avatar

tytuł: Kociątko kici kici ;)

autor: Zelma

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

wakacje c.d.

Dzień 2 - środa
Bladym świtem - spacer mamy z Puckiem - rekonesans okolicy. Kroczyce to mała miejscowość, nie dotarła tu (jeszcze?) Biedronka. Ale zakupy spożywcze zrobione, kremy przeciwsłoneczne też nabyte. Śniadanie na świeżym powietrzu. Ogrodzieniec, kocykowanie z widokiem na zamek. Witold dalej usiłował zgłębiać tajniki trawy (urwać i zjeść) oraz mojej torebki (po prostu zjeść). Spacer do grodu Birów. Obiad w Stodole. Takie niby niepozorne, a jednak wyjątkowo klimatyczne miejsce. Mogłabym tam siedzieć i siedzieć, na krzesełku, i patrzeć jak płynie sobie czas. Powrót. Naleśniki na kolację

Dzień 3 - czwartek
Spacer czarnym szlakiem, Morsko/Bąkowiec - Podlesice - Kroczyce. Szlak częściowo wózkiem, częściowo w nosidle. Nosidło spoko Po południu tata na koń i Witold na koń, a mama filiżankę gorącej czekolady (ah relaks).

Dzień 4 - piątek
Miała być burza, ale nic z tego - piękna pogoda. Wędrówka po okolicy szlakiem żółtym. Łączka i ambona pod lasem. Gorąc okrutny. Noga 'pana prezesa'. Trawa c.d. Pięknie, ładnie... chcemy wracać, a tu rozwaliły mi się klapki. Na amen - więc wróciłam boso, na szczęście daleko nie było. Obiad na świeżym powietrzu i do wieczora znów kocykowanie.

Dzień 5 - sobota
Spacerek nad zalew(y), 13km leśnymi drożynami i spokojnymi drogami. Kocykowanie nad wodą... i nagle odgłosy burzy. Szybka ewakuacja i odrót w kierunku bazy. Ale po drodze jeszcze kolejne potwierdzenie tego, że trzeba zrobić pierwszy krok, a po nim czasem świat 'dopasowuje się', żeby to zrealizować. I tak - najpierw miód, a później rękawica kuchenna. Po obiedzie już nam się nigdzie ruszać nie chciało - kocykowanie c.d. Sernik z lodami...yyymmm... mrówki. Spacer + mecz, dobra żona piwo przynosi. A+A ustalili inną datę ślubu. Uuuuufff kamień z serca.

Dzień 6 - niedziela
Pucek nad rankiem zgarnięty do naszego wyrka - piewszy raz pospał z nami, między nami. Mirów, Bobolice, bardzo ważna rozmowa, łubin, miód, Mirów przebazowanie wózek>nosidło, skałki, Bobolice, pajda ze smalcem, Pucek śpiący w nosidle, Mirów parking. Rzędkowice, skałki - tutaj Tata, owce. Deszcz. Placki ziemniczane ze śmietaną i cukrem i koperkiem. Siad w wózku.

2
komentarzy
avatar
Super pierwszy wypad Pucka! Będziecie mieli co wspominać!
avatar
Widzę, że wypad udany I tak wszystko chyba na spokojnie
Dodaj komentarz

miks

Pucek:
- zęby tj. dolne jedynki. Widać dwie kreseczki, ale nic białego, łyżeczka nie dzwoni. To ida czy nie idą? Innych objawów brak
- pożera wzrokiem nasze żarcie I nie tylko - próbuje dostać się do naszych tależy łapkami
- wróciłam do jedzenia jajek, nie widzę by to jakkolwiek wpływało na Pucuła
- raczkowanie do tyłu i na boki - swobodnie, czworakowanie - próby
- siadanie - próby czasem z pozycji na czworaka (rzadziej) i regularnie - w wózku. W wózku podciąga się za brzegi gondoli i siada (i patrzy tymi swoimi oczyskami na tatę z miną chuncwota i odrobiną niepewności - fajnie?
- włosy rosną
- jedzenie w podróży... no cóż - Pucek wcina słoiczki w pozycji na brzuchu'. Może mało 'pedagogiczne', ale wygodne.
- siateczka z jabłkiem - nadal hit. Banan w siateczce - totalna porażka (dostał w małych kawałkach łyżeczką).
- nowości jedzeniowe: seler (2,5% w słoiczku), królik, banan, rzodkiewka (polizanie)
- wanienka turystyczna - bardzo przydatna (zwykła, dmuchana, pewnie chińska za 25zł - super!)

Mama Pucka:
Myślałam, że jestem bardziej zrelaksowana i nastawiona na wakacje... a jednak 'siedzenie' z dzieckiem w domu to nie urlop i w nastrój wakacyjny też trzeba wejść. Opieka nad Puckiem to jedno, ale bardziej męczą mnie myśli/nierozwiązane sprawy. Z tego większa drażliwość/nerwowość. Dziś pogadaliśmy o tym 'wiszącym kamieniu'. Samopoczucie od razu lepsze. O wiele!

2
komentarzy
avatar
Ja to nie wiem o co z tymi zębami chodzi. U nas pediatra powiedziała, że idą a to było miesiąc temu i nic. W ogóle im się nie spieszy!
avatar
A widzicie, u nas pediatra mówiła, że nieee zęby to jeszcze daleko bo nic nie widac a tu nagle ząbek. Btw u nas żadnych kreseczek nie było
Dodaj komentarz

Pucek bawi się dmuchaną wanienką

Ja: Taka wielka radość z takiej małej wanienki!
Mąż: Bo to tak wygląda... Małym ludziom małe rzeczy wystarczają do wielkich radości... a dużym ludziom duże rzeczy często nie wystarczają do małych radości.

