avatar

tytuł: ???

autor: zabcia

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Witajcie Kochane!

Piszę dopiero teraz, bo jakoś ostatnio ciągle brakuje mi na wszystko czasu, no ale nie będę narzekać, w końcu czekałam na tą chwilę!

Jesteśmy już Razem, cała nasza czteroosobowa Rodzinka Nareszcie się doczekałam!

Opiszę tak w „skrócie”…

10 lutego trafiłam do szpitala, jako że było już w terminie porodu, a dzidziuś nie pchał się na świat, ja nie miałam już też zwolnienia lekarskiego i tak właśnie zostałam przyjęta na oddział.
Przy przyjęciu położna zbadała mnie i stwierdziła, że są 2 cm rozwarcia.
Następnego dnia zostałam zbadana przez lekarza (ordynatora czy jakąś tam inną „szychę”) który stwierdził, że rozwarcia nie ma, szyjka zamknięta i twarda.
Dodatkowo zrobiono mi ponownie badanie serduszka u Malucha, bo zgłaszałam, że na badaniach prenatalnych została uwidoczniona wada. Lekarz (inny tym razem) stwierdził, że wada utrzymuje się nadal, ale w stopniu śladowym i nie mam się czym martwić. Wagę dziecka oszacował wówczas na 3170 g … czy jakoś tak… (nie pamiętam dokładnie).

Jeszcze tego samego dnia ponownie trafiłam do tego lekarza tzw. „szychy” który powiedział, że z dzieckiem wszystko OK., mamy jeszcze czas więc w najbliższych dniach nikt nic nie będzie robił ze mną, więc jak chcę to mogę wrócić do domu na 6 dni, ale po tym czasie obowiązkowo muszę się stawić ponownie w szpitalu. Ucieszyłam się, bo w domu była Amelka, za którą BARDZO tęskniłam!

11 lutego po południu wróciłam do domu.

Mijały kolejne dni…
Na piąty dzień po moim wyjściu (15 lutego) stwierdziłam, że jeden dzień mnie nie zbawi i wracam do szpitala, bo czułam się już dość kiepsko, mąż chodził do pracy i bałam się, że w mojej obecnej sytuacji z przechodzoną ciążą urodzę jeszcze w domu… a miałam przecież pod opieką Amelcię!
Tak więc we wtorek 15 lutego ponownie zgłosiłam się na oddział, gdzie przy przyjęciu na KTG wyszły u mnie jakieś dość duże skurcze i jedna z położnych zawahała się, czy nie przyjąć mnie od razu na porodówkę. Jednak po rozmowie ze mną, tzn. jak stwierdziłam, że te skurcze nie są dla mnie bolesne itp. postanowiono, że ponownie idę na Patologię Ciąży.

Następnego dnia w środę (16 lutego) zostałam ponownie zbadana przez ów „szychę”, który ponownie stwierdził, że rozwarcia nie ma, szyjka zamknięta i twarda… bla bla bla
Coś nie miałam do niego zaufania… ciągle miałam w głowie to, że jakoś jedna położna i moja lekarka stwierdziły co innego, tylko on jeden nie widzi tych objawów! No nic, przecież nie będę się wykłócać z takim autorytetem
Zapytał mnie po badaniu, czy zgodzę się na przyklejenie na moje ramię jakiegoś plasterka, który zawiera hormon, przykleja się go na 3 dni i jego zadaniem jest przygotowanie macicy na podanie oksytocyny. Od razu powiedziałam, że wolałabym uniknąć ingerencji oksytocyną… że raz już przez to przechodziłam i nie wspominam tego najmilej… a on od razu powiedział „OK., mamy jeszcze czas”. To mnie trochę przeraziło, tzn. to, że czas leciał, każdy to widział i zwracał na to uwagę, moje dziecko było już kilka dni po terminie, a wychodziło na to, że na wszystko jest czas… Z jednej strony niby fajnie, ale z drugiej czułam lekki niepokój… czy oby na pewno mogę tyle czekać i w ogóle… Jakoś po prostu nie ufałam do końca temu lekarzowi.
Spytałam go o skutki uboczne tego plasterka na ramię, ale powiedział, że nie ma skutków ubocznych, więc w rezultacie się zgodziłam.

Potem robiono mi ponownie badanie USG oraz sprawdzano serduszka Malucha (znowu ten sam lekarz, co ostatnio), ale jak popatrzył na serce to powiedział tylko: „Eeeee… zostawmy to, nie ma się czym martwić”. Po jego reakcji wywnioskowałam, że coś jest… ale na tyle małe, że nie ma się co roztrząsać. Tym razem wagę Maluszka wskazał jako 3610 g.

Mijały dni, a ja dalej leżałam w szpitalu. Powoli łapałam doła, bo co rusz do mojej sali przychodziła jakaś pacjentka, która po 1 – 2 dniach zaczynała rodzić i opuszczała mnie :/ Strasznie działało mi to na psychikę, bo byłam tam najdłużej, najstarsza, z najdłużej przechodzoną ciążą, a tamte dziewczyny rodziły nagle, spontanicznie, bez wywoływania porodu w dniu wyznaczonego terminu lub max 2 dni po terminie i szczęśliwe żyły powrotem do domu. Ledwo co z jakąś zagadałam, zakumulowałam się, wymieniłam numerami telefonów… i już za chwilkę jej nie było.

19 lutego w piątek miałam kolejne badanie ginekologiczne, ale tym razem przez innego lekarza – była to pani doktor (też jakaś „szycha”) hehe Ucieszyłam się na to badanie, bo wreszcie mogłam porównać, czy ten pan doktor, który badał mnie wcześniej, rzeczywiście miał rację.
Na badaniu usłyszałam, że dziecko jest nisko mocno przytwierdzone główką do dna miednicy, szyjka miękka i rozwarcie na 1,5 cm. Nareszcie! Troszkę odetchnęłam, bo zobaczyłam, że wreszcie coś się dzieje. Lekarka powiedziała, że daje mi czas na naturalny poród do poniedziałku, jednak jeśli do tej pory nie urodzę – trzeba będzie wywołać poród za pomocą oksytocyny, bo ciąża będzie już za długo przenoszona.
Liczyłam, że teraz dostałam już takiego „kopa” i motywacji, że na pewno coś ruszy i urodzę!

Ale następnego dnia, w sobotę z samego rana kolejna moja „współlokatorka” dostała skurczy i poszła na porodówkę… i to już mnie złamało. U mnie nadal nie działo się kompletnie nic :/ Piąty dzień w szpitalu, a ja kwitłam… wtedy po raz pierwszy i ostatni popłynęły mi łzy z bezsilności… Chciałam do domu, do Amelki i męża! W tamtym momencie nic więcej mnie nie interesowało…

Jedna położna zauważyła, że coś jest ze mną nie tak…
Przyszła i powiedziała, że muszę otworzyć się na pozytywne myślenie… i wzięła mnie do tzw. „pokoju relaksacyjnego”, gdzie kazała mi wygodnie ułożyć się na worku sako, zamknąć oczy, włączyła muzykę relaksacyjną i powiedziała, że często muzykoterapia pomaga… kazała się odstresować i wyluzować…

21 luty – niedziela. Wstałam z myślą, że to będzie TEN dzień, bo w nocy obudziły mnie bardzo nieprzyjemne skurcze… Poza tym wkręciłam sobie bajkę, że ja urodziłam się 21 marca, a dzisiaj jest 21 luty, więc dzidziuś urodzi się dzisiaj i będziemy mieć urodziny równiutko miesiąc po sobie!

Przyszła rano położna i spytała jak się czuję. Powiedziałam jej o skurczach, które męczyły mnie w nocy, ale ona tylko powiedziała, że skoro zdołałam zasnąć przy tych skurczach, to na pewno to jeszcze nie to! No i znowu dupa… podcięła mi skrzydła…

Wieczorem zaczęłam dalej rozmyślać i snuć przeróżne historie…

Tym razem powiedziałam mojej mamie i teściowej przez telefon, że na pewno urodzę jutro w poniedziałek (22 lutego), bo to też jest taka charakterystyczna data. Miałam na myśli to, że Amelka urodziła się w poniedziałek 05.05.2015 (więc dużo ma piątek w dacie urodzenia), to synek zapewne urodzi się także w poniedziałek 22.02.2016 (i będzie miał podobnie jak Amelka dużo dwójek w dacie urodzenia)!
Pamiętałam jednak, że Amelkę rodziłam 18,5 godziny (licząc od pierwszych bolesnych skurczy) i poród postępował bardzo mozolnie, bo nie chciało się zrobić rozwarcie, szyjka była zamknięta i twarda, więc oprócz oksytocyny musiałam też dostać jakiś zastrzyk hormonalny w tyłek żeby cokolwiek ruszyło… :/ Więc kiedy zobaczyłam, że kończy się niedziela, a mnie nic nie bierze – zwątpiłam w ten poniedziałek…

Noc z 21 na 22 lutego.

Spokojnie spałam, aż około godziny 03:30 obudziły mnie znowu skurcze (podobne jak noc wcześniej), z tym że teraz chyba troszkę bardziej boleśnie dawały o sobie znać na plecach w odcinku krzyżowym. Męczyłam się strasznie, ale w końcu wstałam, poszłam do toalety, pochodziłam troszkę… i znowu jakby wszystko się unormowało.

Zasnęłam.

Ranek (22.02.) przed godziną 06:00.
Obudziła mnie położna – przyniosła tabletki na tarczycę, które brałam. Spytała jak się czuję? Znowu powiedziałam, że obudziły mnie skurcze i bóle brzucha. Jak co ranek – podłączyła KTG. Skurcze troszkę się uspokoiły, ale po chwili zaczęły się znowu nasilać i były stopniowo jakby coraz mocniejsze. Miałam wrażenie, że te pasy opasające brzuch jeszcze bardziej je wzmagają.
Przyszła położna (szybciej niż zwykle, bo zazwyczaj byłam podłączona przez 1 – 1,5 godziny, a teraz przyszła po 40 minutach!) i pyta mnie, czy czuję skurcze??? „Nie! Łaskocze mnie delikatnie!” – pomyślałam już lekko zirytowana w duchu. Odłączyła mnie od KTG i powiedziała, żebym poszła z nią do gabinetu, bo ona chce mnie zbadać i sprawdzić, czy coś się ruszyło.

