WYJŚCIE NA SPACER MATKI POLKI... MATKI BLIŹNIĄT
Ładna pogoda za oknem czemu by nie wyjść na spacer pomyślała matka. Jak pomyślała, tak zabrała się za realizację swego pomysłu. Ba ale wcześniej trzeba by dziatwę nakarmić. Zbliża się pora karmienia i jak na złość, obydwoje naraz zaczynają wyć. Kto będzie pierwszy, jak tu pogodzić całą sytuację, żeby dzieć był nakarmiony, a drugi jakoś ten czas przetrzymał. To sobie matka pomyślała, pierwszy pójdzie Szymon, wszak wcześniej panna była pierwsza. Karmi syna, karmi, ale mała dokazuje. Czego to kobieta nie wymyśli... małego trzyma na rękach, mały smoka trzyma w buzi i ssie, koniec butelki matka przytrzymuje cyckami, prawą ręką głowę syna coby nie odleciała w dół, a lewą trzyma małej smoka, bo ta ssie ale jej wypada bo już taka głodna. Uff matka już się zgrzała. Całe szczęście chłopakowi się szybko odbiło i wzięła się za małą, a ta gwiazda w mig obaliła całą butelkę. Do odbitki i czekamy coby dzieci chwilę odsapnęły po jedzeniu, wtedy na spacer udać się można. Pierwsza z minutami i się szykujemy. Hola, hola ubrać dwoje w miśki, czapki, chustki, znieść na dół to i matka się zmęczyła. Żeby atrakcji było mało, Szymek chlast, prast brzydko mówiąc się zrzygał. Powycierałam co się dało, dużo tego nie było, bywało znacznie gorzej. Tak już chłopak ma, że od czasu do czasu, chluśnie z niego wszystko. I cóż zrobić tak bywa. Dzieci powsadzane, poprzykrywane, matka na szybkiego zmienia spodnie, wrzuca cienką bluzkę, kurtkę, gotowa do wyjścia. Ufff gotowa ale i zgrzana od tych całych wyjściowych mecyi. Spacer, spacerem, spotkaliśmy tą i ową, tego i owego, wejście do sklepu po drobnostki, czas wracać do domu, małe już smoki prawie zjedzą. I znów na szybko rozbieranie, wyparzanie butelek, przygotowanie mleka. I znów dylemat kto tu pierwszy będzie jadł... na szczęście pojawiła się na chwilę w domu dobra dusza, jedno dziecię i drugie nakarmione jednocześnie. Baaa... ale kto by spał... oczy wielkie, mamo spać nam się wcale nie chce. Ale leżeć bezczynnie też nam się nie chce, porób coś z nami. Nie porobiłam. Robiłam wcześniej. Poszłam na łatwiznę jedno dziecię do swojego leżaczka, nogą bujam, drugiego na ręce, bujam. Jakimś cudem dziatwa posnęła po 30 minutach. Przecież i ja zgłodniałam. Poszłam zrobić sobie kanapkę. Myślę odpalę OF. Pobieżnie coś poczytam. Coś poczytałam, o skomentowaniu mowy nie ma, słyszę jak się bączą za ścianą. Przecież minęło prawie 2 godziny od ostatniego jedzenia. A miałam jeszcze zrobić zakupy w internetowej aptece... aha dobre sobie. Znów butelki, znów parzenie mleka, znów mały wypił co swoje, teraz pora na Małgosię. Ufff... i tak to wszystko często wygląda. Myślę sobie oby był już wieczór. Kurcze ale co mi po wieczorze i po nocy, przecież trzeba wstawać, dobre i to, że nie co dwie godziny ale co 3 alby i 3 z hakiem. Może Matce Polce uda się odsapnąć... może.
ps. Ciotki, cioteczki, dziewczęta i żony kochane... nie zawsze uda mi się skomentować, odpisać na maila ale w miarę możliwości będę nadrabiać zaległości.