2
komentarzy
avatar
Ahhhh...ależ ten Twój mąż to ładnie ujął! I jak bardzo prawdziwie. Niestety.
avatar
Wanienka prawde Ci powie ...
Dodaj komentarz

błysk

Najpierw nikt nie ostrzega, że dzieci tak szybko rosną - fizycznie, na początku. Ale to nic... nikt nie ostrzega również, że tak szybko się rozwijają...

Wakacje działają na Witka bardzo inspirująco:
1. Zaczął raczkować w przód (czy też jak wolą niektórzy: czworakować).
2. Zaczął się z czworaków podciągać do góry:
* do siadu na kolanach > w wózku, wspinając się o brzegi gondoli
* do klęku na kolanach > wspinając się i opierając się o brzeg niskiego łóżka.
Niby chwiejnie, ale po prostu w oczach widać jak to chwiejnie staje się coraz mniej chwiejnie.

Dla Witka to kolejny, nomen-omen, krok milowy. Za poprzedni uznaliśmy umiejętność przewrotki z pleców na brzuch. Teraz - ruch.

Dla mnie... no cóż, też to oznacza zupełnie nową jakość życia. Ale jakby inaczej. Pierwszą próbkę miałam już wczoraj. Zlądowaliśmy z Witkiem na nocleg w kolejnym miejscu, tym razem tylko we 2 tzn. bez taty. W miejscu tym w dodatku nie mieli łóżeczka dla dziecka. No i tak:

1. spanie - Witkowi ułożyłam legowisko na podłodze. Źle nie miał - podłoga wyłożona wykładziną, na to złożona na pół kołdra, a na to Witek w swoim śpiworku. Na łóżku, choć niskim, bałam się go ze mną położyć. A gdyby się obudził, a ja nie? I zaczął przemieszczać? Niby śpiworek trochę go blokuje, a ja budzę się na każdy jego odgłos... ale jednak nie, nie odważyłam się.

2. mój prysznic - wcześniej tzn. przed etapem przemieszczania się nie miałam obaw by Witka zostawić na podłodze z zabawkami, a sama skoczyć na 10-15 minut do łazienki. Wczoraj taka opcja zupełnie nie wchodziła w grę. Stolik, rogi, kanty... Musiałam poczekać aż zaśnie.

Jest też inna zmiana. Witek towarzyszy nam często przy jedzeniu poza domem. Do tej pory rezydował w tym czasie w wózku. Ale to rozwiązanie odpada - nie można gada na chwilę spuścić z oka, za dużo ewolucji próbuje wykonać. Zamiast tego jednak posadziłam go wczoraj przy kolacji w krzesełku. Do stołu przysunąć go nie mogłam - od razu postawił sobie za punkt honoru ściągnięcie obrusa Ale ogólnie - bardzo fajna zmiana.

Zmiany czekają nas też w domu - po powrocie. Zamówiliśmy plastykowy kolorowy płotek. Będzie miał Książe Witold własne 'mury obronne'. (Jakoś nie lubię słowa 'kojec'). Poza tym - obniżenie poziomu łóżeczka. I jeszcze coś co mi chwilowo umknęło.
EDIT: No oczywiście!!! Przesiadka do spacerówki, rzecz jasna )

Pisząc o witkowych wyczynach muszę jeszcze wspomnieć o pewnej cesze charakteru, która moim zdaniem się ujawnia. Otóż taki paradoks, że mimo całej swojej ruchliwości, nie lubi się Witek produkować niepotrzebnie. Jak to facet - jeśli jakieś rozwiązanie działa i pozwala mu osiagnąć zamierzony cel - to nie szuka innych możliwości. Jak tu zrobić... żeby się nie narobić. Przykłady
1. przewrotki z pleców na brzuch. Przez lewe ramię. Tak się nauczył, tak umie... i nie widzi potrzeby, żeby umieć i przez prawe ramię. If it's cool why change.
2. czworakowanie - tak, ale...
- do celu i to atrakcyjnego celu (zabawka, telefon, komórka, moja torebka. Mama sama w sobie wystarczająco atrakcyjna nie jest
- zanim jednak do owego celu ruszy... wyyyyyciąąąga jak najmocniej ręce w przód i sprawdza drapichrust czy nie wystarczy się mocniej wyciągnąć, żeby cel ów dorwać. No widać jak palce wyyyciąga bo może jakimś trafem o brzeg paznokcia zawadzi
- jeśli wyciąganie nie wystarczy to podnosi zadek do góry i wykonuje ruchy do przodu. Ale, ale - tylko tyle, żeby dorwać cel. Jak tylko wyczuje że cel już w zasięgu - to bach, buch na brzuch, koniec czworakowania, początek obgryzania
3. jedzenie. niecierpliwi się czasem jak zasuwam z łyżeczką. Czasem usiłuje mi wyrwać kubeczek czy słoiczek i bezpośrednio go do paszczy skierować. Co tam szuflowanie łyżeczką mamo, tak będzie szybciej. A że się pół wyleje na ubranko to naprawdę nic takiego.

