Forum: Ogólne - Rozpakowane mamy i ich skarby :-)
Wysłany: 2013-11-24, 13:49

m_f
avatar

Postów: 4300
1

Yennefer, gratulacje, masz cudownego Synka :*
Wysłany: 2013-11-24, 16:49

agga84aa
avatar

Postów: 4575
0

zzzz
Wysłany: 2013-11-24, 18:32

yennefer
avatar

Postów: 904
21

Mój maluszek sobie jeszcze smacznie śpi, więc zdaję relację z porodu, zanim wylecą mi z głowy ważne szczegóły.

14 listopada o 9.55 na świecie pojawiło się moje szczęście – Mateusz
Mój termin był na 13.11 na środę i jak wcześniej pisałam, w niedzielę kilka dni wcześniej pojechałam na kontrolne KTG i okazało się że małemu zaczęło skakać tętno i lekarka stwierdziła że muszą mnie zostawić na obserwacji w szpitalu już do porodu. Już następnego dnia tętno całe szczęście się uspokoiło. Na początku coś wspominali o wywoływaniu porodu, ale ostatecznie w środę, dzień terminu stwierdzili, że z małym jest wszystko w porządku, u mnie nie było żadnych oznak porodu i że mnie wypisują do domu. Ewentualne wywołanie miało by być za tydzień.

Tak więc przyjechałam do domu, ogarnęłam kilka rzeczy, w ciągu dnia miałam jakieś delikatne skurcze, ale zdarzały się wcześniej więc nic nie zapowiadało że to już. Jedno co to jakoś nie mogłam się zebrać żeby iść spać. Około północy złapał mnie pierwszy bolesny skurcz. I to racja, że tego nie da się pomylić z niczym innym Ale pomyślałam że to może się dopiero rozkręcać, więc wzięłam spokojnie prysznic i położyłam się z myślą że jeszcze zasnę na chwilę. Po godzinie pojawił się kolejny skurcz, a potem kolejny już po pół godziny, więc obudziłam męża, że to chyba już. Potem zadzwoniłam do położnej (z którą byłam umówiona na poród), która powiedziała że spokojnie, mam wziąć ciepłą kąpiel, bo to jeszcze trochę potrwa. Kąpiel nawet pomogła, jednak zaczęło się rozkręcać trochę szybciej, bo za chwilę skurcze były co 20 minut, więc znowu telefon do położnej. Ona znowu że spokojnie, mogę jechać teraz do szpitala, ale najprawdopodobniej będzie za wcześnie i jakby skurcze były co 10 minut to wtedy się zbierać. Jak już były faktycznie co 10 minut to zaczęły strasznie przybierać na sile. Nie spodziewałam się że to taki ból będzie.

Ok 4ej stwierdziliśmy że jedziemy do szpitala i wtedy te bóle zaczęły mnie dosłownie zwalać z nóg. Nie mogłam wstać z łóżka, nie mogłam się ubrać. Mąż starał się mi jakoś pomóc, a ja już zaczęłam mówić że jak zaraz nie dostanę znieczulenia to nie wytrzymam.
Do szpitala dotarliśmy o 6ej, położna już przyjechała , zbadała mnie i tu niespodzianka bo rozwarcie już na 7cm! Mówi że spokojnie mogę rodzić i bez znieczulenia to będzie szybciej. Ale dla mnie te bóle były takie powalające że powiedziałam że bez znieczulenia nie dam rady. Te skurcze tak bardzo mnie osłabiły, że nie wiem czy dalej miałabym siłę. Dostałam znieczulenie w sumie w ostatniej chwili bo te 7cm to już trochę dużo było. Przyszedł bardzo miły anestezjolog (do którego powiedziałam że jest cudotwórcą i po znieczuleniu poczułam niesamowitą ulgę. Niestety potem małemu spadło na chwilę tętno i przez kilka minut było ryzyko cesarki, od razu pojawiło się kilku lekarzy, ale za chwilę się uspokoiło i stwierdzili że mogę rodzić naturalnie, tylko muszą podać oksytocynę, bo możliwe że przez znieczulenie akcja porodowa zahamowała. Oczywiście zaczęłam się denerwować że przez to że chciałam koniecznie znieczulenie, teraz coś mogło pójść nie tak, ale całe szczęście już dalej było dobrze.
Chwilę musiałam jeszcze leżeć, a potem położna kazała mi wstać i generalnie przyjmować różne pozycje, tak jak mi będzie najwygodniej, a podczas skurczu oddychać. Ta część porodu była zdecydowanie najprzyjemniejsza, bo chodziłam, kucałam, klęczałam, siedziałam na tym specjalnym krześle, przyjmowałam różne śmieszne pozycje, a skurczy specjalnie nie czułam tylko było je widać na KTG. W szpitalu akurat mieli takie bezprzewodowe więc byłam cały czas podłączona a mogłam sobie spokojnie chodzić. Jak zaczęły się już te skurcze parte to zaczęłam je czuć, ale też pozycja w kucki trochę pomagała. Położna sprawdzała co chwilę rozwarcie i już mówiła że główka się obniża i to mnie dopingowało.

