avatar

tytuł: Motyle w brzuchu

autor: zielińska

Wstęp

about me

O mnie:

O mnie? Niby taka stara (rocznik 1980...) a wciąż jeszcze szukam takiej idealnej siebie... Zmieniam się, szukam właściwych ścieżek, chciałabym w końcu być z siebie zadowolona, ale... Zawsze jest jakieś ale! Ogólnie jestem żoną od 14 lat, matką też od 14, nauczycielką od 16.

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

Normalną, taką co potrafi okazywać miłość, wybaczyć błędy lub przeprosić za swoje, cieszyć się, śmiać i płakać...

about me

Moje dzieci:

14-letnia Maja i 2-letni Piotruś. Moje cudy i sens życia!

about me

Moje emocje:

Zdarza mi się śmiać bez konkretnego powodu lub wzruszać przy oglądaniu jakiegoś badziewiastego serialu, więc chyba wszystko w normie :)

Sposób na rozczulenie mamy? Oddać gdzieś dziecko, np. do babci do spania, a w domu zabrać się za porządki. I wtedy jak znajdziesz zagubione od dawna elementy zabawek, to zamiast się denerwować, to się rozczulasz... Te upchnięte w dziurze za kanapą śrubki, pod łóżkiem poszukiwany od tygodnia zygzak mcqueen, kawałki połamanej kredki w wielkim świeczniku i takie tam - sprzątasz i myślisz sobie, że wolisz po stokroć bałagan i hałas i śpiewające na komputerze misie niż tą ciszę bezdzieciową. 
Starsze jest na ferie u babci i też tęsknię
Ta teoria to się chyba tylko mężów nie tyczy, bo obojętnie ile skarpetek bym nie znalazła pod łóżkiem, to by mnie NIE rozczuliły, stanowczo. 

16 luty, a ja dziś miałam cały dzień otwarte szeroko okno, tak cieplutko! No i nie mogłoby tak zostać?! Do listopada???

1
komentarzy
avatar
Dobre o mężach xD
Dodaj komentarz

Piotrek śpi, to znaczy nie rzuca mi się na laptopa i mogę cokolwiek porobić, do tego skończyły mi się kolejne części Poldarka i nie chce mi się na razie czytać nic innego, to mogę popisać. Ewentualnie. 

Do szkoły chyba wszystko mam, zapas zadań dodatkowych jest, plan na ten tydzień mniej więcej jest, zaczynamy czytać ''Cukierku, ty łobuzie'', na razie lektury ja czytam dzieciom głośno, jak ktoś chce sam, to zawsze może sobie z biblioteki wypożyczyć. Przeczytałam im już ''Asiunię'' Joanny Papuzińskiej - mogliśmy porozmawiać o tym, jak dobrze nam się teraz żyje i jakie ciężkie były czasy wojny, przeczytałam parę opowiadań z Doliny Muminków, a to dosyć trudna lektura dla pierwszaków, muszę moje pochwalić, że grzecznie słuchały, przeczytałam też w końcu jedną z moich ulubionych książek dzieciakowych - ''Cudaczek - Wyśmiewaczek''. Przed wakacjami chcę jeszcze choć część ''Naszej mamy czarodziejki'' poczytać. Tak sobie myślę, że aktorką nie mogłabym być, bo nie ten typ, ale głośno czytać dzieciom bardzo lubię, przy nich się nie wstydzę. Każda nauczycielka ma swój pomysł na wykorzystanie ostatnich minut przed końcem lekcji, jedna zrobi zabawę matematyczną, inna ruchową, inna pośpiewa a ja wezmę książkę i przenoszę ich na chwilę w inne światy. Lubię widzieć, że na ich buziach rysuje się jakieś uczucie a nie tylko ziewają z nudów, albo się na siebie nawzajem złoszczą. Bo to niestety najczęstsze szkolne reakcje. Trudno, nauka czytania, pisania czasem jest nudna, tak też w życiu bywa i się tym nie przejmuję, ale to złoszczenie się, obrażanie, brak wrażliwości, brak liczenia się z uczuciami innych - to już mnie martwi. Jest dużo dzieci, które są nastawione na to, że są najważniejsze, muszą być pierwsze, muszą postawić na swoim, jakby świat się kręcił wokół nich, im się wszystko należy. Przy tym śmieją się z czyjejś krzywdy, zaprzeczają, że mogli kogoś skrzywdzić, ''to nie ja, bo on pierwszy zaczął i ja mu tylko oddałem'' - ''czy to ty zacząłeś?'' - ''nie, ja przypadkiem na niego wpadłem'' - ''i ja ci oddałem! Masz za swoje!''. 
Czasem sama nie wiem, co w tej szkole jest ważniejsze - wychowywanie czy uczenie!