Poza tym charakterologicznie - nadal bardzo otwarty jest, pogodny, ciekawy świata, nie boi się obcych ludzi ani nowych miejsc. Nadal uśmiecha się często i łowi uśmiechy innych. Albo sam się uśmiecha - 'zmuszając' innych do odwzajemnienia. No i kąpiele - woda to jego żywioł.

3
komentarzy
avatar
Ojoj, jakbym o Ali czytała .
Fajowy tej Twój Wituś
avatar
Brawo Witek! Wdaje mi się, że teraz zaczyna się dla nas czas kiedy można coraz mniej, bo się uderzy, bo coś ściągnie czyli kolejny etap rozwoju następuje. Przyjdzie i czas kiedy Pucek przękreci się na drugą stronę. Ta umiejętność jest potrzebna by przyprawić mamę o zawał gdyż nie spodziewa się w tą stronę obrotu!
avatar
Gratuluje postepow!
Dodaj komentarz

Wakacje Dzień 7 Poniedziałek

W niedzielę udało mi się dokonać (dla mnie) niemożliwego > spakowałam wszystkie tobołki w przeddzień wyjazdu wieczorem, a nie jak to zwykle bywa - w dzień wyjazdu rano, w stresie i popłochu. Co zabawne - nie zauważyłam tego swojego malego sukcesu - dopiero w poniedziałek rano mąz mi na to zwrócił uwagę. Już miałam powiedzieć, że no ale nie całkiem, jeszcze to, śmo... ale... przyznalam mu rację. Zmiany nie następują z dnia na dzień calościowo. Krok po kroku - do celu.

Drugi sukces to karmienie Witka. Przygotowałam mu słoiczek, usiadłam na podłodze pod ścianą, Witka na kolana - tyłem do mnie, tak że nie widziałam twarzy/paszczy. Ale za to Witek miał widok na tatę, który się pakował. Taki był tym faktem zaaferowany, uważnie obserwowł każdy ruch rodziciela, że zupełnie nie zauważał łyżeczek trafiających do paszczy. Oszem - otwierał paszczę, jadł, ale myslami był zdecydowanie gdzie indziej. Efekt? Po raz PIERWSZY po karmieniu nie było potrzeby czyszczenia rączek. Ani żadnych innych rzeczy. Tylko minimalne przetarcie paszczy. Alleluja! Wygląda na to, że w naszym domu sygnałem do posiłku nie będzie: 'Chlopaki!!! Obiad!!!' a raczej: 'Kochanie... pakuj się!'

W czasie moich działań pakowniczych Witka doglądał tata, ale... nie miał za duż roboty bo Witek wyjątkowo grzecznie bawił się sam. Dorwał jakąś zabawkę i pół wieczoru ją obgryzał. I tak to zrobiła się niepostrzeżenie 23. Noc w miarę spokojna, raz chyba wstawałam na karmienie. W domu się to praktycznie nie zdarza... ale wyjazdy rządzą się jednak swoimi prawami.

Poniedziałek. Pobudka, dopakowanie, królewskie śniadanie i w dalszą drogę. A nawet drogi - bo tego dnia się rozdzielamy. Tata obiera kierunek Tatry, a mama z Puckiem włóczenie się po niższej okolicy. Co prawda nosidło jest super, ale Tatry to jeszcze za wysokie progi dla Młodego człowieka. Odległości, zmienna pogoda, większe stromizny. Można, oczywiście można z dzieckiem w nosidle po łańcuchach na Giewont, najlepiej jeszcze z puszką piwa w jednej ręce i komórką w drugiej (widzieliśmy kilka lat temu takiego zawodnika...

I tak to odwieźliśmy z Puckiem tatę na pociąg, a sami wyruszyliśmy w kierunku Ojcowa. Tam nas jeszcze nie było Po drodze minęliśmy Pilicę - śliczne miasteczko, urokliwy rynek. W Ojcowie widzieliśmy z Puckiem:

1. Zamek w Ojcowie.
I zapamiętamy, że Kazimierz Wielki był synem Łokietka. (Tata oburzył się lekko - że jak to można było czegoś takiego nie wiedzieć. No to... już wiemy Zwiedzanie ruin w nosidle - super. Przy okazji przetestowane, że da się Pucka nakarmić bez wyjmowania z nosidła. Minus tego nosidła jedynie taki, że strasznie w nim gorąco jak z nieba gorąc.

2. Bramę Krakowską i źródełko miłości.

3. Skałę Rękawica - z dołu i z góry

4. Jaskinię Ciemną.
Wózek zostawiłam przy kasie, Młodego hyc w nosidło i kicamy do góry zielonym szlakiem. Nasz debiut, trochę miałam obawy co do stromizn, ale stwierdziłam - a co tam, najwyżej zawrócę. Nie było jednak takiej potrzeby A jaskinia ciekawa, sama w sobie do zwiedzania technicznie bardzo prosta, a przy tym urokliwa. I jak sama nazwa wskazuje - jest ciemna, nieoświetlona, a zwiedzające grupy przyświecają sobie świeczkami. Puckowi się podobało, budził też spore zainteresowanie (taki maluszek a już podróżnik itp.) No a Puckowi tylko w to graj - szeroki uśmiech i wręcz momentami śmiech w głos. Po wyjściu z jaskini podeszliśmy jeszcze na tarasik widokowy, a potem dalej zielonym szlakiem. Na ławeczce z widokiem na Rękawicę Pucek dokonał dalszej konsumpcji... a potem zarządził siestę... czyli po prostu zasnął mi w nosidle i tak to wędrowałam ze śpiącym (jak kamień) Puckiem.