Sama końcówka była już na siedząco na łóżku i też nie była łatwa, bo synek był spory. Pojawił się lekarz, który na początku strasznie mnie denerwował, nie wiem zupełnie czemu, ale potem bardzo mi pomógł, bo przy parciu naciskał na brzuch i pomagał małemu wyjść. Jak już usłyszałam że widać główkę to z jednej strony mobilizowało mnie to do parcia, ale z drugiej strony czułam jak on się tam przeciska i ten ból był straszny. W sumie nie sądziłam że to tak może boleć. Pamiętam, że mówiłam, że już nie dam rady, a wszyscy wokół mówili – dasz, już niedługo, jeszcze kilka skurczy i zobaczysz synka. I po kolejnym parciu w końcu usłyszałam że jest już główka. Wcześniej położna zrobiła nacięcie, ale tego nawet nie poczułam. Jakbym nie widziała tych nożyczek do nawet bym pewnie nie wiedziała. Potem mówi że jeszcze tylko ostatni raz i już będzie cały. Zebrałam wszystkie siły do tego ostatniego parcia i udało się. Nagle usłyszałam płacz, położyli mi na brzuchu takie gorące ciałko. Uczucie nie do opisania… Mąż przeciął pępowinę. W czasie gdy synek leżał już na brzuchu urodziłam łożysko, położna mnie zszywała, ale tego to już w ogóle nie pamiętam, bo tak byłam zafascynowana synkiem. Patrzyłam tylko na ten nasz mały cud, który zaczął niepewnie otwierać oczka i pewnie zastanawiać się gdzie jest.

Potem jeszcze przez 2 godziny leżeliśmy na łóżku razem, mąż był obok, przystawiłam małego do piersi i od razu zaczął ładnie ssać. Potem dopiero zabrali go do mierzenia i ważenia. Jak już byłam na sali popoprodowej to przeżyłam mały szok – jak dowiedziałam się że synek ma prawie 4,4kg i 61cm Wszyscy mówili że nie wygląda w ogóle na noworodka
Jak tak teraz patrzę to cały poród nie był łatwy, ale miałam super opiekę w trakcie. Ach no i obecność męża była niezastąpiona. Jakby nie jego wsparcie, to byłoby ciężko.
I bardzo cieszę się że udało się urodzić naturalnie. Mimo swoich rozmiarów synek nie wyrządził mi że tak powiem dużych szkód, bo mam kilka szwów po cięciu, teraz po 10 dniach już praktycznie ich nie czuję. Też w szpitalu po 3 godzinach poszłam z asekuracją męża pod prysznic, a potem już normalnie chodziłam i zajmowałam się małym.

