avatar

tytuł: Kociątko kici kici ;)

autor: Zelma

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Królu mój, ty śpij, ty śpij, a ja,
królu mój, nie będę dzisiaj spał.
Kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę,
kiedyś tam, kiedyś tam…

Ale dziś jesteś mały jak okruszek,
który los rzucił nam.

Skarbie mój, ty śpij, ty śpij, a ja,
skarbie mój, do snu ci będę grał.
Kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach,
kiedyś tam, kiedyś tam…

Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
którą los rzucił nam.

Kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę,
kiedyś tam, kiedyś tam…

Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
którą los rzucił nam.

=====
Nie oczekuję laurów, fanfarów, wdzięczności kiedyś/na starość
To Twoje życie Synku, będziesz żył, tak jak będziesz chciał
Zrobisz ze swoim życiem to, co będziesz chciał.

Ja swoją 'nagrodę'... nie to chyba złe słowo...
Ja to co najlepsze odbieram już teraz i teraz właśnie

Obudziłeś się w nocy i nie wiedziałeś jak zasnąć
I tuliłeś się do mnie, obejmowałeś swoją malutką rączką moje ramię, szyję...
I uśmiechałeś się najpromienniejszym uśmiechem mnie widząc

Ten czas jest dla mnie - Ty tego nie będziesz pamiętał
Napisałabym, że ja zapamiętam na całe życie... ale czas tak szybko mknie, a pamięć kapryśna i wybiórcza

Kiedyś będziesz miał dorosłą duszę...
Ale dziś jesteś mały, mały jak okruszek...

3
komentarzy
avatar
Przepiękne słowa, aż łza się w oku kręci. Pamiętaj każdą chwilę najdłużej jak tylko się da, malutki też będzie ich wiele pamiętał, ale z nieco późniejszego okresu, raczej nie te,które Ty będziesz w stanie zapamiętać -od pierwszego dnia Jego istnienia i tylko Ty zapamiętasz ten niemowlęcy zapach i dotyk maleńkiej rączki.
avatar
Zdecydowanie przepiękne i magiczne chwile. A będzie ich jeszcze całe mnóstwo!! I nie raz łezka się w oku zakręci
avatar
Żeby tylko te chwile nie wymykały się nam z pamięci...
Dodaj komentarz

Dzień z życia... matki prawie 9-miesięczniaka zafascynowanego wszystkim

* Pobudka 5 rano = świetna noc bo spał od 22. Pobudna stricte na żarło, potem dokimał do 7 jeszcze
* Uśmiechy dla taty, te najpiękniejsze - wiadomo.
* Mama wiesza pranie, Witold poluje na kwiatki na balkonie. Ćwiczymy znaczenie słowa nie (dziś 1:0 dla mnie, wczoraj oberwały kwiatki)
* chwila nieuwagi - Witold bawi się z drzwami... no i dosłownie z nimi zadarł, ranka na prwym palcu u nogi, krew się polała, płacz był i wrzask i pod wodę wsadzanie, octeniseptem psikanie i ogólnie obietnica, że do wesela się zagoi (a konkretnie do 2 wesel - do wesela wujka T. lub wesela wujka A, tydzień po sobie, w kwietniu 2017). No, także Witold kombatant, biedny, ranny; moja koszulka zaciaprana - do prania. Śpiworek - jak wyżej.
* Witold do spania na drzemkę bo śpiący tak czy siak, a po tych ekscesach z nogą tym bardziej. Ale oho ho - maaamo, chce mi się spać, ale chyba nie będę spał, a może będę, nie jednak nie będę (czyli o tym jak matka po stokroć odkładała prawie 9kg tobołek). Ostateczny rezultat? Nie będę spał w łóżeczku, ale wózek...wózek niech będzie.
* Witold zasnął, matka trzy-cztery w blokach startowych do listy rzeczy do zrobienia. Tych co to się z Witoldem nieśpiącym nie da. Buch jakaś papierologia bankowa, zrobione. Buch - chorerny kabel do komputera - oł yes - wyallegrowany do odbioru w Warszawie. I za cenę o połowę niższą niż w zdzierczym autoryzowanym salonie. Co mnie kiedyś podkusiło, żeby apple'a kupić to do dziś nie wiem. /Moja reakcja na info z autoryzowanego serwisu, że nowy kabel zasilający kosztuje 400zł? 'Posrało Was równo, wyrzucę to gówno'/ OK. Kabel się znalazł, ale odbiór do 12:30 albo potem kiedyś zaś coś. Oł jes oł jes - przypomniała sobie matka, że co prawda już 11, ale dzieć śpi w wózku. Więc nie trzeba czekać na koniec drzemki tylko fruuuu gnaj po kabel
* Kabel odebrany nawet całkiem sprawnie, o dziwo tramwaj bez niespodzianek czyli niskopodłogowy. Tylko Witold wiercipięta - nie nie nie, mamo, przestaw wózek najbardziej do pionu bo ja chcę świat oglądać. Ach że teraz zjeżdżam trochę? Eee tam, kto by się tym przejmował. Maamo - a zobacz jak ładnie odpiąłem szelkę...