Z dzieckiem człowiek chyba jednak odrobiny odpowiedzialności nabiera. Miałam chętkę dokończyć zielony szlak, a potem wrócić dołem do punktu kasowego. Ale... spojrzałam na mapę, spojrzałam na zegarek... i uznałam, że skoro nie wiem ile czasu mi to zajmie to jednak zawracam i wracam tak jak przyszłam. Zwłaszcza, że przy kasie czeka przecież wózek Pucka, a też pewności nie miałam, do której te kasy otwarte. Wcześniejsza ja pognałaby tym zielonym szlakiem do końca. Ale wcześniejsza ja nie miała ze sobą małego tobołka i wózka czekającego na dole. Ale... mimo tego rozsądku... była jedna piękna chwila. Chciało mi się! Ostatnio to moje chciejstwo i ciekawość świata jakby się przykurzyły nieco. A wczoraj, na tym zielonym szlaku po prostu mi się chciało. Wędrować dla wędrowania, dla przyjemności. To może mała, ale bardzo bardzo ważna dla mnie rzecz.

Z Ojcowa ruszyliśmy z Puckiem na nocleg w okolice Siewierza. Po drodze z samochodu widziałam jeszcze Maczugę Herkulesa i Zamek w Pieskowej Skale. W Ojcowie jeszcze Jaskinia Łokietka została do zwiedzenia i szlaków trochę do przejścia, i zagroda z młynem... Wstępne rozpoznanie zrobione - wrócimy tam kiedyś z tatą

3
komentarzy
avatar
Ale fajne te Wasze wędrówki
avatar
Super sie czyta! Czulam sie jak dziecko zabrane na wycieczke swietnie sobie radzicie, czytam i sie ucze!
avatar
Z Pucułka wyrośnie podróżnik... Czym skorupka za młodu...
Dodaj komentarz

Cieszyńska / Těšínská

Muzyka i słowa (oryg.): Jaromir Nohavica
Tekst i wykonanie PL: Artur Andrus

https://www.youtube.com/watch?v=NPHXrudrXyA

Gdybym się urodził przed stu laty
w moim grodzie,
U Larischów dla mej lubej rwałbym kwiaty
w ich ogrodzie.
Moja żona byłaby starsza córką szewca
Kamińskiego, co wcześniej we Lwowie mieszkał.
Kochałbym ją i pieścił
chyba lat dwieście.

Mieszkalibyśmy na Sachsenbergu,
w kamienicy Żyda Kohna,
najpiękniejszą z wszystkich cieszyńską perłą
byłaby ona.
Mówiąc - mieszałaby czeski i polski,
szprechałaby czasem, a śmiech by miała boski.
Raz na sto lat cud by się dokonał,
cud się dokonał.

Gdybym sto lat temu się narodził,
byłby ze mnie introligator
U Prochazki bym robił po dwanaście godzin
i siedem złotych brał za to.
Miałbym śliczną żonę i już trzecie dziecię,
w zdrowiu żył trzydzieści lat na tym świecie
I całe długie życie przede mną,
całe piękne dwudzieste stulecie

Gdybym się urodził przed stu laty
i z tobą spotkał,
W ogrodzie u Larischów rwałbym kwiaty
dla ciebie, słodka.
Tramwaj by jeździł pod górę za rzekę,
słońce wznosiło szlabanu powiekę,
A z okien snułby się zapach
świątecznych potraw.

Wiatr wieczorami niósłby po mieście
pieśni grane w dawnych wiekach.
Byłoby lato tysiąc dziewięćset dziesięć,
za domem by szumiała rzeka.
Widzę tam wszystkich nas - idących brzegiem,
mnie, żonę, dzieci pod cieszyńskim niebem.
Może i dobrze, że człowiek nie wie,
co go czeka

0
Dodaj komentarz

Siewierska

Gdybym się w Siewierzu urodziła i tu z dzieciem i mężem mieszkała...

...przeklinałabym wysokie krawężniki i wejścia do sklepów po schodkach, byłabym skazana na Biedronkę - jedyny podjazd

... na spacer chodziłabym z Witkiem pod siewierski zamek (Biskupi) i plac obok. Plac byśmy lubili, i park i plac zabaw i stoliczki do szachów. Lubilibyśmy też słup - ściankę wspinaczkową. I tata też by tu przychodził.

... lubilibyśmy wifi na siewierskim rynku, i Jędrusiową Izbę, gdzie chłodnik dają niezły.

... chowalibyśmy się przed deszczem pod parasolami (Jędrusiowej Izby) a Witek spał byłby.

... tak samo jak gdzie indziej obstawialibyśmy totka, wierząc i nie wierząc w ogóle, że wygrać można (35mln).

A ja bym też pewnie pisała i pisała. I obawę jakąś bym miała - czy to na pewno tylko pisanie dla pisania. I żeby nigdy się nie przydało w tym celu jakiego się obawiam. O którym nawet wprost pisać nie chcę jakby to mogło zły los sprowokować. A ja bardzo chcę tu być i kiedyś sama Ci te historie opowiedzieć. Byś nigdy nie musiał czytać ich zamiast.