W gabinecie na kozetce okazało się, że mam rozwarcie na 4 – 5 cm!!!
Położna dała mi 10 minut na spakowanie torby, toaletę i zabrała mnie na porodówkę.

Na miejscu oprowadzono mnie po oddziale, żebym wiedziała gdzie co jest, dali jakiś płyn dezynfekujący, którym kazano mi się umyć pod prysznicem i na to też miałam 10 minut. W międzyczasie dzwoniłam z toalety do męża, żeby się pospieszył z przyjazdem. Stresowałam się, bo skurcze narastały, a on musiał jeszcze ściągnąć do nas swoją mamę, żeby została z Amelką.

Jak wróciłam po prysznicu, rozebrałam się, ogarnęłam itd., to minęła jakaś godzina od pierwszego badania jeszcze na patologii ciąży… i wtedy po tej godzinie usłyszałam, że jest już 8 centymetrów rozwarcia!!!
Z jednej strony cieszyłam się, że tak sprawnie szybko postępuje, ale z drugiej stresowałam, że nie ma jeszcze mojego męża… Wzięłam telefon, żeby ponownie do niego zadzwonić i w tym momencie wszedł on do sali, gdzie leżałam podłączona już do KTG. Odetchnęłam.

Po chwili przyszła jakaś lekarka, która nic nie mówiąc włożyła mi rękę w krocze i zaczęła coś kręcić, wiercić, skrobać… było to bardzo nieprzyjemne. Spytałam, co robi… a ona odpowiedziała, że próbuje mi przebić pęcherz płodowy, żeby odeszły wody. Zdenerwowałam się!
Jeszcze przed porodem naczytałam się dużo i nasłuchałam od innych położnych ze szkoły rodzenia, żeby na to się nie godzić, jak podczas porodu zechcą kobiecie właśnie przebić pęcherz… że dla dziecka lepiej jest nie przebijać pęcherza… zdrowiej… bardziej bezpiecznie… i w ogóle…
Wkurzyłam się, że nic mi nie powiedziała, tylko sama coś sobie postanowiła w głowie i nie informując mnie o niczym zaczęła coś tam robić i dłubać…

Od razu zaprotestowałam i powiedziałam, że nie chcę, aby przebijała mi pęcherz i spytałam, dlaczego w ogóle to robi?!
Ale wtedy usłyszałam, że badanie KTG dziecka wyszło „wąskie”… dopytywałam i w skrócie wytłumaczono mi tylko, że serduszko nie do końca bije tak, jak powinno i (chyba?) w obawie przed zielonymi wodami płodowymi postanowiono mi przebić pęcherz.
Dopiero jak mi to wytłumaczono to już nie protestowałam… zrozumiałam, że to jest ważniejsze. Niestety zobaczyłam tylko, jak lekarka wyciąga zakrwawioną rękę z mojego krocza, a pęcherz jak trzymał, tak trzymał nadal.
Lekarka stwierdziła, że poród postępuje tak szybko, że nie będzie robiła nic ani ingerowała, tylko pozwoli, żeby pęcherz sam pękł. Wyszła.

Po chwili było już 9 centymetrów…
Niestety na tych 9 centymetrach ugrzęzłam. Poród jakby zwalniał, bo skurcze stały się lekko słabsze i chyba rzadsze. Położna próbowała kilkukrotnie przebić pęcherz żeby coś ruszyło, ale nadal nic to nie dawało, trzymał niczym skóra z mamuta

Położna postanowiła podłączyć mi oksytocynę, żeby skurcze powróciły i nie słabły. Broniłam się jak mogłam, (a ona potrzebowała na to mojej zgody, której nie chciałam jej do końca dać)… jednak widząc co się dzieje – zgodziłam się. Wiedziałam, że to już praktycznie końcówka, więc długo mnie ta kroplówka męczyć nie będzie

Skurcze powróciły, ale pęcherz uparcie nadal trzymał. Ciągle dopytywałam tylko położną, czy z tętnem dziecka jest już wszystko dobrze…??? Powiedziała, że tak, unormowało się, ale do tej pory nie wiem, czy tak rzeczywiście było, czy tylko tak powiedziała, żebym nie panikowała i nie martwiła się.
Położna zaczęła mnie przekonywać, żebym wstała z łóżka na 1 – 2 skurcze, bo być może grawitacja spowoduje, że pęcherz sam pęknie i wtedy poród pójdzie sprawniej. Niestety z każdym ruchem strasznie mnie bolał brzuch i krzyż, a skurcze tylko się wzmagały… naprawdę ciężko jest wstać z łóżka przy 9 centymetrach!

Zaczęłam prosić położną, żeby dała mi coś znieczulającego… że ja już nie daję rady… że boli… i w ogóle… ale odpowiedziała mi tylko, że na tym etapie jest już za późno na znieczulenie zewnątrzoponowe… paracetamol mi nie pomoże (zresztą zaśmiałam się, jak usłyszałam słowo „paracetamol”) na pas TENS też już za późno, bo mi nie pomoże, więc może mi jedynie podać gaz… ale gazu nie chciałam, bo przy pierwszym porodzie nie pomógł mi, a wręcz irytował mnie… kręciło mi się po nim w głowie, robiło słabo… i w rezultacie nie dostałam niczego.
Położna pomogła mi razem z moim mężem i jest, udało się, wreszcie stanęłam z łóżka na nogi!

To było straszne! Stałam i w tym momencie złapał mnie skurcz… Wszystkie mięśnie mi drgały, zrobiło mi się słabo, myślałam, że zemdleję… Do tego dostałam mdłości i odruchów wymiotnych…
Ale jest… jeden skurcz… potem drugi… usiadłam i powoli położyłam się. Pęcherz co prawda nie pękł, ale chyba coś ruszyło, bo wtedy położna znowu chciała mnie zbadać i pęcherz puścił!!!
Wypłynęły ciepłe wody, a ja tylko spytałam: „Jakie są wody?!” i odetchnęłam, kiedy usłyszałam: „Czyste”.

Od tej pory wszystko ruszyło pełną parą.
Parę minut później czułam już tak mocne skurcze parte, że nie umiałam nad nimi zapanować.
Miałam przy swoim łóżku praktykantkę (tak na marginesie) i trochę żałowałam potem, że się na nią zgodziłam, bo jej obecność i to, co robiła jeszcze bardziej mnie stresowało…

Po pierwsze – stała przy mnie z poważną miną, nie odzywała się prawie w ogóle, miała złożone ręce i czułam się jak nieboszczyk, który leży w trumnie, a ona stoi nade mną i się modli
Chyba wolałabym, żeby chociaż chwilami się uśmiechnęła lub spróbowała coś zagadać między skurczami, żebym się rozluźniła… a ona nic, widziałam na jej twarzy tylko stres i niepewność. W rezultacie, żeby się nie pogrążyć jeszcze bardziej, to JA do niej zagadywałam i żartowałam… W końcu mój mąż powiedział: „Jak masz jeszcze nastrój do żartów to znaczy, że nie jest z tobą jeszcze tak źle”… a ja tylko powiedziałam patrząc na praktykantkę: „Jak widzę wasze miny, to muszę żartować, bo czuję się jak na pogrzebie” wtedy lekko się uśmiechnęła i ponownie powróciła do wcześniejszej postawy.

Była to studentka II roku, więc przypuszczam, że mógł być to jej jeden z pierwszych porodów tym bardziej, że główna położna, która odbierała poród nie znała jej za bardzo i pytała, jak ma na imię… :/ Wolałam jednak nie pytać jej o to, żeby jeszcze bardziej się nie wystraszyć

Później, kiedy już miałam 10 cm rozwarcia i czułam skurcze parte, których nie umiałam powstrzymać – powiedziałam do tej praktykantki, że mam skurcze parte i żeby szybko poszła po położną (bo byłyśmy same w sali porodowej, a że mój poród postępował wyjątkowo szybko, to bałam się, że tego nie będę umiała powstrzymać.
Tymczasem studentka nadal stojąc nade mną ze złożonymi dłońmi ze stoickim spokojem powiedziała tylko: „Zaraz położna przyjdzie” i nadal stała.
Zaczęłam się denerwować, bo ona nie wiedziała co ja czuję, a nawet nie ruszyła tyłka jak ją poprosiłam. Powiedziałam do niej podniesionym lekko głosem: „Nie zaraz, ja potrzebuję położną już teraz!”, po czym ona do mnie mówi na spokojnie: „Ale naprawdę zaraz położna przyjdzie” i dalej stałam. Wku…* się na maxa i huknęłam do niej: „Czy może pani zrobić to, o co proszę?! Czuję, że już dziecko mi wychodzi i nie umiem tego powstrzymać!!!” – wtedy dopiero ruszyła tyłek i poszła po położną.

Położna jak przyszła to się okazało, że rzeczywiście trzeba szybko działać, bo dziecko jest już „na wylocie”! Szybko zdezynfekowała ręce i ubrała rękawiczki po czym poprosiła studentkę, żeby wyjęła tam coś sterylnego, co będzie potrzebować… (ale nie wiem, co to było). Studentka zaczęła się szamotać z tym opakowaniem i źle to zrobiła… bo w rezultacie usłyszałam tylko, jak położna powiedziała do niej: „Źle to zrobiłaś, już jest skażone!”, na co ona ze spokojem jej tylko odpowiedziała: „Wiem” – no myślałam, że mnie trafi.

W pewnej chwili znowu nadszedł skurcz i parcie… i dziecko zaczęło wychodzić… Położna powiedziała tylko do mnie coś w stylu: „Niech pani jeszcze nie prze, jeszcze nie jest wszystko gotowe…!”, ale ja tylko krzyczałam, że nie prę, że dziecko samo wychodzi, a ja nie umiem tego powstrzymać!

