Piersi (nie te od Kukiza)
Każdej mamie (tej przyszłej i tej obecnej) znane jest dobrze pojęcie karmienia piersią (vel cyckiem). Słyszymy o tym w szkole rodzenia, po porodzie, czytamy w mądrych i mniej mądrych pismach, słyszymy od babć, ciotek, teściowych, koleżanek złote rady dotyczące kp. A wszystko to okraszone zdjęciami lub opisami matek w ekstazie z cudnymi, uśmiechniętymi bobasami przy piersi. Nie wiem czy to ja jestem dziwnym egzemplarzem? A może moje dziecko jest inne? A może obie genetycznie coś mamy bo w naszym kp ekstazy i roześmianego bobasa nie ma.
Wszystko zaczęło się jeszcze na łóżku porodowym, kiedy zamiast kangurować swoją córcię postanowiłam mieć krwotok z powodu urodzenia niepełnego łożyska i dla psikusu obniżyć swoje ciśnienie do 50/30 aż biedny anastezjolog musiał do mnie lecieć z tlenem i tacą do reanimacji. Zamiast szczęśliwie przystawiać Małą do piersi, leżałam blada jak prześcieradło i dawałam się sztabowi lekarzy i położnych przywracać do świata żywych. Na Oddziale Położniczym starałam się przystawiać Małą do piersi ale ta zmęczona porodem spała, na pierwszą noc mi ją zabrano (za moją zgodą) i nadojono mlekiem z butli. Kolejne dni pomimo picia wielu litrów płynów i ulania wielu litrów łez nie dały mleka w piersiach. Mała płakała z głodu, ja z bezsilności. Rada położnej laktacyjnej przystawiać. Przystawiałam co godzinę ale dzieciak i tak wył z głodu. Zlitował się neonatolog, który wpisał w zlecenia dokarmianie. Za każdym razem kiedy szłam po 30 ml mleka czułam się jak przestępca. Wzrok niektórych położnych mówił sam za siebie. Nikt nie pochylił się nade mną i Małą, żeby sprawdzić co jest przyczyną, że dziecko się nie najada. Po wypisie do domu było nieco lepiej. W ruch poszedł laktator, herbatki laktacyjne i mm. Dziecko nie było głodne. Potem pamiętna wizyta u pediatry i stwierdzenie, że Mała przybrała za dużo i zmienić sposób karmienia. Nadal bez obejrzenia mnie i Małej. Próby zmiany (zredukowanie czasu karmienia) spowodowały, że Ala była znów głodna a ja bezsilna. Bywało, że po podaniu piersi zaczynała płakać, wić się, sutek wysuwał się jej z buzi, nie potrafiła go potem złapać a cała magia karmienia zmieniała się w horror klasy B. Moja psychika była tak samo pokiereszowana jak moje sutki. Byłam już o krok od podjęcia decyzji o przejściu całkowicie na mm. Dobrze, że zadzwoniłam do kumpeli, która dała mi namiar na doradcę laktacyjnego. Wizyta trwała godzinę. Ala została obejrzana, ja również. Przystawiłam ją do piersi i w tym czasie zostałam wypytana o wszystko. Mogłam się wygadać jak na dobrej psychoterapii. Okazało się, że Mała ma krótkie wędzidełko języka, stąd problem ze złapaniem sutka a do tego moja laktacja osiągnęła apogeum i mleko leci jak w japońskim fikole. Jak się doda A do B to wychodzi, że dziecko sobie nie radzi z jedzeniem i się frustruje. Jak się zezłości to 'gryzie' sutek dziąsłami (stąd obrażenia pola walki). Jak tak robi to mleko sika jeszcze bardziej, wtedy Ala się krztusi i wypluwa i takie w koło macieju. I nasze kp zamienia się w masakrę piłą mechaniczną i tak 8 razy dziennie (no dobra 5 bo w nocy było dobrze). Dostałyśmy zalecenia, staramy się od 4 dni trzymać się ich. Jest lepiej ale nadal do obrazka kreowanego przez wszystkich jest daleko. Raz jest dobrze, raz nieco gorzej, do pozalewanych mlekiem ubrań już się przyzwyczaiłam. Szkoda tylko, że o tym się nie mówi, o trudach i problemach, o uwiązaniu w domu (bo jak tak nakarmić dziecię w miejscu publicznym, jeszcze przypadkowa osoba dostanie mlekiem w oko, nie mówiąc już o epatowaniu gołym biustem) o bólu, frustracji, złych myślach, które przychodzą do głowy, łzach, krzyku. Może gdzieś na świecie jest ten 1% kobiet i dzieci u których kp wygląda jak w filmie. Ale z kim bym nie rozmawiała to jakieś problemy miał lub ma. Pytam więc dlaczego jesteśmy karmione takimi bajkami? Dlaczego w szpitalu odpowiedzią na każde pytanie jest 'przystawiać'. Dlaczego musiałam wydać 150 złotych żeby wysłuchał mnie profesjonalista i podpowiedział co robić???