avatar

tytuł: Kociątko kici kici ;)

autor: Zelma

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

No i otóż nie karmiłam dziś rano. Tak jakoś 'z marszu'. Młody co prawda zamierzył się do mojej koszulki, ale nie protestował zbytnio gdy przeszliśmy do zwykłego śniadania. Czyli 16 miesięcy bez 2-3 dni.

A dziś korzystając z małego ocieplenia wybraliśmy się na basen. Młody zachwycony... aż do momentu, gdy trzeba było wyjść. Wtedy dramat i awantura. Ehh niech już będzie lato - nie mogę się doczekać baseniku rozłożonego na trawie...

1
komentarzy
avatar
Tez myślę o basenie dzisiaj,bo Adaś uwielbia się kąpać,w wannie probuje juz nurkować i tez jest histeria jak trzeba wychodzić.Latem bywaliśmy często bo wiadomo ciepełko i w ogóle,termy tez zaliczylismy a teraz mam pewne obawy,co by nie zachorował,mam dosc chorob caly styczen chorowalismy cala trójcą wrrrr
Dodaj komentarz

Już witała się Matka z gąską...
już kieliszeczek nalewki sobie wczoraj golnęła
(nie żeby wcześniej się nie dało, ale wczoraj to miało już wymiar matka-nie-karmiąca)
już jodid odstawiła -wszak tylko w okresie karmienia
już myślami przy wyborze nowego, nie-karmiącego stanika była
już w myślach termin na kontrolne usg piersi wyznaczała (1m po zakończeniu)
już nawet jej się oko zeszkliło, że - aha... czyli to koniec, pewien etap się zamyka...

no...
tak było...

dziś rano wstała matka do dziecia
a dzieć w nosie miał wszystkie zamknięte etapy, wszystkie już i wszystkie gąski
cap za koszulkę, cap w ryk że nie, cap chyba matka zgłupiałaś - jaka woda?
cap cyc, że tak powiem

także tak... 1:1, gramy dalej...

4
komentarzy
avatar
Jeden dnia Bartek na pytanie czy chcesz cycy odpowiadał "nie! " przespaładnie sobie całą noc i nawet poczułam się odrzucona. Po czym dnia następnego nie odstępował mnie na krok. To chyba długa droga.
avatar
mnie dzieci same odstawiły, to było dopiero zdziwienie ;P dwa razy zaliczyłam szok...
avatar
Oj to chyba trochę potrwa zanim skończy się Wasza mleczna przygoda.U nas było trochę łatwiej, bo to Adaś zdecydował,że kończy z cycem,nie chciał i koniec a moje próby kończyły się na tym,że mnie gryźł w suta Wiec jak nie to nie,trochę miałam dola,że jak to,to już koniec,gardzisz moim cycem ale widocznie 11 miesięcy to był dla niego optymalny czas i podjął swoją pierwszą męska decyzję ;-)
avatar
Hehehe, no ale zawsze to ten kieliszeczek matki niekarmiącej Ja to się chyba w trupa zaleję jak skończę karmić. Póki co się na to nie zapowiada Chociaż w sumie pewnie też będzie mi trochę żal... przynajmniej przez chwilkę
Dodaj komentarz

2:1
Dziś Wit nie był zainteresowany mlekiem. Nie żebym się jakoś narzucała, ale i Wit się nie domagał. Dorwał za to japso i obrabiał je przez chyba kolejną godzinę - aż do ogryzka

Wczoraj pierwszy raz od niepamiętnych czasów wsiadłam na rower. Rooooołłłłwerrrr! I ruszyłam w teren

Dziś natomiast dzień z serii - 'wszystko nie tak' tzn. odhaczenie czegokolwiek z listy do zrobienia to mission impossible - bo ktoś nie przychodzi, ktoś nie odbiera telefonu, ktośtam-cośtam. A do tego Wit w ostrej fazie samodzielnego jedzenia. W szczególności zupy łyżką. I powtarzam sobie - to tylko zupa, to tylko zupa, to tylko zupa - jak inaczej ma się nauczyć? I mówię: 'Brawo Synku!' Gdy zawartość łychy trafia do paszczy. Jak również zagryzam zęby gdy kolejne 2 łychy krupniczku lądują na moich spodniach...

Tak naprawdę to chyba mnie najbardziej rozstraja to niekończące się plamienie... taaaa... dobre sobie: plamienie. Czuję się jakbym od miesiąca okres miała... tamponów używam, wkładki nie dają rady. U gin byłam, niby wszystko ok. Ale no ile można???

