cd. - na czym to ja skończyłam? Że pielgrzymka okazała się dla mnie wręcz zbawiennym przeżyciem, chociaż na początku codziennie rano mówiłam, że idę dziś ostatni dzień i jadę do domu, no ile można się modlić, msza codziennie, ludzie, zwariować idzie! Ja muszę iść popłakać w samotności, poużalać się nad swoim życiem, ja smutna jestem, a wszyscy naokoło ciągle z byle czego się cieszą, jadę do domu! No dobra, jadę jutro, jeszcze jeden dzień może przeżyję. Jeszcze jeden. Naprawdę chcesz jechać? Szkoda by było... To chyba wtedy się nauczyłam, że ja podejmuję decyzję, ktoś może namawiać tak, ktoś siak, a ja mam wiedzieć, co ja chcę i przyjąć na siebie odpowiedzialność. Jak usłyszałam to ''szkoda by było, jakbyś odjechała'' od pewnego chłopaka, to z lekka zawirowało mi w głowie, ze szczęścia, ale szybko to odrzuciłam. Nie, nie ma żadnego zakochiwania się, to głupota! Rób tak, jak sama chcesz, nie słuchaj nikogo! Zostałam, nie bawiłam się w to, żeby być dla kogokolwiek miła, ale zostałam, bo sama chciałam. Słuchałam codziennie 'konferencji', czyli tak jakby kazań, ale to było ciekawsze od zwykłych kazań niedzielnych. Życie ukazywało mi się od nowej strony, tak jakbym ze zburzonych we mnie kawałków budowała się od nowa, ale już w nieco innej wersji. Taki update! Nie wpadłam w maniacką wiarę, ale już nie zapierałam się rękami i nogami.
Fizycznie mi nic nie było, byłam przyzwyczajona do marszów, słońce mi nie przeszkadzało, deszcz bardziej by mnie wybił z rytmu, na szczęście padało tego lata na naszej trasie jeden dzień. Mam w pamięci jak siedzimy na postoju, takie zmokłe kury, na schodach jakiejś szkoły, każdy naokoło tworzy własną kałużę, już i tak bardziej mokro być nie może, czekamy czy przebłyśnie słońce, ale nie, lało cały dzień, a my idziemy z ''bratem'' - tak się przecież na pielgrzymce mówi - ''siostro'', ''bracie'' po grześki i po arbuza. Jemy po drodze, nie przejmując się że sok kapie po brodzie, i tak pada. I rozmawiamy o głupotach, a nie wypowiedziane zostają słowa: dobrze mi się z tobą idzie, gada o tych głupotach, i co najdziwniejsze, dobrze mi się z tobą milczy. Szybkie spojrzenie w te zielone jak agrest oczy, i znowu muszę sobie powtarzać, nie, zostaw to, a sio! Bo wszystko zepsujesz. Kolega - tak, ''brat'' - tak i koniec.
Pamiętam, jak piękne były niektóre apele wieczorne jasnogórskie, kiedy tym najlepszym muzykom z całej pielgrzymki chciało się grać... Jak miałam nocleg z dziewczyną, której imienia nie pamiętam, a której przez noc opowiedziałam całe swoje życie, a może nic nie powiedziałam, tylko po prostu się wypłakałam, wyszlochałam a ona mnie przytulała i kołysała, przez okno płynął zapach mięty z ogródka i na drugi dzień już nie mogłam jej znaleźć...
Pamiętam jak dobrze mi było z pełną akceptacją mojej przyjaciółki, nie oceniała mnie, tylko zawsze była obok...
I pamiętam jednego 'pana', który wpadł do domu, gdzie miałyśmy nocleg zaproszone przez żonę tegoż miłego 'pana' i jak on na nią wrzeszczał, że ona głupia jest, znowu tych darmozjadów przyjmuje ona mu nieźle odpyskowała, trochę im tam różnych 'kurrr' poleciało, a my siedziałyśmy jak myszy pod miotłą, żeby nam nie przyłożył facet, hehe.
No i był ten pan, co był tak miły i uczynny, że zawinięty w ręcznik na biodrach, po kąpieli, przyszedł do nas z łapką na muchy, że on jeszcze komary nam odgoni i skakał nam po pokoju w tym kusym ręczniczku, tym razem był ubaw po pachy!
Aaa, i nocleg w szkole, w Lipinkach, gdzie pogrążona w smętnych rozmyślaniach siedziałam pod budką z telefonem i w końcu zamiast zadzwonić, długo w noc rozmawiałam z 'bratem', tym od arbuza i agrestowych oczu Niebo gwiaździste nade mną, a świat przede mną. We mnie rodziła się miłość, ta prawdziwa, chociaż wtedy o tym nie wiedziałam…
Jutro mija 17 lat od chwili gdy poznałam mojego M. Przedstawiono nas sobie na samym początku pielgrzymki, od razu poczułam do niego sympatię, przez te oczy, przez uśmiech, po czym odwróciłam się na pięcie i miałam ważniejsze sprawy na głowie. Do dziś nie poczułam już nigdy więcej, żeby czyjeś spojrzenie tak tkwiło w pamięci, tak poruszyło całą duszę. To musiała być ta słynna miłość od pierwszego wejrzenia, hehe. Opierałam się dzielnie całe trzy tygodnie pielgrzymki, i jeszcze przez parę dni wspólnego wyjazdu w Tatry, zaraz po Częstochowie, i tak sobie myślę, że to było piękne. Jedne z najpiękniejszych dni w moim życiu. Ktoś powiedział, że życie jest jak puzzle, co widać dopiero na starość, kiedy rozumiemy, jak jedno wydarzenie doprowadza do drugiego i się wspólnie łączy i układa w spójną całość, a my tego na początku nigdy nie widzimy...
Taki wspomnieniowy setny wpis Przez wszystkie nasze wspólne lata, te dobre i złe, kiedy się zastanawiałam, co ja do cholery robię w tym małżeństwie, przypominałam sobie, jak się poznaliśmy, i wiedziałam, że chcę być z nim dalej. Że tej miłości nic nie wymaże, nie złamie. Ale smęty ze mnie wyłażą... koniec. Idziem, Piotrek, po bułki!
tytuł: Motyle w brzuchu
autor: zielińska