Just a perfect day...
Wczoraj był taki dzień... jaki niezmiernie rzadko się zdarza (ale pracuję nad tym by częściej). Wszystko wyszło, a nawet bardziej.
Wstaliśmy rano, do piekarnika wstawiłam paszteciki (tzn. resztę pasztetu ze świąt wymieszałam z pomidorem i podduszonym porem i zawinęłam w ciasto francuskie). Paszteciki się nie zjarały, oł yes! (a to dzięki Witoldowi bo dzien wczeniej przestawił temp na piekarniku... i okazało się, że przy niższej temperaturze a dłuższym pieczeniu wychodzi ciasto francuskie znacznie lepiej). Czyli paszteciki - done.
W czasie gdy piekły się paszteciki Witold dostał kartkę i pisaki. Dawno tak się nie bawiliśmy więc pełne zainteresowanie. A ja olśnieknie - skoro babcia ma urodziny to będzie kartka urodzinowa. I tak się stało, od razu machnęłam też telefon z życzeniami, a kartka poszła pocztą (i dziś ku radości dotarła).
A my z Witem paszteciki do pudełka, do tego ogórka, winogrono, pieluchowy zestaw ratunkowy... i czmych w drogę. Miiało być zimno... a było całkiem znośnie. Na poczcie kolejka... trudno - nie będziemy czekać. Pojechaliśmy do Arkadiii i dość sprawnie udało się załatwić wszystkie sprawy (a nawet więcej): przepisać gaz, przepisać prąd, kartkę urodzinową wysłać = plan minimum zrealizowany, Wit w tym czasie wsunął winogrona. A poza tym bonusowo: zapas znaczków kupić, kartkę dla koleżanki kupić, prezent urodzinowy dla teściowej kupić, zapas herbaty oraz zapas miniwody dla Wita kupić. Potem zawinęłam się z Witem do pokoju małego dziecka. Jak to dziecku niewiele do szczęścia potrzeba - zasłonka w sowy, stołeczek słoń i kranik do mycia rąk na wysokości Wita. Pielucha zmieniona, Wit chwilę odpoczął. I na własnych nogach ruszył na dalszy podbój galerii. Generalnie nie bywa w takich miejscach, więc była to pewna nowość/atrakcja. Nakierowałam Wita na sklep rtv/agd.... a tam to dopiero poczuł się Wit jak w raju. Tyyyyle kuchenek obok siebie, a każda ma przyciski i pokrętła. A obok kuchenki mikrofalowe > a każda z przyciskami i pokrętłami. A za nimi pralki... Wit wniebowzięty, mi się udało rzucić okiem na lodówki. Na koniec dopadł jeszcze Wit stojak z myszami bezprzewodowymi. Wisiały te myszy obok siebie a Wit kolejno zdejmował opakowanie, chwilę oglądał mysz i odwieszał ją (z drobną pomocą) i cap następna mysz. Zbliżała się już pora drzemki, więc lekko niezadowolony, ale jednak opuścił sklep. Zapakowałam go do wózka, kupiliśmy jeszcze krakowskiego precla i fruuu uciekliśmy z galerii (ile można!?
Zapatuliłam Witolda w koc, ustawiłam wózek poziomo, zaciągnęłam budę. Słońce pięknie świeciło, aż oślepiało. Wit drzemka czyli jakieś 2h czasu do zagospodarowania. I tak ni stąd ni zowąd postanowiłam zrealizować coś na kształt mojego marzenia. C>D>N.
tytuł: Kociątko kici kici ;)
autor: Zelma