Taki piękny rok... i tak ujowo się kończy. Smutno, po prostu bardzo smutno.
tytuł: Kociątko kici kici ;)
autor: Zelma
tytuł: Kociątko kici kici ;)
autor: Zelma
O mnie:
Jestem/chciała bym być mamą:
Moje dzieci:
Moje emocje:
Taki piękny rok... i tak ujowo się kończy. Smutno, po prostu bardzo smutno.
Głowa do góry - powiedział kat do oczekującego na ścięcie szubienicą... Niewesoło mi, ale resztki (wisielczego) humoru są.
W wigilię Witold skończył rok i dwa miesiące. Dziś rok i dwa miesiące i tydzień. Niesamowite jest to, w jakim tempie z niemowlaka staje się małych chłopcem. Czy też małym - rozumnym człowiekiem. Nie wyrywa się z mówieniem, ale widzę jak dużo rozumie z tego co mówię. Zaskakuje mnie tym. Zwracam się do Niego z poleceniami, nie żeby faktycznie coś zrobił, ale żeby się osłuchiwał, nazywam to co robię... i widzę jak on to chłonie... a potem po prostu robi to, o czym mówię. Trzeba zamknąć drzwi, podaj mi to, podaj tamto...
Trwa fascynacja sztućcami i kubkami. Dorosłymi oczywiście. Jak ostatnio do naszego wspólnego posiłku położyłam na stole jeden widelec dziecięcy i jeden dorosły... to skończyło się tym, że dziecięcym jadłam ja. Bardzo mu się podoba nabieranie płynów łyżeczką z kubka. Pozwala sobie wtedy asystować. Co jest w kubku - nie ma znaczenia (woda, sok, herbata... nawet mleko z nutką kawy było spoko). Ćwiczy też bezpośrednie picie z kubka - tylko wody bo tutaj asystować sobie nie da, a broda jeszcze dziurawa.
Karmi mnie. Czasem z troski o mnie... ale częściej chyba jednak z chęci pozbycia się tego, czego już nie chce jeść. Koronny dowód? Teściowa kroi śledzie, ja obok trzymam Witka na ręku - obserwujemy. Dajmy mu kawałeczek śledzia - no dajmy. Wziął Witek kawałeczek w łapkę, zbliżył do ust, zrobił krzywą minę, 'odjął' sobie od ust i wpakował śledzia do ust moich. OK. Za jakiś moment postanowiłyśmy poczęstować Wita śledziem raz jeszcze. Tym razem wziął kawałeczek... i nie zbliżając nawet do swoich ust od razu wpakował go do mojej paszczy. Normalnie, gdyby potrafił to zatarłby ręce mówiąc 'no, sprawa załatwiona, pozbyłem się problemu'.
Na spacerach nadal lubi własne ścieżki obierać raczej niż maminej nogawki się trzymać. Na schodkach ostatnio najpierw pokonał 2-3 schody... a potem doszedł do wniosku, że to zbyt męczące... i łatwiej będzie podjazdem dla wózków wejść/zejść.
W Wigillię popróbował tego i owego: opłatek, zupa grzybowa, pierogi, karp, kapusta z grochem, pstrąg (?). Wytrzymał do 23. I padł.
W pierwsze jadł rosół z makaronem i troszkę kaczki. I do słodkiego ciasta się dorwał (ale niech mu w drodze wyjątku będzie).
W drugie święto rano, ustami męża, złożył mi życzenia. Wszystkiego najlepszego, kocham Cię mamo.
back on track
Zaliczyła ta nasza życiowa łajba spory przechył, trochę wody się przelało, pech chciał, że akurat w Sylwestra i Nowy Rok… ale jesteśmy, płyniemy, z nowym wiatrem w żaglach.
1 stycznia ‘uczciłam’ rozpoczęciem kuracji kleszczowej = antybiotyk + stado ziół i suplementów. 20 dni + 4 tygodnie przerwy + badanie… i zobaczymy. Przy dobrych wiatrach od marca będzie można wznowić działania-starania. O złych wolę nie myśleć. Wolę, ale trochę myślę. Wznowić... dobre sobie. Wznawia się coś co się zaczęło. Chociaż... mentalnie starania rozpoczęte i poniekąd trwają.
2 stycznia przyszła @. Ucieszyłam się - bo to była taka naturalna @ kończąca cykl bez tabsów. Cykl 32 dni czyli przyzwoicie - potrzebowałam, niejako na pocieszenie, tej świadomości, że 'machina działa', przynajmniej na pierwszy rzut oka. No i tyle z tego pożytku - świadomość. Bo na czas kuracji tabletki anty. I już, tak musi być.
