lipiec / sierpień
I jakoś tak biegusiem i niepostrzeżenie zrobił lipiec pęęęę i poleciał. A nastał sierpień.
Na zakończenie lipca wybraliśmy się wczoraj na cały dzień do agroturystyki/winnicy. Mieli tam 'dzień ze zwierzątkami' więc Witek był w siódmym niebie: 3 małe kotki, kózki, króliki, kury. A oprócz tego taras i trawa, hamak, trampolina. No i sadzawka. Dwa razy się Pucuł kąpał. Raz - zanim wyszło słońce, więc raptem z 10 minut. A drugi raz jak słoneczko przygrzało - siedzieliśmy w wodzie dobre pół godziny. A jaka radość! A woda, a chlap chlap, a piasek, a błotko (a błotko można zjeść - przynajmniej tyle co mama nie zauważy bo nie wiadomo czemu jak tylko zbliżam rękę to paszczy to mama chlap chlap i mi całe pieczołowicie zebrane w rękę błoto wymywa...) 'Wystroiłam' Pucka do tej drugiej kąpieli w kąpielówki a do tego w koszulkę kąpielową - zakrywała mu szyję/kark/ramiona więc nie musiałam smarować go całego kremem. A na łepetynę dostał kapelusz. Ku wielkiemu niezadowoleniu bo średni czas zdejmowania nakryć głowy to u Pucka 3 sekundy Zwykle mu daruję i zakrywam go w inny sposób. No ale tym razem się nie dało więc kapelusz został zawiązany pod szyją.
Dzień bardzo przyjemny. Razem z nami przyjechała jeszcze ciocia Z. z Szymkiem i szymkowym tatą oraz Tymek z rodzicami. W sumie nazbierało się 6 dzieciaków - same facety. I to tak zabawnie, że w rosnącym' wieku: Witek i Tymek najmłodsi - 9 miesiecy, a potem 1,5 roku, 2,5 roku, 3,5 roku i 5 latek. Zabawnie było obserwować jak się od siebie dzieciaki różnią, co w jakim wieku potrafią. Jak się mowa rozwija. Oczywiście każde dziecko rozwija się indywidualnie, ale 1 rok różnicy to akurat tyle, żeby widać było te różnice.
No i w czasie tego wyjazdu wyrżnęła się Puckowi prawa górna jedynka. Czekały te zęby pod powierzchnią jak dwie łopaty - i wczoraj właśnie jedna się przebiła.
Sierpień natomiast rozpoczął Pucek z przytupem. A właściwie przy-kupem. Cztery kupy dziś były. Plus wyczucie momentu bez pieluchy i zrobienie mokrej plamy w dużym pokoju.
No i... popisała się dziś matka zdolnością kojarzenai faktów... nie ma co. Obiad obiad, a Pucek grymasi. Na widok łyżeczki odwraca głowę. No dobra - myslę sobie, może wreszcie trafił jakiś słoiczek, który mu nie podszedł. No ale nie chce, to nie. Za to pierś - o tak, rzucił się jak tygrys i padł zmęczony. Po drzemce drugie podejście do słoiczka - to samo - głowa w drugą stronę. Cycek tak. Potem wrócił tata, zabrał Młodziaka na spacer - ale wrócili wcześniej bo się Pucek awanturował. W domu się troszkę uspokoił, ale nadal marudny. Kaszka naszykowana - dosłownie 2 łyżeczki i cyrk. Głowy odwracanie, wyginanie... Aż w końcu mnie olśniło!!! PRZECIEŻ MU SIĘ WŁAŚNIE ZĘBY PRZEBIJAJĄ!!! No to szast prast - Dentinox na zęby, trochę pomasowałam dziąsło... i dosłownei jak ręką odjął. Szeroki uśmiech, dziób otwierany do kaszki. Oczywiście musiał mieć zajęcie dla rączek, ale to akurat standard. No i tak się Pucek rozpędził... że znowu jakieś 370ml kaszki wciągnął. Gdzie mu się to mieści to pojęcia nie mam, nawet obawy mam czy to jednak nie za dużo... ale żadnego wmuszania itp. nie było. No i jak tak zjadł tę kaszkę to mnie olśniło po raz drugi. Że ten dzisiejszy obiad to raczej nie smak tylko kwestia zębów. I że wczorajsza kaszka to też nie było grymaszenie tylko prawdopodobnie zęby. Ehh.... no blond matka, blond...
A i jeszcze taka ciekawostka. Ma zabawkę - książeczkę, 3 'strony' i na górze przycisk-słoneczko. Jak naciśnie palcem (a już obczaił jak się naciska) to odzywa się głos lub króciutka piosenka ('Ile kaczuszek widzicie? Jedną, dwie, trzyyyyy!' ' Mrugaj, mrugaj gwiazdko ma, dziwię się skąd jesteś tam'). Dzisiaj dałam mu pierwszy raz inną zabawkę. Tylko tam technologia jest inna tzn. też jest świecące słoneczko, ale naciska się nie je, a przyciski obok. A Pucek... próbował kilka razy - analogicznie - naciskać to właśnie słoneczko. Zastosował coś co sprawdziło mu się w poprzedniej zabawce. I widać było jak coraz mocniej palec przyciska, intencjonalnie. Ahhhh spryciula mały.