* Po odebraniu kabla szybki spontaniczny lunch z koleżanką, tuż przed lunchem Wit zjadł solidne drugie śniadanie (sycące awokado). Taaa... kto zgadnie czy Witold wykazał zainteresowanie moim talerzem? Ależ tak! Wywalczył nawet 2 małe kawałki ciasta od pizzy (brzeg bez sosu itp)

* Maamooo no niby w tym krzesełku fajnie się siedzi przy stole, można ręką walić w blat, ale wiesz... nudno... daj łyżeczkę/maskotkę/chrupka, podnieś z podłogi chrupka, łyżeczkę, podnieś jeszcze raz, a czy ciocia też podniesie? a już nie chcę w krzesełku - dawaj do wózka. Zmień kąt nachylenia wózka. Eee nie, jednak nie - zmień tak jak było. Albo... albo weź mnie po prostu na ręce. No dobra, mogę postać przy wózku. Ale dlaczego nie mogę ugryźć koła (które toczyło sie po ziemi)?

CDN

1
komentarzy
avatar
Oj Zelmo... jak mi Ciebie brakowało przez kilka dni.
Dodaj komentarz

Planowalam ten wpis zakończyć cytując sosenkę - o tym, że zjechana jestem jak koń po westernie. I że w dodatku 'a dzień się jeszcze nie skończył'. O tak... prorocze to były słowa, prorocze... a dzień nadal trwa. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Pobyt w pizzerni uświetniliśmy jeszcze wylaniem mojego soku na stolik (jedną ręką trzymałam Witolda, drugą szklankę z sokiem. Słomki już nie miałam czym przytrzymać... więc Witold, który w przeciwieństwie do mnie obie ręce miał wolne, chwycił energicznie słomkę - i chlust - to co było w słomce, powędrowało na stolik. Ole!

W drodze do domu jeszcze wizyta w nowootwartym Rossmannie (mamooo a myślisz, że jak 10 razy zrzucę balonik na podłogę to w końcu mi go dadzą?). No i karmienie na ławeczce na stacji metra.

Dojechaliśmy do domu, Wit przysnął w wózku. Przebazowałam go na kanapę, niecnie obcięłam 2 paznokcie, oswobodziłam z pieluchy bo już długawo w tej samej siedział - nic, nie obudził się. Zrobiłam zaporę z poduszek, powiesiłam pranie, pomyślałam sobie - no dobrze, przysnął to biorę się do roboty... w tej właśnie chwili się obudził.

Awantura o pieluchę i druga, że nie chcę go do komputera dopuścić. Słoiczek - awantura również, ale z pół zjadł. Następnie wycieczka na balkon - chwila nieuwagi i już obie ręce wysmarowane (rower ma łańcuch mamo!). Kwiatki też oberwały. Ehh szast prast do kąpieli. Tylko raz szarpnął za słuchawkę od prysznica, na szczęście spadła z niewysoka i obok...

