Dziś mija 6 dzień życia naszego Szymusia
Uczymy się siebie i za każdym razem czegoś nowego. Jest kochany i słodki, ale i mega złośnik. Raz wpada nam w histerię a za chwileczkę zaczyna się uśmiechać. Co potrafi być denerwujące bo o co kaman Ale no cóż sprawdza chyba naszą cierpliwość albo granice możliwości
Mój poród po prostu tragedia. Nie życzę nikomu tej traumy. Ale dziękuję mojemu mężowi, że był ze mną w tych chwilach i walczył o mnie do końca. Był taki bezradny a zarazem silny. A więc 24.06 gdzieś o 22.30 zaczęłam mieć regularne skurcze co 5 min, wody się sączyły już jakiś czas, więc pojechaliśmy na IP bo tak nam mówiono na SR (o tych regularnych skurczach). Trafiłam na badania do wrednej baby i mega niedelikatnej. Stwierdziła rozwarcie na 1 cm i nic więcej. Zostałam na ginekologii i czekaliśmy co będzie dalej. Noc masakra, skurcze coraz częściej i mocniejsze. O 6 znów badanie, szyjka dalej na 1 cm. Ale pielęgniarka walczyła, żebym poszła na porodówkę, bo skurcze mam okropne. Z wielką łaską mnie tam wysłano. I tu zaczęło się, aż na samą myśl zaczyna mnie wszystko boleć na nowo. Dostawałam kroplówki na zwiększenie skurczy (choć te moje naturalne już były mega bolesne), aby szyjka się rozwierała. Po kilku dobrych godzinach nie dawałam już rady, ordynator stwierdził, że 3 cm rozwarcia i podajemy zzo skoro taki ból. Poczułam się po nim błogo, jednak gdy przestało działać okazało się, że szyjka tylko 4 cm ;/ i walka dalej na kroplówkach. Dostałam kolejne znieczulenie, po czasie i kolejne ale za każdym razem coraz słabsze. Ból i skurcze masakryczne. I ciągle bez postępu. Po kolejnych godzinach doszło do 6cm, więc zwiększyli mi dawkę kroplówek. W pewnym momencie nie panowałam już nad sobą, nad nerwami, oddychaniem (jakaś porażka) i darłam się błagając o pomoc. Ale położne w dupie miały wszystko. O 19 zarządałam kolejnej wizyty lekarza i badania. To już we łzach prosiłam, żeby coś w końcu zrobili bo ja nawet nie mam siły oddychać ani próbować tego robić. Okazało się, że z 6cm zrobiło się 5,5 cm, więc lekarz zarządził CC. Po tych słowach po prostu dziękowałam w myślach, że będzie po, że w końcu coś się wydarzy. I po 20 usłyszałam płacz mojego syncia. Operacji praktycznie nie pamiętam bo z wycieńczenia padłam. Ale 14 godzin SN dało mi popalić.
Nie życzę nikomu tego co przeżyłam. liczę, że z czasem zapomnę tą traumę. A teraz powoli wracamy do siebie. Jeszcze nie jestem sprawna po CC więc momentami czuję się bezsilna i po prostu płaczę. Baby blues mnie chyba dopada. A jeszcze teraz gdy podejrzewają kolki i jego płacz, a nawet histeria sprawiają, że nie wiemy co już robić całkiem mnie załamują Bo wiem jak cierpi, a ja nie potrafię mu pomóc Chcę być silna dla niego i walczę ze sobą. Mam przy boku wspaniałego męża, który ciągle mnie wspiera i pomaga. Do tego mamę. Więc wiem, że razem damy radę i przetrwamy. I w końcu zacznę się cieszyć macierzyństwem jak należy.
Fotka z dzień po porodzie.
Dzień dobry ciocie oto ja:
<3