A Mateusz jest po prostu cudowny. Mogłabym patrzeć na niego godzinami. I uwielbiam się nim zajmować, karmić. Nigdy nie pomyślałam że można tak kogoś kochać
Wysłany: 2013-11-24, 19:13

anilorak
avatar

Postów: 2792
1

Y
Wysłany: 2013-11-24, 19:52

Lilka
avatar

Postów: 4343
1

Yennifer piekny opis
Wysłany: 2013-11-24, 20:20

Kropka
avatar

Postów: 2135
1

Yennifer super opis porodu Gratulacje, synek pokaźnych rozmiarów
Wysłany: 2013-11-24, 21:42

vivien
avatar

Postów: 2612
1

Yennifer opis porodu naprawdę super
Duzy ten twój Mateuszek
Wysłany: 2013-11-24, 22:22

m_f
avatar

Postów: 4300
1

Lalita2710 napisała:

Mąż dostał pracę ,tak że powoli się będzie układać do przodu.



Super Lalita, mówiłam, że się ułoży :*
Wysłany: 2013-11-24, 23:02

patti
avatar

Postów: 2928
1

yennefer, grattulacje z okazji narodzin synka:-)
Mateuszek -piekne imie
syneczek cudowny i duzy ,ale to dobrze -silny chlopak bedzie
Wysłany: 2013-11-25, 15:53

kaja1991
avatar

Postów: 1631
1

Yennifer piekny opis porodu cudowne to jest ze kazdy poród jest inny, wyjatkowy
Wysłany: 2013-11-25, 16:37

rubi67
avatar

Postów: 1923
1

Yenefer, opis Twojego porodu doprowadzil mnie do łez. Piekny, zazdroszcze, ze masz juz maluszka przy sobie, zycze Wam samych radosnych chwil...
Wysłany: 2013-11-25, 16:37

marzycielka29
avatar

Postów: 1378
1

Yennifer piękny opis porodu i taki wzruszający a z synka to naprawdę kawał chłopa jeszcze raz gratulacje
Wysłany: 2013-11-25, 18:15

yennefer
avatar

Postów: 904
1

rubi67 napisała:
Yenefer, opis Twojego porodu doprowadzil mnie do łez. Piekny, zazdroszcze, ze masz juz maluszka przy sobie, zycze Wam samych radosnych chwil...


Rubi doczekasz się Chociaż widzę że Twojej córeczce też się nie spieszy Dzięki i życzę żeby Twoj poród był również bezproblemowy
Wysłany: 2013-11-25, 18:19

yennefer
avatar

Postów: 904
3

Dzięki dziewczyny Mały to faktycznie kawał faceta Cały czas zastanawiam się jak on mi się zmieścił w brzuchu
Wysłany: 2013-11-28, 10:49

rubi67
avatar

Postów: 1923
0

yennefer napisała:
Rubi doczekasz się Chociaż widzę że Twojej córeczce też się nie spieszy Dzięki i życzę żeby Twoj poród był również bezproblemowy


A no nie spieszy sie jej, ciekawe kiedy bede mogla w koncu wkleic foto mojej Laurki na watku "rozpakowane mamy i ich skarby"..??
Wysłany: 2013-11-28, 11:36

vivien
avatar

Postów: 2612
0

Rubi ile ty juz po terminie jestes??
Wysłany: 2013-11-28, 14:28

Amicizia
avatar

Postów: 2578
20

To najwyższa pora zebym i ja oisąła swój poród. Korzystajc z chwili snu małego i niebecności osob trzecich postaram się wszystko opisać.

