taka sobie zwykła środa 27.07
* ćwiczenia z mamą 27.07 i 29.07
Po dłuuuższej przerwie wybrałam się z Puckiem na ćwiczenia Nie przesadzę pisząc, że Witek był najruchliwszym dzieckiem na sali (na 5 czy 6 brzdąców). W części 'mama może ćwiczyć z dzieckiem' ściągnęłam go za fraki z drugiego końca sali, położyłam na macie obok i nie zdążyłam nawet usadzić go sobie na brzuchu bo już czmychnął z miną: 'maaamo, ja mam teraz dużo ciekawsze rzeczy do robienia'. No cóż, wiedziałam, że mama nie zawsze będzie najważniejsza, ale myślałam, że to jeszcze chwilę potrwa A ćwiczenia - dobry patent na upały > sala ma nawiew i jest przyjemnie chłodno (gdyby jeszcze można się było wyłożyć do góry brzuchem i nie ćwiczyć, a tylko leżeć i nic nie robić...
Przy okazji... dobra lekcja dla mnie (prowadząca tu i ówdzie koryguje mój sposób ćwiczenia. Może i dobrze bo ja aż tak dokładna nie jestem tzn. ćwiczę bez zwracania uwagi na prawidłowe ułożenie. Lekcja i dla ciała i dla ducha.
* pralko-pomocnik
Nie ważne czy wyprane czy też czekające na pranie - Pucek z chęcią powyjmuje wszystko z pralki Nie zawsze jeszcze trafia z wyjmowaniem wprost do miski, ale generalnie pomaga
* gryzoń-niszczyciel 27.07
Oj tak... Dawno dawno temu, a konkretnie pewnie z 7-8 lat temu, przywiozła mi koleżanka z Mongolii małego wielbłądka - breloczek. Taki tam kawałek materiału wypchany gąbką, nitką naszyte oczy. Powinien się w miarę szybko rozlecieć... Ale nie. Dzielnie trzymał się całe lata. Aż w końcu nastał Pucek. I wielbłąd zakończył swój żywot ;(
A poza tym bliskiego spotkania z Puckiem (w środę) doświadczyły jeszcze... materiałowy suwak od mojego rozpinanego swetra (rip), dwa magnesy na lodówce wujka M.(uszkodzenia trwałe), pędzel-frędzel z torby od cioci D (naprawialne). Obrywają też balkonowe kwiatki.
* gatear i cangrejar 27.07
czyli rozmowy z ciocią Marią o tym, że Witek i Quim kiedyś się spotkają
gatear v. intr.
1 Andar una persona apoyando las manos y las rodillas en el suelo: los niños suelen gatear antes de andar.
2 Trepar con la ayuda de los brazos y las piernas, como los gatos: subió a lo alto del mástil gateando como un gato.
pielucha passe 27.07
gorąco to biega po domu w pieluszce jeno. Jeno tylko w pewnej chwili odpiął jeden rzep pieluchy i się oswobodził. Sukces 'oblał', *dosłownie*, o czym dowiedziałam się wdeptując w mokrą plamę u drzwi łazienki.
szyszunia 27.07
Buszuje po chodniku i trawniku. Łapkami miele jakieś stare liście. Pilnuję, żeby tych swoich zdobyczy nie zjadł.
Wracamy do domu, przystawiam Go do piersi. Raz, drugi, próbuje zassać, ale ni hu hu. Myślę sobie - może po tych ćwiczeniach i w skwarze kwestia potu? Myję, przystawiam... Pucek otwiera paszczę... a tam mała szyszunia w paszczy. Nosz......
o tym, że piekarnik jest gorący 27.07
26.07 rozmawiałam z Babcią (Pucka Prababcią) o tym i o owym. Babcia radzi - żebym *jakoś* Pucka jeszcze nauczyła, że ogień jest niebezpieczny, że gorący, że parzy. Koncepcja słuszna - ale... jakoś czyli jak? W czasie tej rozmowy (trochę teraz łyso) próbowałam Babcię zagonić w kozi róg - jakoś... czyli jak? Później pomyślałam sobie, że niepotrzebnie... Bo to przecież ze zwykłej troski ta rada, a że babcia nie wie jak, nie oznacza, ze jej rada jest niepotrzebna. Myśli o nas, chce jak najlepiej... Nie musi wiedzieć jak.
27.07 postanowiłam upiec muffinki - i tu mnie olśniło. Może nie nauka ognia czy gazu, ale zawsze coś. Piekarnik zaczął się nagrzewać, a ja co jakiś czas pozwalałam Puckowi przyłożyć łapki do szyby - żeby poczuł, że robi się ona coraz cieplejsza - aż w końcu jest na tyle ciepła, że dotknąć jeszcze można, ale już za długo ręki się nie przytrzyma bo za gorące. Pucek łapki przykładał, ale coś może tam trochę dotarło bo po kuchni galopował, ale do piekarnika się nie wyrywał (mimo,że tam takie fajne światełko świeciło). Nie mam złudzeń, że NAuczyłam - tak raz, na całe życie. Nauki trzeba powtarzać... wygląda więc na to, że częściej będą u nas muffinki
A 28.07 zadzwoniłam do Babci - żeby się z Nią podzielić moim pomysłem
Przy rozmowach z babcią... naprawdę doceniam, w jakim komforcie jest mi dane przeżywać macierzyństwo. Dwójka małych dzieci - w jednym pokoju bez własnej łazienki. O udogodnieniach typu pieluchy jednorazowe czy inne laktatory nawet nie wspominam. Smutno mi też podwójnie, że 'takie były czasy'. Babcia moją mamę karmiła piersią 6 czy 8 tygodni. Bardzo chciała dłużej (bo nie tylko zdrowe i dobre dla dziecka, ale i dla matki - wygodne, ekonomiczne). Ale... po tych 6 czy 8 tygodniach nie miała już pokarmu. Mówi tylko, że nic dziwnego bo zjeść też ledwo co zawsze zjadła jak ledwo co było - i stąd też ten brak pokarmu. Kto wie, po części może tak... Ale też - kto wie, może to była kwestia kryzysu 6-8 tygodnia? Braku odpowiedniej wiedzy (bo skąd), o jakimś wsparciu zewnętrznym nie wspominając nawet. To nie było macierzyństwo usłane różami. Muszę o tym pamiętać jakby mi się na jakieś narzekanie zebrało (choć nie narzekam raczej).