No cóż... dobra 'passa' trwa. Czekałam na infolinii 20 minut. Jesteś 70.. 66... 40... (...) Jesteś pierwszy w kolejce... Pip pip pip (rozłączenie). A niech ich uj strzeli. Idę sobie melisy zrobić...

2
komentarzy
avatar
moją taktyką jest dzwonienie na infolinię w godzinach wczesnoporannych, tylko wtedy można się wbić
avatar
Oooo, przy takim obrocie spraw z infolinią chyba by mnie coś trafiło. Mam nadzieję, że melisa pomogła Co do samodzielnego jedzenia łyżką, to zupy jeszcze nie daję do samodzielnego spożywania. Póki co uczymy się na kaszkach i jogurtach...trzymają się nieco mocniej łyżki No i po mojej głowie od jakiegoś czasu chodzi (jeździ) rower Ale czekam na bardziej sprzyjające warunki pogodowe i lżejszą kurtkę
Dodaj komentarz

2:2

A jak już przy 2 jesteśmy - znowu urósł nam Wit 2cm w ciągu miesiąca. Jakby się na żyrafę duplo zapatrzył...

Na topie nogi - stopy. Jak mu się uda to potrafi za duży palec od stopy złapać i ciągnąć (skaczącą na drugiej nodze) ofiarę w obrane przez siebie miejsce. A obrane miejsce to zazwyczaj stopień przy wyjściu na balkon.

I jeszcze sytuacja z wczoraj. Siedzę na kanapie, ubieram się. Spodnie są, stopy gołe. 'Witku, przynieś mi proszę skarpety z szuflady.' (W drugim pokoju będącej acz z kanapy widocznej). No i poszedł Wit, podszedł do szafki. Otworzył szufladę, ale nie tę. Spojrzał, zamknął, otworzył niższą. Wyjął parę skarpet i mi przyniósł. Zamknąwszy szufadę uprzednio. Cwaniak!

1
komentarzy
avatar
Zuch Witek, to takie zadziwiające jak widać jak te nasz malutkie dzieciaczki robią się "takie dorosłe"!
Dodaj komentarz

Kategoria: rekordy

Wit: drzemka od 12 do 16:20
aktualnie pracuje nad zalaniem łazienki w tempie rekordowym

Ja: Infolinia, jesteś 1. w kolejce, pip pip pip rozłączenie po 1h oczekiwania
aktualnie pracuję nad niepogryzieniem telefonu.

Skarpety mokre...

4
komentarzy
avatar
keep calm ;P
avatar
And nie gryź telefonu
avatar
Polecam meliskę w wiaderku ;-)
avatar
Albo meliskę w wannie
Dodaj komentarz

Kategoria: sabotaże

wczoraj (wtorek)
Wit zwykle śpi 12-14, czasem 15. Umówiłam się z drugą dzieciatą koleżanką na 16:30 - wydawało się, że na spokojnie i na luzie.
Mały sabotażysta spał do 16:20. Spotkanie nie odbyło się.

dziś (środa)
Umówiłam się na 9:30 z inną dzieciata koleżanką. Wit obudził się z katarem (kiedy on miał ostatnio katar? Rok temu!!!).
Spotkanie odwołane, zostaliśmy w domu - i dobrze bo do kataru na chwilę doszedł lekki stan podgorączowy. Do wieczora generalnie wydobrzał (maść majerankowa pod nos... plus... tak tak... solidna porcja mleka). Mam podejrzenie, że to trójki w natarciu. Obaczymy.

A że dziś jest środa to moze na odmianę o mnie kilka słów (bo ostatnio tylko wyczyny Witka odnotowuję).
* Jutro, o ile Wit rano będzie się czuł przyzwoicie, idę na pobranie krwi w temacie kleszczowym. I czekam... czekam...
* Czytam... czytam ostatnio wpisy na blogu matkojedyna i zaśmiewam się do łez, a i mężowaty czasem coś przeczyta. wpis o harfie - chyba najlepszy. Chociaż 'hu hu ha' też wymiata. Uwielbiam ten styl pisania, tę żonglerkę słowną, niewymuszoną zabawę słowem.
* zbyt dużo czasu spędzam z komórką i laptopem w obecności Witka. Obserwacja jest, teraz trza się ogarnąć i coś jednak zmienić, się samą zdyscyplinować. Bo jak ma Wit nie rwać się do komórki czy laptopa... jak widzi, że ja tu i ówdzie zerkam, klikam.
* słucham na youtubie poniedziałkowej kawy z Budzyńską (Panią Swojego Czasu). Speców od zarządzania czasem etc. jest od liku. Ale jest coś w tej pani, co zatrzymuje uwagę. Pozytywna energia + inspiracja.
* i jeszcze - plan na marzec: zrobić samodzielnie szafkę pod zlew do łazienki. Nie jest tam ona niezbędna... ale CHCĘ to zrobić. Chcę zobaczyć czy takie majsterkowanie mi się spodoba. Bez zamysłu, bez ideologii, że nowej ścieżki życiowej szukam - po prostu mam chęć