Jak wiadomo mój termin był na 9.11 ale Jaś się wybitnie nie spieszył na ten świat.W środę 13.11 na wizycie pani dr kazałą się w pątek zgłośić do szpitala w którym chce rodzić na konsultacje. A jakby mnie nie zatrzymali to miałam pojawić się u niej w poniedziałek. Z małym na usg wszytsko wtedy było ok. A skurczy ciągle jakoś nie miałam. W nocy z czwartku na piątek pojawiły się skurcze, w ncy nie spałam, po kąpieli się nawet nasilały. Zauważyłam, tylko, że jak ktoś coś w spomniał o stresującym mnie temacie to od razu skurcze mi przechodziły, czyli moja podswiadomośc wszytsko blokowałą. Sters na prawde potrafi wszytsko zachamowac. Ponieważ i tak mieliśmy jechac do szpitala to pojechalismy w „godzinach urzedowania”.czywiscie jak już dojechalismy to wszytsko mi przeszło. Pan doktor nas zbadał, rozwarcie od środy dalej było takie samo, szyjka nadal niezgładzona wysoko. Byłby mnie odesłał pewnie do domu na weeknd ale wysłał jeszcze nas na ktg tam się skurcze jakieś zapisały, ale nie spodobało mu się tetno malucha. NO ale na tym KTG mamusia usypiała, nie zjedliśmy obiadu, bo przez ten stres ze mam jechac od spzitala itd. Więc i synek miał nieciekawy zapis. Doktorowi się on nie spodobał, stwierdził, że pewnie mały spi, ale że nie można mnie z takim zapisem wypuścić do domu. Poczatkowo miał nas wziąć na patologie, ale zbadał jeszcze raz i okazało się, że schodzi mi ten czop czy coś, taki sluz z krwią. Ostatecznie przyjęto mnie na porodowóke, na salę przedporodowa i tam robili zapisy ktg. Załozono wenflon itd. Połozna była sympatyczna. Wszytsko bvyło ok, ale akcja skurczowa jakoś nie postęowała. Nie mogłam nic zjesc, bo nie wiedzieli w jakim kierunku to pójdzie. Po wieczornym obchodzi stwierdzono, że przenosza mnie na patologie, bo raczej jeszcze nieurodze.Rozważano założenie balonika na rozszerzenie szyjki. Pani doktor bardzo miła, powiedziałą, że ze spzitala wyjde, ale już z dzieckiem. Na patologii dostałąm kolacje, al. Epo całym dniu niejedzienia mąż musiał mi przywiżć rybke z galerii krakowskiej bo tylko tam o tej porze jeszcze było cos otwarte. Poznałam tam 2 fajne dziewczyny, jedna okazało się, że mieszka w bloku obok mojej cioci.Ja tez przyjęto przez zle ktg ale przed terminem. Ostatecznie wywołąno u nije poród oksytocyna i udało się jej urodzic naturalnie godzine wczesniej niż ja, wiec Jas ma kolege z tego samego dnia urodzenia Panie położne i lekarze ogólnie byli w porządku. Ciągłe monitorowanie ktg. Ogólnie nasz pokój miał jakieś specjalne względy bo nasze zapisy ktg nie bardzo się podobały lekarzom i często usiano je powtarzac. W sobote pani dr zrobiła nam dokładne badanie usg i na koniec pokazała mi synka w 3D

Ostatecznie zdecydowano, że nie będzie balonika, bo mam jednak już za duże rozwarcie na balonik, surcze są, więc w niedziele o 6 rano przewieżli mnie na przedporodową. Tam podłączono mi oksytocyne, i ktg. Niestety nie mogłam chodzic, bo mieli to ktg na leżąco. Chidziłam tylko jak mnie co jakiś czas odpinano od zapisu.Wtedy sobie ciwczylam wszytsko co pamietalam z SR i gimnastyki. Stopniowo zwieksznao dawkę itd. Początkow każdy coraz mocniejszy skurcz mnie cieszył. Pamietam jak położna wchodząc widziała mój usmiech i mówiła, że jeszcze widac, że nie rodzę. Rozumiałam co miała na mysli dopiero na drugi dzień. Nie mogłam znowu nic jeść, ale co jakiś czas głód się odzywał i po jakims wafelku przekonywałm męża żeby mi coś dał ukradkiem. Tego dnia jego obecnośc była bardziej przyejmnością i spędzeniem czsu ze mną. Rano poszedł na Msze do spzitalnej kaplicy i porosił księdza do mnie z Komunia św. Było to dla mnie wazne i potrzebne. Weczorem jak już mnie odpięto, i pozwlono zjeśc mąż musiął przemycić izze do spzitala dla mnie Po całym dniu na okstytocynie nie bvyło żadnego postepu, wszytskie skurcze które odczuwałam były wynikiem kroplowki a nie pracą mojej macicy. Njabardziej załamujące. Noc spędziłąm już tam na przedporodowej, bo po takije dawce oksytocyny mogłam w każdej chwili zacząć rodzić. W ncy się nie wyspałam, bo ciagle monitorowali mnie na ktg, a że nasz synek wybitnie się wiercił i kręcił to nie szło dobrze zrobić mu zapisu. Panie na nocce były mniej miłe niż te w ciągu dnia. Ogólnie stiwerdzili, że taki dyży, tak mało miejsca już ma tyle po terminie a tak rozrabia, w tym brzuchu, że na całym oddziale go słychać.

