Aktualna sytuacja w moim rodzinnym domu zaczyna mnie przytłaczać, ciężko mi ją psychicznie znieść. Próbuję zachować możliwy obiektywizm, zrozumieć i akceptować pewne rzeczy, cierpliwie podchodzić do pewnych sytuacji, ale niestety – w miejscu, w którym panuje dyktatura nie da się normalnie funkcjonować. Jakub miał zaplanowaną operację, czwarty termin wyznaczony na 21.10. Było już tak blisko, ale niestety operacja w środę, a w niedzielę pojawił się mega katar. Jakby tego było mało, tego samego dnia okazało się, że siostrzenica przytargała z przedszkola ospę. Ok. – myślę, i tak nie byłoby operacji, ale trzeba uważać. Próbowałam więc zachować wszelkie możliwe środki ostrożności, początkowo nie wypuszczałam go z pokoju, ale Jakub jest już bardzo świadomy i w jednym pokoju nie usiedzi. Siostrzenica mieszka na górze i liczyłam, że może – jakimś cudem – uda się uniknąć ospy. Liczyłam też na rozsądek rodziców, ale w tym temacie zawiodłam się okrutnie… Pomimo tego, że nie musieli, biegali non stop na górę, po czym przychodzili (jak nigdy wcześniej) przytulać Kubę, twierdząc, że i tak się przecież rozchoruje. Prosiłam, mówiłam, błagałam, tłumaczyłam… Gdy odwoływałam po raz kolejny termin operacji, chirurg uprzedził mnie, że teraz musi Kubę wykreślić z listy oczekujących, bo ryzyko zarażenia w jednym domu jest ogromne, a termin przesunie się z uwagi na okres inkubacji (do 21 dni), czas choroby (do 14), po czym musimy odczekać jeszcze min,. miesiąc, ponieważ ospa jest chorobą ogólnoustrojową, więc operacja po chorobie byłaby zbyt ryzykowna. Ta informacja mnie dobiła… Kuba ma już niemal 19 miesięcy, więc stał się niezwykle wymuszający, płaczliwy i buntowniczy. Za rogiem bunt dwulatka, zatem zalecenie chirurga, by z powodu ryzyka uwięźnięcia przepukliny podczas płaczu obchodzić się z nim jak z jajkiem zdaje się być niemalże niewykonalne. Ciężko bowiem opanować histerię dziecka, które ubzdurało sobie nagle lizanie perfum i nie widzi w tym nic złego… Każdy płacz kończy się pojawieniem przepukliny, codziennie przeżywam kilka razy horror, zastanawiając się, czy aby nie należy już jechać do szpitala. Jest bardzo ciężko, więc obiecałam sobie zrobić wszystko, by ryzyko zarażenia było jak najmniejsze i by mogło dojść do tej operacji. Niestety, rodzicie nie podzielają mojego zdania. Stale biegają na górę, zupełnie bez potrzeby. Rozumiem, gdyby było to konieczne, ale mama idzie do siostry na pogaduszki – jak zwykle. Gdyby tylko nie było tej operacji; gdyby Kuba był zaszczepiony (nie zdążyliśmy z uwagi na wcześniejszą chorobę i plany operacji), to oczywiście lepiej byłoby gdyby odchorował to teraz i miał już za sobą. Tak jednak nie jest, więc codziennie musiałam walczyć z mamą, która tuż po odwiedzinach u siostry, biegła do Kuby, a gdy prosiłam, by go nie drażniła i nie brała, mówiła do niego, „no widzisz, co ci poradzę, mama jest zła, mama woli cię poświęcić”… Pytanie kto kogo chciał tu poświecić… Codziennie prosiłam, by uważali, bo przecież noszą, dotykają dzieci siostry, a płyn z wykwitów jest silnie zakaźny… Grochem o ścianę. Siostra, pomimo tego, że nie miałyśmy nawet okazji porozmawiać, oczywiście się obraziła. Nie wiem, na całym świecie powszechnie znana jest praktyka izolacji zakaźnie chorych od osób zdrowych, jednak do mojej rodziny chyba ta cywilizacja jeszcze nie dotarła. Siostra obraziła się (chociaż nie powiedziałam, ale to wiadome), że nie powinna schodzić do mamy na dół z dziećmi. Gdy już po 14 dniach ucieszyłam się, że ospa raczej Kuby nie zaatakowała, w nocy z niedzieli na poniedziałek wyskoczyła temperatura 38,5. Rano lekarz, diagnoza: angina i antybiotyk, kontrola w piątek… Nie wiem skąd angina, bo bardziej nie da się już na niego uważać. Było okropnie ciężko, bo temperatura nie chciała zupełnie spadać, Kuba cały czas płakał, ja sama, bo mąż w pracy, mama zaś non stop u siostry na górze (siostra i szwagier byli w domu razem). Tego samego dnia okazało się, że siostrzeniec ma