Wakacje Dzień 7 Poniedziałek
W niedzielę udało mi się dokonać (dla mnie) niemożliwego > spakowałam wszystkie tobołki w przeddzień wyjazdu wieczorem, a nie jak to zwykle bywa - w dzień wyjazdu rano, w stresie i popłochu. Co zabawne - nie zauważyłam tego swojego malego sukcesu - dopiero w poniedziałek rano mąz mi na to zwrócił uwagę. Już miałam powiedzieć, że no ale nie całkiem, jeszcze to, śmo... ale... przyznalam mu rację. Zmiany nie następują z dnia na dzień calościowo. Krok po kroku - do celu.
Drugi sukces to karmienie Witka. Przygotowałam mu słoiczek, usiadłam na podłodze pod ścianą, Witka na kolana - tyłem do mnie, tak że nie widziałam twarzy/paszczy. Ale za to Witek miał widok na tatę, który się pakował. Taki był tym faktem zaaferowany, uważnie obserwowł każdy ruch rodziciela, że zupełnie nie zauważał łyżeczek trafiających do paszczy. Oszem - otwierał paszczę, jadł, ale myslami był zdecydowanie gdzie indziej. Efekt? Po raz PIERWSZY po karmieniu nie było potrzeby czyszczenia rączek. Ani żadnych innych rzeczy. Tylko minimalne przetarcie paszczy. Alleluja! Wygląda na to, że w naszym domu sygnałem do posiłku nie będzie: 'Chlopaki!!! Obiad!!!' a raczej: 'Kochanie... pakuj się!'
W czasie moich działań pakowniczych Witka doglądał tata, ale... nie miał za duż roboty bo Witek wyjątkowo grzecznie bawił się sam. Dorwał jakąś zabawkę i pół wieczoru ją obgryzał. I tak to zrobiła się niepostrzeżenie 23. Noc w miarę spokojna, raz chyba wstawałam na karmienie. W domu się to praktycznie nie zdarza... ale wyjazdy rządzą się jednak swoimi prawami.
Poniedziałek. Pobudka, dopakowanie, królewskie śniadanie i w dalszą drogę. A nawet drogi - bo tego dnia się rozdzielamy. Tata obiera kierunek Tatry, a mama z Puckiem włóczenie się po niższej okolicy. Co prawda nosidło jest super, ale Tatry to jeszcze za wysokie progi dla Młodego człowieka. Odległości, zmienna pogoda, większe stromizny. Można, oczywiście można z dzieckiem w nosidle po łańcuchach na Giewont, najlepiej jeszcze z puszką piwa w jednej ręce i komórką w drugiej (widzieliśmy kilka lat temu takiego zawodnika...
I tak to odwieźliśmy z Puckiem tatę na pociąg, a sami wyruszyliśmy w kierunku Ojcowa. Tam nas jeszcze nie było Po drodze minęliśmy Pilicę - śliczne miasteczko, urokliwy rynek. W Ojcowie widzieliśmy z Puckiem:
1. Zamek w Ojcowie.
I zapamiętamy, że Kazimierz Wielki był synem Łokietka. (Tata oburzył się lekko - że jak to można było czegoś takiego nie wiedzieć. No to... już wiemy Zwiedzanie ruin w nosidle - super. Przy okazji przetestowane, że da się Pucka nakarmić bez wyjmowania z nosidła. Minus tego nosidła jedynie taki, że strasznie w nim gorąco jak z nieba gorąc.
2. Bramę Krakowską i źródełko miłości.
3. Skałę Rękawica - z dołu i z góry
4. Jaskinię Ciemną.
Wózek zostawiłam przy kasie, Młodego hyc w nosidło i kicamy do góry zielonym szlakiem. Nasz debiut, trochę miałam obawy co do stromizn, ale stwierdziłam - a co tam, najwyżej zawrócę. Nie było jednak takiej potrzeby A jaskinia ciekawa, sama w sobie do zwiedzania technicznie bardzo prosta, a przy tym urokliwa. I jak sama nazwa wskazuje - jest ciemna, nieoświetlona, a zwiedzające grupy przyświecają sobie świeczkami. Puckowi się podobało, budził też spore zainteresowanie (taki maluszek a już podróżnik itp.) No a Puckowi tylko w to graj - szeroki uśmiech i wręcz momentami śmiech w głos. Po wyjściu z jaskini podeszliśmy jeszcze na tarasik widokowy, a potem dalej zielonym szlakiem. Na ławeczce z widokiem na Rękawicę Pucek dokonał dalszej konsumpcji... a potem zarządził siestę... czyli po prostu zasnął mi w nosidle i tak to wędrowałam ze śpiącym (jak kamień) Puckiem.
Z dzieckiem człowiek chyba jednak odrobiny odpowiedzialności nabiera. Miałam chętkę dokończyć zielony szlak, a potem wrócić dołem do punktu kasowego. Ale... spojrzałam na mapę, spojrzałam na zegarek... i uznałam, że skoro nie wiem ile czasu mi to zajmie to jednak zawracam i wracam tak jak przyszłam. Zwłaszcza, że przy kasie czeka przecież wózek Pucka, a też pewności nie miałam, do której te kasy otwarte. Wcześniejsza ja pognałaby tym zielonym szlakiem do końca. Ale wcześniejsza ja nie miała ze sobą małego tobołka i wózka czekającego na dole. Ale... mimo tego rozsądku... była jedna piękna chwila. Chciało mi się! Ostatnio to moje chciejstwo i ciekawość świata jakby się przykurzyły nieco. A wczoraj, na tym zielonym szlaku po prostu mi się chciało. Wędrować dla wędrowania, dla przyjemności. To może mała, ale bardzo bardzo ważna dla mnie rzecz.
Z Ojcowa ruszyliśmy z Puckiem na nocleg w okolice Siewierza. Po drodze z samochodu widziałam jeszcze Maczugę Herkulesa i Zamek w Pieskowej Skale. W Ojcowie jeszcze Jaskinia Łokietka została do zwiedzenia i szlaków trochę do przejścia, i zagroda z młynem... Wstępne rozpoznanie zrobione - wrócimy tam kiedyś z tatą