Piotrek kończy dziś 27 miesięcy  Największą miłością darzy swoje samochodziki, ale czasem da się namówić na malowanie, albo na przykład na jedzenie. Jak tylko zje cośkolwiek przed obiadem, to wiadomo, że obiadu już nie tknie, bo jest taaaki najedzony. Jak to w nim siedzi! Od urodzenia tak ma, że nie zje nic tylko dla samej przyjemności jedzenia, tylko dlatego, że trzeba i już, parę łyżek wystarczy. Dalej pije wieczorem i rano mleko/kaszkę z butelki, tak lubi i już, wszelkie próby odbutelkowania spełzają na niczym, odpieluchowania zresztą też, ale też ma jeszcze chwilę czasu. Kupiłam mu raz gatki w pieski i  czasem w weekend w nich chodzi, ale ogólnie czekamy do wiosny, lata. Byliśmy tez na zakupach i pokazałam małemu bluzkę w autka, matko, jak ją przytulił to oddać nie chciał, tyle co pani do skasowania, w samochodzie trzymał ją w rękach, a w domu po zdjęciu kurtki od razu chciał założyć, w ogóle to lubi wybierać sobie, co ma ubrać, w jakich kolorach, hehe. Chociaż do jakiejś większej samodzielności nie dąży, nie ma etapu ''ja sam'', często wręcz woła mnie do pomocy, a już szczytem lenistwa jest dawanie mi łyżeczki, żebym resztki danonka wyskrobała, bo on biedny nie umie. Przypomniało mi się też, jak pytałam, czy Piotruś chciałby rowerek, taki dla dzieci, kupimy może na wiosnę, a on mówi ''nie, jeśtem za majutki!''. Właśnie, nie mówi już o sobie w trzeciej osobie, tylko ''ja''. Określa, co jest fajne, a co dziwne - jak czegoś nie lubi. Ostatnio też zaczął mówić, powtarzać za mną, jakby nie było, że coś jest ''gupie'', ja tak podobno mówię często na reklamy a Piotrucha na bajki czy programy, których nie lubi.
Co tam jeszcze u niego? Dosięga już do klamek. Nie chodzi już za mną do toalety (ha! przyszedł ten dzień!), podkreśla swoje wypowiedzi dodając do nich z głębokim przekonaniem ''na-awdę'' - naprawdę, albo ''po pjostu''. ''Mamo, ciem ogjądać auta. Po pjostu ciem. Naawdę.'' 
Chciałabym, żeby miał więcej kontaktu z dziećmi, nie wiem jak to zrobić. Na miejscu nic nie ma, jeździć regularnie w ciągu tygodnia też nie mam jak i gdzie, na wiosnę może coś wymyślę... 
Babcia raz mówiła, że jak Piotrek się obudził z drzemki  i czekał na mnie, to mówił, że kiedy ta mama przyjdzie po swojego synka malutkiego. Tak fajnie już mówi! A ja się martwiłam w swoim czasie! 

Maja za to ścięła włosy. Oddała swój ponad 30centymetrowy warkocz fundacji i tak jej teraz lekko! Wygląda ślicznie. Naprawdę.

https://images89.fotosik.pl/134/a3ff5fb1150f4755med.jpg

https://images92.fotosik.pl/135/e6336dbd38228303med.jpg

https://images92.fotosik.pl/135/01b111f413c6b0bcmed.jpg

https://images91.fotosik.pl/135/6f0a42ba1485bd5dmed.jpg

4
komentarzy
avatar
Z zaciekawieniem przeczytałam Gdy piszesz o uczniach - super pomysł z tym czytaniem pod koniec lekcji
avatar
c.d. ach.. dzieci... potem wielu osobom zostaje to w dorosłości, że czują się najważniejsi i nie potrafią przeprosić ani nawet sami przed soba przyznać się do błędu :/ przekaż moje gratulacje Córce - świetnie, że myśli o innych. Jaki śliczny Piotruś.
avatar
Piotruś jaki duży chłopczyk i Maja to dobry człowiek o wielkim serduszku super córcię wychowałaś gratuluję Pozdrawiam Was serdecznie
avatar
Brawo Maja Tez chce oddac swoje wlosy na fundacje, ale na razie zapuszczam :p Piotrus to juz duzy i madry chlopczyk
Dodaj komentarz