5
komentarzy
avatar
Prawdziwa poezja! Jestem zauroczona talentem
avatar
Oj masz dar do pisania
avatar
Zgadza się , masz dar do pisania, pięknie, ale troszkę tak smutnawo mi się zrobiło, szczególnie przy końcu...
avatar
Tym razem to tylko naśladownictwo, któremu daleeeeko do oryginału. Ale taki właśnie klimat jak w Cieszyńskiej miał być... A to pisanie, no cóż. Piszę byśmy sobie to wszystko kiedyś razem poczytali. Ale życie... życie takie jest, że trzeba po prostu żyć... bo (może i dobrze), że człowiek nie wie, co go czeka.
avatar
Na chwilę obecną nic się nie dzieje jednak faktycznie dzidzia jest malutka i istnieje ryzyko niewydolności łożyska (jednak na chwilęobecną wszystko jest w porządku)
Dodaj komentarz

Wakacje ostatki [pisane piątek wieczór]

Wróciliśmy dziś. Oczy mi się kleją (ponad 6h za kółkiem), w pralce furkocze pierwsze pranie. Pucek śpi (nie ma to jak własne łóżeczko, zwłaszcza, że tata obniżył poziom zanim wróciliśmy). W domu cisza (oprócz tej pralki). Wujek M. wyprawił urodziny, ale ja z Puckiem pojawiłam się tylko na chwilę i zaraz wróciliśmy wypoczywać, a tata został na imprezie w ramach 'reprezentacji'.

To były udane wakacje. Pierwsze od 2-3 lat, podczas których nie było dodatkowych 'atrakcji' (zgubiony dowód, zgubiona obrączka czy też rozstrój żołądka z przeżarcia...)

Wtorek
Podczas spaceru Pucek obserwował mrówki Popołudniem dołączyła do nas moja mama więc Pucek miał okazję zaprezentować babci nowe umiejętności. I pyszne lody były, potem spacerek brzegiem jeziora, kolacja, kąpiel Pucka i spać. Mogłoby jeszcze więcej rozmowy być, ale to się nie zrobi samo w jeden dzień.

Środa 01.06
Śniadanie na słonecznym tarasie, z widokiem na jezioro. Potem mama pojechała w dalszą drogę w swoich sprawach, a ja poczekałam aż Pucek zakończy drzemkę i wyruszyliśmy na południe - kierunek Nowy Sącz. Witek poznał dzieciaki z rodziny mojej przyjaciółki. I w ten sposób kolejne pokolenie dwóch rodzin się poznało, to już czwarte! A poza tym było popołudnie na trawie, a potem spacerek po Sączu... no i obowiązkowa wizyta u rycerzyka. Nadal sika i nadal mu się lśni. Poza tym - piesy. Dzika wręcz radość na widok piesów.

Czwartek 02.06
Deszcz, deszcz, deszcz. Ten za oknem i ten z piłeczek. Poznawania rodziny L. ciąg dalszy - Emilka plus jej tata i wujek. Emi jest starsza o jakieś 3 miesiące. Miałam wrażenie jakbym się w machinie czas znalazła - a więc tak to wkrótce będzie wglądało!!! Popołudnie - wyjazd do Starego Sącza. Deszcz, deszcz, deszcz... więc posiedziałyśmy w Marysieńce przy kawie/czekoladzie i innych pysznościach. Pucek zasuwał po podłodze i zaczepiał (nielicznych) gości. Mi padł telefon... i w sumie dobrze bo odłożyłam go na bok i skupiłam się na rozmowie i relaksie. A telefon w tym czasie... sam się naprawił Po 2h się przejaśniło więc Pucek w nosidło i jeszcze spacer. Pogoda jak po deszczu i ten niesamowity południowoamerykański klimat Starego Sącza. To może nie tak, że przyjeżdża się tam, wysiada na rynku i cyk - 'rzuca się' na Ciebie południowoamerykański klimat. Nie, nie. Ale są takie detale, które na mnie działają bardzo wspominkowo i nostalgicznie. A to krata w oknie/drzwiach, a to kawałek płotu, a to podcienie. A na koniec jeszcze, jak już do auta wsiadałyśmy, rozpętała się na Rynku awantura. Pani wygrażała panu w asyście sąsiadek. No wisienka na czubku południowoamerykańskiego tortu.

Piątek 03.06
Wstać, spakować się i w drogę. Droga długa, więc rozdzieliłam na 2 etapy, a między nimi zaplanowany odpoczynek. I tak to odpoczynek wypadł nam w Pacanowie.

W sławnym mieście Pacanowie
Tacy sprytni są kowale,
Że umieją podkuć kozy,
By chodziły w pełnej chwale.

Więc koziołek ruszył w podróż,
Chcąc ją skończyć w Pacanowie,
W drodze spotkał dwa zające:
'Gdzie Pacanów, kto odpowie?'.

[...]

Więc pożegnał się serdecznie
I znów poszedł, biedaczysko,
Po szerokim szukać świecie
Tego, co jest bardzo blisko.'


Pucułek wszedł koziołkowi na głowę (dosłownie). Zajrzeliśmy też do Europejskiego Centrum Bajki i wysłaliśmy pocztówki (pierwszą kupioną Pucek zjadł). Biblioteczka Pucuła zwiększyła się o dwie pozycje:
* Podróże Koziołka Matołka - Kornel Makuszyński / Marian Walentynowicz (kupiła mama)
* O harnasiu Janosiku - podhalańskim rozbójniku - Wiesław Drabik (a to czekało w domu - kupił tata).