Na drugi dzień nowa połżna, bardziej doświadczona, konkrtena babeczka zrobiłą mi masaż szyjki, i podpieła znowu kropłówk ei i ktg. Przy rannym obchodzie ordynator stwierdził, że dzisija kończymy ten poród, a ja, że koniecznie SN. Tym razem szybciej zwieksznoa mi dawki.Skurcze były definitywnie mocniejsze, ale nie było postępu. W pewnym momncie jakoś koło południa położna uznałą, że chyba trzeba będzie przebic pęcherz, że może to pomoże. Dstałam leki rozkurczowe i pani dr bardzo miła przebiła mi pęcherz, wody chlusnęły. Rozwarcie automatycznie zrobiło się 3-4 cm, ale główka jeszcze uciekałą do góry.Od tego moemntu skurcze się drastycznie naisliły. Miałm tez bardzo silne bóle krzyzowe, i czułam takie wielkie parcie i ból w okolicy odbytu, jakby mały tamtedy chiał wyjśc. Taki ból dczuwałąm już wcześniej jeszcze w domu. Myslałam, że to normalne i nic nie powiedziałam położnje i lekarzom,a po wczorajszej rozmowie z połozną środowiskową wiem, że to były typowe oznaki nieprawidłowego wstawiania się główki w kanał rodny. Taki drobiazg a taki istotny. Bolało coraz bardziej. Mąz na skurczach masował mi kręgosłup. Widziałm jego wielkie przerażenie i troskę ale trzymał się jak uiał i był nieoceniony. W tym wszytskim, nie wiem na ile na uspokojenie siebie załatwiał dla nas bank krwi pępowinowej. Ciągle konsultował się ze swoją siostra, która jest z zawodu pielegniarka i połozną. Tego dnia tak bolało,że nawet godu nie czuła. A jak mi przebili pęcherz to już byłam cały czas na kroplówkach z witaminami itp. Njagorsze było, to, że tak bolało,a postępu nie było. W któyms moemncie zaczęłąm prosić o ZZO a nie chciałam go brac, bo panicznie boje się igły. Wypelniłam wszystko do tego, ale nie mgli mi go podac, bo rozwarcie było za małe, a po jego podaniu akcja by spowolniła a to nie było wksazane na tym etapie. Musiałam czekać. Zaczęłąm prosić jużnawet o cesarke, czyli mój najwiekszy koszmar, którgo nwet nie brałam pod uwage przez całąciąże Ale czułam, że nie ma postępu i w końcu i tak tam wyląduje, to lepiej wceśniej przeztac się męćzyć, a zarazem ciągle miałam nadzieje na cud i poród SN. W końcu jeden z lekarzy pozwolił mnie odpiąc i chodzic ruszac się itd. To było najlepsze, cwiczyłam, przyjmowałam dziwaczne pozy, ale najbardziej pomagało mi skakanie na skurczach na piłce.Wogóle przez prawie cay dzien na tych skurczach wdychałam ten gaz. Nie wiem czy pomagał na bóle, raczej na te silne nie bardzo, ale skupiałam się na oddychaniu wtedy. Jak mi pozowlono si e ruszac to siedziałam na piłce i skakałąm wdychajac gaz, a mąż mnie asekurował, zebym nie spadła, bo do tego gazu troszkę kręciło mi się w głowie. Porzy badaniu główka cągle uciekałą do góry, położna wytłumaczyła nam, że główka nie wstawia się prawidłow, bo gdyby była prawidłowo byłby odpowiedni ucisk i szyjka by się skracała iotwierałą,a wody nie chlustały by tak ze mnie tylko by wypływały, bo kanał rodny byłby uszczelniony główką. Przyszło kilku lekarzy powiedzieli, że ZZO nie można podac, że mogą dac kolejną oksytocyne ale będzie bardziej bolało a raczej i tak się skonczy na CC. Więc powiedziałam z wielkim bólem w sercu, że jak mam się tak męczyć bez efektów to już niech będzie to CC. Mąż był przerażony, ale trzymał się i strał się mi tego nie pokazac, ale za dobrze go znam i widziałam jak się martwił, zwłaszcza, że wiedział jak ja panicznie się tego bałam. Mi już było wszystko jedno a on był jendym wielkim kłebkiem nerwów. Początkowo chciałm narkozę.Ale porosiłam M. żeby zadzwonił mi do mojej mamy, miała ona 3 cesarki a ze mną męczyła się podbnie jak ja. Pamietam, jak jej powiedziałam: „mamo ide w twoje ślady, będzie CC, boję się, chce narkozę!” Ona mnie pocieszyła, uspokoiła, i przekonała do znieczulenia w kręgosłup mimo wszystko. Powiedziała, że gdyby miała wybieraćvto wybrałaby dokręgosłupowe, i przypomniałą mi tez rozmowe z moim wujkiem, który miał oba rodzaje nzieczulenia i tez bardziej chwalił to domiejscowe, a miał bardzo powazne operacje. Ten