ospę i to totalnie popsuło nasze plany. Mąż miał bowiem od kilku dni zaplanowany urlop, byśmy mogli pojechać i coś wybrać do naszego domu (drzwi, płytki). Stale od rodziców słyszeliśmy pretensje, że wszystko na budowie utknęło, ale jak mam zostawić dziecko z kimś, kto ciągle przebywa z chorą na ospę siostrzenicą? To nie worek cementu, żeby mąż miał kupić to sam, a chorego dziecka przecież nie zabiorę. Z mamą miałam to już uzgodnione kilka dni wcześniej, jak widziałam, że na froncie ospy póki co cisza… Jak dowiedziałam się o ospie u siostrzeńca (wyszła mu dopiero 16 dni po siostrzenicy), poprosiłam mamę by tylko przez te dwa dni (skoro ma być z Kubą) ograniczyła chodzenie na górę. Wpadła w istny szał, czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Powiedziała, że nie wyrzeknie się dzieci siostry (???), że dyktować warunków nie będę, że nie zasługuję na dziecko. Ostatnie słowa zabolały mnie najbardziej, wiele dni przepłakałam. Oczywiście na zakupy nie pojechaliśmy, bo mama wybrała dzieci siostry. Przełknęłam to, bo zdrowia syna nie będę ryzykować, jeśli ktoś nie potrafi wziąć pod uwagę, że nasza sytuacja jest w tym momencie szczególna. Kuba brał antybiotyk, a kolejnej wizyty u pediatry ogromnie się bałam, ponieważ podczas poniedziałkowej wpadł w spazmy. Nie dziwię się, od lipca non stop wizyty u lekarza, co 3 tygodnie pobieranie moczu i krwi, przygotowania do operacji. Najnormalniej w świecie dziecko ma dość i pojawił się syndrom białego fartucha. Gdy więc dowiedziałam się przypadkiem od mamy, że siostra będzie do siostrzeńca zamawiać wizytę domową (bo z dzieckiem chorym na ospę nie wyjdzie) rzuciłam, że może jak przyjedzie poproszę doktorkę, by zaglądnęła Kubie przy okazji do gardła, skoro nazajutrz i tak musiałabym do niej iść. Chciałam ograniczyć mu stresu w tym ośrodku, oczywiście planowałam dać pediatrze pieniądze za życzliwość. Mama zaraz z wieścią pobiegła do siostry, bo przecież wszystko ze sobą konsultują, nawet rano siostra dzwoniła do mamy czy może już zatelefonować do pediatry. Obie są więc informowane na bieżąco. Udało mi się tylko dowiedzieć, że siostra ma dzwonić i pytać o ewentualną wizytę ok. 16. Gdy w tym czasie zeszła na dół, zapytałam czy może doktorka przyjedzie. Powiedziała, że nie wie. Po 10 minutach wraz z mężem zauważyliśmy, że szwagier czeka na nią przy drodze. Siostra nawet nie zadzwoniła do mamy, bym się nie dowiedziała… Nie wiem po co to wszystko, ten wyścig. Czy zabrałabym jej tą doktorkę na zawsze???? Nie potrafię zrozumieć. Oczywiście wyszłam, pediatra przyszła bezproblemowo najpierw do Kuby i kazała przedłużyć antybiotyk, a kolejnego dnia pojawić się po receptę. Miałam pójść sama, ale kolejnego dnia kaszel był jeszcze większy, zadzwoniłam i kazała z nim przyjść. Po wizycie wyszła za mną na korytarz i poprosiła, bym wróciła. Padły słowa: „wiesz, jak wczoraj byłam u was coś zauważyłam. W ospie nie wystarczy byście tylko wy nie wychodzili na górę, ale i oni nie powinni schodzić, bo znoszą wirusa. Kuba jest bardzo osłabiony i gdyby teraz zachorował na ospę, mógłby to bardzo ciężko przejść. Na odchorowanie ospy ma jeszcze kilka lat”. Słowem: nie kazała im schodzić na dół i powiedziała to, bo chyba widziała, że szwagier stał przy niej, gdy osłuchiwała Kubę. I co miałam jej powiedzieć, że o to walczę; że proszę, by uważali; że nikt mnie nie chce słuchać? Miałam narobić im wstydu??? Po co??? Powiedziałam to jednak mamie po powrocie, wyśmiała mnie. Wczoraj, gdy Kuba był śpiący i płakał, a rodzice wrócili z góry od siostrzeńca, tata przybiegł i wydarł mi go z rąk na siłę. Nie zabrał, wydarł. Prosiłam, by tego nie robił, ale z moim dzieckiem na ręku mnie wyzywał, że jestem nienormalna; że on pójdzie do pediatry i zrobi jej awanturę o to, że kłóci rodzinę (???!!); że powinnam się leczyć. Ja już naprawdę mam dość, oni stracili zdolność racjonalnego myślenia. Krzyczą tylko, że mają prawo do Kuby. Jakie? – pytam. Czy jestem ubezwłasnowolniona???