Przekazałam Mai wasze miłe słowa, dzięki! 
Szkolnych wynurzeń część dalsza będzie teraz, bo ciągle sama ze sobą gadam w myślach, zastanawiając się, czy jestem za strajkiem czy nie, że muszę gdzieś to uporządkować. A więc po pierwsze primo: będzie w czwartek, piątek referendum w mojej szkole. Jak wezmę udział, to będę musiała zaznaczyć TAK lub NIE, a ja nie wiem... Jak zaznaczę TAK, to będę, jak większość nauczycieli w Polsce, walczyć o podwyżki, a w ten sposób pośrednio o większy szacunek dla zawodu nauczyciela. I tu wątpliwość pierwsza mi się rodzi - szacunek się zyskuje zostawiając ósmoklasistów, maturzystów, gimnazjalistów bez testów? W sytuacji, gdzie decydują one po części o ich dalszym życiu? Ależ przecież - słyszę obok - nauczyciel nie powinien zarabiać tyle co pani na kasie w biedronce! I tu mnie cholera bierze zupełnie, bo żądając szacunku obrażam inne kobiety. Nauczyciel zarabia tyle co pani na kasie. Granda normalnie, niesprawiedliwość! Wiecie, wstyd mi za takie wypowiedzi nauczycieli. Zawsze jak ktoś wytyka nam wakacje, ferie itd, jest gotowa odpowiedź - a kto ci broni też zostać nauczycielem? Chodź, spróbuj. Tak mówią. To tak sobie myślę, że można choć raz tą odpowiedź odwrócić i powiedzieć nauczycielom - idź, spróbuj. Na kasie w biedronce. W lidlu ścieżka kariery stoi otworem. Jakoś nikt by nie pobiegł w podskokach. 
Wracając do wątku - związki zawodowe twierdzą, że inaczej nic nigdy nie uzyskamy, że już za daleko sprawy zaszły i drugi raz taka okazja się nie nadarzy. Że lekarze i policjanci i pielęgniarki właśnie tak wywalczyli. Też nie było to etyczne, przyznają, ale inaczej nic nigdy się nie zmieni... No, trochę się zmienia. Jak zaczynałam pracę w szkole zaraz po studiach w 2004 roku, to zarabiałam 700 złotych. Więcej dostawałam renty z zusu... Z drugiej strony wiem, powinno być więcej... Ja teraz nie narzekam, nie brakuje mi na chleb (nawet bezglutenowy, hehe), dzieci nie chodzą półnagie, jak u biedoty w XIX-wiecznych powieściach, kredyt spłacamy, ale też może mało wymagająca jestem... W każdym razie DLA SIEBIE SAMEJ nie widzę konieczności takiego strajku. A czy czuję się być częścią nauczycielskiej wspólnoty? Czy byłabym gotowa ''poświęcić'' swój spokojny egoistyczny punkt widzenia i siedzenia i po prostu pomóc pozostałym? W końcu jak wywalczą, to przecież dla mnie też. 
Mam drugie primo - jak postawię znaczek przy TAK, to poczuję się, jakbym zdradzała moją córkę. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę jej powiedzieć, sorry, mała, ale są dla mnie ważniejsze rzeczy niż ty i twoje testy. No nie mogę. To instynkt silniejszy od społecznych zobowiązań zawodowych. Jakbym miała podpisać oświadczenie, czy wybieram podwyżkę, czy normalne, spokojne przeprowadzenie testów mojego dziecka, to nie wybrałam podwyżki. 
A po trzecie primo, to chciałabym po prostu spokojnie pracować do wakacji, już mało czasu zostało, jak ja mam zdążyć ze wszystkim??? 

I tak sobie sama ze sobą gadam, zastanawiam się, w nocy też, bo Piotrek budzi się ostatnio regularnie około 4 i woła o mleko. Jak dzidzia. Dla spokoju nas wszystkich stwierdziłam, i oznajmiłam, że rano zaczyna się o czwartej i wmawiam sobie, że Piotrek po prostu pije poranną porcję kaszki. Czasem ten poranek zaczyna się już o 3. Dziś był rekord, bo o 2:15 się poddałam i po godzinie jęczenia zdecydowałam, że druga piętnaście to też rano, jak jasna cholera. Niepotrzebnie z tym walczę, bo w gruncie rzeczy wiem, że minie, wyrośnie w końcu z ''mjećka, bajdzio bajdzio chciem mjećko, pjosię'', ale nic nie mogę poradzić, że denerwuje mnie to strasznie. Jak się przyznaję, że ta kaszka, że w nocy, że to rano przecież już prawie, to mi wstyd, że to moja wina, że tak przyzwyczaiłam głupio. Tylko do niektórych rzeczy to dzieci przyzwyczajają się tak jakoś na boku, niezależne od naszej woli i nawet wbrew niej. Nie da się ich zaprogramować na wszystko według własnego widzi mi się, no nie? 

Na razie idę budować autobus z klocków, jeszcze wrócę, bo wczoraj widziałam coś fajnego, i muszę opisać!

0
Dodaj komentarz

Ostatnio trzymają się mnie uczucia sentymentalne. Powroty do lat dzieciństwa, młodości. Boże, starzeję się, skoro odczuwam taką odległość między tamtymi czasami a dzisiaj! Jeden powrót niespodziewany, chociaż jakbym zatrzymała się trochę i pomyślała, to mogłam się nastawić, a tak poszłam z biegu i mnie łupnęło. Muzyką mnie łupnęło, omijając oczywiście strefę myślenia, po prostu poszło po uczuciach. Byłam na musicalu "Metro"... Nie to, że pamiętałam każdą nutkę i każde słowo, ale przypominało mi się. Znacie to uczucie, jak zapach, dźwięk na mgnienie oka sprawia, że czujemy jakby przeszłość spadła na nas całą lawiną przypominania sobie? Tak się poczułam, jak usłyszałam Uwerturę czy swoje ulubione piosenki, przy których też obiecywałam sobie kiedyś, kiedyś, że ja też nie, po prostu nie, nie będę następny... O rany. Młodość. Teraz pranie, gary i czy dostałeś dziś wypłatę. Przyznaję, że czasem zastawiam się, czy nie byłoby fajnie zacząć gdzieś wszystko od początku na drugim końcu, no, choćby Polski. Nie że z nowymi ludźmi, ludzie i koty w moim otoczeniu niech zostaną, ale miejsce czasem bym zmieniła... Są sprawy, które stają się przytłaczające, najbardziej dla mojego Em. 