telefon, ta rtpmzowa były dla mnie ważne i bardzo mi pomogły. Oczywiście cały czas skakałam na piłce trzymana przez męża, połozna wypełniała całą ankiete i zgode na cc i znieczulenie, a ponieważ wczesniej pomagałą nam wypełnić papiery do banku krwi to znała wszytskie moje choroby. Między skurczami składałm podpisy, co było nie lada wyzwaniem, nigdy jeszcze tak brzydko i niewyraźnie się nie podpisywałam. Pojechalismy na blok, dostałam buziaka od męża i jak już wjechałam na salę operacyjną ogarnęło mnie okropne przerażenie, strach, całą się trzęsłam. Powiedziałm, że boje się w kręgosłup, ale że jednka wole je niż narkoze. Personel pomógł mi utrzymac ręce, główkę i ne wiem skąd znalazłam w sobie siły, żeby nie drgnąć. Pani anestezjolog bardzo ładnie wbiła się w kręgosłup, poczułąm tylko takie ukłucie jak przy zakłuciu się igłą przy szyciu, albo i słabsze. Potem wszytsko poszło szybko itd. Jak usłyszałąm płacz Jasia i jak mi go pokazali to już była przeszczęśliwa i wiedziała, że to byłą dorba decyzja. Słyszłąm jak go mierzyli ważyli itd. Potem jeszcze przyłozone mi go do twarzy dałąm mu buziaczki i więli malucha na oddział, na badania dokładnie, bo okaząło się, ze wody już zrobiły się zielone. Małego dali do inkunbatorka. A mnie wzięli na intensywną terapię, ze względu na moją arytmie, i tam cały czas monitorowali mnie ekg ciśnienie itd. Normalnie panie idą na ina sale, ale u mnie się bali reakcji. W sumie ja na tym skorzystałam, bo byłam pod szczególna opieką, ale mąż nie mógł do mnie tam wejść, a i dziecka mi nie mogli przywieźć tak jak zwykle przywoza kobirtom po CC. Na drugi dzien, okazał się, że mam jakąs diureze, byłam blada, opucnięta, więc ich wystraszyłam. Na szczescie morfologia była ok, podali leki i poprawiło się troszke, ale miałam problem ze wstaniem. Silnezawroty głowy i wymioty przy próbie wstania. W koncu jak już 3 raz wymiotowałam, powiedziałm, że nie wazne, wstaje nie kładę się. Pani pielegniarka pomogła mi dojsc pod prysznic umyć się itd. Przewieźli mnie potem na sale gdzie ida panie po CC wiec moje druga doba wyglądała tak jak pierwsza normalnie po cc. Ogólnie troszke wystraszyłam tam pacjentki czekające na planowane CC , bo nie wiedziały czym to wszytsko u mnie było spowodowane. Na tamtą salę już mógł mąż wchodzić, przywieziono mi synka i było dobrze. Miałam znowu fajna kobietkę na sali. Dostawałam jeszcze dużo srodków przeciwbolowych dożylnie i domiesniowo. Na noc synka mi wzieli wiec mogłam się wyspac troszkę. Na kolacje odstałam sucharki, a na drugi dzien rano znowu mi połone pomogły wstać, wykapac się itp. Potem już przewieziono mnie na położnictwo, i tam już musiałam się bardziej sama zajmowac dzieckiem. Ale na noc jednak oddawałam na noworodki, bo w nocy dokuczała mi arytmia i bałam się sama małym zajmować. Zreszta dopiero w 4 dobie zaczęłam mieć pokarm. Siedzieliśmy w szpitalu aż do niedzieli bo niestety przez infekcje mały dostawał antybiotyk.Ale przez to poznałam panie od laktacji i z ich pomoca nauczyliśmy się karmić i doczekaliśmy sowjego mleczka jednak laktator elektryczny był nieoceniony. Pani dr od noworodków przesymaptyczna kobietka, i pamiętała nawet imie naszego szkraba. Ogólnie panie go tam lubiły bardzo Jeśli chodzi o personel to ogólnie był w porządku, niektóre panie wybitnie miłe i sympatyczne inne takie normalne a pojedyncze rzypadki mniej przyjene, ale nie yło żadnej typowej zołzy. Śmieję się, że synek pomyslał o zdrowiu mamy z tą infekcją bo zastrzyki przeciwzakrzepowe dostaje się tylko w szpitalu wiec dostawał 2 razy dłużej niż normalnie pacjentki otrzymują. A poniedziałek miałam przyjechać na ściaganie szwów, ale w niedziele, podczas rannego obchodu doktor stwierdził, że już można mi zdjąc szwy i nie musiałam potem ekstra jechać do szpitala, co było rewelacyjne, bo przez te piekne polskie drogi ledwo przeżyłam drogę ze szpitala. Ogólnie Jas zafundował mi niezłe wczasy plus kompleksowe zwiedzanie szpitala z blokiem operacyjnym i innymi atrakcjami włącznie