Położna powiedziała tylko, że 1/3 główki już wyszła… po czym zwróciła się do studentki nerwowo, żeby szybko rozłożyła te specjalne podstawy po nogi, (jak w fotelu ginekologicznym, bo będziemy rodzić!
Studentka złapała te podstawy i nagle wypadły jej z rąk na podłogę… Widziałam strach w oczach położnej i obawę, że nie zdążymy. Nerwowo zdjęła swoje rękawice z tych zdezynfekowanych rąk i sama zaczęła rozkładać to łóżko, a studentka stała jak gdyby nigdy nic. Potem na szybko ponownie zaczęła dezynfekcję i ubieranie rękawic…

Widząc to wszystko wpadłam w panikę i powiedziałam tylko do położnej: „Proszę mi obiecać, że to pani będzie odbierać poród, a nie studentka!!!” – wtedy położna lekko się zaśmiała i powiedziała, żebym się nie obawiała, że na pewno ona będzie obierać poród, a studentka co najwyżej położy swoje dłonie na jej dłoniach.

Jednak parę minut później znowu był skurcz i dzidziuś bardzo szybko i sprawnie urodził się… a położna nie prosiła już studentki, żeby kładła dłonie na jej dłoniach, bo chyba widziała w moich oczach panikę

Położono mi dzidziusia na klatce piersiowej. Od razu zaczął płakać i ruszał się… tuliłam go, głaskałam i mówiłam do niego… Pomimo, że był cały siny – dla mnie był przepiękny! Nie był w ogóle opuchnięty, ani nie miał płaskiego noska… był prześliczny. Jedyne co, to od razu zapytałam pediatrę, dlaczego maluszek jest siny, ale pani pediatra powiedziała: „Spokojnie, jeszcze nie minęła minuta”. Czas jednak leciał, a maluszek nadal był siny… :/ czułam lekki niepokój.

Okryto go jakimś specjalnym materiałem, który wcześniej został ogrzany w jakimś urządzeniu, ale on nadal był siny i miał gęsią skórkę.
Pediatra powiedziała, że w zasadzie nie ma zastrzeżeń, tylko ten siny kolor utrzymuje się tak długo, więc na wszelki wypadek chce go wziąć na obserwację do inkubatora.

Byłam troszkę zawiedziona, bo przygotowałam się na to, że od razu przystawię go do piersi i będziemy razem, ale w obecnej sytuacji nie zaprzeczałam.
Zabrano mi maluszka i od razu dokonano pomiarów. Okazało się, że mierzy 57 cm i waży 4280 g!!!
Położna powiedziała do mnie: „Słyszała pani ile waży maluszek?”, a ja powiedziałam tylko z wielkim zdziwieniem: „To moje dziecko????”

No żesz! To wszystkim paniom ode mnie z sali, które miały dzieci powyżej 4 kg robiono cesarkę, a mnie tak urządzono! Jak zwykle – to już drugi mój poród, gdzie na USG pomiar przed samym porodem nie wychodzi wiarygodnie, tylko jest zaniżony!
No nic, najważniejsze, że mam to już za sobą!

Nie nacinano mnie, ale troszkę pękłam… na szczęście mało, więc nie trzeba było zakładać wielu szwów (pęknięcie pierwszego stopnia).

Jak troszkę doszłam do siebie, to poszłam na oddział noworodków, żeby zobaczyć maluszka. Zaniosłam mu też mój pokarm ściągnięty z piersi. Leżał w inkubatorze na golaska, chwilami troszkę płakał, a chwilami po prostu spał. Przychodziłam tam co chwilę i czuwałam nad nim. W końcu o godzinie 23:00 położna zgodziła się, żeby wyciągnąć go z inkubatora i przystawić do mojej piersi. Maluszek zjadł troszkę pierwszego pokarmu i spał… Tak ładnie pachniał… noworodki mają charakterystyczny zapach!

W inkubatorze spędził całą pierwszą dobę, bo okazało się, że ma za niską saturację (to jest chyba natlenienie organizmu z tego co się orientuję)… i miał w granicach 80 – 95 a norma jest powyżej 95. Położna uspakajała mnie, że często dzieci tak mają zraz po porodzie.

Następnego dnia odzyskałam mojego „Skrzacika” i już do końca byliśmy razem!

Mój poród w rezultacie trwał (od pierwszych bolesnych skurczy do urodzenia dzidziusia) 4 godziny z małym kawałeczkiem

Dzisiaj jesteśmy już w domku, maluch ma duży apetyt, ogólnie bardzo mało płacze (jeżeli już, to kwili jak kurka) powoli odbija już z utraconą w szpitalu wagą i w ogóle… jest bossski!

http://images78.fotosik.pl/389/1132a98b0e7f536emed.jpg

http://images76.fotosik.pl/390/985a8a25ec2491eamed.jpg

http://images77.fotosik.pl/389/04b9ce4ec1de0ad5med.jpg

http://images76.fotosik.pl/390/665e47d7718cb68amed.jpg

http://images77.fotosik.pl/389/9174b7134016ba8emed.jpg


Dodam jeszcze, że po porodzie zrobiono Maluszkowi echo serduszka i wyszło, że niestety, ale wada utrzymuje się nadal. Kardiolog nie był w stanie ustalić, jakiej wielkości dokładnie jest ona i dał nam skierowanie na dalsze badania 9raz w miesiącu). Powiedziano nam, że to może znikać miesiącami i na pewno trzeba będzie to obserwować i jeździć na wizyty kontrolne.

14
komentarzy
avatar
Zabciu! Gratuluje!!!! Jejku jaki On piękny!!!! Przeczytalam wszystko 3 razy aby wszystko zrozumiec doklanie! Jestescie niesamowici! Kurcze jak to nic sie nie da przewidziec! Tyle czekania a atakimszybki, sprawny porod! Tak sie z Wami ciesze!!!! Masz niesamowita dwojke dzieci! A jakie piekne zdjecia! Kurcze, no nie zazdroszcze tej praktykantki, ale najwazniejsze ze wszystko jest dobrze, i silami natury sie udalo, jestes Wielka! No imwody były super! Caly czas trzymalam kciuki i zyczylam aby wszystko bylo ok, z tym terminem,,czekaniem i serduszkiem. Mam nadzieje, ze kolejne kontrole nie wykaza niczego niebezpiecznego. A dobrze, ze macie skierowania! No i gratuluje karmienia, czy z 2 dzieciatkiem jest rzeczywiscie latwiej?
Nie moge sie napatrzec na fotki, i jaki Synuś jest piekny! Tak bardzo, sie ciesze! A jak Ty sie czujesz? I jak Corcia? Raz jeszczecwielkie, ogromne gratulacje!!!!
avatar
Zabciu jeszcze raz Ci najmocniej gratuluje przepieknego syneczka:-* Jest cudowny, a jaki kudlaty, wspanialy:-) Bardzo szczegolowa relacja z porodu. Poczulam sie tak jakbym tam byla razem z Toba:-) I mam nadzieje, ze wada serduszka nie jest powazna i da sie ja wyleczyc szybciutko. Zycze Wam wszystkiego najlepszego. Tworzycie piekna rodzinke:-)
avatar
Raz jeszcze gratuluje synuś prześliczny, a myślałam ze to moja Emilka ma dużo włosów No to Twój "skrzacik" ją zdecydowanie przebił a możesz nam ujawnić juz jakie imię wybraliście dla swojego synka? PS. Bardzo sie cieszę ze mimo tak długiego oczekiwania poród poszedł szybko. I ze po raz drugi zawitalas do grona szczęśliwych mamuś
avatar
Przyszlam jeszcze rqz przeczytac i popodziwiać
avatar
Ja tez jeszcze przyszlam;-) Chcialam mezowi pokazac Twojego Skrzacika. Naprawde uroczy:-)
avatar
Dzięki Kochane
Co do imienia to różne były koncepcje, ale w ostateczności stanęło na imieniu, które obstawialiśmy od zawsze (jeszcze zanim zaszłam w ciążę) i zostaliśmy przy opcji Gabriel, więc teraz wołamy ciągle Gabryś
avatar
Gabrys, slicznie:-)
avatar
Słodki maluch, a jego czuprynka po prostu boska :-)
avatar
Przeboski jest A fryzurka powala Najbardziej rozwaliło mnie przedostatnie zdjęcie. Mały bystrzak się Wam trafił
avatar
Kochana jeszcze raz gratuluję!Teraz mogłam w spokoju całość przeczytać. Trochę miałaś przygód Ale ważne że synek urodził się szybko i masz go już przy sobie Jest śliczny! A te włoski
avatar
Jak cuuudownie Gratuluje, ściska i przytulam. Nie mogę się napatrzeć
avatar
No widzę że swoje przeżyłaś w tych szpitalach. Mimo wszystko gratuluję ślicznego synusia! jest prześliczny. Dużo zdrówka dla Was <3
avatar
Jaki przystojniak a ile wloskow Gratulacje. !!! Niech zdrowo rosnie dziekuje za wpis. W wypisie nie mam niestety nic o stopniu naciecia. Nawet tam nie mam nalisane czy dostalam zastrzyk z powodu grup krwi bo ja - a maz + maz twierdzi ze dostalam. No ja tego nie pamietam w tym czasie to czlowiek mysli o czyms innym. Takze niewiem jak to teraz bedzie. Co jakis czas robie badania przeciwcial. Co do cesarki niewiem co jest lepsze moze i szybciej bym doszla do siebie ale z drugiej strony jak dostane znowu jakies felerne szwy no to na brzuchu juz gorzej bedzie z tym:/ a jeszcze wewnatrz tez sa szwy i jakby sie cos dzialo to masakra. Moze nie bede nacinana. A jeszcze troche czasu. Wszystko sie moze wydarzyc. A to sie dziecko nie odwroci a to cos innego i bede musiala i tak cesarke miec. No oby nie. I najlepiej bez oxy zeby rodzic bo chodzic caly dzien z kroplowka to jest tragedia.
avatar
Świetny opis! Czytałam z zapartym tchem Synek cudowny! Gratulacje!
Dodaj komentarz

Maluchy śpią, to mogę coś tutaj napisać

Od wczoraj wzięłam się za czytanie Waszych pamiętników - muszę wszystko nadrobić, żeby być na bieżąco! Ale co zacznę coś czytać, to od razu któreś z nich się budzi i muszę wszystko zostawić. Dzisiaj też postaram się troszkę poczytać

Wczoraj bardzo źle się czułam. W zasadzie to już przedwczoraj wieczorem czułam straszne dreszcze, potem w nocy wszystko jakby się pogłębiło, a wczoraj rano jak wstałam, to ledwo trzymałam się na nogach... :/
Miałam straszny ból głowy, dreszcze, ból skóry oraz w kościach i na udach, brak apetytu, a w konsekwencji temperaturę 38,6 stopni
Od razu zaaplikowałam jakieś saszetki rozpuszczalne dla kobiet karmiących oraz wzięłam paracetamol... Po kilku tabletkach było lepiej, bo dzisiaj rano wstałam już w znacznie lepszym nastroju i z dobrym samopoczuciem.

