Powspominajmy
Obiecalam post wspominkowy. Chciałam opisać jak to było u mnie. Choć pewnie jak śledzicie mnie od początku to wiecie że nie było łatwo. Ale od początku...
Jaś był planowanym, długo wyczekanym i wymodlonym dzieckiem. Pamiętam jak ubolewałam nad tym gdy dowiedziałam się o ciąży moich dwóch koleżanek z pracy. Cieszyłam się ale w głębi duszy płakałam. Serce mi pękało za każdym razem gdy widziałam ich rosnące brzuszki. Nigdy nie zapomnę tego momentu gdy w Wigilię 2015 roku na teście zobaczyłam 2 kreski. Z jednej strony ogromną radość a z drugiej wielki strach o małą fasolkę. Pamiętam kilka plamień które mi się przytrafiły. Biegłam z duszą na ramieniu na usg. A moment kiedy po raz pierwszy zobaczyłam bijące serduszko... Nigdy tego nie zapomnę. Cała ciąża była magiczna. Mimo że na koniec do kibelka latałam co 5 minut a kręgosłup odpadał po zwykłym wyjściu do sklepu. Jedyne czego żałowałam to że nie mogłam rodzić naturalnie. Ale pogodziłam się z cc.
Pierwsza doba z Jasiem była najszczesliwsza w moim zyciu. Patrzyłam na ten mój mały cud i dziękowałam Bogu że mi to dał. Później zaczęły się schody. Brak pokarmu o który walczyłam z przyssanym do cycków laktatorem. W końcu nawał przyszedł w 4 dobie. Jak się zobaczyłam w lusterku to miałam wrażenie że cycki mi wybuchną
ale nikt nie pokazał mi jak prawidłowo przystawić Jasia. On probowal ssać a po chwili byl ryk. Mimo ze prawie sikalam mlekiem po ścianach. W końcu zawsze kończyło się to podaniem mm. Byłam wykończona. Brak snu dawał się we znaki i nie wiem co bym zrobiła gdyby nie to że Jarek mógł być przy mnie cała dobę. Do tego doszła żółtaczka i konieczność fototerapii. Jaś za Chiny ludowe nie dawał się położyć na brzuszku. Udawało kłaść się go jednak na boczkach żeby naswietlac troche większa powierzchnię ciała. W końcu po długich 5 dobach wiadomość że możemy wyjść do domu była jak radość nie do opisania. Był jeszcze strach że mogą się nie zgodzić bo Jaś spadł mocno na wadze Ale dzięki mm się odbił 
Pierwsze tygodnie w domu to był koszmar. Bałam się sama zostać z własnym dzieckiem. Niby Jarek miał 2 tygodnie wolnego Ale trzeba było jechać do urzędu albo zapisać Jasia do przychodni. Każde jego wyjście choćby na godzinę okupione bylo moim płaczem. Fizycznie czułam się na prawdę dobrze za to psychicznie byłam wrakiem. Nie spałam, mało jadłam. A mój syn jedyne co mógł robić to leżeć przy moich cycach całe dnie. Wtedy nie wiedziałam że to normalne. Że tak na początku jest. Że on wtedy czuje się bezpiecznie. Chciałam spowrotem swoją wolność. Patrzyłam na moje dziecko i w myślach mówiłam mu, że go nie kocham, że go nie chcę... Baby Blues rozwalał mnie od środka. Nie miałam ochoty wstawać do niego czy brać go na ręce. Przez to zagłebiałam się tylko w czarnej dupie. Potem mąż poszedł do pracy a na całe 3 tygodnie przyjechała moja mama. Zaczęły się problemy brzuszkowe. Zmiany mleka, kombinacje. Coraz mniej przystawiałam Jaśka do piersi. Mama zabierała go na całodzienne spacery i tylko wracała na karmienia. A ja nie wychodziłam z łóżka. Myślę że otarłam się o depresję. Sama już dobrze nie pamiętam kiedy to wszystko się skonczylo. Chyba gdzieś ok 3 miesiąca życia Jasia. Powoli wypieram z pamięci te złe chwile. Nienawidzę siebie z tamtego okresu. Ale wiele mnie to nauczylo. Np że nie ma czegoś takiego jak świadome rodzicielstwo przy pierwszym dziecku. Ile by się nie przeczytało książek, obejrzało filmów, słuchało koleżanek i rodziny, to póki nie przeżyje się tego na własnej skórze to guzik się o tym wie. Wiecie co mi w tamtych chwilach pomagało? Myśl że mam zdrowe dziecko. Że przecież dookoła dzieje się tyle tragedii. Rodzice walczą czasem o każdy dzień ze swoim Malenstwem a moje jest ze mną i jest zdrowe. Trzymałam się tej myśli jak tonący brzytwy.
Potem przyszła wiosna i lato. Z każdym dniem obserwowałam jak Jaś się rozwija, jak rośnie. Cieszyłam się z każdej nowej umiejętności.
Teraz moje dziecko ma rok. Jest najwspanialszym prezentem od losu. Kocham go nad życie i zabiłabym gołymi rękami każdego, kto chciałby go skrzywdzić. I wiecie co? Chciałabym już niedługo zacząć starać się o rodzeństwo dla niego
Choć czasem mam go dość i z chęcią wyslalabym go w kosmos to za chwilę wystarczy że się uśmiechnie i cała złość mija. Jest moim oczkiem w glowie. Moja największa miłością i sensem życia. Te źle dni kiedyś mijają. Po każdej burzy wychodzi słońce :*
Rybuś jeśli przeczytasz ten post to wiedz że pisałam do myśląc o Tobie. To że teraz u nas jest kolorowo (choć nie zawsze) to nie znaczy że było tak od początku. I choć nawet w 1% nie przeszłam przez to co Ty to wiedz że rozumiem Cię i wspieram. Jesteś dla mnie kimś wielkim. Fajterką. Bohaterką. Jesteś Matką :*