Pierwsza noc w domu była cieżka i dla mnie i dla Jasia i dla nas wszytskich.ja sie nie mogłam najpierw położyć na łózku, a potem wstac do małego, mąż zestresowany bo dziecko płacze, ale siostra przyjechałą do nas nam pomagać, więc czuwałą przy nim. Kolejene noce już sa lepsze. W sumie początkow ściagałam mleko i byo jeszcze MM w pogotowiu i tylko Mąż wstawał w nocy do małego, ale dzis postanowiłam już sama się ruszać w nocy i karmić go piersią. Od 2 dni wreszcie mge się wyprostować w kręgosłupie, i zaczynam się jakoś lepiej czuć, ale bywa cięzko dalej. Przez ten długi pobyt w szpitalu udało mi się wyjśc z niego z własnym pokarmem w piersiach a teraz pomału zaczynam mieć nawał pokarmu. PO wyjsciu ze szpitala miałam lekki kryzys, posyapałam się, bo wszysyc tylko o Jasiu o tym ze mam go karnic piersia jakbym tego nie wiedziala itd. Tylko dziecko dziecko i dziecko, a nikt nie widział, że ja choć malucha kocham, jestem wykończona, cieprie, wszytsko mnie boli i cieżko dochodze do siebie po cc. Na szczęście pomagały mi rozmowy z mama. Szkoda ze jest tak daleko, bo jednak nikt nie rozumie to co tznaczy cc jeśli sma tego nie miał i to jeszcze w takiej kolejności. Ciotka mówi, ze dobrze ze CC bo bym mogła bardziej popekac itd. Ale ona nie rozumie co to znaczy CC i na szczescie się nigdy nie dowie już. Mojej rany nie dotykam, nie patrze na nią, mam jakąś blokade. Mąz pomaga mi się wykąpać a potem ją pryska octeniseptem. I pomyśleć że przed porodem martwiłam się rozstepami na brzuchu które mi się pojawiły pod sam koniec ciązy a teraz mam je gdzies, boje się brzucha dotykac i smarowac czymkolwiek… M. niby ma L4 na mnie i dziecko, ale przez ten remont i przeprowadzke ma tyle zaltwień, że w ciągu dnia i tak jestem sama w domu,a le w nocy i rano i wieczorme mi pomaga i sam kapie synka i świetnie mu to wychodzi.

