Wow... nie mogłam się ogarnąć - dosłownie. Dalej nie do końca mogę, ale powoli zaczynam się organizować, bo nie mogę być taka rozlazła cały czas 
[B] PRZEŻYJMY TO JESZCZE RAZ, CZYLI RELACJA Z PORODU [/B]
W sobotę 17.10. byłam na wizycie u lekarza i tam dostałam skierowanie do szpitala z racji na zdiagnozowane wielowodzie. Plan był taki,że mnie poobserwują, zdiagnozują, pomyślą, zrobią badania itd. Generalnie, zapowiadał się mega nudny i długi tydzień. Nauczona doświadczeniem wolsztyńskiego szpitala, gdzie leżałam z moją fajną nerką, postanowiłam zabrać ze sobą różnorakie rozrywki. Spakowałam więc ksera z biznesowym angielskim, który chciałam szlifować, Kindle'a ze 150 książkami oraz stary i nowy telefon, żeby przepisać wszystkie stare kontakty (tak, na taaaaką nudę się nastawiałam). W niedzielę przepakowałam też torbę, ponieważ szłam do innego szpitala niż pierwotnie zakładałam, a tam potrzebnych było mniej rzeczy. Zrobiłam sobie też długą i relaksującą kąpiel, a Mąż zajął się depilacją moich okolic intymnych, do których ja miałam dostęp mocno ograniczony. I tak zwarci i gotowi nastawiliśmy budzik na 6:00 i poszliśmy spać. Rano obudziło mnie uczucie, że 'muszę siku'. Ale ponieważ potrzeba snu była jednak większa, stwierdziłam, że jeszcze wytrzymam
Obróciłam się na drugi bok i wtedy poczułam coś dziwnego - jak za dobrych czasów miesiączek, kiedy to 2 i 3 dnia leci ze mnie w sposób niekontrolowany... Zdążyłam tylko pomyśleć, że to niedobre uczucie, biorąc pod uwagę, że jestem w 9. miesiącu ciąży i zerwałam się na równe nogi. A tam jak mi nie pocieknie! Myślałam, że się posikałam! Autentycznie! Lecę do łazienki i czuję po prostu jak między nogami mam Niagarę... Dopadłam do toalety, a tam jeszcze więcej.. Wtedy już wiedziałam, że po prostu odeszły mi wody
Krzyczę do Męża, że wody mi poszły, a ten w śmiech
Zasadniczo w ten sposób rozwiązał się problem mojego wielowodzia
Dostałam pierwszych skurczy, które zanotowałam średnio co 7 minut. Mieliśmy problem, niestety, z wyjściem z domu, ponieważ moje wody non stop chlustały, efekt był taki, że zalałam łazienkę, a jak już w końcu się ubrałam i mieliśmy wychodzić, to tak ze mnie pociekło, że wszystko mi przemokło – podkład, spodnie, skarpetki, nawet buty… Oczywiście, trochę się krępowałam, ale nie miałam na to żadnego wpływu. Droga do szpitala mi się dłużyła, na szczęście nie mieliśmy bardzo daleko. W szpitalu przyjęli nas sprawnie, a na oddziale przedporodowym przywitał nas kochany Pan Doktor
Zrobił mi badanie i USG. Wody były bezbarwne, więc nie było żadnego problemu, a USG wykazało, że poziom moich wód zmniejszył się o połowę. Zaczęły się jakieś pierwsze skurcze, szyjka była prawie zgładzona, a rozwarcie wynosiło 1 cm. Trochę mało, ale wszystko było na dobrej drodze
A przynajmniej tak mi się wydawało… Bo, niestety, ale kiedy podłączono mnie do KTG, to okazało się, że skurcze, które się piszą są słabiutkie. Położna, która się wtedy mną opiekowała, nie owijała w bawełnę i powiedziała mi prosto z mostu, że z moimi skurczami to urodzę może za tydzień…
