27+3
Historia się powtarza
Starania - na początku dokładnie wiedziałam, który to DC. W nocy, o północy - wiedziałam. A potem straciłam rachubę (i z tego cyklu jest Pucek
Ciąża - początkowo dokładnie pamiętałam, który to TC. A nawet tc+d... Ale tak właśnie w okolicach dwudziestego-któregoś zaczęłam trochę tracić rachubę.
No i Pucek - wiem, że skończył 6 miesięcy i właśnie 7 miesiąc leci. Ale który to tydzień - hmmm... bez spojrzenia w excela (a jakże) ręki bym sobie nie dała uciąć.
Sprawdziłam więc - 27+3 dzisiaj. No to migaweczka, bo to całkiem miły dzień był
Wczoraj po południu przyjechali do nas V. i B. z synkiem. Do południa zdążyłam puścić 3 prania i zrobiliśmy z Puckiem ciasto z rabarbarem. Receptura prosta więc wszystkie składniki na podręczny stoliczek, miska w dłoń, Pucek na koc i wspólnymi siłami - ja robiłam, a Pucek nadzorował Z drewnianą pałką w łapkach wyglądał jak prawdziwy król z berłem Kiedy załadowałam ciasto do piekarnika, naczynia do zmywarki, a Pucka do łóżeczka na drzemkę, zaczęłam dumać nad jutrzejszym obiadem i listą zakupową. Nie podumałam jednak zbyt długo bo okazało się, że wody nie ma. Nie ma i już, mimo 5-krotnego sprawdzania kranów. No szlag by to... Plany obiadowe zredukowałam zatem do wyszukania w necie knajpy przyjaznej małym dzieciom i decyzji, że obiadu nie robię, pójdziemy do knajpy. Jako nr 1 na liście zakupowej wpisałam natomiast kilkulitrową butlę wody. I jeszcze ta myśl, że jak to dobrze, że Pucek wczoraj kąpany i dziś jakby co nie trzeba.
Żeby nie było zbyt łatwo Pucek uciął sobie solidną drzemkę - czasu do przyjazdu gości coraz mniej, zakupów brak, a ten śpi w najlepsze. W końcu wpakowałam jaśnie księcia z całym śpiworkiem do wózka i pognałam po sprawunki. Miła niespodzianka - pogoda bardzo przyjemna, choć zapowiadali deszcze, śniegi, mrozy i w ogóle dramat. Przytargałam wodę i resztę sprawunków... i pognałam na drugą rundę, bo mnie olśniło, że 03.05 wszystkie sklepy pozamykane, a ja przecież chleba nie mam! Cyk-cyk-cyk do ulubionej piekarni... a piekarnia va-fan-kulo czyli zamknięta. Nosz by to... no to żwawy marsz do dwóch innych, w międzyczasie sms do V. - jak tam droga? Piekarnia nr 2 - taaram: zamknięta! SMS od V. - Jesteśmy pod drzwiami. Oooookk - za 5 minut będę bo wyszliśmy z Mlodym na dwór. Marszobieg do piekarni nr 3 znajdującej się na trasie do domu. Otwarta! Wchodzę... i widzę półki puste, ale to tak dokumentnie puste. Szybki odwrót taktyczny... i telefon do przyjaciela. A konkretnie SMS do męża: 'Wracając z pracy kup chleb. Koniecznie!' 'OK.' - rozpisał się mój wylewny mąż
Z V. i B. poszliśmy od razu na dinozaurowy plac zabaw. I na gofry. i znów na plac. Słoneczko przygrzewało aż miło, mały K. wspinał się jak małpka (ma teraz 1,5 roku z haczykiem). Wkrótce dołączył do nas 'powrócony' z pracy mężowaty. Chleb kupiony, woda wróciła. Git!
A propos wody - jak tylko wróciliśmy - lunęłoi lało już przez resztę wieczoru. Czyli mieliśmy fuksa, że skorzystaliśmy od razu ze słońca.
I tak to było wczoraj. Dzisiaj natomiast powstawaliśmy, zjedliśmy śniadanie na luzie, chłopaki pobrykali i ruszyliśmy na ściankę wspinaczkową. Ja jeszcze do wspinania nie wróciłam więc skorzystałam z pięknej pogody i faktu, że Pucek potrzebował drzemki - i na ściankę poszłam pieszo, a Witek drzemał sobie w wózku. Kiedy dotarłam na miejsce pozostała trójka była już nieźle umorusana magnezją. Uśmiechy szerokie. Pucek nadal spał, więc obok wózka ustawiłam sobie leżaczek, książka w dłoń (Ota Pavel - Śmierć pięknych saren) i... poczułam, że maj. I że wreszcie ciepło!
