Miesiaczka przyszla tak jak sie spodziewalam. Zaczynam nowy cykl. Oby ten okazal sie szczesliwy...
W pracy impas - nie moge odbyc rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie nowej pracy wewnatrz grupy, bo moj szef nie wyraza na to zgody... Oczywiscie spowodowalo to moja zlosc i jeszcze wieksze poczucie rozzalenia... Ciekawe, ze skoro tak bardzo im jestem teraz potrzebna, nie zgadzaja sie na podwyzke... No, ale nie ma co sobie zaprzatac glowy czyms takim - wczesniej czy pozniej znajde cos lepszego, a jednak to tylko praca
W domu ostatnio czesto sie klocimy z S (i to mnie stresuje jednak troche bardziej). Kazde ma swoje opinie i zadne z nas nie chce ustapic... On twierdzi, ze ja rozwalam nasz zwiazek poprzez swoj pesymizm, ze niecierpie jego rodzinki i zalezy mi nie na nim jako mezu, ale na darmowym niewolniku do remontu domu oraz darmowym pracowniku od przynoszenia wyplaty. To oczywiscie totalna bzdura (no, moze poza tym ze faktycznie nie przepadam za jego rodzinka, a w szczegolnosci za siostra...). Z drugiej strony tlumaczenia, ze ja zostalam wychowana w domu gdzie mezczyzni potrafili cos zrobic, naprawic, wyremontowac i czesto biore to za pewnik - nie docieraja. Czasami juz mam mu ochote powiedziec, ze poddaje sie, mam tego dosc... ale chwile potem mysle sobie, ze przeciez mimo to go kocham i wiem, ze on kocha mnie... I chce wszystko miedzy nami poukladac... Do nastepnej takiej klotni
Co do domu - tym razem notariusz przelozyl wizyte ze wzgledu na chorobe. Myslalam, ze wyjde z siebie i stane obok. Kolejna data - 5 pazdziernik. Mam nadzieje, ze to juz ostatnia i ze rozwiazemy te problemy, a babcia sie podpisze na akcie jak obiecala w latach 70. Po czesci mysle, ze moje klotnie z S biora sie wlasnie z tego nierozwiazanego problemu z domem, wiec marze, zeby udalo nam sie zakonczyc juz ten temat. Wczorajsza klotnia wlasnie byla spowodowana moim rozzaleniem i kiepskim humorem... Niech juz nam sie uda rozwiklac ten balagan w papierach pozostawiony przez porzednich wlascicieli domu, bo autentycznie zwariuje, a przy okazji rozwiode sie z mezem... Tak sobie mysle, ze nie mielismy problemow przed kupnem domu i tesknie do czasow, gdy wynajmowalismy mieszkanie... Ale zlych decyzji nie da sie juz cofnac (ta inwestycja chyba byla najwiekszym bledem mojego zycia).
Kilka pozytywniejszych aspektow - bylismy z S w potencjalnym zlobku / przedszkolu dla Eryka. Nowy dom wybudowany z mysla o przedszkolu (przeszklone sciany, zabezpieczenia itp.), fajne lazienki przystosowane do maluchow. Tylko 16 dzieciaczkow. Negatywy: do dzieci mowi sie po luksembursku (wolalabym po francusku), bardzo maly ogrodek z tylu domu (i nawet nie chodzi o to, ze maly - ja odnioslam wrazenie, ze panie w ogole na ten ogrodek z dziecmi nie wychodza). W ogrodku bylo zero zabawek, zjezdzalni, piaskownicy, za to idealny porzadek i zagrabione liscie... Jakos inaczej sobie wyobrazalam ogrodek przy przedszkolu. Dzis odwiedzimy drugie przedszkole dla porownania, a potem trzeba bedzie zadeklarowac gdzies Eryka i wplacic zaliczke. Obysmy mieli dobre przeczucie
Kochane, powiedzcie mi jesli wiecie, czy w Polsce tez obowiazuje cos takiego w zlobkach i przedszkolach jak dwutygodniowy okres adaptacji w czasie ktorego jeden z rodzicow ma byc z dzieckiem caly czas w przedszkolu i stopniowo wychodzic na coraz dluzszy czas? Pytam, bo musze wziac tydzien urlopu z uwagi na te adaptacje, a okres wydaje mi sie troche przydlugi... Jak ja poszlam do przedszkola, plakalam pierwsze dwa dni gdy mama wyszla - ale potem to juz bylo dobrze... A tutaj takie zasady