Po kąpieli nowy bodziak. Jak już założyłam to pomyślałam - głupie posunięcie - trzeba bylo najpierw resztę słoiczka wtynić. No trudno, jedziemy. Jedna łyżeczka, druga - pięknie gładko. Za pięknie, trzecią już złapał w łapy więc pogalopowałam z Puckiem na ręku po pieluchę ochronną. Too late, i tak już zdążył zawadzić brudną łapką o bodziaka. Ale nieznacznie więc jeszcze pielucha miała sens. Słoiczek zjedzony... jak się okazało ręce Pucka sięgają tam, gdzie pielucha nie sięgnęła. Jedyne pocieszenie, że bodziak był z tych używanych, i tak przeznaczonych na zaplamienie itp.

Zjadł, zaczął się pokładać. Git. Taaa.... Czekaj matka. Łóżeczko nie temat. Spanie też nie bardzo temat. W końcu przysnął na kanapie. Na minut może 15... Potem z pół godziny tulenia - a może jednak zaśniesz, a może jednak nie. Spał, ale niespokojnie. Maama bądź obok.... No i później wyszło szydło z worka. Wyszło dosłownie tzn. puścił solidnego bełta, cały słoiczek wrócił. Jak tylko wrócił - Puckowi od razu się poprawiło, uśmiech wrócił na twarz, a matka tylko jedną ręką trzymała Pucka by nie wgalopował w to co kiedyś było słoiczkiem, a drugą usiłowało skołować jakąś szmatę... 'Pucek zostaw szufladę, wolałabym jednak, żebyś dzisiaj do kompletu już sobie palców nie przytrzasnął...'

Ogarnęłam jakoś Pucka i podłogę. Wrócił tatinek. Zrelacjonowałam przebieg dzisiejszego dnia. Tatinek w trakcie opowieści ucieszył się - że 'O, to był już Pucek kąpany dziś'. Ale zaraz dowiedział się, że ta wcześniejsza kąpiel o niczym nie świadczy bo jeszcze nie dosłuchał do końca opowieści. Ale ohe he he he przecież dzień się jeszcze nie skończył, nie? Wykoncypowaliśmy, że skoro mu się pusto zrobiło w żołądku to może ciepła delikatna kaszka dobrze mu zrobi. Otóż... nie zrobiła. W momencie, gdy opisywałam wydarzenia dnia dzisiejszego, a tata karmił Pucuła (no idylla można by rzecz)...Pucuł po wtrynieniu połowy porcji kaszki zrobił nam powtórkę z rozrywki, z rożnicą jedynie taką, że pierwsza historia była pomarańczowa (łosoś z pomidorami), a druga kremowa (kaszkaj).

No i tak. Jest 21:31. Pucuł wykąpany, radosny - ewidentnie szuka dalszym przygód. My tak... jeszcze żywi, ale tak nie w 100%.

21:48. Alleluja, zapakowan w śpiworek zasnął.

3
komentarzy
avatar
Skąd te dzieci mają tyle energii to nie wiem Oj nabiegasz się za małym Puckiem, nabiegasz. Ja się jeszcze cieszę tym, że u nas to etap dopiero przekręcania się na boki, łapania za stopy itp. Do tego etapu co u Was daleka droga. :/
avatar
O matko! Dzień pełen wrażeń. Dzieci nam fundują darmową aktywność!
avatar
po co spać jak świat jest taki ciekawy
Dodaj komentarz