Nadszedł czas badań robionych przez ordynatora (w obecności chyba połowy szpitala, co było mega krępujące…), a ten kazał mnie obserwować, podłączyć jeszcze do KTG i, jeśli skurcze się rozkręcą, to jest nadzieja. Dostałam czas do następnego dnia do 6:00 rano, ponieważ o 6:00 odeszły mi wody, a pęcherz płodowy mogą zostawić pęknięty przez 24 godziny. Po tym czasie poród musi się odbyć w ten czy inny sposób. Niestety, moje naturalne skurcze, a przynajmniej te szczątki, które się pojawiły, do końca dnia po prostu zanikły… Wróciły w nocy, którą miałam nieciekawą. Skurcze, niewygodne łóżko, nie mogłam sobie miejsca znaleźć. Ale ponieważ skurcze męczyły mnie całą noc, miałam nadzieję, że dam radę jakoś naturalnie Małego wypchnąć na ten świat. O 6:00 mnie zbadano i padła magiczna liczba: 1,5 cm rozwarcia… Myślałam, że mnie szlag jasny trafi! Cała noc nieprzespana, przemęczona, a tu 1,5 cm!! Myślałam, że będzie co najmniej 3 cm! Ale nic to. W pierwszej kolejności podłączono mnie do oksytocyny, żeby rozkręcić skurcze i przeprowadzić naturalny poród. Adrian już do tego czasu dojechał do szpitala i od tamtego momentu byliśmy już ciągle razem
Podłączono mnie do kroplówki, leków i innych rzeczy, a ponieważ pęcherz płodowy był przedwcześnie pęknięty, dostałam też antybiotyk dla Małego. Opiekowała się mną rewelacyjna położna (p. Marzena), której jestem ogromnie wdzięczna za wszystko. Sprawiła, że mój poród wspominam może jako traumę, ale z kochanymi ludźmi u boku
Po oksytocynie skurcze się wzmogły i musiałam stwierdzić, że faktycznie te, które miałam w nocy i poprzedniego dnia to był jakiś pikuś… Tak mi się wtedy wydawało…Bo po ok.1,5 godzinie mój Małż odkrył, że oksytocyna jest źle podłączona i zamiast trafiać do wężyka z moim wenflonem, to skapuje obok
Pani Marzena poprawiła wkłucie i wtedy zaczęła się jazda… Przed szpitalem zastanawiałam się, czy oksytocyna w ogóle na mnie podziała, bo wiem, że z tym jest różnie. Ale podziałała. Od razu… Skurcze zyskały na sile i długości, a im dalej w las, tym było fajniej. I nie były najgorsze bóle brzucha. Nie, nie – najgorsze były bóle krzyżowe… Gdyby nie one, pewnie poród byłby dla mnie bardzo spoko. Znieczulenia dostawałam różne: paracetamol (mogłam sobie go wsadzić…), gaz rozweselający (mogłam sobie go wsadzić zaraz po paracetamolu…), a potem jakąś mieszankę Dolcontral + Buscolizyna. To ostatnie mi pomogło. Nie zniwelowało bólu, ale trochę otumaniło i ból miał na mnie mniejszy wpływ. Po tych lekach traciłam trochę świadomość. Zresztą, bez nich też traciłam trochę świadomość już na późniejszych etapach. Dużym plusem było jednak to, że poród postępował bardzo szybko. Badania lekarskie miałam co 2 godziny. Zaraz jak się poród zaczął, lekarka (też super) zawyrokowała rozwarcie na „do 2 cm”. Kiedy po 2 godzinach przyszła sprawdzić postęp porodu, zrobiła duże oczy, bo tam było już „co najmniej 5 cm”, a po kolejnych 2 godzinach rozwarcie miało już 8 cm. Najgorszą częścią tego etapu porodu było przejście z fazy pierwszej do drugiej. Rozwarcie było jeszcze za małe, ale parcie już się zaczynało. I to parcie na tym etapie bolało mnie najbardziej. Ale po krótkim czasie dostałam zielone światło i padły słowa: „mamy drugą fazę”. Poinstruowali mnie jak przeć i się zaczęło
Druga część porodu jest w moim odczuciu nie tyle bolesna, co ciężka wysiłkowo. Adrian pomagał mi trzymać nogę w górze, przypominał o oddychaniu, podawał picie. Jego obecność wspominam jak kojący okład na moją duszę. Pamiętam też, że ciągle pytałam lekarzy i położną „ile jeszcze?”, a nikt nie potrafił mi powiedzieć
Jak osiągnęłam drugą fazę porodu, a było to o 12:15, to moje pierwsze pytanie było „a czy to się skończy do pierwszej?”