3 stycznia - Ruszyliśmy w góry, na poszukiwania śniegu. Śnieg się znalazł, w Beskidzie Niskim. Biało, jak z bajki, pyszny śnieg... no ale cóż - Witold nie jest fanem zimy Sanki - yhym, z miną skazańca...
Jest za to coraz większym fanem (samodzielnego) jedzenia. Coraz lepiej radzi sobie z łyżką i widelcem. Bałaganu jest przy tym nadal sporo, ale widać, w oczach widać jak sprawność wzrasta. Dziś przy śniadaniu trzymaliśmy wspólnie nóż... a Wit kierował moją ręką tak, żeby nabrać masła i posmarować nim chleb. Masło to w ogóle jest hit... najchętniej jadłby je solo, czasem zlizuje z chleba. Makarony też są na topie - bo można zjeść palcami. Bieluch - bo dobrze trzyma się łyżeczki. Pasztet, jabłka. Mięska i rybki - tak!
Trwa fascynacja zakręcaniem-odkręcaniem. Dziś dopadł termos - i tak siedział odkręcając-zakręcając.
Rozumie. Naprawdę dużo rozumie. Komunikacja? Na razie palec wskazujący wzmocniony ewentualnie okrzykiem 'ta!' lub innym 'em'.
Samochody - takie prawdziwe, mijane na ulicy, na spacerze - hit!
Ostatnie 2 noce na wyjeździe... takie... dobre. Wit zasypia w łóżeczku turystycznym w odległym rogu pokoju. Coś tam przez sen mruczy, ale generalnie noc przesypia. Nad ranem ok. 5 budzi się - zabieram go do nas do łóżka, karmię... i przysypiamy w trójkę do 7 / 7:30. Łóżko jest tu bardzo szerokie więc nawet z 'kierdającym się' po środku Witoldem - jest spoko. Na stałe - to nie jest rozwiązanie dla nas. Ale 'od święta' miło jak się człowiek budzi, a obok widzi jak dwóch wspaniałych facetów śpi obok siebie.
Jeśli wszystko, a przynajmniej niektóre rzeczy są po coś...
... to po to, żebym była pewna, że chcę... i że chcę teraz.
Po to, żebym sobie uświadomiła, że czas biegnie szybciej, niż mi się wydaje. Jeszcze szybciej niż mi się wydaje.
Tik-tak-tik-tak... 35...34...33?
Jeśli wszystko, a przynajmniej niektóre rzeczy są po coś...
... to po to, żebym była pewna, że chcę... i że chcę teraz.
Po to, żebym sobie uświadomiła, że czas biegnie szybciej, niż mi się wydaje. Jeszcze szybciej niż mi się wydaje.
Tik-tak-tik-tak... 35...34...33?
sen i jawa
sen
Śniło mi się dziś, że jestem w ciąży. I nawet się w tym śnie dziwiłam, że jak to - teraz. Że przecież to 8dc, że tabletki, że nie byłoby z czego... A jednak - w ciąży, trochę na przekór okolicznościom.
W czasach przed Puckiem śniło mi się kiedyś, że mam synka. W tym śnie, mimo że o żadne dziecko się nie pojawiło, czułam - bo inaczej się tego nie da określić - czułam dziewczynkę. A poza tym - czułam się dziś, i to już nie we śnie, młodo.