Mydło-powidło-myszadło-mieszadło

* wtorek - rajd do wody
Siedzimy sobie z Z. w kawiarence na placyku. W kawiarence, a konkretnie przed kawiarenką, przy stoliku na krzesełkach. Na środku placyku fontanna, 25metrów od nas. Pucek bawi się na 'podłodze' czyli na wybrukowanym. Kawiarenka dzieciowa więc mają tam wystawione różne bujaki-cudaki. I w pewnej chwili... normalnie jak ten wyżeł myśliwski zwęszył trop. Nie wiem czy wodę zobaczył, usłyszał czy poczuł, ale ruszył do fontanny strzałką. Nic się nie oglądał, ani na mamę, ani na odległość - nic. Cel: woda! Ruszył raźno, ze dwa razy po drodze się zatrzymał, żeby upewnić się, że kierunek słuszny. Wyminął ławeczkę, pokonał 3 schodki w dół (pod moim czujnym okiem, ale jednak sam) i dotarł wreszcie do ostatniego schodka w górę. powierzchnia tego stopnia to już praktycznie płyta fontanny więc myślałam, że stanie tam sobie na kolanach, oprze się i będzie rękoma rozpryskiwał wodę. Ale nie - on chciał do wody, na 100%. Wdrapał się na płytę i już już miał galopować do dyszy z wodą, ale ten krok już udaremniłam tzn. wzięłam go na ręce i z tej bezpiecznej pozycji 'łapał' wylatującą w górę wodę. Zimną jak diabli zresztą...

Jak tak patrzyłam na ten rajd, tę determinację... normalnie stanęła mi przed oczyma scena z filmu Truman Show - ta gdzie Jim Carrey pokonuje swój strach i dociera do 'horyzontu', wchodzi na schody i znajduje drzwi wyjściowe. I idąc te 2 kroki za Puckiem kibicowałam mu szalenie, niczym widzowie show Trumanowi - żeby mu się udało, żeby osiągnął swój cel.

skoki czyli what you pay attention to - grows
A what you don't pay attention to... doesnt' grow?


Kiedy Pucek się urodził, albo i jeszcze wcześniej, ścięgnęłam sobie z netu grafikę tygodnie-burze-słoneczka czyli legendarne skoki. Pierwszy skok - ahhaaa... lekko przeszedł, ale tak - ten płacz/marudzenie to siamto owamto to *musiał* być właśnie skok. Potem jeszcze jakiś czas patrzyłam który to tydzień i jak się do tego skoki mają... aż w końcu przestałam śledzić temat. I co? No głowę bym dała, że od tego czasu, czyli pewnie z pół roku (!) nie przechodził Pucek żadnego skoku Nie no, marudny czasem był, sen czasem gorszy, cały czas widzę jak zdobywa nowe umiejętności.... ale jakoś tak - idę z prądem. Nie rozkminiam czy skok... i jakoś tak lżej to wszystko przechodzi,

rok-szok
Leżę sobie na kanapie. I znienacka mnie myśl dopada: Pucek kończy za chwilę 9 miesięcy. DZIEWIĘĆ! Dziewięć to pikuś, ale... za 3 miesiące Witek skończy ROCZEK. ROOOOOCZZZZZEEEK!!!! O jasna cholera.... kiedy???

odwaga, zmiana...
Nie miałam może zbyt wielu wyobrażeń o byciu matką, ani szczególnych oczekiwań. Ale... wyobrażałam sobie, że będę jak lwica gotowa bronić swojego stada za wszelką cenę i jako absolutny priorytet. Liczyłam na to, że być może nie zawsze potrafię zawalczyć/obronić siebie... ale że dziecko to będzie inna bajka. Że będzie wystarczającą motywacją i argumentem, siłą sprawczą - i że mogę nie obronić siebie, ale dziecko tak. Że nie będzie żadnych 'krzywych kompromisów', że bezwarunkowo dobro dziecka na pierwszym planie.
I dupa blada, ryps zębami w murek. Jeśli nie byłam taka przed urodzeniem dziecka... to niestety, takie zmiany nie dzieją się same w magiczny sposób. Instynkt macierzyński (przynajmniej u mnie) tak nie działa. To tak jak urodzenie dziecka nie sprawia w magiczny sposób, że roztrzepana osoba staje się super zorganizowaną, że bałaganiara ma nagle błyszczące mieszkanie, że ktoś kto nie dbał o własne odżywianie nagle zacznie zdrowo jeść. Przy czym - do tych wszystkich wymienionych rzeczy nie miałam złudzeń. Wprost przeciwnie - zakładałam, że jeśli nad tymi kwestiami nie popracuję PRZED pojawieniem się dziecka, to po urodzeniu będzie duuużo duuużo trudniej się za to zabrać. No i tak jakoś mimo tej świadomości... po cichu liczyłam, że dziecko doda mi odwagi, asertywności, śmiałości wyrażania własnych myśli... Nie dodało. Jestem taka, jaka byłam. Różnica tylko taka, że teraz podwójnie chcę to zmienić. Ale i praca nad tym podwójnie ciężka...