1
komentarzy
avatar
Moja sabotuje w nieco inny sposób. Odmawia drzemek....tak jak np wczoraj. A mnie kręci takie majsterkowanie. Tylko no....to tak wszystko łatwo wygląda. Obecnie mamy remont i mąż powiedział, żebym przykręciła wkręta do płyty...po mojej próbie stwierdził "każdemu się wydaje, że to takie proste, a wcale nie" później się śmiał, że mi przyniesie materiały, żebym mogła sobie poćwiczyć
Dodaj komentarz

Tym razem nie tylko link, ale cały tekst kopiuję. Bo warty tego by nie zaginął.

https://mataja.pl/2017/02/jak-wyglada-romantyzm-po-dzieciach/

JAK WYGLĄDA ROMANTYZM PO DZIECIACH

13 lat. Tyle czasu ja i Wirgiliusz jesteśmy razem. 8 małżeństwem. Całkiem spory staż jak na trzydziestodwulatków. I choć rzadko piszę o tu związkach – zwłaszcza nienaukowo, to dość często dostaję od was na ten temat listy/komentarze. Piszecie ze smutkiem, że po dzieciach i po latach już nie jest jak było. Że nie tego się spodziewaliście, że się mijacie, jesteście bardziej współlokatorami niż parą, że nie ma magii, fajerwerków, że on nie przynosi kwiatów i szlag trafił romantyzm.

No właśnie. Romantyzm.

W internetach widzimy cudze randki przy świecach, kwiaty, prezenty, ekscytujące eskapady, wzruszające wyznania, widowiskowe gesty i romantyczne porywy. Perfekcyjne fragmenty życia, perfekcyjnych par. A nas ściska w dołku, bo oglądając to siedzimy zwykle w swoich powyciąganych dresach koło swoich nieperfekcyjnych partnerów, wykończeni swoimi nie zawsze idealnymi dziećmi i zamiast myśleć o wyczarowaniu romantycznego nastroju myślimy o stercie prania, która zalega w łazience. Daleko nam do romantycznego obrazka. Chcielibyśmy jednak tak jak oni, więc odpalamy internet i szukamy wskazówek co zrobić, żeby i u nas była miłość w pełnej krasie, jak dawniej, jak przed dziećmi, jak przed laty, a tam… a tam standardem są perełki typu nie chodźcie w domu w dresie, co najmniej 2 razy w miesiącu idźcie na romantyczną randkę i raz w roku wyjedźcie na weekend bez dzieci duParyża albo chociaż Ciechocinka, a motylki w brzuchu i fajerwerki wrócą natenczas bez wątpienia. Niechże te redaktory litość mają i same sobie wyjadą do Ciechocinka, zabierając ze sobą swoje niezwykle pomocne wskazówki.

Bo wiecie co? Dużo się mówi o tym, że rysujemy sielankowy obraz rodzicielstwa i trzeba skończyć z lukrowaniem, a zacząć mówić prawdę, ale lukrowanie związków przychodzi nam nader łatwo i notorycznie przekłamujemy obraz. Tymczasem najważniejsze czego nauczyłam się przez te wszystkie lata wspólnego życia to to, że miłość to nie są widowiskowe gesty, a ja nie jestem białogłową z bajki Disneya, czekającą na swego księcia na białym koniu, który po powrocie z pracy obejmie ramieniem mą już-nie-tak-bardzo-smukłą kibić i namiętnie pocałuje wyginając w pół.

Ne.

To by było za proste. Romantyczna miłość jest łatwa. Nie ma nic trudnego w byciu wyglancowanym księciem na białym koniu bieżącym z naręczem kwiatów do odstawionej księżniczki. Nie ma nic trudnego w wychodzeniu na randkę i delektowaniu się kolacją przy świecach. To można zrobić z każdym. I nie potrzeba do tego miłości.

