, która powoduje rozdwojenie jaźni. 'Jak karmisz mm, to zwiększasz ryzyko SIDS, twoje dziecko będzie grube, dostanie raka, IQ spadnie…', a potem 'Ale ty się nie obwiniaj, wszystko z tobą ok!'. I to: 'Karmienie piersią to orka na ugorze, trzeba być silnym, trzeba się nie dać, trzeba włożyć dużo energii, mało kto by dał radę tak żyć…', żeby za chwilę usłyszeć: 'Jakby każda się postarała to by każda mogła'. No po prostu uj by to strzelił. Ych, chyba to, że napisałam o tym tak długi akapit nie świadczy, że to już przepracowałam, co? Tylko wiecie, teraz to już nie jest osobista nerwówka… Wkurza mnie, że ta narracja cały czas działa, funkcjonuje. I ja już może jestem mądrzejsza i wyrobiona, ale ile jest kobiet, które dopiero urodzą i które będą na to podatne… Mam ochotę uratować je wszystkie przed tą żałobą nad cycem, ale nie tylko. Nad czymkolwiek w macierzyństwie, co chciały zrealizować, ale coś nie poszło. Wkurzają mnie te wredne baby. Ha, ale miła refleksja na dzień kobiet, co?


Szczerze… Nie wiem, czy tu dłużej zostanę. Chce któraś do mnie kontakt na FB? Napiszecie jakiegoś priwa?

7
komentarzy
avatar
Szkoda, ze chcesz stad uciec, ja Cie lubie czytać Jesteś naprawde silna babka
avatar
Też myślę, ze jesteś naprawdę silna i żadne terapie nie są ci potrzebne Ja to bym najchętniej usłyszała, jak śpiewasz... Można gdzieś cię usłyszeć w necie?
avatar
Zajawki z jamów mam na instagramie, ale czy ja wiem, czy chcę tu publicznie wrzucać nazwę? Może jakoś bokiem?... Na belly chyba są wiadomości...
avatar
Rybuuu, wysłałam zaproszenie, będzie mi niezmiernie miło jak je przyjmiesz
avatar
nie uciekaj!!! Czytam Cię od baaardzo dawna... chyba od 4tego miesiąca ciąży z Misią i kiedyś już pisałam i napisze jeszcze raz, ten Twój pamiętnik nadaje się na książkę!!!! Bardzo Ci/ Wam kibicuję od samego początku! I wiem, że jeśli kiedyś w końcu zajdę w ciążę (już 2 lata się nie zapowiada) to na pewno wrócę do Twoich wpisów z samego początku :*
avatar
Absolutnie nie zgadzam się na to, aby Cię tu nie było! Uwielbiam Twoj pamiętnik i po nocach go czytam, jak moje dziecię łaskawie uda się w objęcia Morfeusza. Napisałaś wcześniej w komentarzu, że jesteś na Instagramie. Jak można Cię znaleźć?
avatar
Jestem przefanką Twojej wesołej twórczości! Bo Ty nawet o rzeczach fatalnych piszesz tak, że człowiek puszcza se smarka do kawy Kocham Cię Mario miłością czystą i bardzo bym chciała usłyszeć jak śpiewasz, na żywo! Tekst z tirem...miszcz! Mąż Miszcz! Ale rozumiem, BARDZO ROZUMIEM :*
Dodaj komentarz
avatar
{text}