W poniedziałek za to robiłam placki ziemniaczane na obiadek i przypomniała mi się moja babcia... Tajemniczą drogą wspomnień z plackami kojarzy mi się właśnie babcia, która wołała mnie czasem z podwórka właśnie na placki, i dałam się ponieść pamięci. Same placki nie smakują jak babcine, ale to nie tylko smak, pomyślałam, dla mnie samo ich smażenie jest częścią tych wspomnień, wtedy jest lato, biegamy po podwórku, słychać moją siostrę i moich kuzynów, przez otwarte okno w babci kuchni słychać też przechodniów z ulicy, stukanie obcasów na chodnikach. Widzę babci ręce i słyszę ten lekko chrypkowaty głos. 

Takie moje sentymenty.

0
Dodaj komentarz

Dostałam w prezencie godzinę bez-dzieciową. Aż nie wiem, co robić w pustej chacie, taki luksus! Jak tylko drzwi się zamknęły za całą wychodzącą czeredą, to pierwsze co zrobiłam, to zjadłam sobie w końcu kawałek mojej czekolady, której nie otwierałam przy Piotrku, żeby mi nie wyżarł całej, teraz przesunęłam tylko nogą zabawki na bok, rozsiadłam się, i zaraz będę czytać, mam szóstą cześć Poldarka, tego już chyba w filmie nie było, albo ja już nie oglądałam. Nic nie leci w tle, po prostu regeneruję się w tej ciszy... Słychać tylko ten przeklęty wiatr. I słychać pralkę, bo Piotrek siknął sobie na mięciutkie siedzonko z Mai szalika i czapki. Sorki, Maju!
Dzisiaj czytałam facebookową dyskusję na temat rodzaju pisma, jak się uczy dzieci w naszych szkołach. Polskie dzieci mają trudniej, bo uczą się łączonych liter, inne mają łatwiej, bo piszą oddzielne litery. Dużo nauczycielek pisało, że nie wymagają starannego pisma, że ważne jest, czy da się odczytać, a nie kaligrafia. I tak sobie myślę, czy ja popełniam błąd zwracając jednak uwagę na staranność pisma u moich dzieci, czy mieszczą się w linijkach, czy litery są po prostu ładne i estetyczne. Ale jak sobie przemyślałam, po co to robię, to wychodzi mi, że: - jeżeli teraz nie zwrócę uwagi na staranność w pisaniu, to kiedy mają dzieci o tym myśleć? Przyzwyczają się bazgrolić i potem będzie tylko gorzej a nie lepiej; - staranne pisanie to praca nad sobą, trzeba trochę wysiłku włożyć w tę naukę, skupić się, opanować gwałtowne ruchy, wyciszyć emocje, nie pędzić byle dalej i byle jak; - jeżeli przepisywanie tekstu jest na ocenę, to daję tylko 5 i 6, kto ma słabiej, musi poprawić, napisać jeszcze raz, a to też uczy dbania o swoją pracę. Jak coś robię, to staram się naprawdę zrobić to porządnie. Mogę poprawić, jak nie wyszło, a nie olać sobie i hop-siup. Chociaż zawsze zostaje pytanie, czy nie byłoby lepiej ten czas poświęcić na coś innego, jakąś grę, coś bardziej emocjonującego. Tylko też zaraz sobie sama odpowiadam, że jednak emocji to dzieci mają i tak dosyć dużo, a właśnie wyciszenia i skupienia za mało. Czy sama siebie przekonałam? Tak trochę... 
Czytałam kiedyś, że uczenie jest jak chwytanie motyla. Chcesz go usilnie złapać, dokładnie obejrzeć, zachwycić się, rozłożyć na części pierwsze i milionowe, dotknąć palcem i w ogóle, tyle że jak to zrobisz, to motyl ci się rozpierdyknie. Tam to było ładniej napisane, ale tak zapamiętałam. Nie da się uczenia zamknąć w szereg formułek, tak, żeby nie było miejsca na wątpliwości i te pytania, wahania, szukanie rozwiązań, dobieranie ich spośród wielu - słowem łapanie motyla - to też jest częścią bycia nauczycielem. 
I mamą. Też pasuje!
Zapisałam Piotrka wczoraj do przedszkola, tzn. złożyłam podanie, a czy się dostanie, zobaczę 11 kwietnia. M. ma nadzieję, że nie. Babcia też się zdziwiła, że zapisałam, a przecież mówiłam jej, że miała mieć Piotrka tylko przez ten jeden rok. I tak liczę na jej pomoc, kiedy zaczną się  katary, kaszelki itp. A małemu przyda się kontakt z innymi dziećmi, to ważna część rozwoju, ja nie umiem mu zapewnić takiego towarzystwa na co dzień. 
Piotrek ogólnie dalej jest w miarę grzeczny i spokojny ale tak właściwie, to mu trochę zaczynają humory odwalać. Matko, jak ja jestem czasem jego jęczeniem zmęczona! Czasem mam wrażenie, ze tylko czekam kiedy on zacznie piszczeć, płakać i coś chcieć. Jest też zazdrosny i mówi do Mai ''idź, małego do pokoiku idź! to moja mama!'' a wczoraj nawet do babci powiedział ''idź do kuchni!'' jak go biedna na spacer wyciągała. Śmiać mi się chciało, ale nie roześmiałam się przy Piotrku, tylko bardzo teatralnie się zmartwiłam i kazanie w wersji dla dwulatka palnęłam - że tak nie wolno. Mam z nim taką naszą umowę, że jak mój synek będzie grzeczny, to dostanie dźwig - sam sobie wybrał - i jak ponoszą go nerwy i kwiki, to mówię, Piotruś, jakie jest nasze sekretne uspokajające słowo? I wtedy on mniej lub bardziej próbuje się opanować i mówi ''dzik''. To pomysł z historyjki o małym misiu i wykorzystując miłość Piotruli do rytuałów i opowieści tak daje się go czasem uspokoić. Do następnego razu  . Jedzenie ostatnio to jedno wielkie wybrzydzanie i tez czasem tracę w duchu cierpliwość, ale u babci ładnie je i raz na tydzień uda mi się z obiadkiem trafić, to mam nadzieję że tym jednym obiadem zapełnia sobie tabele witamin... Daję mu też coraz częściej zwykłe mleko świeże z butelki, już nie bebiko i nic się nie dzieje, to chyba ostatnia paczka mleka w proszku była kupiona. Żegnajcie kolejne etapy... 
Jutro pierwszy dzień wiosny. Czy to możliwe, że jeszcze przyjdą dni bez deszczu, wichur, ciężkich chmur i ogólnie dupowatej pogody? Takie słoneczne, grzejące, z krótkimi rękawkami??? U mnie w torbie rękawiczki, czapka, szalik cały czas są pod ręką, inaczej się nie da wyjść. Ale spoko, od jutra będzie lepiej!

