Piątek 01.07
LIPIEC! Jak to się stało (i kiedy!) że to już lipiec! Dzień dobry. Dałam radę dobrze dzień zaplanować - i zrealizować. Ogarnęłam mieszkanie i trochę balkon, 2 prania, pakowanie na weekend + spakowanie kartonu Puckowych rzeczy na przechowanie. Myknęliśmy też z Puckiem na zajęcia dla dzieci (pieszy spacerek połączony z drzemką + byliśmy punktualnie, a nawet przed czasem... dla mnie to wyczyn, więc odnotowuję Odebrałam dla Pucka kocyk (pogoda może nie sprzyja kocykom, ale ten kocyk w kocie pyszczki był I odebrałam jeszcze zabawkę - 3 kostki do wciskania/kręcenia/przekładania. Z jednej strony mam wrażenie, że wyrasta już z tych zabawek, które ma i warto by mu powoli wymieniać na mniej dzidziusiowe. Z drugiej strony... mam wrażenie, że najlepsze zabawki to nie-zabawki. W piątek na ten przykład prawie wlazł do pralki bo mu się bęben spodobał (dziurkowana powierzchnia i trochę się kręci... bajer!!!) Także dzień produktywny, wyjazd w miarę o czasie, bez nerwowego pakowania się z poczuciem winy, że znowu się ślamazarzę + zostawiam rozgardiasz w mieszkaniu.
Wieczór u babci (mojej mamy). Pucek w pierwszej chwili trochę onieśmielony nowym miejscem, ale szybko ruszył do boju i podboju. Nowa podłoga, nowe nogi od stołu, nowe szafki do wspinania. No i kocie drapaki. Drapaki tylko bo koty na widok Pucka same dały drapaka A on się tylko chciał przywitać przecież
Mama zrobiła dla mnie i dla siebie kukurdzę - taką świeżą, ugotowaną w kolbach. Pucek też się dorwał. A jak sę dorwał to już mi oddać nie chciał No chwycił kolbę łapami i usiłował coś dla siebie wyszarpać'. Zawartość pieluchy następnego dnia poświadczyła, że kilka ziarenek kukurydzy istotnie udało mu się wyszarpać (acz nie skorzystał za wiele bo wyszły, jakby to ująć, w stanie w miarę nienaruszonym). Ale nie uprzedzajmy faktów, jak to mawia Wołoszański. Piątkowy wieczór miły, czereśniowy. Z innych odkryć Pucka - drewniana pałka do wyrabiania ciasta - świetnie się ją 'tarza' po podłodze. I zabawkowy helikopter, który dostał pod choinkę. Wtedy był za mały - teraz już w sam raz.
Sobota (2 lipca)
Śniadanko i przedpołudnie z mamą/babcią. Babcia 'odkryła', że ten jej wnusio to już taki lekki nie jest Piątkowy wieczór należał do kotów (i ścigającego je Pucka) a sobotni ranek - do psów. Absolutnie nie uciekających, wprost przeciwnie Dobrze nam tam u mamy/babci było i wcale ruszać się nie chciało... ale Toruń czekał Więc w drogę!
Toruń dzień 1 (sobota)
Mi Toruń dobrze znany, ale wciąż bardzo lubiany. Dla Z. - mojej koleżanki i jej Synka - terra incognita. I wreszcie nadszedł ten dzień - Toruń się dla niej zmaterializował. Obydwie trochę uciekłyśmy od bieżących spraw i problemów. A chłopaki, mimo różnicy wieku (Sz. skończył 3 latka) ładnie się integrują.
Dzień udany, pełen atrakcji, ale też relaksu - nawet popołudniowy deszcz nic nie popsuł.
* Pyszne naleśniki w Manekinie
* Filuś, osiołek, ceramiczny smok, Kot Blachacz... którego nie widać, Flisak z żabami, piernikarka z pieskiem
* rejs po Wiśle (Pucek w całości przespał
* kafejeczka obok ceramicznego smoka - klimat i smak
* wieczorny spacer - mżawka, nosidło i fontanna Cosmopolis (akurat ona taka sobie), Bulwar Filadelfijski i stary most z kłódkami. I jeszcze duuużo całusów i przytulasów Pucka w nosidle... co mu się baaardzo podobało.
* mili ludzie - transport wózka na statek (dużo schodów), pan w informacji turystycznej
* deszcz lunął dosłownie na ostatniej prostej do hotelu. Idealnie! Wystarczająco daleko, żeby trzeba było podbiec, żeby dla dzieciaków była PRZYGODA. A równocześnie wystarczająco krótko, żeby przygoda nie zamieniła się w nieprzyjemne zdarzenie (zimno, mokro i do domu daleko).
* no i co robić z małym dzieckiem w czasie deszczu w hotelu? Odkrywać! Taaaaki długi korytarz - idealny do raczkowania. I taakie fajne schody obite dywanem - idealne do wspinania. Pucek wszedł caaałe piętro (16 schodów) i jeszcze mu było mało - próbował zejść w dół, ale to jeszcze trochę za trudne. Ale schody w górę - rewelacja!
Pod koniec wieczornego spaceru oczy mu się już zamykały... ale jak tylko wróciliśmy do pokoju... to nowe moce w niego wstąpiły i nieźle się namęczyłam z uśpieniem małego drania. Początkowo myślałam, że być może prześpimy się razem na 1 łóżku (Pucek od ściany + obłożenie boków kołdrami/poduszkami. Ale nie - postawiłam jednak na bezpieczną i sprawdzoną opcję czyli legowisko z kołdry na podłodze. Zasnął w końcu, chyba już po 11. A ja nie miałam już sił na cokolwiek - też padłam...
A o 3 obudziły mnie jakieś dzikie wrzaski za oknem. A ja mam sen czujny tylko na Pucka - poza tym to śpię jak kamień i nic mi nie przeszkadza. Okazało się, że panowie nad nami urządzili sobie na balkonie jakieś męskie pogaduchy, uszy aż więdły i to nie tylko od hałasu. A mi dodatkowo musiały dymki z uszu iść... bo nosz kurde jak dzieć spokojnie śpi to mnie o 3 w nocy jakieś patałachy muszą budzić. Grrr.... Zadzwoniłam na recepcję i po dłuższej chwili trochę ucichło. Przyłożyłam głowę do poduszki... i ... tak tak tak - właśnie wtedy, kwadrans przed 4 podniósł głowę Pucek, a następnie wydał sygnał dźwiękowy. Jeść! Tym razem wątpliwości nie było, zwłaszcza, że nie dostał wieczornej kaszki li a tylko cyca. Dziecię zjadło i poszło ponownie w kimę, ja też. Ale nie na długo... O 6 rozpoczęły się kolejne dzikie wrzaski, tym razem nie z góry a z sąsiedniego pokoju. Jakieś szurania, drzwi trzaskania, zamykania, nawoływania. O sakra ble! Pucek obudził się synchronicznie, zażądał jedzenia (wszak dawno nie jadł, od 4 całe wieki upłynęły Zjadł i jeszcze godzinkę pokimał. A teraz kiedy kończę wpis - buszuje sobie w najlepsze, na łóżko mi się wspina, sprawdza co jest w torbie, szafie i wszędzie indziej. Czas wstawać i ruszać dalej. Dziś w planach Muzeum Piernika i jak się uda - jeszcze Dom Legend Toruńskich. I drugie śniadanie w tej kawiarence obok ceramicznego smoka.
I z tego wszystkiego nie napisałam, że Toruń piękny i klimatyczny, żywy, roześmiany, wesoły... ale... to jak zawsze, nic nowego