Zmartwiłam się, bo Maluszek ma kilka dni więc jego odporność jest niewielka... ale mam nadzieję, że wczorajsze moje samopoczucie już nie powróci!

Kilka osób pytało mnie o imię synka...

Długo spekulowaliśmy z mężem na ten temat... w zasadzie to do samego wyjścia ze szpitala.
Było branych pod uwagę mnóstwo opcji, m.in.: Gabriel, Olivier, Tomasz, Nataniel, Natan, Milan itp.
Ja wolę imię klasyczne i polskie, ale mój mąż nie chciał imienia z tzw. 'pierwszej dziesiątki najczęściej nadawanych dzieciom'... Poza tym jak już coś wybraliśmy, to nagle rodzina zaczynała kręcić nosem i zniechęcać nas do naszych wyborów...
W rezultacie powróciliśmy do pierwotnego wyboru, czyli imienia, o którym myśleliśmy już kilka lat temu, zanim jeszcze zaszłam w ciążę... i wczoraj mężuś był w urzędzie zarejestrować Maluszka pod nazwą: Gabriel Kot Tak więc mamy w domu małego Gabrysia

Co do karmienia piersią (takie pytanie też miałam) to jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, że tak świetnie nam idzie! to prawda, że z kolejną ciążą jest łatwiej. Mały od razu załapał o co chodzi, bardzo ładnie przysysa się do piersi, a pokarm pojawił się dużo wcześniej niż przy pierwszym dziecku no i teraz mam też go chyba więcej... bo pomimo, że synek dużo je, to i tak nie przejada wszystkiego i muszę ściągać dodatkowo do buteleczek. Wiem, że to wszystko jeszcze może się zmienić, bo dopiero teraz jest ten etap, że laktacja się normuje, a tak naprawdę za jakieś 2 tygodnie moje piersi ostatecznie 'określą się' co do ilości pokarmu dlatego też staram się teraz tego nie zaniedbywać, tylko karmić ile się da, byle nie stracić mleczka

7
komentarzy
avatar
Piękne imię A dla Mamusi zdrówka
avatar
Gabryś - śliczne imię :-) Cieszę się kochana, że tak dobrze sobie radzicie i że jesteście tacy szczęśliwi :-) Mam nadzieję, że Twoje złe samopoczucie już Cię nie dopadnie, a pokarmu zawsze będziesz miała dużo :-)
Jak już się ogarniecie i będziesz miała chwilkę czasu to odezwij się na priv, bo chciałabym Ci zadać kilka pytań, dlatego, że planuję rodzić w tym samym szpitalu co Ty :-)
Jeszcze raz życzę Wam dużo zdrówka i samych pięknych dni! :-)
avatar
"Wyczekujaca" pytaj o co chcesz, chętnie odpowiem odnośnie szpitala
avatar
Gratuluje wyboru imienia! Taki od serca, skoro piszesz ze to ten najwczesniejszy. To moze kolejne imie, dla trzeciego dzieciątka bedzie jedym z tych kolejnych -wszystkie piekne!
Ciesze sie, ze lepiej sie czujesz, i ze te saszetki pomogly. W koncu to wielki wysilek... No i dzieki za opis kp! Oprocz radosci, ze wszystko tak super, to i kolejna wiedza, ze az do miesiaca laktacja mose sie normowac! Nie wiedzialam ! Ps. Nie moge przeczytac Twoich komentarzy u mnie, nie chca sie wyswietlic od 2 dni próbuje i nic, inne co juz tam sa tez nie moge kliknać
avatar
Ale slicznosci z twojego synka..i ta boska czuprynka jeszcze raz gratulacje a imie wybraliscie bardzo ladne, tez mi sie zawsze podobalo imie Gabrys. A wlasnie bylam ciekawa jak to po drugimporodzie jest z karmieniem piersia i ogolnie z ogarnieciem dwojki maluchow ciekawe jak to bedzie u mnie. Pozdrawiamy
avatar
Juz doczytałam komentarze! Powodzenia z chusta z Gabrysiem!
avatar
Daria nie będę czarować, że jest tylko super... bywa ciężko z ogarnięciem dwójki, głównie w pierwszych dniach. Ale teraz im więcej mija czasu to jest coraz lepiej i łatwiej, więc nie ma się co martwić na zapas
Dodaj komentarz

Ale się wczoraj strachu najadłam...

W dzień przyjechali moi rodzice z dziadkiem odwiedzić dzieciaczki. Wszystko było OK aż do wieczora, kiedy poczułam strasznie nieprzyjemny ból tak jakby przy wyjściu z pochwy... :/ To było takie uczucie, jakbym miała tam nie wiem jak wielkiego siniaka... albo takie porównywalne do miesiączki tylko silniejsze...

Kiedy rodzinka już pojechała to wszystko jakby się nasiliło... i nagle siedząc na kanapie powiedziałam do męża, że chyba krwi mi dużo wypłynęło, bo poczułam jakby właśnie coś się wydobywało.
Chciałam iść do łazienki i kiedy wstałam z kanapy - poczułam jak coś wilgotnego spływa po mojej nodze pod nogawką spodni. Mówię do męża, że chyba 'krew mi chlusnęła' i muszę szybko iść do łazienki... i nagle biegnąc do tej łazienki z mojej nogawki 'coś' wypadło na podłogę...!!! Stopę miałam całą zakrwawioną, a to 'coś' to był bardzo duży, zbrylony i dość twardy skrzep krwi (na połowę dłoni)!

Spojrzałam na to z niedowierzaniem i pobiegłam do wanny... a tam kolejny porównywalny kawałek! Wpadłam w panikę...
Wiem, że po porodzie wydobywają się różne rzeczy... ale nie coś takiego i takiej wielkości!

Umyłam się, a po jakiejś godzinie znowu to samo (tylko już trochę mniejszych rozmiarów).
Mój mąż zaczął wertować po internecie i tam wyczytał, że w takim przypadku trzeba jechać do szpitala zrobić USG i sprawdzić, czy po porodzie odkleiło się całe łożysko itp.
Wystraszyłam się!

Wiem, może to nieodpowiedzialne, ale od razu pojawił się mętlik w mojej głowie, że przecież mam w domu dwójkę dzieci, jedno karmię piersią i nie mogę go zostawić... a poza tym to chyba bardziej chodziło o ogromny strach, który mnie sparaliżował!

W rezultacie nie pojechałam, bo byłam umówiona z położną środowiskową, że przyjedzie do mnie rano następnego dnia - postanowiłam poczekać i ją zapytać.

Położna była dzisiaj, pokazałam jej zdjęcia tego 'czegoś', (bo zrobiłam komórką).
Powiedziała, że to może być skrzep, ale niekoniecznie... bo mogą to być też jakieś resztki po porodzie... i że dobrze, że to wypłynęło i nie zalega gdzieś tam w środku. Powiedziała też, że skrzepy po porodzie mogą być, ale na pewno nie aż takiej wielkości... i kazała mi się bacznie obserwować.

Powiedziała, że jeśli nic się więcej nie będzie działo, to OK, nie muszę się martwić, ale jeśli zauważę: gorączkę i ogólne osłabienie lub nieprzyjemny zapach tej krwi lub bóle w podbrzuszu - to mam nie czekać tylko od razu jechać do szpitala na USG, niech lekarze mnie zbadają i sprawdzą czy nic tam nie zalega!

Na szczęście dzisiaj już takich przygód nie miałam... i oby już nie wróciły!!! :///

A tak poza tym, dodatkowo, Amelka wczoraj wieczorem dostała temperaturę 38,3... a dzisiaj rano miała już 39 stopni! :/ Dostała IBUM kilkakrotnie w ciągu dnia i wieczorem było już lepiej. Jeśli jutro gorączka będzie się utrzymywać to jedziemy do lekarza. Myślę, że mogła ode mnie załapać to, bo ja miałam kilka dni temu podobną temperaturę. Ale mi szybko minęło! Mam nadzieję, że z nią też jutro będzie już OK!

2
komentarzy
avatar
O kurcze, też bym się wystraszyła :/ życzę zdrówka dla Amelci
avatar
No, zachowałaś zimną krew! Oby to co powiedziala polozna, wystarczylo! W sumie, to oszczedzilas sobie kolejnego pobytu w szpitalu, a masz reke na pulsie! Zycze zdrowia dla Amelki, oby to. Yla taka krotka goraczka.... Jesli to przypomnialo watrobe, to moze byc czesc lozyska (tak mysle), i w sumie warto sie do gina czy n ip kiedys przejechac aby sprawdzili czy nie trzeba lyzeczkowania...bo wiem, ze niektorym robia zaraz po porodzie...
Dodaj komentarz

Wczoraj wieczorem rozmawiałam jeszcze z moją siostrą na temat tych ostatnich wydarzeń...
Bardzo się przejęła... w sumie to potwierdziła tylko to samo, co ja miałam w głowie, tzn. że to może być fragment łożyska i że lepiej nie ryzykować i nie polegać tylko na opinii położnej, bo jeśli rzeczywiście coś jeszcze w środku zostało, to można dostać sepsy i wiadomo... a po co katować się takimi myślami i wątpliwościami... lepiej po prostu pojechać do szpitala i sprawdzić to!

