ziarno niepewności
- Czy myśli Pani, że ma wystarczająco pokarmu? - spytała pediatra na ostatniej wizycie.
- Raczej tak - odpowiedziałam. Ale ziarno niepewności zostało zasiane...
Z ręką na sercu - od czasu, gdy pojawił się Witek ANI RAZU nie zastanawiałam się czy mam dosyć pokarmu. Nawet na samym początku - jeśli miałam jakieś wątpliwości to dotyczące techniki i częstotliwości karmienia. Ale nie ilości pokarmu. Mamy w domu wagę, więc na początku ważyliśmy Witka bardzo często. A skoro przybierał - to dawało mi to tym większą wiarę w to, że natura sensownie to obmyśliła i nie ma co zbyt dużo dumać. Laktatora użyłam sporadycznie, dosłownie kilka razy. Dlatego nie miałam pojęcia ile ml zjada Witek. Skoro przybierał - to wystarczająco. A to co ściągnie laktator i tak miarodajne nie jest - bo laktator to machina, a dziecko to dziecko.
No - i tak to sobie trwała laktacja. Mimo pytań, zdziwień czy wręcz ostrzeżeń ze strony mam/cioć i innych znajomych.
- Nadal karmisz piersią? Tylko piersią? I nadal masz pokarm? --- To w ostatnim czasie conajmniej kilka razy słyszałam, często z historią wspominkową o tym właśnie, że krócej, albo że dokarmianie bo pokarmu mało, bo zanikał, bo dziecko się nie najadało. I tak sobie myślę - mimo tego całego gadania, że kiedyś to wszystko było bardziej naturalne, bliżej matki natury... taaa sraty-taty, pierdu pierdu. Kobiety z pokolenia naszych mam czy babć wcale nie miały tak łatwo i naturalnie. Wiedzy laktacyjnej było mniej - większość tych kobiet nie miało dostępu do fachowej wiedzy, nie wspominając nawet o internecie czy infoliniach. Siostra, kuzynka, matka, sąsiadka... a jesli prawie każda jakieś problemy miała (faktyczne lub zasugerowane) to skąd miały czerpać wsparcie i wiarę we własny organizm? Ale odbiegłam trochę od meritum. Żyjąc w innych czasach i zostawszy matką w wieku lat ponad 30. nie martwiłam się na zapas i nie brałam do siebie innych historii.
Aż na ważeniu wyszło, że od 17.03 (7500) do 07.04 (3 tygodnie) przybrał Pucek zaledwie 165g. Że mało. I stąd to pytanie pediatry - że czy czuję, że mam dość pokarmu. No może i uzasadnione, może nawet i neutralne (nie: chyba ma Pani za mało pokarmu)
ALE!
Pierwsze pytanie po ważeniu to nie było - czy widać jakieś zmiany w dziecku - że bardziej apatyczne, senne, inne. Albo czy coś się szczególnego zadziało w ciągu trzech tygodni (a się zadziało bo Pucek nauczył się przewrotek na z pleców na brzuch i nic innego przez ostatnie 3 tygodnie nie robi tylko przewrotki, a potem spadochroniarza). No... ale nie - pierwsze pytanie to czy pokarmu jest dosyć.
I co? I zasiała we mnie baba ziarno niepewności. Bo teraz co przystawiam Pucka - to się zastanawiam - a może on niedojada? O zgrozo - ze dwa razy pojawiła mi się też myśl - a może mleczarnia zanika? I jeszcze, że po karmieniu pierś miseczki nie wypełnia, materiał luźny. I że w takim 'flakowatym' cycku to nie może być mleka... (na 'potwierdzenie' ściskałam nawet wycyckanego cycka... i za każdym razem obrywałam mlekiem w oko).
U mnie laktacja 'siedzi' w głowie. Wierzę w swoje siły i to (u mnie) laktację nakręca. I takie jedno niewinne zdanie takie spustoszenie potrafi wprowadzić. I to u osoby, która mimo wszystko mało jest wrażliwa na negatywne sugestie innych. Nie martwię się na zapas, zwykle uważam, że mi się uda - i zwykle tak właśnie jest (moc samospełniającej się przepowiedni). I jedno takie zdanie...
Wzięłam się w garść - i staram się nie myśleć. 'Keep calm i karm dalej'. Pokarm jest, przystawiam Pucka nawet częściej (bo mu się sen nocny jeszcze wydłużył), na głodnego nie wygląda, a czasem nie całą pierś opróżni. Postanowiliśmy go przez kilka najbliższych dni ważyć, żeby zobaczyć jaka jest tendencja, a poza tym dziś robimy przymiarkę do pierwszego kartofelka. Więc paniki nie ma. Tylko to cholerne ziarno niepewności.
I jakaś taka złość w skali globalnej. Że... tyle jest dziewczyn, które autentycznie chcą karmić***... ale jeszcze zanim się dziecko pojawi dostają tyle negatywnych sygnałów i przykładów... że tracą wiarę w moc własnego organizmu, spodziewają się problemów, trudności... I tak właśnie później jest. A jeszcze położna 'w dobrej wierze' postraszy, że brodawka mała/płaska (tak właśnie usłyszałam - 'będzie problem, pani Zelmo'). I tak się błędne koło nakręca, negatywna samospełniająca się przepowiednia - spełnia się.
*** Tak wiem - są takie mamy, które karmić mogą, ale nie chcą. I takie, które chcą, ale jest jakiś problem medyczny (coś więcej niż tylko blokada psychiczna). Ale stricte chodzi mi o te przypadki, gdzie nie ma problemu medycznego/fizycznego, tylko to ziarno niepewności bujnie kiełkujące...
Zelma jesteś super mamcia, ogarniesz temat i ze wszystkim sobie poradzicie