3
komentarzy
avatar
Cudowana uwaga o tej zmianie....Nic cudownie sie nie dzieje. Praca, praca, praca. Gdzies tam glęboko w sercu miałam tez taką nadzieję, że może coś sie cudownie zmieni (ja). Jedno sie zmieniło na pewno. Poczucie tego, że zmiana jest konieczna.
avatar
Też tak myślałam, że nie dam z siebie robić marionetki, że głośno będę mówić "nie". Tymczasem z pokorą przyjmuje durne stuletnie rady by w domu tupnać nogą i za zamkniętymi drzwiami się denerwować. Nie jestem asertywna i chyba już nie będę !
avatar
Dla mnie te skoki rozwojowe to wymysł jakiejś jednej matki, który opublikowała . Nie ma dla mnie żadnych skoków rozwojowych - dziecko przecież dorasta, czasem jemu się po prostu nie chce, ma leniwy dzień, albo coś innego. Dorośli też źle sypiają, czasem wstać nie mogą, a czasem od 5 wędrują. Raz jest energia, raz nie ma Nie układajmy dziecka pod skok rozwojowy, tylko starajmy się je rozumieć i pomagać w złych dniach
Dodaj komentarz

Wydawać by się mogło, że nasikanie na przewijak to nie będzie dobry pomysł... Ale cóż, myliłem się - życie jest pełne niespodzianek. No bo tak: nasikałem, to od razu mi się lżej na duszy, i nie tylko, zrobiło. Pacam jedną ręką, pacam drugą... chlapie! He he, chalst, chlast, chlast - mamo, zobacz! Fajnie, nie? Yyymmm? Nie? Oho - to jest własnie ta mina mamy, po której następuje obowiązkowe 'Puuuucek!', a potem zabiera mnie w jakieś inne, mniej ciekawe miejsce. I nie myliłem się - zaraz mnie zabrała z tak pięknie zapowiadającego się chlapowiska. Cyk - wylądowałem na zlewie. Mycie zębów? Mycie rąk? (Ręce myje mi szczególnie jak zauważy, że się do ciekawych rzeczy dorwałem, z łancuchem od rowera na czele). No - także niczego dobrego się nie spodziewalem... a tu - uwaga! szurum-burum odgłos wanienki i napuszczana woda. Ołłłł jes jes jes - ale miła niespodzianka!!! Kąpiel ostatecznie była krótka, ale to i tak niezła gratka! Muszę ten patent szybko powtórzyć.

** Przewijak leży na podłodze
** W czasie gdy spisywałam myśli Pucka, on rozwiązał mi sznurowadła w obu butach

EDIT.
** W czasie gdy spisywałam myśli Pucka, on rozwiązał mi sznurowadła w obu butach.
I walnął kupę. W ubraną 5 mnut temu czystą pieluchę.

3
komentarzy
avatar
Haha! Zazdroszczę kupy i cieszę się, że u nas wpadki z obsikaniem już od dawna się nie trafiły!
avatar
To Cię Pucek załatwił
avatar
Mój ostatnio nasikał sobie na brzuch, buzię i włosy
Dodaj komentarz

Szantaż emocjonalny, toksyczny rozwód rodziców/teściów - ktoś ma jakieś pozycje godne polecenia?