0
Dodaj komentarz

Jutro Em. ma urodziny i robię ciasto, torcik i tartę, i sprzątać mi się nie chce, a mam wymówkę, żeby nie hałasować naczyniami bo Piotrek śpi. Siedzę wiec cichutko przy komputerze i wertuję kolejne strony z pomysłami na zajęcia dla dzieci, niedługo kociokwiku dostanę. Raz mi się wydaje, że za dużo robię i pędzę i nie wiem, czy dzieciaki nadążają, a raz mam wrażenie, że się nuuuudzą, bo za proste to wszystko. Mój największy klasowy krzykacz nie przepuści żadnej okazji żeby nie krzyknąć, niby do siebie, że to było taaaakie proste i phi, co on tu w ogóle robi. W pozostałych klasach nauczycielki mają problem z tymi dziećmi, które sobie nie radzą z nauką i wtedy dają do wiwatu zachowaniem, u mnie na odwrót. Najwięksi pyskacze i krzykacze to z tych zdolniejszych są i szykują się po prostu do zawodu adwokata, ćwiczą na mnie przemowy, argumenty, zagadywanie na śmierć i uwielbiają zgłaszać protest. Sprzeciw, wysoki sądzie! Przy czym oni zawsze niewinni jako te owieczki biedne...

Jeszcze a propos szkoły to napiszę tylko, że jak czytam niektóre artykuły i komentarze - o strajku oczywiście - to mi wstyd za nauczycieli... Wiem, że wszędzie znajdą się ludzie o różnych przekonaniach i nic nie gwarantuje, że jak człowiek jest mężczyzną/prawnikiem/lekarzem/księdzem/kimś starszym itp. to od razu będzie mądry i uważny i wrażliwy, ale skala braku wrażliwości przy okazji tego nieszczęsnego strajku dla mnie jest porażająca. Co jest pocieszające, to że jak zacznę rozmawiać w szkole z kimś, kto nie jest z tych najpierwszych krzykaczy, z kimś cichszym, to się okazuje, ze nie tylko ja mam wątpliwości. Tylko nas głośno nie słychać w całym pokoju nauczycielskim. 
O pensjach nauczycielskich - ostatnio była taka rozmowa przy stole, siedzieliśmy z Em i jego znajomymi, i Em. opisuje, jak nie lubi jeździć na serwis do jednej hali, nie chciałby tam w życiu pracować, bo hałas, przeciąg i coś tam, i ktoś pyta, a ile tam się zarabia. No około 4 tysięcy. Uuu, tak mało?! Ja bym tam nie poszedł... Mi trochę szczęka opadła, bo ja mogłabym pensje z 3 na początku mojego paska wynagrodzeń policzyć, w ciągu kilkunastu lat pracy, na palcach jednej ręki. Jak naprawdę dużo nadgodzin mi wpadło. Teraz na przykład sama poprosiłam, żeby mi nic nie przyznawano, żeby nie zostawiać Piotrka na cały dzień. No i trochę to moja wina, albo raczej mój wybór, bo świadomie nie robię kolejnego stopnia awansu, ale po prostu nie mam zdrowia na takie nerwy. Mój wybór.