I słówko jeszcze, o Dniu Dziecka. Nie kupiliśmy nic Puckowi z tej okazji. Na ile to możliwe - chciałabym dawać czas/wspólną wyprawę. Koziołek Matołek wpisał się idealnie.

6
komentarzy
avatar
O kurcze! Pocztówki! Znowu cos fajnego, zapomnianego! Pucek bedzie mial naprawde fajna pamiatke, ksiazeczki wprost z Pacanowa! I jakie wspomnienia! Wleźć Koziołkowi na głowę!
avatar
Fajna podróż a czas mamy i taty to dla dziecka najlepszy prezent!
avatar
fajna wyprawa Z prezentami na dzień dziecka póki co kombinujemy podobnie - bylimy cały dzień z tej okazji w zoo z przyjaciółkami Róży.
avatar
super wyprawa, kolejna do Czech do Krecika?
avatar
koziolek matolek...uwielbialam!
avatar
No patrz, a ja z okolic Nowego Sącza jestem
Dodaj komentarz

the wind of change

Tak strasznie szybko rośnie ten nasz młody człowiek. Czy może powinnam raczej powiedzieć: rozwija się. Bo waga w górę, ale powolutku - wczoraj 8190g. Na długość się wyciąga - widzę po ubrankach; ledwo wyjęłam do noszenia, a tu już przyciasne. Ale nie o tym chciałam.

https://www.youtube.com/watch?v=n4RjJKxsamQ

* Łóżeczko obniżone
Dzyngiel od razu 'rzucił' się na szczebelki. Kładę na plecach, w śpiworku... a już po chwili: przez lewe ramię na brzuch, z brzucha na czworaki, kic kic do szczebelków, z czworaków do siadu na piętach, i z siadu do klęku na kolanach - przytrzymując się o szczebelki. Wszystko to nadal będąc w śpiworku

* żegnaj gondolo, witaj spacerówko
Spacerówka jest spoko! Wczoraj dwa spacery - jeden z tatą, drugi z mamą. A dzisiaj nawet drzemka była. Witold od pierwszych chwil uśmiechnięty. A ja... nie dowierzam. Ale... że jak to... już spacerówka? I jak to... to ósmy miesiąc leci? A nie tydzień???

* fotelik samochodowy
Jak go przywoziliśmy ze szpitala to wręcz 'tonął' w foteliku. A teraz nadszedł czas najwyższy, żeby przełożyć pasy do 'wyższych' otworów. No i wkładki niemowlęce powyjmować. A temu dzynglowi co to kiedyś tonął w foteliku już łepek wystaje ponad i zastanawiam się czy aby już zagłówka nie trzeba domontować.

No i ruch. Zasuwa po mieszkaniu i odkrywa swój mały wszechświat. Dziś zawędrował do kuchni, a tam akurat pranie się robiło. Skrada się najpierw do pralki jak kot, a potem 'rzucił' się na nią i siedział jak zaczarowany - patrząc jak się pranie w te i we wte kręci No i taka scenka - wraca mąż, wchodzi do mieszkania i widzi, że siedzę na podłodze, w progu między korytarzem a kuchnią. Wzrok pytający, więc wyjaśniam. Witold pilnuje pralki. A ja Witolda.

Taki mam plan z tym pilnowaniem - nie chcę całego mieszkania przebudowywać, zasłaniać, owijać folią bąbelkową itp. We wtorek powinien przyjść płotek. Czas więc będzie Witold spędzał wewnątrz murów ochronnych - gdy ja będę miała coś do zrobienia. I poza murami ochronnymi, gdy będę mogła mu poświęcić całą uwagę i będzie mógł odkrywać mieszkanie. Może 'zła' ze mnie matka, ale... jak mu usunę z drogi wszystkie niebezpieczeństwa to jak go nauczę je omijać? No musi sobie niestety tu i ówdzie guza nabić, żeby wiedział, że ściana jest twarda itp. Wszystko we właściwych proporcjach oczywiście. Zresztą - zobaczymy jak to wyjdzie. Na razie pokazuję mu brzeg łóżka/kanapy. Jak się zbliża do brzegu nie przekładam go zaraz w inne miejsce tylko pozwalam iść dalej. Równocześnie asekuruję, ale daję odczuć odrobinkę np. co się dzieje jak się postawi rękę 'w powietrzu'.

I tyle o Witoldzie. A teraz o mnie słówko jeszcze
Też zmiany, chociaż nie tyle rewolucja co właśnie wind of change, czuć w powietrzu zmiany

* Zbliżam się chyba do końca karmienia piersią. Lub do znacznego ograniczenia. Pokarm nadal jest, mleczarnia pracuje bez zastrzeżeń. Ale karmienie nigdy nie miało dla mnie wymiaru magicznego, nie czułam, że to właśnie wtedy buduje się szczególna więź. Karmienie piersią - dla mnie czynność fizjologiczna, po prostu neutralna. Teraz jednak czuję się trochę tym karmieniem znużona. Słoiczki słoiczkami, ale mleko to nadal u Witolda podstawa. Czasem mam wrażenie jakby przy jedzeniu słoiczka chciał powiedzieć: No dobra, dobra, miejmy to już za sobą, skończmy słoiczek, skoro chcesz, a potem daj mi się wreszcie najeść= daj cyca. No i daję, na żądanie. I chyba przez to czuję się mocno 'przywiązana'. Może nawet bardziej niż kiedyś.... A może to tylko wymówka/lenistwo - 'nie mogę wyjść bo Wit może być głodny'. Laktator zupełnie mnie nie jara.... A może po prostu temat kaszek powinnam intensywniej zgłębić. To fakt - ostatnie 2 tygodnie w temacie rozszerzania diety było na luzie tzn. słoiczki pojechały z nami, ale niektóre dni Witold spędzał w 100% na mleku.