3
komentarzy
avatar
toksyczna babcia jątrząca w relacjach między mną a moją matką, pierd....... wujek dolewający oliwy do ognia
avatar
a i dodam jeszcze wzbudzanie poczucia winy, oczernianie
avatar
polecam książki Ewy Woydyłło, ja mam w domu "Buty szczęścia", ale godne uwagi jest także "Podnieś głowę", "W zgodzie ze sobą".
Dodaj komentarz

To jest paradoks, że z życzeniami imieninowymi zadzwonili do mnie wszyscy, z którymi nie chce mi się gadać. Teść, teściowa i teściowa teściowej. A że są to MOJE imieniny i MOJE święto... to nie odebrałam żadnego z tych telefonów. No nie mam ochoty. I tak sobie pomyślałam - skoro to MÓJ dzień to mam prawo nie mieć ochoty.

Tylko co z tego skoro powinnam oddzwonić, a humor i tak mi już zepsuli. Grrrrrr.....

Ja jestem bardzo, bardzo elastyczną osobą. Znoszę w zasadzie wszystko, nie odzywając się, rozprawiając się z tym po swojemu. Ale przychodzi taki moment, że najbardziej cierpliwa osoba dochodzi do ściany. A wtedy nie ma już odwrotu, nie ma siły na uśmiechy, grzeczne i ugładzone formułki i trzymanie języka za zębami dla tak zwanego świętego spokoju. Kiedy cierpliwa osoba traci cierpliwość i w końcu przemawia... milkną wszyscy wokół.

Ja nie jestem jeszcze gotowa przemówić. Jeszcze brakuje mi słów. Ale ten moment jest blisko. Bardzo blisko.

Dla dobra dziecka... Żeby tylko tak łatwo było ocenić co zrobić/czego nie robić, żeby to faktycznie dla dobra było...

1
komentarzy
avatar
Imieninowo szczerze i życzliwie: wszystkiego najlepszego!
Dodaj komentarz

Witek dziewięciomiesięczny (24.07.2016)

Waga - 8,71kg (równiutko 50 centyl, od początku idzie idealnie po linii)
Wzrost - 74cm (??? - trudno zmierzyć, ciągle w ruchu), lekko powyżej 50 centyla
Głowa - 44cm (konsekwentnie 25 centyl)

Poza tym bystrzak mały nauczył się dwóch rzeczy:
1. Że kanapa ma granice, że jest coś takiego jak pion/wysokość. Zbliża się do brzegu kanapy, ale wie, że to jest granica, nie próbuje jej przekraczać. (Acz nie zawsze tę granicę zauważy - mama czuwa

2. Zamykanie szuflad i drzwiczek od szafki. Nauczył się, że zamykać trzeba ostrożnie. Kosztowało go to 3x przycięcie palców, ale nauczył się. Przycięcie palców nie było przyjemne, ale w gruncie rzeczy nic się nie stało... a on naprawdę załapał jak to działa. i jak obserwuję w jaki sposób zamyka szufladę czy drzwiczki - ostrożnie, uważając na palce... no dumna jestem z tego małego spryciarza.

2
komentarzy
avatar
To juz 9 miechow zleciało szybciutko, jak mrugniecie oka. Witek to mądry chłopczyk, zupełnie jak jego mama wiec nic dziwnego, ze szybko sie uczy.
avatar
Wszystkiego najlepszego Witku! Gratuluje osiągnięć! Bartuś póki co nie zna granic gdy mu pokazuję że z łóżka można zejść tyłem to się śmieje
Dodaj komentarz

mały spryciarz

- Złazi!!! Złazi z kanapy! Ale numer!!! Patrz! On to robi świadomie! SWIADOMIE!!! - wydziera się w niebogłosy mąż podczas gdy ja 'relaksuję' się w kuchni (taki to relaks, że można przez chwilę nie skupiać uwagi na galopującym wszędzie Pucku a na przykład załadować brudne naczynia do zmywarki
Galopuję do pokoju, ale odrobinkę za późno. Ta chwila przeznaczona była dla taty, który mi relacjonuje: podszedł do brzegu kanapy... odwrócił się i zaczął schodzić. Asekurowałem go, ale zlazł sam. Ale numer!!!