Co do zdrowia, to w końcu przeciwciała określające stopień przestrzegania diety bezglutenowej mi się ustabilizowały. I tu się cieszę, że wszystkie te wyrzeczenia nie idą na marne!!! Byle do jakiejś sześćdziesiątki, wtedy sobie zjem jedną pizzę a na siedemdziesiątkę jednego pączka i bułkę pszenną z serem i ketchupem!!!


Piotrek, pisałam ostatnio, jojczy dużo, ale ostatnio przeszedł sam siebie. Wpadał po wyłączeniu komputera w taką histerię, że bił mnie, wrzeszczał, rzucał zabawkami. Nie tylko na koniec bajek ale też jak trzeba było cokolwiek zrobić, co mu nie pasowało, wyjść z auta, wejść do wanny, posprzątać, no przez chwilę było to cokolwiek. Ale jakoś się uspokoiło. Więcej trochę z nim siedzę. Wyciągnęłam zakurzone puzzle, zamówiliśmy trochę nowych zabawek (ostatnio u nas hit to zabawki z playmobil, Krzysiu takie ma i Piotrek jest zachwycony), i jak tylko nie pada, to idziemy na dwór. Na spacer, na rowerek, do ogródka, na podjazd do garażu - GDZIEKOLWIEK. Po tym siedzeniu w domu przez 99 procent zimy po prostu wychodzimy. Ale w kurtkach wciąż zimowych, nie ma że wiosna to ciepło, ho ho, dobry żart. Ostatnio coraz bardziej kuszą mnie wakacje w okolicach Zielonej Góry... Już pomijając inne okoliczności przyrody, to te temperatury... ach, marzenie

Drogą skojarzeń - pewna mamo nastolatka, czy słyszałaś to powiedzonko, ostatnio parę razy wpadło mi w oko - że jak wchodzisz do pokoju nastolatka, to jakbyś wchodziła do Ikei. Wchodzisz niby po nic, a wychodzisz z paroma kubkami, kompletem sztućców, talerzami i ręcznikami. Hehe. 


Maja odbija się od matematycznego dna, nawet, o dziwo chce chodzić na korki w maju, już po testach. W poniedziałek zadzwonię do szkoły zapisać ją na kurs przygotowawczy do egzaminów do plastyka. Jeszcze powinnam zapisać ją na zajęcia pomagające walczyć z jąkaniem i zacinaniem się, tylko na samą myśl o kolejnych terapiach jakoś wewnętrznie jestem zła. Chyba chciałabym, żeby sama sobie poradziła, i chyba na to w głębi duszy liczę. Ale skąd taka myśl, to nie wiem. Może za dużo już tych specjalistów naokoło niej. Muszę zapisać i już, pomyślę o tym jako o szansie na poznanie nowych ludzi... 
Pierwszy raz widzę, żeby Maja tak długo trzymała się jakiegoś swojego postanowienia - od początku postu nie je słodyczy i trzyma się zasady trzy posiłki dziennie. Trochę schudła, ale nawet jakby nie to, to i tak jestem pełna podziwu! Ja w domu, żeby jej pomóc, nie kupuję słodyczy, ale ukradkiem gdzieś po drodze wcinam te moje dozwolone nieszczęsne snikersy. 


Aj, właśnie, jeszcze jedna rzecz. Boże, jacy my już jesteśmy starzy! Brat mojego męża został dziś dziadkiem. Malusiej wnuczki. Dziadkiem! Jedyne, co go usprawiedliwia, to że on jest najstarszy z rodzeństwa, a mój Em najmłodszy!



 

0
Dodaj komentarz

- Piotruś, jak się czujesz?
- Jeśtem uchechnięty.

Uchechnięty, to spoko. Ten wyszczerz zębów jest wskazówką - chodzi o uśmiechnięty. To dobrze, mimo porannej awantury, kiedy to w szale złości ten czort zdarł mi pracowicie poprzyklejane obrazki. Chciałam, żeby mógł na naszej ścianie jeszcze nie wykończonej tapetą porysować sobie, ale nie. Nie to nie, łaski bez. Szczerze powiedziawszy gotowało się we mnie, wyniosłam tego wrzeszczącego, zasmarkanego stwora do jego pokoju, posadziłam na łóżku i kazałam zostać, aż się nie uspokoi. I tak parę razy, bo słuchać to to nie usłuchało oczywiście. Ale dało nam to czas na ochłonięcie. Potem Piotrek podszedł do mnie i sam z siebie powiedział ''sieprasiam'', no jak przepraszam, to wybaczam... Zastanawiam się czasem, czy to dobrze, że że jak Piotrek wpadnie w taki swój humorek, że jęczy albo właśnie strasznie się złości, to w większości przypadków ja udaję że mnie nie ma. Myślę o czymś innym, nie zwracam uwagi, nie tłumaczę nic w tym momencie, no nie mój cyrk po prostu. Bo jak zacznę się wkurzać, to najczęściej tylko podkręcam atmosferę i wrzeszczymy na siebie nawzajem. Dystyngowany dystans chyba lepszy?... Zresztą, nic innego nie wymyślę, a przez 90 % pozostałego czasu, to jednak jest ''uchechnięte'' dziecko, więc chyba wszystko ok. 
Ostatnio w ogóle Piotrucha przeżywał najpiękniejsze dni swojego życia, bo dostał paczkę. Z zestawem ratowniczym Playmobil, ma teraz wóz strażacki, remizę, helikopter, łódź, i bawi się po prostu cudnie. Ciągle kogoś ratuje albo wieczorem stwierdza ''będem stjaziakiem''. Dobra, byle nie nauczycielem... 