jawa
Zadzwoniła dziś do mnie koleżanka z pracy. Służbowo - z pytaniem czy nie pamiętam może pewnej kwestii związanej z klientem, którym obydwie się zajmowałyśmy. W czasie, gdy pracowałam, miałam bardzo wyostrzoną pamięć. Wszystkie szczegóły miałam w głowie... daty maili, co kiedy, w jakiej opinii, jakie faktury, jakie kwoty, co w jakiej korekcie... no znałam temat na wylot i z powrotem. I dziś... okazało się, że nie pamiętam. Czy też coś tam pamiętam, ale mgliście. Po prostu pozwoliłam pewnym sprawom odejść. To miłe uczucie. Trzeba pozwolić staremu odejść, żeby zrobić miejsce na nowe
Sądząc po ilości stłuczonego szkła to ten rok zapowiada się wyjątkowo pomyślnie. Od wczoraj, na spółkę z Pucułem mamy na koncie: szklankę, miseczkę i jeszcze solniczkę. Podobno rozsypana sól to pech, ale solniczka na szczęście była akurat zupełnie pusta. Niemniej, na wszelki wypadek Pucek dorwał pieprzniczkę i obficie porozsypywał pieprzu. Widocznie tak się odczynia urok 'soli'. Następnie kichaliśmy. Obficie, bo i obficie Pucek ten urok odczyniał
Na froncie kulinarnym w tym roku nieźle. W sobotę, we współpracy z el tatą ugotowaliśmy gar krupniku. Niezły nam wyszedł. Wstyd się przyznać, jakoś do tej pory nie gotowaliśmy, nie zgłębiwszy nigdy jak. A tu proszę, zupa banalna Dzisiaj - w garnku kapuścianka, taki mój mały eksperyment. Ot kupiłam dużą główkę kapusty do bigosu i jakoś trzeba było spożytkować nadmiar. Aaa... właśnie, bigosidło robię. Jak ja tęsknię za dobrym bigosem! Jak dziś wstawię to na czwartek będzie. Bigos się musi dłuugo robić, żeby dobry był.
Z innych ciekawostek - alarm smogowy w Warszawie. No tego jeszcze nie grali. Uczucia mam mieszane, pamiętam jak ze 20 lat temu pojawił się alarm - dziura ozonowa. Pamiętam jak w szkole zastanawiali się czy nas można wypuścić na dwór czy nie... Z jednej strony - ten smog się nie pojawił nagle i znienacka - wcześniej też się pewnie zdarzał, ale nie było pomiarów lub nie były tak nagłaśniane. Z drugiej strony - skoro już te pomiary są to może trza z nich użytek robić. W sobotę nie byliśmy z Puckiem na spacerze... bo nam się nie chcialo W niedzielę - bo gości mieliśmy no i ostrzeżenie wyszło. Wczoraj większość dnia przesiedziałam z Młodym w domu... az po południu wyszłam. Nie wiem czy to siła sugestii czy też nie, ale faktycznie powietrze było kiepskie - jakby się przy ognisku z oponą siedziało. Dziś myk myk do sklepu i na świeżym (eghmm!) powietrzu krótko. Kurde no, wiem, że Warszawa to nie uzdrowisko, ale żeby aż tak? Hmmm...
Ale nie o tym chciałam Smog jak smok, niech się goni. Chciałam o tym, że czuję napływ optymizmu, czuję chęć do pójścia do przodu, do cieszenia się małymi radościami i do pokonywania własnych słabości. Lekkość jakaś taka się pojawiła.
Dziś dzień pod tytułem: 'Sam nie wiem co mi jest i co bym chciał.'
A już na pewno: 'JA nie wiem co TY byś chciał'.
Albo nie umiem odczytać...
I tak od wczesnego (4:30) rana... a jest dopiero 11.
No dobra, nie od samego rana, rano było wczesne, ale było ok. Miauczolenie się ok. 8 zaczęło.
A może banalnie o jedzenie chodziło... bo teraz dorwał się do talerza i jest spoko. Chyba tak - bo nawet otwarty laptop nie robi na Witku wrażenia. Tak, tak- to musiał być głód i matka-sadystka głodząca dziecko. Ehh.... A teraz dzieć wysmarowany serkiem... i błogość na twarzy. Muszę sobie chyba moje dawne hasło odświeżyć - zanim pomyślisz o zębach, o skoku o czymkolwiek innym > daj jeść i pić
Update - o jedzenie może też, ale właśnie zwęszył komórkę... ryk i wrzask na słowo NIE. Powtarzane dziś chyba pierdylion razy. Tak... teoria głosi, że mówiąc nie, powinno się dziecku tłumaczyć co i dlaczego nie. Nie no... zgadzam się. Ino sił i cierpliwości dziś na to brak.
A poza tym mi się zachciało bigosu gotować... to se gotuję - jedną ręką mieszając w garnku, a drugą dzierżąc jaśnie panicza wszystkim zainteresowanego. Powywalał wszystko z szuflad, ale dzięki temu poszatkowałam kapustę.
Co za dzień! Momentami ciężki, momentami piękny... a potem po prostu eksplozja energii wieczorem. Może to kwestia dużej kawy, może doborowego towarzystwa... ale mam moc góry przenosić, pół nocy pewnie nie zasnę... I mam pomysł na biznes. Hobby będący. YES!
No i mamy nowy ząb na pokładzie. Prawa górna chyba czwórka.