Działo się to w czwartek (28.07), a w piątek o podobnej porze Pucułowy Tata nadał był pod wrażeniem wyczynów Syna

***
'Fajną żeśmy Mu zabawkę sprawili' - mówi leciutko zrezygnowany mąż, patrząc jak Pucuł z radością odkleja rzepy. Rzepy zabezpieczające szuflady... takie rzepy, żeby taki brzdąc szuflad nie otwierał. I w sumie nie otwiera, odpina tylko rzepy i tak go to pochłania, że o szufladach zapomina

0
Dodaj komentarz

taka sobie zwykła środa 27.07

* ćwiczenia z mamą 27.07 i 29.07
Po dłuuuższej przerwie wybrałam się z Puckiem na ćwiczenia Nie przesadzę pisząc, że Witek był najruchliwszym dzieckiem na sali (na 5 czy 6 brzdąców). W części 'mama może ćwiczyć z dzieckiem' ściągnęłam go za fraki z drugiego końca sali, położyłam na macie obok i nie zdążyłam nawet usadzić go sobie na brzuchu bo już czmychnął z miną: 'maaamo, ja mam teraz dużo ciekawsze rzeczy do robienia'. No cóż, wiedziałam, że mama nie zawsze będzie najważniejsza, ale myślałam, że to jeszcze chwilę potrwa A ćwiczenia - dobry patent na upały > sala ma nawiew i jest przyjemnie chłodno (gdyby jeszcze można się było wyłożyć do góry brzuchem i nie ćwiczyć, a tylko leżeć i nic nie robić...
Przy okazji... dobra lekcja dla mnie (prowadząca tu i ówdzie koryguje mój sposób ćwiczenia. Może i dobrze bo ja aż tak dokładna nie jestem tzn. ćwiczę bez zwracania uwagi na prawidłowe ułożenie. Lekcja i dla ciała i dla ducha.

* pralko-pomocnik
Nie ważne czy wyprane czy też czekające na pranie - Pucek z chęcią powyjmuje wszystko z pralki Nie zawsze jeszcze trafia z wyjmowaniem wprost do miski, ale generalnie pomaga

* gryzoń-niszczyciel 27.07
Oj tak... Dawno dawno temu, a konkretnie pewnie z 7-8 lat temu, przywiozła mi koleżanka z Mongolii małego wielbłądka - breloczek. Taki tam kawałek materiału wypchany gąbką, nitką naszyte oczy. Powinien się w miarę szybko rozlecieć... Ale nie. Dzielnie trzymał się całe lata. Aż w końcu nastał Pucek. I wielbłąd zakończył swój żywot ;(
A poza tym bliskiego spotkania z Puckiem (w środę) doświadczyły jeszcze... materiałowy suwak od mojego rozpinanego swetra (rip), dwa magnesy na lodówce wujka M.(uszkodzenia trwałe), pędzel-frędzel z torby od cioci D (naprawialne). Obrywają też balkonowe kwiatki.