0
Dodaj komentarz

O co w tym wszystkim chodzi?
Byłam dziś w swojej szkole, czułam się jak na własnym pogrzebie. Cisza na holach, nie taka wakacyjna, tylko ponura. Strasznie dużo za to nerwów, wzajemnych pytań i klasyfikowania w stylu jesteś za czy przeciw?! No?! Nie jesteś za? To ty za Pisem jesteś?!!! Nie chcesz strajkować z nami, gdzie twoja solidarność?
Moja solidarność jest tu i tu. Rozumiem tych, co mają dość mieszania się polityki do szkół, co są wkurzeni, że pieniądze rząd ma na wszystko tylko nie na szkoły, a najbardziej rozumiem tych, co chcieliby zmian w programach nauczania. Tylko szkoda, ze jedyne co słychać w mediach, to to, że żądamy podwyżki. Tak jakby nasza praca lepiej opłacana nagle miała przynosić lepsze efekty, nie trzeba byłoby korepetycji, tadam i wszyscy tańczmy. Za mało mówi się, że nauczyciele strajkują, bo też mają dość przeładowanych programów, wciskania sobie kolejnych absurdów i tłumaczenia się później przed rodzicami, że tak się od nas wymaga a nie że my tak chcemy sami z siebie takich głupot uczyć. Zwłaszcza w klasach siódmych i ósmych.
I rozumiem rodziców, co się martwią o testy, wiadomo. Sama się martwię. Na szczęście Maja wierzy, że wszystko się poukłada i nauczyciele nie zostawią jej i innych w takim momencie...
O co tu chodzi? Mam wrażenie, ze zły stan szkolnictwa jest po prostu podle wykorzystywany w jakiejś rozgrywce politycznej, gdzie i uczniów, i nauczycieli, i rodziców wszyscy rozgrywający mają głęboko w dupie.
Moje zadowolenie z życia, mój optymizm, zdolność do cieszenia się z drobiazgów - też w pracy - zostały zdeptane. Jedni mi mówią, że zostawiam dzieci a inni że jestem zdrajcą. Jedne, co dobre, to że są i tacy, myślą podobnie jak ja, dziś widziałam łzy w oczach mojej koleżanki, tak samo była zestresowana całą sytuacją. 
Ktoś nami pogrywa. A ja patrzę na oferty pracy chociaż wiem, że umiem uczyć i to mi dobrze wychodzi. Nie wiem, gdzie mogłabym jeszcze pracować... Ale czuję tak ogromny żal do szkoły, do rządu, do związków. Coś mi zabrali i do tego poszczuli społeczeństwo do podzielenia się. I co będzie dalej?

2
komentarzy
avatar
Dziękuję za te cenne słowa, dobrze, że o tym napisałaś. Nauczyciele w tym strajku są bardzo różnie pojmowani. Dla mnie tez jest to trudne, bo jako nauczyciel z zawodu, popieram kolegów i koleżanki po fachu - wiem, jaki to trudny zawód i marnie opłacany. Z drugiej strony jako rodzic denerwuję się, że przez strajk muszę tłumaczyć dziecku, dlaczego nie może pójść do dzieci, do ukochanego przedszkola, a życie mi się pokomplikowało, bo utkwiłam uwięziona w domu, zamiast szukać pracy i chodzić na rozmowy. Staram się jednak pamiętać, że inni nauczyciele też sa rodzicami, też ich to bezpośrednio dotyka i nikomu nie robią na złość, mają po prostu już dość... a rząd okropnie ich traktuje.
avatar
A ja was nauczycieli popieram i pod względem większych pensji i pod kątem zmian programowych bo ani jedno ani drugie w oświacie nie gra od wielu lat. Sama mało zarabiam i wiem jak to jest chociaż każdego dnia daję z siebie na maksa. Każdy człowiek ma prawo godnie żyć i godnie pracować.
Dodaj komentarz