Oczywiście w takich chwilach człowiek myśli o najgorszym, więc w głowie już miałam scenariusz, że mam dwójkę dzieci i że nie mogą one stracić swojej mamy! :/
Wiem, może się nakręciłam niepotrzebnie, ale wtedy nie potrafiłam inaczej... Jednak może to i lepiej, bo dostałam mobilizacji, żeby jednak pokonać strach przed tym, co mogę usłyszeć i pojechać!

Tak więc dzisiaj pojechałam znowu do szpitala położniczego.
Opowiedziałam położnej w skrócie co się stało, zarejestrowała mnie i kazała czekać, aż poprosi mnie lekarz.
Lekarz pojawił się po jakichś dwóch godzinach...
Swoją drogą - był młody (wyglądał na jakieś 36 lat) i bardzo przystojny!
Ale nie to było istotne...
akurat w tym szpitalu już się przekonałam, że długoletni staż i doświadczenie nie idą w parze z opinią 'dobrego lekarza', a wręcz przeciwnie - ci najczęściej są rutyniarzami i olewają pacjentów... może są też wypaleni zawodowo...? W każdym razie młodzi zdecydowanie bardziej się przykładają i są dokładniejsi (przynajmniej w moim przypadku)!
Tak na marginesie... po urodzeniu też 'młoda' położna oglądała łożysko i miała wątpliwości, czy oby na pewno jest całe... a druga położna (czy lekarka - nie wiem), ale 'dużo starsza' spojrzała przez sekundę i od razu powiedziała na odczepnego 'Caaałe!' i tyle.
No ale wracając do tematu...

Lekarz dzisiaj bardzo dokładnie i szczegółowo wypytywał mnie o wszystko i robił notatki. Obejrzał też zdjęcia tego 'czegoś', co 2 dni temu wypłynęło ze mnie... Zbadał mnie dopochwowo na USG, a następnie ginekologicznie... Naciskał też na mój brzuch w wielu miejscach żeby sprawdzić, czy odczuwam bóle...

Podsumowując - stwierdził, że najprawdopodobniej były to takie duże skrzepy, jako że na USG nie widać, aby były fragmenty poszarpanego łożyska itp. Widział natomiast (i mi pokazywał), że są jeszcze w moim brzuchu pływające drobne kawałki w krwi, które powinny jeszcze wypłynąć. Powiedział, że są 'ruchome', a więc nie jest to 'poszarpana' ścianka macicy itp., a poza tym dodał, że mam tyłozgięcie szyjki macicy co wiąże się z tym, że mój organizm trudniej się oczyszcza z tych odchodów połogowych i stąd też te skrzepy mogły się gdzieś tam odkładać, aż wreszcie wydostały się w takiej dużej zbrylonej formie.

Nie widział za bardzo powodu, dla którego musiałby zatrzymać mnie dzisiaj w szpitalu ponieważ nie mam gorączki, brzuch mnie nie boli, na USG wszystko wygląda dobrze, macica ładnie się obkurczyła... więc kazał wrócić do domu jednak dodał, że jeśli wystąpiłby któryś z niepokojących objawów lub te 'skrzepy' czy 'resztki' znowu by się pojawiły, to mam od razu przyjechać choćby w środku nocy, bo jednak widzieć zdjęcie, a widzieć to na żywo to jest znaczna różnica.

Badał mnie dość długo i chyba dokładnie... mam tylko nadzieję, że się nie pomylił w diagnozie!
Cieszę się, że mogłam odetchnąć z ulgą i szczęśliwa wrócić do domu do dzieci i mężusia!

10
komentarzy
avatar
Kochana mam nadzieję, że to tylko jakieś pozostałości po porodzie i to nie jest nic złego. Wierzę w to :-) Obserwuj się, a na pewno wszystko będzie dobrze :-) A tak na marginesie pamiętasz może nazwisko lekarza, który Cię badał? :-)
avatar
Ciesze sie ze jestes spokojna i jest ok! Tez mam tylozgiecie i mialam raz podobny skrzep, przy staraniach, jak okres sie spoźniał...ale takich wielkich jak te co opisalas to nie. Dobrze ze to nie lozysko, i wszystko samo zejdzie z macicy. Bo pológ tak do miesiaca moze trwac, prawda?
avatar
Uff no to dobrze że sprawdzilas to i okazało się że wszystko w porządku teraz nic już nie gnębi mamy i może cieszyć się dziećmi; )
avatar
Polasiu połóg trwa niby do 6... max 8 tygodni, ale jeśli chodzi o to oczyszczanie się organizmu to w większości przypadków już po 1 - 2 tygodniach krwawienie jest bardzo skąpe i minimalne (bardziej przypomina różowe jasne smugi). Natomiast chodzi tutaj też o obkurczanie się macicy, na co też jest potrzebny czas i stąd też tyle tygodni jest potrzebnych, żeby w pełni dojść do siebie
avatar
Acha.. No widzisz nie wiedzialam., boszszsz... Ile to trzeba wiedziec .... O dzieckunsie ucze a o nas kobitach, zapomnialam, a Twoje doswiadczenia wskazuja jakie to wazne! Ps. Dziekuje za odwiedziny w pamietniku! Wszystko przeczytalam! Pomyslnego chustowania, ciekwwe czy Gabrysiowi sie spodoba? Ja juz sama sie waham jakmto bedzid, bomzarazem chce byc blisko, alentez chce nienuzaleznic dziecka odmfizycznej obecnosci,p tzn zassypianie bez strachu, to omczym kiedys pisalysmy...tzn kolyska, lozeczko. Jakis zloty srodek... Eh... Wszystko zalezy od Dzidziuśka a jak Amelia w nowej sytuacji?
avatar
Ważne, że wszystko ok.
avatar
no hej i jak się czujesz teraz? już nie męczą cię przygody ze skrzepami? swoją drogą to nieźle musiałaś się wystraszyć :/ a co słychać u maleństwa
avatar
Hej hej! I jak Wam kolejny tydzień minął? Jak Ty sie czujesz? Ciepło u Was? Wiosna idzie?
avatar
Żabciu, co u Was? Jak Maluchy? Amelka spełnia się wo roli starszej siostry? I co u małego przystojniaka?
avatar
Zabcia, dziekuje za odwiedziny w pamietniku, i za wszystkie porady,,wsparcie! A jak u Was, z utesknieniem czekam na kilka slow, jak wiosna z Mauszkiem, jakAmelka z braciszkiem sie dogaduje, jak Mąż? W ogole jak Ty sie czujesz przy drugim dziecku? No i jak sie rozwija, jaki ma charakter? Wysypiasz sie? Jak Rodzinka, juz widzieli Wnusia?
Dodaj komentarz

Tyle czasu zabieram się za pamiętnik, ale zawsze coś…

Kiedy coś się dzieje to obiecuję sobie, że opiszę to w pamiętniku, ale potem mijają dni, następują kolejne wydarzenia i o tych poprzednich już zapominam

Nasz Kochany Gabryś ma skończonych 7 tygodni i jest… duuuży!
5 dni temu byliśmy na pierwszym szczepieniu po porodzie i z tej okazji był mierzony i ważony… Długość: 66 centymetrów! Tak myślałam, że te 57 centymetrów przy porodzie nie było wiarygodnym pomiarem, ponieważ ubierałam mu po urodzeniu te same ubranka, które miała Amelia (ona urodziła się mając 60 centymetrów długości!) i te ubranka były na niego opięte! A potem na pierwszym szczepieniu Amelka miała 63 centymetry, a wiec urosła raptem 3 centymetry… tymczasem młody miał szczepienie w tym samym wieku co ona wówczas i urósł niby aż 9 centymetrów… to niemożliwe!

Szczepienie przebiegło… jak to szczepienie – boleśnie Mój Kochany Synek bardzo płakał, ale na szczęście szybko u mamusi wyciszył się

Wczoraj miałam w domu ostatnią wizytę położnej środowiskowej. Ważyła go i wyszło 6400 g! No tak, rośniemy! Maluszek ma ogromny apetyt z tym, że porcjuje sobie mleczko i je na raty. Karmię piersią, ale czasami ściągnę pokarm i podam mu z butelki, żeby zobaczyć ile zjada. Raz jest to 50 ml… za jakieś 15 – 20 minut dojada sobie jeszcze 70 ml… a innym razem zje na raz 120 ml! Nie potrafię rozgryźć jego systemu jakoś Amelia była łatwiejsza w obsłudze

Porównując go do naszej córeczki – jest bardziej wrażliwy. Lubi się pieścić, tulić, nosić na rączkach, spać z mamusią… i więcej marudzi dopominając się zainteresowania własną osobą! Nie lubi być sam np. w foteliku-bujaczku, bo zaraz zaczyna mruczeć, a nie wzięty na ręce cichutko rozkręca się do płaczu. Z kolei jak jest głodny, to od razu drze się na całe gardło, natomiast z Amelią głód rozkręcał się stopniowo

W dzień chce być często przy piersi, za to w nocy budzi się na karmienie teraz już tylko 1 raz (w granicach godziny 04:00) po czym śpi do 06:00 – 08:00 (pomiędzy tymi godzinami najczęściej się wybudza i rozpoczyna już dzień) Ale zdarza się też, że obudzi się kilka razy w nocy, jednak nie na karmienie tylko po to, żebym wzięła go z kołyski do swojego łóżka, po czym bardzo szybko ze mną zasypia

Ubranka nosimy już o rozmiarze 62 – wzwyż. Wiele osób mówi mi, że wygląda on na starsze dziecko niż jest w rzeczywistości.