Akceptowanie tego, że ten drugi jest człowiekiem i tylko człowiekiem, jego schiz, dziwactw i natręctw, trwanie razem w szarej codzienności i wycieraniu fekaliów z tyłków i pleców małych ludzi – to jest trudne.

Do tego trzeba miłości.

Potrzeba miłości gdy księciunio wraca wykończony z pracy i marzy o świętym spokoju, a po przekroczeniu progu zastaje gromadkę głośnych dzieci i królewnę w najgorszym z wydań, czyli z żądzą mordu w oczach, bułką tartą we włosach, plamami o podejrzanym pochodzeniu na koszulce, syczącą czule „zabierz ich, bo zwariuję, potrzebuję chwili dla siebie”. Bo wtedy właśnie jest ekstremalnie trudno. Wtedy kiedy żadne z was nie zrobiło niczego złego, wtedy kiedy każde z was ciężko cały dzień pracowało i chce po prostu chwili oddechu, wtedy gdy każde z was na niego zasłużyło, wtedy właśnie jest najtrudniej okazać miłość w najbardziej z romantycznych sposobów.

Bo czasem sekretem do trwania w miłości po latach i dzieciach nie są widowiskowe zrywy, ale chociażby zwykłe odpuszczanie. Odpuszczanie zamiast nakręcania się kto ma gorzej, bo ja zrobiłam pranie i obiad i pilnowałam żeby dzieci się nie zabiły, a ja byłem w pracy i negocjowałem kontrakty żeby było na ten obiad, ale Ty chociaż widziałeś dorosłych, a poza tym ja zajęłam się nimi w sobotę, i co z tego skoro ja potem musiałem pracować po nocach i tęsknie za dziećmi i w ogóle nie masz pojęcia przez co każdego dnia przechodzę, bo to ja mam gorzej, a ty nie doceniasz – pomyślane w końcu przez każde z nich z monstrualnym poczuciem skrzywdzenia. I są takie dni w których żadne nie odpuści i będą się kłócić i foszyć przez parę dni. Ale są takie gdy jedno przewróci oczyskami, westchnie ciężko, ale powie w końcu dobra ja ogarnę Ty idź odpocząć. I możecie mi wierzyć to jest tysiąc razy bardziej romantyczne i milion razy trudniejsze do zrobienia niźli widowiskowe zaręczyny w których po niebie lata samolot z dopiskiem „wyjdź za mnie” a wokół oblubienicy tańczą wytresowane zwierzątka Disneya.

Najbardziej romantycznym gestem jaki zrobił mój mąż w ostatnim czasie nie były naręcza kwiatów, diamentowa kolia, pełna czułych słówek kolacja niespodzianka przy świecach czy inna niesamowita sprawa. Nie. Najbardziej romantyczny był rosół. Rosół, który przyrządził kiedy byłam chora i ledwo żywa. Rosół, który przyrządził po raz drugi w swoim życiu tylko po to żebym zjadła coś ciepłego i domowego. Rosół podany nie przy świecach, a przy stercie chusteczek. Rosół zjedzony nie w towarzystwie zrobionej na bóstwo dziewczyny z którą chodził na randki ponad dekadę temu, a w towarzystwie ucieleśnienia obrazu nędzy i rozpaczy odzianego w starą bluzę z kapturem i chusteczkami wetkniętymi w otwory nosowe. Obrazu, którego nikt o zdrowych zmysłach nawet nie chciał nawet kijem dotknąć, a on ten obraz miał odwagę poczochrać po głowie i powiedzieć „mam nadzieję, że poczujesz się trochę lepiej”.

Bo po latach i po dzieciach, nie trzeba udowodniać miłości w kółko i wciąż czarując spektakularnymi gestami i wyznaniami. Miłość po latach i po dzieciach kryje się w małych, czasem dziwacznych gestach i tylko od nas zależy czy się na nie otworzymy czy będziemy się dręczyć swoimi fantazjami i wizjami tego jak miało być albo jak jest u innych, skupiając się wtedy siłą rzeczy wyłącznie na tym jak bardzo ten drugi nie spełnia naszych urojonych oczekiwań o których nigdy w sumie mu nawet nie powiedzieliśmy, bo przecież powinien się domyślić…

Bo miłość i wspólne życie to nie sielanka, nie scenariusz dla filmów, ani tym bardziej romantyczne farmazony Ani z Zielonego Wzgórza. Wspólne życie to trywialna, szara codzienność i brnięcie przez jej parszywość ramię w ramię, razem, mimo niedostatku fajerwerków za to przy nadmiarze glutów przedszkolaka i ekskrementów niemowlaka.