Tak się zastanawiam, że może gdybym tak się nie upierła przy SN i powiedziała o tych bólach i parciu na odbyt to szybciej by mnie wzieli na cc, nie wiem… wiem jedno próbowałam urodzić naturalnie, zrobiłąm co mogłam, mam nadzieje, że personel też, bo w sumie do końca starali się różnymi sposobami mi pomóc… Może główka była za duża w stosunku do kanału rodnego i dlatego nie mógł się dobrze wstawić…Wiem, że walczyłam i że zmierzyłam się oko w w oko z moim największym koszmarem jakim było CC i znieczulenie w kręgosłup… mogę być z siebie dumna

Ale się rozpisałam. Ale mimo wszystko nie żałuje niczego, Jas swoimi minkami wynagradza mi wszystko i wygląda dokładnie tak jak ja tylko jak już miałam miesiąc życia. I co ważne przyszedł na świat 18.11 o godzinie 17.16. waga 3750 wzrost 54 cm jak wgram zdjęcia na komputer to wrzucę kilka
Wysłany: 2013-11-28, 15:31

welurka
avatar

Postów: 1580
1

Amicizia przeczytałam jednym tchem, faktycznie ciężki poród, wracaj szybko do siebie :*
Wysłany: 2013-11-28, 15:41

kaja1991
avatar

Postów: 1631
1

Amicizia nie miałaś łatwo, ale Jasio wszytsko ci wynagrodzi
Wysłany: 2013-11-28, 15:53

rubi67
avatar

Postów: 1923
1

No to sie rozpisalas Amicizia, ale w koncu nam nadrobilas cala nieobecnosc. Moge szczerze powiedziec, ze dzielna z Ciebie kobitka !!!! Teraz bedzie juz tylko lepiej, a Jasiu przyszedl na swiat w dzien moich urodzin Bedzie z niego silny SKORPION

Vivien, ja z USG mialam na 21.11 a z mies na 24.11. Narazie mam czekac, mysle ze w week sie wszystko rozstrzygnie.
Wysłany: 2013-11-28, 16:17

anilorak
avatar

Postów: 2792
1

A
Wysłany: 2013-11-28, 17:11

mała mi
avatar

Postów: 1014
1

Amicizia, gratulacje i witamy Jasia
Wysłany: 2013-11-28, 17:32

Amicizia
avatar

Postów: 2578
5

Dzięki dziewczyny
Rubi mam nadzieje, że będzie z niego silny chłopak, w końcu skorpiony są silne i coś o tym wiem. Ja też skorpionik
I powiem wam, że to forum ma chyba jakies właściwosci terapeutyczne. Ulżyło mi troszke jak wreszcie to wszystko opisałam

wam wszystkim życze lekkich i bezproblemowych porodów.
Wysłany: 2013-11-28, 17:46

anilorak
avatar

Postów: 2792
3

R
Wysłany: 2013-11-28, 18:05

agga84aa
avatar

Postów: 4575
2

rubi67 napisała:
A no nie spieszy sie jej, ciekawe kiedy bede mogla w koncu wkleic foto mojej Laurki na watku "rozpakowane mamy i ich skarby"..??


Oooo to widzę, ze moja Laurunia będzie miała współimienniczkę) Czekamy!!
Odpowiedz