* Praca. Do mojej starej firmy nie wracam. Ale myślę o zajęciu dla siebie, na razie moje myśli krążą wokół wymyślenia siebie na nowo. Bo to nawet nie tyle kwestia tej czy innej firmy. Raczej tego czym chcę, a konkretnie nie chcę już, się zajmować.

* I coś na pograniczu pracy i pasji. Ostatnie miesiące poświęciłam (nie lubię tego słowa...) przez ostatnie miesiące skoncentrowałam się na Witoldzie. Nie żałuję ani sekundy. Ale nie chcę by dziecko było jedynym sensem w życiu. Muszę... chcę... odnależć coś dla siebie. N apierwszy rzut chcę sprawdzić 2 rzeczy - czy nadal mnie jarają - puzzle i badminton. Puzzle przy pełzającym dziecku mogą być wyzwaniem A badminton - zawsze lubiłam grać, szykowałam się do treningów... jak ta sójka odlatująca za morze. Więc teraz od tego zaczynam. A przy okazji - może się uda pozbyć centymetrów. Bo kilogramy już wróciły do normy po ciąży, waga pokazuje od wczoraj 55,7 kg. Tylko te centymetry na brzuchu jeszcze...

A... i jeszcze czytelnicza notatka
Justyna Walczak: Dom pełen kosmitów. Jak nie zwariować z dziewiątką dzieci w dziesiątej ciąży,
POLECAM!!! Jak komuś ciężko z jedynakiem to... jakoś tak lżej się po kilku stronach robi

2
komentarzy
avatar
No właśnie te zmiany... jak się do nich przyzwyczaić. Niestety, dzieci rosną, trzeba do tego przywyknąć. I tak chyba dosyć długo jeździliście w gondoli. Myślałam, że Witold się tam już nie mieści, a tu jednak zmyłka. Najważniejsze, że mały zmiany znosi z uśmiechem. ps. Zelmo czy masz jakiś patent, żeby małe nie wędrowały tak po łóżeczku?? Mały obrócił się dziś o 90 stopni i to w śpiworku, jak to zrobił, nie wiem
avatar
Zmiany, zmiany zmiany...przychodzi ten czas tak z nienaca nie? Dlaczego chcesz ograniczać kp? Jak tam skóra Witka?
Dodaj komentarz

to i owo

* juuhu - wczoraj zaliczona spóźniona żółtaczka i na razie spokój.
* juuhu 2: Witek nauczył się pić z butelki z ustnikiem; nawet go to chyba mocno jara bo jak się dossa do wody to pije i pije
* juuhu 3: W Pepco mają teraz fajny wynalazek - siateczka do owoców 2w 1 tzn. jedna końcówka materiałowa, a druga silikonowa. Kupiłam
* juuhu 4: pralka nadal na topie, a że ja się ogarniam ze stert prania po wyjeździe - to Witek raz po raz czmycha podglądać pralkę

* nie-juuhu: dziś Witek zaliczył pierwszy, na szczęście niegroźny, upadek z kanapy. Nawet nie tyle upadek co ześlizgnięcie się na stojący obok bujaczek... no ale serce mi stanęło, siwych wlosów na pewno przybyło i aż się cała zatrzęsłam. Ryk był, ale krótko, bardziej się Młody przestraszył niż coś mu się stało. Uuuuufff.....

No i przemyślenia chaotyczno-porządkowe...

...na froncie mlekowym... No cóż - od czasu pojawienia się Witka na świecie ten dziamdziak nie spędził chyba więcej czas beze mnie jak 3-4 godziny. Ze względu na kp (nie polubiliśmy się ani z laktatorem, ani z butelkami). Więc to chyba po prostu chęć zyskania odrobiny większej swobody. Z jednej strony jest taka żaróweczka, że hellloł, ale przecież dobro dziecka najważniejsze. Ale z drugiej strony - nie mam w planach być matką polką o sobie zapominającą, udręczoną i w ogóle. Na razie mój plan zakłada, że chcę 'odzyskać' dla siebie na stałe jedno popołudnie/wieczór w tygodniu. Ale w taki sposób, żebym nie musiała kalkulować jak się wstrzelić między karmienia tylko żeby Witek zjadł wtedy inny posiłek. Myślę, że będzie to po prostu wieczorna kaszka. A kaszka jest na mleku. Niby mogłabym po prostu ściągnąć mleko własne, ale patrz pkt 1 - jakoś nie mogę się przekonać do laktatora. Tzn. nie po to chcę zyskać czas dla siebie, żeby wcześniej dokładać 20-30 minut na ściągnięcie (+przygotowanie, umycie itepe itede). Poruszyłam ten temat z panią doktor i dostałam recepty na Beblion Pepti (pytałam jakie mm przy tych jego historiach skórnych). No i trochę muszę bardziej zorganizować te witkowe posiłki. W czasie wakacji zupełnie odpuściłam ramy czasowe itp - było tak, jak wyszło - byle głodny nie był. Teraz chcę to troszkę bardziej zorganizować, myślę o jakowymś schemacie. Acz nie sztywnym i wg moich wymysłów. Na razie ramowy plan jest taki:

śniadanie 1: po przebudzeniu 7/8, obie piersi z przerwą
DDD drzemka 1 ok. 9-11 /sprawy/
śniadanie 2: po drzemce; kaszka i/lub owoce
spacer > przejście w drzemkę? / zakupy
DDD drzemka 2 ok. 13-15
po drzemce - obiad (słoiczek mięsny + pierś)
15-17 aktiv
DDD drzemka 3 17-18/19
po drzemce pierś??
aktiv / spacer z tatą /kąpiel / kolacja kaszka? + mleko?
18/19+3 =21/22

No dobra - zobaczymy co z tego wszystkiego w praniu wyjdzie...