Lekarka powiedziała, że mam szansę, więc się trochę wyluzowałam
Niestety, moja szansa malała z minuty na minutę, bo Mały nie chciał się wstawić w kanał rodny. Próbowaliśmy kołysania biodrami, pozycji na boku i nic. Nikt nie chciał mi tego powiedzieć w twarz, ale widziałam na ich twarzach coraz większą rezygnację i wiedziałam, że o ile pierwsza faza porodu myknęła szybko, na drugiej po prostu utknęłam. Adrian później mi powiedział, że lekarze od początku nie dawali mi zbyt dużych szans na naturalne rozwiązanie. Dużym zaskoczeniem było dla nich to, że moja szyjka tak szybko się rozwarła i tylko dlatego dali mi zielone światło na parcie. W ich oczekiwaniach, miałam mieć małe lub na pewno mniejsze rozwarcie o 12:00 i o 12:00 mieli mnie wziąć na cesarkę. Ale że ja o 12:00 miałam już 10 cm, mieli nadzieję, że Michaś urodzi się siłami natury. Niestety, 1,5 godziny parcia minęło, a Michał nie wstawił się w kanał rodny i nie było jak go urodzić. Wtedy na porodówkę przyszedł ordynator z asystą, zbadał mnie i zarządził natychmiastowe cięcie. Dano mi do podpisania dokumenty, odłączono mnie od aparatur i innych kroplówek i wywieziono na blok operacyjny. Najgorsze było to, że ja cały czas miałam te cholerne skurcze parte… Na bloku operacyjnym w czasie skurczu kazano mi usiąść do znieczulenia i wtedy dostałam trochę histerii – ze zmęczenia, bólu i niemocy… Ktoś mnie posadził, ktoś wbijał mi się w kręgosłup. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zdziwiło mnie później, że jak mnie wwieźli na blok, tam już czekało na mnie sporo osób. Znieczulenie zadziałało od razu, choć ciężko było się wbić pani anestezjolog. Od momentu znieczulenia nie czułam już nic – ani bólu, ani skurczy, po prostu nic. Zabieg był bardzo szybki. Jak wydobyto Michaśka, a on się rozkrzyczał, to się po prostu popłakałam.. Tym razem już ze szczęścia, że jest wszystko w porządku, że nic mu nie jest. Zaraz po wydobyciu usłyszałam tylko „o, jaki ładny chłopiec”
Michała zabrano na stanowisko do oględzin noworodków, pokazano mi go z odległości. Łzy po prostu mi się lały, jak słyszałam i widziałam mojego okruszka
Stwierdzono, że jego stan jest ok, podsunięto mi go do pocałowania i wywieziono z sali. Niesamowity był sam moment, kiedy mi go podsunięto. Michał płakał, jak to każdy noworodek, i wtedy zaczęłam coś do niego mówić. Od razu się uciszył i zaczął nasłuchiwać
Dałam mu wtedy buziaka (a nawet kilka
) i go zabrali. O całym zabiegu mogę tylko powiedzieć, że było mi zimno. Reszta była ok, czułam sporadycznie jakieś ciągnięcia, że ktoś mi w środku grzebie, ale nie było to ani nieprzyjemne, ani tym bardziej bolesne. Więc cesarki w ogóle nie wspominam źle. Po zszyciu przetoczyli mnie na łóżko i wywieźli mnie do sali intensywnej opieki medycznej, gdzie leżałam sama
Tam na miejscu czekał na mnie już mój ukochany Mąż. Po drodze też powiedziano mi, że Adrian już był u Małego, że go widział i że trzymał go w ramionach
Siedzieliśmy z Adim sami w sali, zachwyceni tym naszym małym Cudem
Mój Mąż z mety zakochał się w synu. Nie jest specjalnie sentymentalny, ale od razu stwierdził, że małe dzieci mu się nigdy nie podobały, ale nasz jest absolutnie wyjątkowy.
To się nazywa bezstronny rodzic
Potem przyszła kolej na poinformowanie ludziów o tym szczęśliwym wydarzeniu
Bardzo sympatyczny moment
Podobno doszłam szybko do siebie po cesarce. Szybko mnie uruchomiono, Mały leżał na noworodkowym, a ponieważ za nim tęskniłam, starałam się do niego chodzić, ile tylko się dało. Choćby po to, by na niego popatrzeć lub pogłaskać go po policzku. Najgorsza była pierwsza doba, szczególnie wstawanie i kładzenie się. Druga doba też była taka sobie, ale ponieważ w drugiej dobie przyniesiono mi Malucha, była to dla mnie dodatkowa motywacja do tego, żeby wstawać i się ruszać. A od trzeciej doby było już zupełnie całkiem spoko
W sobotę wróciliśmy do domu i staramy się ogarnąć. Trochę nam to zajmuje. Michasiek jest grzeczny, ale mimo wszystko absorbujący. O pierwszych dniach opieki i zabawie z laktacją następnym razem, tym bardziej, że chcę sobie parę rzeczy zapisać ku pamięci
Czapki z głów, jeśli ktoś dotrwał do końca 