Amelka szybko załapała smoczek, natomiast on nie lubi i jak tylko poczuje „ciało obce” w ustach, to od razu ma odruch wymiotny lub płacze.

Mało też śpi w dzień i był taki od początku – wykazywał więcej aktywności niż większość dzieci w jego wieku… ale być może dlatego tak dobrze przesypia noce.

W ciągu dnia ćwiczymy też wzrok Już przed pierwszym dzieckiem gdzieś tam kiedyś wyczytałam, że czarno-białe obrazki pomagają dzieciom szybciej wyostrzyć wzrok po urodzeniu… to też przygotowałam takie dla Amelii, a teraz w spadku dostał je braciszek Pamiętam, jak okulistka nam kiedyś powiedziała, że jeszcze nie widziała dziecka, które będąc w tym wieku co ona wówczas była – tak dobrze widzi i śledzi wzrokiem obiekt Ale ja wtedy miałam tyle wolnego czasu, że młoda znała te obrazki na pamięć Teraz razem ze mną pokazuje je Gabrysiowi

No i w ogóle lubi pomagać…

Wyrzuca jego pieluszki do kosza…
Odnosi butelkę po karmieniu do kuchni, staje na paluszkach i wrzuca ją do zlewu do umycia…
Wkłada swoje oraz braciszka ubranka do pralki…
Przynosi małemu smoczek jak płacze… (ale kilka razy też mu podkradła do swojej buźki i uciekała bo wie, że jej tego zabraniamy)…
Buja go delikatnie w foteliku…
Także jakoś sobie radzimy

Mieliśmy też badanie kontrolne serduszka. Niestety wada utrzymuje się nadal i dlatego nasz Bąbelek ma jeszcze słyszalne szmery… :/ ale pani kardiolog powiedziała, że do pół roku powinno być już dobrze. Kolejna wizyta 6 lipca.

Dobra, na razie kończę, bo Maluchy dokazują ale w wolnej chwili dorzucę jeszcze kilka zdjęć!

3
komentarzy
avatar
Hej Zabciu! Dzieki zamobszernynopis co u Was! I oczywiscie !Ty to wszystko pieknie ogarniasz!
Jejku, to rosnie Synek niesamowicie! Tata pewnie dumny? Jesli duzo je i spi dobrze, to pewnie moze rosnac w takim tempie!
I tak spokojnie spi juz w kolysce! Spokojny jest,,widac sie fajnie najada! Mleczko fzytalam ze ma rozne funkcje zarazem jest do najeedzenia sie i napicia sie? Tylko nie pamietam czy z poczatku czy z konca piersi, ktore jest ktore... A wizyta poloznej to koniecznosc czy przywilej. Z automatu jakas przychodzi po zgloszeniu dziecka do przychodni? Jejku ale pieszczoszka wynosilas te 9 mcy! Juz myslalam ze badziej tulacego dziecka od Amelki miec nie mozna a tu Chłopak Mamusi fajnie tak ale zmtym rozmiarem 62 toc to szok. To duzy bobasek! Sie nanosisz bo sporomwazy juz! A Amelia - zaraz sobie przypomnialam jak to ona "nie rozumie" a tu prosze, jaka Siostra! Opiekuje sie,tuli, pomaga, jaka duza dziewczynka z niej mądra! Za serduszko trzymam kciuki, aby ten sen i dobra kondycja pieknie wpływały na rozwoj serduszka az do calkowitego zaniku tej wady. Moze to juz w najblizszych miesiacach nastapi, kto wie!
avatar
O jak fajnie wiedziec co u was sie dzieje i jak sobie radzicie moj Igor tez szybko przybieral i kazdy myslal ze jest duzo starszy a mial ledwo miesiac, ubranka tez szybko wymienialam na wieksze. U nas tez byly szmery, jak mial 3 miesiace bylismy u kardiologa sprawdzic i szmery same zniknely pozdrawiamy
avatar
Jak ten czas leci, nasze dzidziunie już takie duże Jak czytam o Twoim Gabrysiu, to stwierdzam, że dużo mają wspólnego z Emilką No i wielki szacun dla Ciebie, że dajesz rade z dwójką dzieci. Dla mnie to jeszcze póki co nie do wyobrażenia. Trzymam kciuki nieustanie za zdrowe serduszko Twojego synka i czekam na fotorelację
Dodaj komentarz

Miałam wstawić jakieś aktualne zdjęcia naszego „Okruszka”, ale jakoś ostatnio lepiej mi się czyta Wasze pamiętniki, niż uzupełnia własny

Zacznę jednak od tego, że nasz synek w ostatnim czasie zrobił się bardzo ruchliwy… dużo bardziej, niż była Amelka na tym etapie
Dużo przebiera nóżkami, czy to w foteliku, czy na przewijaku… i ogólnie zrobił się spokojniejszy. Brzuszek doskwiera nam już tylko sporadycznie, noce przesypiamy bardzo ładnie (1 pobudka na karmienie około 04:00), a oprócz tego od jakichś 2 tygodni gaworzy non stop!
Ciągle wydaje przeróżne dźwięki i próbuje „mówić” po swojemu, szczególnie jak patrzy mu się prosto w oczka Dużo też zaczął się uśmiechać i to tak całą buzią, że od razu serce się raduje! Uwielbiam jego uśmiech, jest do zjedzenia!

Z perspektywy płynącego czasu, wiem że jeszcze nie raz będę miała kryzys, ale chyba nareszcie już wiem co oznacza płacz czy marudzenie mojego dziecka… kiedy jest głodne, a kiedy zmęczone… więc chyba już go „rozpracowałam”, bo zauważyłam znaczną różnicę w „obsłudze” naszego Maluszka Tzn. już się nie zastanawiam i nie irytuję, że znowu płacze, a ja nie wiem o co chodzi i co Mu jest, tylko od razu prawidłowo odczytuję Jego potrzeby, przez co dużo sprawniej i przyjemniej wygląda nasza wspólna relacja Z perspektywy czasu widzę, że jak do tej pory – najtrudniejsze były pierwsze 2 miesiące, teraz jest już znaczna poprawa!

A tak poza tym to chyba mam jakiś „fetysz” związany z moimi dziećmi, bo najpierw było tak z Amelką do około 1 roku życia, a teraz mam tak z Gabrysiem… że uwielbiam go wąchać! Zapach takich małych dzieciaczków jest tak błogi i przyjemny, że się rozpływam… Zawsze, jak mam go na rękach, to nie mogę przestać wąchać jego główki, buźki, całować rączek, policzków pucułowatych… no po prostu dostaję bzika!

Z kolei Amelka ostatnio znowu się uspokoiła. Jest bardzo grzeczna i ułożona. Owszem – miewa chimery (jak każde dziecko), ale ogólnie jest bardzo posłuszna, na spacerkach chodzi za rączkę, o wszystko się pyta, dość ładnie je, mniej płacze i marudzi, mniej jest zaborcza, ładnie bawi się z innymi dziećmi…

A właśnie! Przypomniało mi się jak wczoraj byłam w SMYKU. Amelka chodziła po sklepie trzymając w rączkach dwa kolorowe baloniki na patyczkach, które można tam kupić (Myszka Miki oraz różowy delfin) i nagle zobaczyła dziewczynkę, która sama siedziała na podłodze i bardzo głośno płakała! Nie zauważyłam, czy to dziecko upadło, czy może raczej coś chciało, a dziadkowie nie chcieli jej kupić, czy jeszcze coś innego było powodem… W każdym razie moje dziecko bez zastanowienia spontanicznie podeszło do tej dziewczynki, usiadło obok niej, najpierw coś do niej mówiła „po swojemu”, a potem wręczyła jej swojego balonika z delfinkiem To było takie słodkie, jak próbowała ją pocieszyć… aż serce się wzruszało na ten widok. Obserwowałam wszystko z daleka zza regałów, żeby jej nie speszyć. I tamta dziewczynka od razu przestała płakać, wzięła tego balonika od Amelii i się uśmiechnęła do niej… po czym podeszli dziadkowie do tej dziewczynki i zaczęli (trochę podniesionym głosem i z dużym niezadowoleniem) mówić do niej, że „Ten balon kosztuje bardzo dużo, jest drogi i nie możemy ci go kupić!”. Amelka jak zobaczyła tego mężczyznę to jakoś od razu wstała i się odsunęła… nie wiem, czy się troszkę nie wystraszyła, bo głos i ton tego pana nie był zbyt miły i przyjazny. Podeszła do mnie, a ja z uśmiechem pogłaskałam Amelię mówiąc: „Chciałaś pocieszyć dziewczynkę i dałaś jej balonika? Ale jesteś dobra…”, po czym ten mężczyzna chyba to usłyszał, bo popatrzył na mnie, powiedział coś swojej wnuczce, po czym podszedł z nią do Amelii i kazał jej oddać balona (zero uśmiechu, kamienna twarz) – dziewczynka podeszła i smutna dała delfinka Amelii do rączki, po czym ten dziadek zabrał ją dalej coś tam jej klarując.
Powiem Wam, że też nie jestem za rozpuszczaniem dzieci, ale tak jakoś stałam z moją teściową osłupiała, patrzyłyśmy na to i zrobiło nam się zwyczajnie żal tego dziecka. To nie chodzi o to, że nie dostało balona, tylko o sam fakt, jak oschle i autorytarnie tłumaczył ten mężczyzna dziewczynce, dlaczego nie może jej tego kupić…
Kurcze, jak ja czegoś zabraniam Amelii, czy coś jej zabieram itp., to zawsze kucam do poziomu jej wzroku, albo biorę ją na kolana i miłym głosem tłumaczę (czasem nawet po kilka razy), dlaczego nie może czegoś dostać. Upewniam się, czy zrozumiała… przytulam ją, żeby nie było jej przykro… a on tak od razu zbeształ dziecko. Jakoś smutno mi się zrobiło wtedy… :/

Jeszcze jedna rzecz, którą muszę się pochwalić!