* gatear i cangrejar 27.07
czyli rozmowy z ciocią Marią o tym, że Witek i Quim kiedyś się spotkają
gatear v. intr.
1 Andar una persona apoyando las manos y las rodillas en el suelo: los niños suelen gatear antes de andar.
2 Trepar con la ayuda de los brazos y las piernas, como los gatos: subió a lo alto del mástil gateando como un gato.

pielucha passe 27.07
gorąco to biega po domu w pieluszce jeno. Jeno tylko w pewnej chwili odpiął jeden rzep pieluchy i się oswobodził. Sukces 'oblał', *dosłownie*, o czym dowiedziałam się wdeptując w mokrą plamę u drzwi łazienki.

szyszunia 27.07
Buszuje po chodniku i trawniku. Łapkami miele jakieś stare liście. Pilnuję, żeby tych swoich zdobyczy nie zjadł.
Wracamy do domu, przystawiam Go do piersi. Raz, drugi, próbuje zassać, ale ni hu hu. Myślę sobie - może po tych ćwiczeniach i w skwarze kwestia potu? Myję, przystawiam... Pucek otwiera paszczę... a tam mała szyszunia w paszczy. Nosz......

o tym, że piekarnik jest gorący 27.07
26.07 rozmawiałam z Babcią (Pucka Prababcią) o tym i o owym. Babcia radzi - żebym *jakoś* Pucka jeszcze nauczyła, że ogień jest niebezpieczny, że gorący, że parzy. Koncepcja słuszna - ale... jakoś czyli jak? W czasie tej rozmowy (trochę teraz łyso) próbowałam Babcię zagonić w kozi róg - jakoś... czyli jak? Później pomyślałam sobie, że niepotrzebnie... Bo to przecież ze zwykłej troski ta rada, a że babcia nie wie jak, nie oznacza, ze jej rada jest niepotrzebna. Myśli o nas, chce jak najlepiej... Nie musi wiedzieć jak.

27.07 postanowiłam upiec muffinki - i tu mnie olśniło. Może nie nauka ognia czy gazu, ale zawsze coś. Piekarnik zaczął się nagrzewać, a ja co jakiś czas pozwalałam Puckowi przyłożyć łapki do szyby - żeby poczuł, że robi się ona coraz cieplejsza - aż w końcu jest na tyle ciepła, że dotknąć jeszcze można, ale już za długo ręki się nie przytrzyma bo za gorące. Pucek łapki przykładał, ale coś może tam trochę dotarło bo po kuchni galopował, ale do piekarnika się nie wyrywał (mimo,że tam takie fajne światełko świeciło). Nie mam złudzeń, że NAuczyłam - tak raz, na całe życie. Nauki trzeba powtarzać... wygląda więc na to, że częściej będą u nas muffinki

A 28.07 zadzwoniłam do Babci - żeby się z Nią podzielić moim pomysłem

Przy rozmowach z babcią... naprawdę doceniam, w jakim komforcie jest mi dane przeżywać macierzyństwo. Dwójka małych dzieci - w jednym pokoju bez własnej łazienki. O udogodnieniach typu pieluchy jednorazowe czy inne laktatory nawet nie wspominam. Smutno mi też podwójnie, że 'takie były czasy'. Babcia moją mamę karmiła piersią 6 czy 8 tygodni. Bardzo chciała dłużej (bo nie tylko zdrowe i dobre dla dziecka, ale i dla matki - wygodne, ekonomiczne). Ale... po tych 6 czy 8 tygodniach nie miała już pokarmu. Mówi tylko, że nic dziwnego bo zjeść też ledwo co zawsze zjadła jak ledwo co było - i stąd też ten brak pokarmu. Kto wie, po części może tak... Ale też - kto wie, może to była kwestia kryzysu 6-8 tygodnia? Braku odpowiedniej wiedzy (bo skąd), o jakimś wsparciu zewnętrznym nie wspominając nawet. To nie było macierzyństwo usłane różami. Muszę o tym pamiętać jakby mi się na jakieś narzekanie zebrało (choć nie narzekam raczej).

1
komentarzy
avatar
Ja od Bartusiowej prababci wiecznie słyszę, że to takie szczęście karmić piersią. Czasem się słyszy, że od takich starszych osób dostaje się beznadziejne rady. Jednak jak ja słucham tej kobiety to i puszczam mimo uszu pewne dawne przyzwyczajenia.
Dodaj komentarz
avatar
{text}