Jutro moja szkoła wycofuje się ze strajku, abo zawiesza, nie wiem sama. Ha, jeszcze napisałam ''moja'' szkoła, gdzieś jeszcze tli mi się jakaś zawodowa solidarność... Ale to już nigdy nie będzie tak naprawdę moja szkoła, do której przychodziłam z radością. Zawsze cieszyłam się, że mam to szczęście, że w niedzielę wieczorem nie martwię się, o matko, znów do pracy... Teraz mam dość. Czuję się ubabrana w błocie, w błocie, do którego na dobrą sprawę nie chciałam wejść. Od początku uważałam, że coś tu nie gra, nie czułam się całym sercem przekonana do strajku, ale na trzy dni dałam się w to wciągnąć, ale potem na spokojnie wszystko znów przemyślałam i na testy mojej córki byłam już z nią. W komisji egzaminacyjnej. Wiecie - ''tylko świnie siedzą na egzaminie''. To ze strony nauczycieli, choć na szczęście nie tych z mojej szkoły. Ze strony rodziców - nie mam przecież na czole wypisane, czy jestem strajkująca, czy nie, ważne, że jestem nauczycielką, wiecie, tym leniem i nierobem, chciwym i pazernym. Wchodzę do sklepu z podniesioną głową, z uśmiechem odpowiadam na ''dzień dobry'' ale w głębi ducha zastanawiam się, co tak naprawdę ci wszyscy ludzie myślą i co o mnie mówią za plecami. Nie wpadłam w żadną fobię i lęk społeczny, ale to chyba tylko dzięki temu, że wspieram się minimalną dawką leków. 
O tym, co robi rząd, to już nawet pisac mi się nie chce, ale teraz wiem, jak to jest zadrzeć z machiną propagandowo - internetowo - hejtowo - rządową... Nawet wśród ludzi, którzy nie popierają strajku, bo też uważają, ze jest wykorzystywany politycznie, niezorganizowany, chaotyczny, w złym momencie - nawet ich uderza i boli, jak jesteśmy potraktowani jako grupa zawodowa. 
Mimo tego, że od ósmego kwietnia nie robiłam nic do pracy, jestem tak zmęczona i wyczerpana, że nie wiem, jak do wakacji wytrzymam. W domu bajzel, święta minęły niepostrzeżenie, nawet zajączka dla Piotrka nie miałam, nie mam siły nic planować, robić porządnie zakupów, dbać o obiady... 
Jeszcze na początku zastanawiałam się, jak wykorzystać moment strajku na takie potrząśnięcie sobą samym, zastanawiałam się, co zmienić w swojej pracy, co ja mogę zrobić, żeby naprawiać system oddolnie, miałam trochę pomysłów, ale teraz, dzisiaj, nie mam siły. Może po tym majowym tygodniu trochę wrócę do formy, wiem już, że od 6 maja szkoła wraca do życia, może i ja wrócę.  

1
komentarzy
avatar
Życzę Ci dobrego samopoczucia i szybkiego zapomnienia o tym złym :* o strajku nie piszę, bo ten temat rzeka przeorał nas wszystkich. Dla mnie jesteś bohaterką, że mimo ryzyka podpadnięcia kolegom po fachu, stanęłaś do egzaminów. Pozdrawiam ciepło!
Dodaj komentarz

FreshMm, dzięki, i powiem ci że jest trochę już właśnie tak, jak piszesz - zapominam. Powoli, ale nie chcę już babrać się w zastanawianiu się, czy dobrze zrobiłam, o co w tym chodziło, co kto myśli... Wiesz, co mi pomogło? Dzień Strażaka  Serio! Jak poczytałam pod jednym wpisem na stronie mojej wiochy życzenia dla strażaków od sołtysa i potem te wszystkie super przemyślane  mądre komentarze typu ''chlejtusy, sami podpalają lasy, jakie życzenia, banda'' itp. to odpuściło mi zupełnie przejmowanie się, co piszą o nauczycielach... Także tak. 

Dzieci po powrocie do szkoły są wyrośnięte, opalone, ale ich odzywki - ręce opadają! Znów musimy program wychowawczy wdrożyć, typu - nie przedrzeźniamy, nie wyzywamy, nie przezywamy, szanujemy innych, nie bijemy się na przerwie, nie popychamy, nie obijamy się specjalnie o innych, żeby mieć pretekst do bitki, a ja mam tylko 9 chłopaków w klasie! Z tego problemy te dotyczą 4 z nich. Ale słyszy o tej czwórce cała szkoła... 
Byliśmy dziś w małym lasku przyjrzeć się drzewom. Takie lekcje lubię

Maja za to pisze do mnie smsy, że chce do domku, też się rozleniwiła, albo śpi całe popołudnie, jak wczoraj. Byle do wakacji. Piotrek żyje w swoim autkowym świecie i na ogół jest szczęśliwy, no chyba że jest akurat nieszczęśliwy i musi sobie pokrzyczeć czy powrzeszczeć.  Teraz jest na etapie, ze interesują go ciastoliny i znalazłam fajny przepis: domowa ciastolina,  u nas się sprawdził, trzeba tylko pamiętać, że podgrzewa się to na małym ogniu, mieszając, ale grudki i tak będą i się na stolnicy wygniotą, i podgrzewa się krótko - 5 - 8 minut. Barwniki dałam od pisanek. 
Domowy piasek kinetyczny - to u nas stoi w pojemniku od paru dni i codziennie wyciągam. Też fajna sprawa, Piotrek traktuje to jak ruchome piaski, czy bagno i zatapia swoje auta. Myje się z wszystkiego bez problemu. 

1
komentarzy
avatar
Ojej..dzieje się u Ciebie.
Wpadam jak bomba, bez zapowiedzi, dawno tu nie zaglądałam. Nie było czasu, choć nie wiem czy to dobre określenie.
Obiecuję nadrobić. Na spacerach z moją dwójką.
Dodaj komentarz
avatar
{text}