Od jakiegoś około miesiąca bawię się z Amelką literkami. Najpierw jej pisałam samogłoski i je nazywałam… Potem pokazywałam szablony samogłosek… A potem powyciągałam puzzle piankowe (z literkami i cyferkami), powyciągałam z nich „środki” (tj. właśnie te duże litery) i od około 2 tygodni bawimy się już całym alfabetem. Rozrzucamy na podłodze, po czym mówię Amelce jaką ma mi przynieść literę, a ona ją odszukuje i przynosi… Lub sama wrzucam literki do jakiegoś np. pojemnika, a ona samodzielnie je wtedy nazywa. Wymyślam jej takie zabawy po to, żebym mogła łatwiej i sprawniej opanować sytuację w domu, kiedy jestem sama, bo mąż jest w pracy. Wtedy ja mogę np. przebierać Gabrysia, a Amelka w tym czasie obok szuka literki i mi przynosi… takie łączenie obowiązków z zabawą jest dla mnie BARDZO pomocne! Amelka przez to bardzo pokochała literki i codziennie rano, jak wstaje, to ma już rytuał – idzie po litery piankowe i czeka, aż ją poproszę o jakąś konkretną Najlepsze jest, kiedy po 2 – 3 rundach mówię, że kończymy zabawę i sprzątamy (nie chcę po prostu żeby się zniechęciła), a ona mi wtedy krzyczy: „Jeszcze! Jeszcze!” i tak potrafi spędzić większą część dnia!
Potem przynosi czyste kartki i kredki, pokazuje paluszkiem na kartkę i mówi: „O! A! E! U! I!” – wtedy już wiem, że czeka aż będę jej tym razem pisać literki, a ona będzie je sama nazywać… no po prostu w szoku jestem, jak ona to pokochała!
Tym oto cudem nasze dziecko niespełna 2 letnie – zna już CAŁY ALFABET i potrafi samodzielnie bez podpowiedzi nazwać każdą literkę! Czasem nawet mówi z przykładami: „D – dziadziuś!”, „T – tatuś” itp., jest wtedy z siebie taka dumna, że hej!

Ach, i jeszcze jedno!
Tak jak planowałam - zabrałam się za chustonoszenie! I przyznam, że idzie mi to całkiem sprawnie. Pierwszym razem pomagał mi mąż włożyć małego do chusty,a od drugiego podejścia robię to już sama! I powiem Wam, że na razie 'nosimy się' tylko po mieszkaniu, bo nie chciałam ubierać chusty na kurtkę (jak było jeszcze tak zimno), ale teraz jest już znacznie cieplej, nie trzeba nosić grubych kurtek więc mogę spokojnie maluszka wziąć w chuście na spacer! Teraz będzie przynajmniej przytulony do mojego ciała, a nie do zimnej i sztywnej jak blacha kurtki zimowej. W każdym razie Gabryś bardzo szybko uspakaja się i usypia w chuście, a mój kręgosłup mniej odczuwa ciężar. Jedyne co to zaczyna boleć, jak noszę go bardzo długo bez przerwy, np. około 2 godzin... wtedy pobolewa krzyż, ale ja też dodatkowo mam krzywy kręgosłup i obciążony noszeniem czy podnoszeniem czasami też Amelki... Myślę jednak, że z dwojga złego i tak chusta jest lepsza, niż noszenie Gabrysia non stop na rękach! Polecam wszystkim mamom

Dobra, jest późno więc jeszcze tylko kilka zdjęć ostatnich Gabrysia oraz zdjęcie Amelki z urodzin prababci Resztę dopiszę następnym razem


http://images78.fotosik.pl/559/6c8cd52f3a4ba549med.jpg

http://images75.fotosik.pl/559/896a0d115a8423a9med.jpg

http://images78.fotosik.pl/559/46e52869294adceamed.jpg

http://images76.fotosik.pl/560/8ed5d0296475707fmed.jpg

http://images77.fotosik.pl/560/25664d81bbd1df63med.jpg

http://images77.fotosik.pl/560/cc2dd414599c9e3cmed.jpg

10
komentarzy
avatar
Amelka robi się coraz bardziej podobna do Ciebie Żabciu A te Gabrysiowe oczka... Rozpłynąć się można Co do zachowania Amelki - dumna możesz być, że Mała jest takim rozsądnym i współczującym dzieckiem. I bardzo podoba mi się Twój sposób na połączenie nauki i zabawy. Mam nadzieję, że kiedyś też będę mieć podobne pomysły. Jak widzę niektóre matki i ich podejście typu - włączę Ci bajkę i siedź tak cały dzień, to krew mnie zalewa. Tak więc dziel się sugestiami, chętnie skorzystam
avatar
Dzieje się u ciebie Gabryś jest przeuroczy!a te oczy ahh a Amelka też rośnie ja teraz w domu mam szkołę jak nie wychowywać dzieci a co do chusty to będę pewnie pisać o poradę na też mamy w planach ale to jeszcze trochę
avatar
Ale słodkie te Twoje dzieciaki u nas też najtrudniejsze były pierwsze 2 miesiące, później już jakoś chyba się dotarłyśmy z Oliwką przymierzałam się do chusty na spacery, ale zrezygnowałam. Niedługo przeskakujemy na spacerówkę i mam nadzieję, że Oliwka bardziej polubi spacery
avatar
Super wpis! Swietna sprawa z Amelia i literkami! Jak Ona urosla na tych zdjeciach! Injaka do Ciebie podobna! Zabawa w lierki cos wspanialego... Jestes bardzo oomyslowa! I dzieki temu robicie cos razem, a nie ze dziecko przeszkadza. Co do balonika, to takie dobro jest w serduszku...az sie serce raduje za to. Zal dziecka z tym dziadkiem. Tez zawsze kucam do dzieci i ich oczu
Co do Gabrysia, ach rozumiem ja tez wacham glowke, uszka, lapki... To jest endorfin zrodlo jak nic!
Zdjecia slodkie! Piekne, te oczeta! I usmiech ... Bajka!
Fajnie ze zaczelas chustowanie, a jak wiazesz! Masz elastyk czy tkana? My niebawem chcemy zaczac...
Dziekuje za wpis u mnie. To ciezkie miec takie wlasnie doswiadczenia, tym wspanialej ze Gabrys przyszedl na swiat tak naruralnie i pieknie, sprawnie, mimo tego stresu i czekania. Szpital potrafi przytloczyc...
avatar
jakie cudowne oczy
avatar
Pozdrawiamy, ciekawi co u Was? Ps. Wstswilam tez zdjecia Stasia
avatar
Gabryś ma przepiękne, duże oczy, zakochałam się! A Amelka oczywiści przeurocza
avatar
zabciu, zagladasz tu jeszcze?
avatar
Żabciu co u Was słychać?
avatar
Jakie urocze oczka
Dodaj komentarz

Miałam wstawić jakieś aktualne zdjęcia naszego „Okruszka”, ale jakoś ostatnio lepiej mi się czyta Wasze pamiętniki, niż uzupełnia własny

Zacznę jednak od tego, że nasz synek w ostatnim czasie zrobił się bardzo ruchliwy… dużo bardziej, niż była Amelka na tym etapie
Dużo przebiera nóżkami, czy to w foteliku, czy na przewijaku… i ogólnie zrobił się spokojniejszy. Brzuszek doskwiera nam już tylko sporadycznie, noce przesypiamy bardzo ładnie (1 pobudka na karmienie około 04:00), a oprócz tego od jakichś 2 tygodni gaworzy non stop!
Ciągle wydaje przeróżne dźwięki i próbuje „mówić” po swojemu, szczególnie jak patrzy mu się prosto w oczka Dużo też zaczął się uśmiechać i to tak całą buzią, że od razu serce się raduje! Uwielbiam jego uśmiech, jest do zjedzenia!

Z perspektywy płynącego czasu, wiem że jeszcze nie raz będę miała kryzys, ale chyba nareszcie już wiem co oznacza płacz czy marudzenie mogę dziecka… kiedy jest głodne, a kiedy zmęczone… więc chyba już go „rozpracowałam”, bo zauważyłam znaczną różnicę w „obsłudze” naszego Maluszka Tzn. już się nie zastanawiam i nie irytuję, że znowu płaczę, a ja nie wiem o co chodzi i co Mu jest, tylko od razu prawidłowo odczytuję Jego potrzeby, przez co dużo sprawniej i przyjemniej wygląda nasza wspólna relacja Z perspektywy czasu widzę, że jak do tej pory – najtrudniejsze były pierwsze 2 miesiące, teraz jest już znaczna poprawa!

A tak poza tym to chyba mam jakiś „fetysz” związany z moimi dziećmi, bo najpierw było tak z Amelką do około 1 roku życia, a teraz mam tak z Gabrysiem… że uwielbiam go wąchać! Zapach takich małych dzieciaczków jest tak błogi i przyjemny, że się rozpływam… Zawsze, jak mam go na rękach, to nie mogę przestać wąchać jego główki, buźki, całować rączek, policzków pucułowatych… no po prostu dostaję bzika!