Daliśmy sobie wmówić, że prawdziwa miłość to muszą być dzwony, fanfary, fajerwerki i cholera wie co jeszcze. Daliśmy ją sobie polukrować i otulić pastelową kołderką internetowej sielanki. A przecież tak jak rodzicielstwo nie jest pasmem niekończącego się szczęścia, tylko drogą najeżoną trudnościami i frustracjami, a jednocześnie tak pełną miłości, że w życiu sobie nie wyobrażaliśmy, że można tak kochać, tak życie razem nie jest zwykle pasmem niekończących się uniesień.

Więc jeśli macie kogoś, przy kim możecie być po prostu sobą, z kim możecie leżeć na swojej kanapie, w swoich poplamionych dresach, oglądać swoje seriale, zajadać swoje chipsy i śmiać się z dowcipów których inni nie zrozumieją albo z kim możecie się jeszcze przed 22 wymknąć do łóżka i z wyczerpania, niczym sędziwi emeryci od razu zasnąć albo z kim możecie pośmiać się z sobie tylko zrozumiałych głupot i ponarzekać na to kogo bardziej łupie w plerach, jeśli macie kogoś na kim możecie polegać to jesteście prawdziwymi szczęściarzami. Bo najważniejsze nie są motylki w brzuchu ani romantyczne zrywy, tylko to czy ten drugi jest obok wtedy kiedy być powinien. Bo najważniejsze jest to by cieszyć się małymi momentami glorii i chwały i czerpać z nich kiedy trzeba przeczołgać się przez szarugę codzienności, podtrzymując się i pomagając sobie nawzajem wygrzebać się z bagna i nie dając sobie upaść. Bo tak właśnie wygląda prawdziwa miłość.

Bo po latach ustaje ekscytujące trzęsienie ziemi, ale w zamian dostaje się stabilny grunt pod nogami i towarzysza, który czasem wkurza jak diabli, ale z nikim nie czujecie się tak dobrze i tak bardzo sobą jak przy nim. I przy nikim innym nie możecie sobie wyobrazić siebie za kilkadziesiąt lat – starych, pomarszczonych, nieporadnych, bezzębnych i myjących sobie nawzajem sztuczne szczęki. I to, właśnie to, a nie to co próbują nam wcisnąć w sielankowych obrazkach w internetach, jest najbardziej romantyczne ze wszystkiego.

1
komentarzy
avatar
No i amen
Dodaj komentarz

Mógł zjeść kanapkę z szynką. Mógł. Ale wolał ukraść mi kanapkę z salcesonem

0
Dodaj komentarz

Synku, skończyłeś dziś (wczoraj) 16 miesięcy.

Odkryłeś co to jest kieszeń.

Miałeś wilczy apetyt, rzuciłeś się na miskę z tartą marchewką jakbyś miesiąc nie jadł. Potem na ryż.
A po kąpieli (przed którą wsunąłeś pączka i krzywiłeś się na porzeczkowe nadzienie) wsunąłeś jeszcze dodatkową kolację.

Kręcisz się w kółko i stajesz na jednej nodze. Myli Ci się jeszcze oko z uchem, ale wiesz gdzie są zęby.

Uwielbiasz przelewać wodę z jednego kubeczka do drugiego. I z drugiego do pierwszego. I znowu. Wodę uwielbiasz.
I jeszcze stanie na parapecie - przez okno widać ptaki i autobusy.

Wiesz, że dźwięk domofonu oznacza powrót taty. Uwielbiasz książeczki... ale też moją komórkę i laptopa (ehh).

A ja odkryłam dziś patent na Twoje poplamione bodziaki. Nie będę szukać cudu-odplamiacza. Olewam, spisuję na straty. Nie muszą ocaleć dla potomnych, będzie kilka domowych jedzeniowo-treningowych. Niby takie to proste było, a jakoś na to wcześniej nie wpadłam.

Aha... przedwczoraj (Tłusty Czwartek) była u Ciebie Babcia. Na początku lekkie onieśmielenie, a potem... po kolei wszystkie wszystkie zabawki i książeczki posanowiłeś pokazać. Nie wspominając już o tym, jak bardzo starałeś się nie rozlewać zupy jedząc. Oooojjjj słodziaku!