Mamy miłe kaszkami karmiące Te kaszki to
* kupujecie gotowce 'na mleku' i dodajecie wody?
* kupujecie kaszkę solo i dodajecie mleka? Jakiego - mm czy odciągacie, żeby do kaszki było?
Jakaś się czuję tymi kaszkami zdezorientowana. Help!!!

9
komentarzy
avatar
Bartuś nie lubi kaszek! Póki co się do nich nie przekonał.
avatar
Mój póki co też kaszki nie lubi, próbowałam różnych, bo może jakąś akurat by zaakceptował.... Synek tyle Ci śpi w ciągu dnia? Zazdroszczę aż! :-)
avatar
Rudzia - z tym spaniem to różnie jest. Ten 'plan' to bardziej moja próba ogarnięcia tematu. żeby jakoś systematyczniej posiłki ogarnąć. Drzemki w ciągu dnia zazwyczaj ma 3, ale nie zawsze 2h. Czasem jak ma wenę to i 3h drzemkę ciągiem machnie... a jak nie ma weny (albo mu przeszkodzę) to po 30minutach jest koniec spania (i cały misterny plan wiadomo co
avatar
Zelmo... ja zaczęłam od dosypania jednej miarki na butelki z mlekiem. Zobaczyć czy na wszelki wypadek nic złego się nie dzieje. I na szczęście nie zadziało się Stopniowo zaczęłam tej kaszki dosypywać coraz więcej, jednak zaprzestałam na 3 miarkach. Na opakowaniu zazwyczaj jest napisane, żeby sypać 5 łyż. stołowych. I tak już to mleko jest dosyć gęste, po tylu łyżkach byłoby dla mnie za gęste. Pewnie kiedyś będę dosypywać więcej ale teraz tak to wygląda. Sama na własnej skórze, a raczej Witkowej dojdziesz co/jak/kiedy. Mąż przez przypadek kupił kaszkę dla alergików ale ta akurat na wodzie jest. Na chwilę obecną daję na mleku. Zacznę też podawać kleik ryżowy, zobaczę czy maluchom posmakuje. Mam nadzieję, że tak, im raczej wszystko smakuje
avatar
Zelmo u nas kaszki na wodzie, jakoś się nie pzrekonałam jeszcze do tych na mleku, bo tu u nas musiałby iśc na bebilonie pepti, a generalnie mnie wieczorami karmienie nie przeszkadza i chciałabym pociągnac, ale myślę, że jesli chcesz na noc dawać kaszkę to spokojnie czy to zamiast kp czy jako dodatek. Z ilością i dokładnymi proporcjami niestety nie pomogę
avatar
madu, a ta kaszka na wodzie to jest taka zupełnie bez mleka? Bo przy półce sklepowej miałam wrażenie, że te na wodzie to są takie co mleko jest już w środku. Muszę się doedukować
avatar
Hejka,co do kaszek to te z najkrotszym skladem i bez cukru sa najlepsze ja dawalam jako pierwsze Adasiowi bio kaszki:jaglano-ryzowa i 3 ziara z firmy Holle.Teraz znalazlam tansza i rownie dobra jakosciowa firmy Hipp jaglano-kukurydziano-ryzowa(Rosmann 15zł).Adas je ta kaszke z owocami jako drugie sniadanie wtedy robie ja na wodzie a wieczorem dodaje kilka miarek do mleka mm.Poza tym dostaje pierś 3 razy dziennie ok.7-8 pierś (10.00 kaszka;11-12 drzemka 1),13-14 piers,16.00 obiad sloiczkowy,17-18 drzemka 2,19-19.30 pierś,21-22 kapiel+butla mm z kaszką
avatar
Ja daję Leonowi kaszkę orkiszową jako ekspozycja na gluten (jedna łyżeczka dziennie i dodaję to do kaszki jaglano-kukurydziano-ryżowej HIPP (kupiłam w rosmanie) Te dwie kasze o których pisze nie mają w sobie żadnych dodatków ani smakowych ani cukrowych, ot taka, szybka kaszka błyskawiczna. Ja dodaję do tego albo pokrojone owoce, albo musy ze słoiczka i zwykle daję koło 11 na drugie śniadanie. Mam tez kleik ryżowy tez bezmleczny. To wszystko generalnie można zrobić i na mleku i na wodzie oczywiście, ja wybieram wode. Może za jakis czas spróbuję ten kleik ryżowy zmieszać z mm i dac na noc <chociaz nie wiem czy to jest takie konieczne>.
avatar
Zelma! Kupiłam siateczkę do owoców,ale co lepsze siateczka czy silikon. Nie wiem jak mam się za to zabrać!
Dodaj komentarz
avatar
{text}