Z kolei Amelka ostatnio znowu się uspokoiła. Jest bardzo grzeczna i ułożona. Owszem – miewa chimery (jak każde dziecko), ale ogólnie jest bardzo posłuszna, na spacerkach chodzi za rączkę, o wszystko się pyta, dość ładnie je, mniej płacze i marudzi, mniej jest zaborcza, ładnie bawi się z innymi dziećmi…

A właśnie! Przypomniało mi się jak wczoraj byłam w SMYKU. Amelka chodziła po sklepie trzymając w rączkach dwa kolorowe baloniki na patyczkach, które można tam kupić (Myszka Miki oraz różowy delfin) i nagle zobaczyła dziewczynkę, która sama siedziała na podłodze i bardzo głośno płakała! Nie zauważyłam, czy to dziecko upadło, czy może raczej coś chciało, a dziadkowie nie chcieli jej kupić, czy jeszcze coś innego było powodem… W każdym razie moje dziecko bez zastanowienia spontanicznie podeszło do tej dziewczynki, usiadło obok niej, najpierw coś do niej mówiła „po swojemu”, a potem wręczyła jej swojego balonika z delfinkiem To było takie słodkie, jak próbowała ją pocieszyć… aż serce się wzruszało na ten widok. Obserwowałam wszystko z daleka zza regałów, żeby jej nie speszyć. I tamta dziewczynka od razu przestała płakać, wzięła tego balonika od Amelii i się uśmiechnęła do niej… po czym podeszli dziadkowie do tej dziewczynki i zaczęli (trochę podniesionym głosem i z dużym niezadowoleniem) mówić do niej, że „Ten balon kosztuje bardzo dużo, jest drogi i nie możemy ci go kupić!”. Amelka jak zobaczyła tego mężczyznę to jakoś od razu wstała i się odsunęła… nie wiem, czy się troszkę nie wystraszyła, bo głos i ton tego pana nie był zbyt miły i przyjazny. Podeszła do mnie, a ja z uśmiechem pogłaskałam Amelię mówiąc: „Chciałaś pocieszyć dziewczynkę i dałaś jej balonika? Ale jesteś dobra…”, po czym ten mężczyzna chyba to usłyszał, bo popatrzył na mnie, powiedział coś swojej wnuczce, po czym podszedł z nią do Amelii i kazał jej oddać balona (zero uśmiechu, kamienna twarz) – dziewczynka podeszła i smutna dała delfinka Amelii do rączki, po czym ten dziadek zabrał ją dalej coś tam jej klarując.
Powiem Wam, że też nie jestem za rozpuszczaniem dzieci, ale tak jakoś stałam z moją teściową osłupiała, patrzyłyśmy na to i zrobiło nam się zwyczajnie żal tego dziecka. To nie chodzi o to, że nie dostało balona, tylko o sam fakt, jak oschle i autorytarnie tłumaczył ten mężczyzna dziewczynce, dlaczego nie może jej tego kupić…
Kurcze, jak ja czegoś zabraniam Amelii, czy coś jej zabieram itp., to zawsze kucam do poziomu jej wzroku, albo biorę ją na kolana i miłym głosem tłumaczę (czasem nawet po kilka razy), dlaczego nie może czegoś dostać. Upewniam się, czy zrozumiała… przytulam ją, żeby nie było jej przykro… a on tak od razu zbeształ dziecko. Jakoś smutno mi się zrobiło wtedy… :/

Jeszcze jedna rzecz, którą muszę się pochwalić!

Od jakiegoś około miesiąca bawię się z Amelką literkami. Najpierw jej pisałam samogłoski i je nazywałam… Potem pokazywałam szablony samogłosek… A potem powyciągałam puzzle piankowe (z literkami i cyferkami), powyciągałam z nich „środki” (tj. właśnie te duże litery) i od około 2 tygodni bawimy się już całym alfabetem. Rozrzucamy na podłodze, po czym mówię Amelce jaką ma mi przynieść literę, a ona ją odszukuje i przynosi… Lub sama wrzucam literki do jakiegoś np. pojemnika, a ona samodzielnie je wtedy nazywa. Wymyślam jej takie zabawy po to, żebym mogła łatwiej i sprawniej opanować sytuację w domu, kiedy jestem sama, bo mąż jest w pracy. Wtedy ja mogę np. przebierać Gabrysia, a Amelka w tym czasie obok szuka literki i mi przynosi… takie łączenie obowiązków z zabawą jest dla mnie BARDZO pomocne! Amelka przez to bardzo pokochała literki i codziennie rano, jak wstaje, to ma już rytuał – idzie po litery piankowe i czeka, aż ją poproszę o jakąś konkretną Najlepsze jest, kiedy po 2 – 3 rundach mówię, że kończymy zabawę i sprzątamy (nie chcę po prostu żeby się zniechęciła), a ona mi wtedy krzyczy: „Jeszcze! Jeszcze!” i tak potrafi spędzić większą część dnia!
Potem przynosi czyste kartki i kredki, pokazuje paluszkiem na kartkę i mówi: „O! A! E! U! I!” – wtedy już wiem, że czeka aż będę jej tym razem pisać literki, a ona będzie je sama nazywać… no po prostu w szoku jestem, jak ona to pokochała!
Tym oto cudem nasze dziecko niespełna 2 letnie – zna już CAŁY ALFABET i potrafi samodzielnie bez podpowiedzi nazwać każdą literkę! Czasem nawet mówi z przykładami: „D – dziadzia!”, „T – tatuś” itp., jest wtedy z siebie taka dumna, że hej!

Dobra, jest późno więc jeszcze tylko kilka zdjęć ostatnich Gabrysia oraz zdjęcie Amelki z urodzin prababci Resztę dopiszę następnym razem

http://images78.fotosik.pl/559/6c8cd52f3a4ba549med.jpg

http://images75.fotosik.pl/559/896a0d115a8423a9med.jpg

http://images78.fotosik.pl/559/46e52869294adceamed.jpg

http://images76.fotosik.pl/560/8ed5d0296475707fmed.jpg

http://images77.fotosik.pl/560/25664d81bbd1df63med.jpg

http://images77.fotosik.pl/560/cc2dd414599c9e3cmed.jpg

0
Dodaj komentarz

Już ponad rok nic nie pisałam w swoim pamiętniku, ale starałam się co jakiś czas zaglądać do Was, żeby nie umknęło mi zbyt wiele

Widzę, że co niektóre dały sobie spokój z pamiętnikiem lub całkowicie zniknęły z Ovu… inne z kolei urodziły dzieci lub zaszły w upragnione ciąże… GRATULUJĘ Wam wszystkim!
Nie robię tego każdej z osobna, bo jest Was wiele, a u mnie z czasem krucho, ale chcę żebyście wiedziały, że pomimo braku mojej aktywności – co jakiś czas czytam Wasze historie i zazdroszczę (w sensie pozytywnym oczywiście) że tak cudownie realizujecie się jako przyszłe mamy lub już będące.

A „zazdroszczę” z tego względu, że od jakiegoś czasu zaczęłam myśleć o tym, o czym tak bardzo marzę już od jakiegoś czasu… mianowicie o trzecim Dzieciątku!
Zawsze marzyłam o dużej rodzinie i mówiłam, że jeśli tylko będzie mnie stać i będę miała duże mieszkanie lub domek, to na pewno chciałabym mieć troje dzieci.
Moje marzenia pewnie pozostaną na etapie marzeń, bo w życiu nie zawsze wszystko tak fajnie i prosto się układa… na dodatek mąż stale mi powtarza, że „on aż takim marzycielem nie jest” i czeka z utęsknieniem, aż dzieci podrosną żeby było więcej luzu i swobody dla siebie… i choć staram się go zrozumieć, to osobiście jakoś nie tęsknię aż do tego stopnia za „wolnością” co on!
Ale o tym może w innym wpisie…

Teraz napiszę tylko, że Amelia 5 maja 2017 skończyła już 3 latka. Jest wspaniałą dużą dziewczynką, bardzo mądrą i inteligentną… z każdym dniem widzę, jak szybko się uczy i dorasta. Chodzi do przedszkola (od marca), poznaje dużo nowych rzeczy… jest też troszkę pyskata i stara się wymuszać wiele rzeczy… hehe jak to dziecko, ale cierpliwość ponad wszystko!

Gabryś 22 lutego 2017 skończył 1 roczek, tak więc teraz ma 15 miesięcy i 2 tygodnie. Chodzi do żłobka (także od marca), ma OGROMNY apetyt i jak to wiele osób się zachwyca – „będzie miał powodzenie” Ma prześliczne duże oczka, 7 ząbków, jest bardzo samodzielny (panie w żłobku co rusz powtarzają „samodzielność ponad wszystko!”) i… kiedy coś jest nie po jego myśli to od razu kładzie się na podłodze krzyżem i głośno krzyczy niby gromkim płaczem (choć najczęściej łzy mu nie lecą) Czasem rozrabia masakrycznie, nie ma dziury w którą by nie wszedł i jej nie zbadał… jest całkowitym przeciwieństwem Amelii (jak sobie przypominam ją w tym wieku). Bardzo lubi być noszony na rączkach (tak było od samego początku) i nie umiemy tego w nim zmienić… ale staram się nie narzekać z tego powodu aż tak bardzo bo wiem, że te chwile bardzo szybko miną!

Troszkę zmieniły mi się też plany zawodowe… odeszłam po kilku latach z pierwszej pracy, (którą bardzo kochałam i miałam umowę na czas nieokreślony)… niestety nie mogłam kontynuować tam swoich planów zawodowych… hmm tzn. niby mogłam, ale nie do końca… warunki pracy, które mi zaproponowano nie odpowiadały mi, więc żeby nie wykańczać się psychicznie podziękowałam… To bardzo skomplikowana sprawa i trudny temat, ale mam za to inną pracę więc jakoś sobie radzimy

Postaram się na dniach napisać coś więcej, bo dzieje się naprawdę duuużo… ale na tym dzisiaj zakończę, ponieważ nie chcę pisać rzeczy po fragmencie… a jak zacznę to pewnie szybko nie skończę tak więc w najbliższej wolnej chwili postaram się napisać coś więcej i bardziej szczegółowo

Cały czas zaglądam do Waszych pamiętników, lubię je czytać
Zanim dzisiaj pójdę spać, to też troszkę sobie poczytam

2
komentarzy
avatar
Dobrze przeczytać, że wszystko u was w porządku i dzieciaki dobrze się chowają buziaki i uściski :*
avatar
Kto to powrocil jak miło dobrze ze u was wszystko ok. Prosimy o zdjęcia tej małej pannica i małego przystojniaka u nas za 2 dni roczek leci strasznie ten czas. Pozdrawiamy i całujemy:*
Dodaj komentarz
avatar
{text}