Z innych newsów:
* Pucek od 2-3 dni, po tym jak się dźwignie na kolana (czworaki) to zaczyna uskuteczniać takie bujanie w tył i w przód. Czasem ustawia też jedną lub drugą nogę zgiętą do przodu (żabka, jak do czołgania). No i przemieszcza się do tyłu. Raczkuje? Pełza? Nie jestem pewna jaka to taktyka bo zazwyczaj wygląda to tak, że kładę go w jednym miejscu, a potem okazuje się, że leży kawałek dalej, na linii 'wstecz'.
* Dzisiejszy słoiczek przejął tata. Mama tylko podgrzała. I otóż... technikę ma tata jakąś superową bo Pucek w znikomym stopniu utytłany. Nie, że w ogóle nie, ale całkiem całkiem to poszło. Tata dumny z siebie Trochę to trwało, ale ostatecznie cały słoiczek zjedzony.
* A po posiłku siesta i czytelnictwo. Tata przeczytał Puckowi bajkę o korsarzu Palemonie. Nie lada to gratka - opowiastka o Palemonie jest jedną z książeczek, które Pucułowy Tata wygrzebał ze swoich dziecięcych skarbów - i zarządził, że zabieramy do Warszawy - dla Pucka. /A jak pytałam kilka dni temu, że chyba się stęsknił za Puckiem jak nas nie było - powiedział tylko 'Oj Manzelmo...' W tłumaczeniu z zachodniopuchatkowego na nasz: 'stęskniłem się jak licho, jakbym sam siebie nie podejrzewał, ale cicho sza bo i tak mi to przez gardło nie przejdzie, ale wiem, że wiesz'/
* Rower! Pierwszy raz od lutego 2015 wsiadłam dziś na rower! To znaczy na taki normalny rower rower, a nie jakieś stacjonarne namiastki. Wsiadłam i pognałam. Ciężko to opisać... Przez chwilę poczułam się tak, jakbym nie była żadną matką, tak jakby czas stanął w miejscu czy może wrócił do stycznia/lutego 2015. I to nie chodzi o to, że tak potrzebuję się 'wyrwać' z kieratu. Nie nie Ale... przyjemnie było rowerkiem śmignąć. Na liczniku 13km, może być na początek.
I jeszcze krótka notka książkowa. Usiłuję czytać 'Cicha 5'. Ale jestem koszmarnie zdegustowana niechlujstwem redakcyjnym. Literówki się zdarzają, nawet w najstaranniej przygotowanych książkach (jak w biografii Evory Sieradzińskiej). Ale są jakieś granice przyzwoitości. Brakujące ogonki w ą czy ę, wielkie litery po przecinku, nieścisłości logiczne (senator w sejmie, wiek bohaterów). I ostatnio 'ekschibicjonizm'. Naprawdę poczułam, że nie szanuje się mnie jako czytelnika. Jak można coś takiego puścić do druku?
I jeszcze druga refleksja - znak naszych czasów może. Mam facebooka, traktuję go użytkowo-rozrywkowo. Co do zasady nie wrzucam zdjęć, nie 'czekinuję się' w odwiedzanych miejscach, nie informuję wszem i wobec gdzie spędzam majówkę ani co zjadłam na śniadanie. I tak obserwując trochę z boku to co się na innych ścianach dzieje... Na Wielkanoc - co ściana to życzenia. Ogólne takie, do wszystkich, kótrzy zechcą przeczytać. Do wszystkich... i do nikogo. Wrzucone na wall - odfajkowane. Nie, może nawet nie 'odfajkowane' bo intencje pewnie szczere. Tylko taka myśl moja, że jeszcze chwilę temu królowały SMSy z życzeniami w formie głupkowatyc wierszyków-rymowanek. Nie znosiłam ich - wychowałam się na kartkach pocztowych. To był cały rytuał - wybieranie kartek z mamą, potem zeszyt z adresami i listą krewnych i znajomych, wreszcie wypisywanie. Może życzenia się powtarzały, ale... jednak zawsze choć chwilę przeznaczaliśmy dla konkretnej osoby. A kto to, a pamiętasz jak... W erze smsów o wspominki trudniej, ale jednak nadal była to konkretna osoba, do której kierowane były życzenia (choćby kopiuj-wklej). Facebook wyeliminował nawet to. Życzenia już nie są dla kogoś. Są do wszystkich (czyli nikogo...). Taką refleksję miałam podczas Wielkanocy... i wczoraj/dzisiaj znów mnie naszła. A to za sprawą wysypu postów pod hasłem 'Majówka'.
A Pani Gienia, Pani Gienia,
choć świat się zmienia,
starą maszynę w domu ma,
i pisze wiersze, w życiu pierwsze, bo wcześniej czasu było brak...
Czerwony Tulipan - 'Pani Gienia'
https://www.youtube.com/watch?v=2969JX18gZM