1
komentarzy
avatar
Słodziak! Rośnij zdrowo!
Dodaj komentarz

Droga Wiosno,

jak dobrze, że jesteś! Proszę, błagam i zaklinam (a jak będzie trzeba to i na kolana się rzucę) NIE ODCHODŹ! Ja wiem, że to dopiero marzec i że jeszcze Wielkanoc przed nami, ale błaaaaaagaaaaaaaammmmm zostań!!! Co prawda Witold ze swoją awersją do czapek do lata chyba będzie chodził w kominiarce, ale... to detal wiosno, jakoś damy radę. Zostań!

A co poza tym?

W 17. miesiąc życia wchodzi Witold z przytupem. Od kilku dni mamy problem z wieczornym zasypianiem. Mamy tzn. my rodzice mamy. Bo Witold z zasypianiem nie ma problemu - problem ma z nami. To znaczy my chcemy, żeby spał... a jemu wtedy właśnie zbiera się na najlepszą zabawę i zero checi do spania. Wszystko jest ciekawe - od własnych nóg poczynając, a na odległych kątach mieszkania kończąc. 'Witold, pora spać' powoduje bądź głośny śmiech bądź wrzaski, piski i ogólną rozpacz. Rozpacz taką przez duże ER. Rozpacz vel histeria pojawia się też w innych sytuacjach, gdy Witold napotyka słowo NIE. Wygina się wtedy do tyłu, tak bardzo, że aż mostek potrafi zrobić. Trudne jest wtedy nieuleganie, ale twardym trzeba być, nie miętkim. Acz to wcale, a wcale takie proste nie jest.

Poza tym wiosno, zwierzątka. Czy zauważyłaś wiosno, że kurczaczki i myszki taki sam odgłos wydają? Pi pi pi pi... Ale to nie wszystko. Prawie tak samo odzywają się foka i... orangutan. U-u-u--ua-a-a... Takie odkrycia się wiosno robi jak się ma małego brzdąca. A brzdąc w pełnej fazie zwierzątkowej. Do zdarcia gardła objaśniam dzień w dzień co to za zwierz, którego w danym momencie pokazuje Wit palcem. Krab! Konik morski! Ośmiornica! Rekin! Byk! Wąż! Kot! Pies! Paw! Kaczka! Kura! Delin!

No i goryl. Goryl wiosno, to ta małpa co się uderza pięściami po klacie, godzilla-gorilla i takie tam. Witold otóż nauczył się tego uderzania po klacie i teraz na hasło 'jak robi goryl?' uderza się pięściami w klatę. Mamy też kraba (moje palce), który spaceruje po książce, potem po rękawie i cap - próbuje Witka ugryźć. I mamy jeszcze dwa zwierzaki. Kaczka - kwa kwa. Po witkowskiemu: ła ła ła. Coś jakby pierwsze słowo I jeszcze próbuje Witold syczeć jak wąż. No i mam podejrzenie, że ćwiczy mówienie 'nie'. Na szczęście jeszcze za bardzo nie wychodzi.

Nie karmię wiosno trzeci dzień już. Pod rząd znaczy się. Poniedziałek był łatwy, wtorek - trudny. I to nawet nie to, że rano tylko wczoraj nastrój miałam gorszy, jakieś rozdrażnienie. Dziś znowu lepiej. Może to hormony się po odstawieniu regulują...

I to na tyle dziś wiosno. Witold poszedł spać, więc i ja utnę sobie drzemkę.

3
komentarzy
avatar
Fajna ta wiosna! Histerie nie są łatwe u nas pojawiły się dwie jak do tej pory i wydaje mi się, że zmęczenie było punktem zapalnym. Gratuluję odstawienia lub odstawiania. Jak zwał tak zwał, ale wydaje mi się, że u nas niemożliwe!
avatar
Właśnie miałam pytać jak tam odstawianie. Ja póki co nie mam na tą chwilę tak odważnych planów, ale już podczas samego ograniczania jest ciężko. Tzn już niby praktycznie całą noc przesypia, albo budzi się raz i BACH zawsze coś, że wypadałoby karmić ze 4 razy...minimum. Ale i na nas w końcu przyjdzie czas. Co do wiosny, to i ja bym chętnie zobaczyła kilka promyków słońca, o wyższych temperaturach nie wspominając. Ale i u nas wiosna nadejdzie Byle szybko!!!!
avatar
Hej,my też mamy problem z zasypianiem i w porze drzemki i wieczorem,dopiero jak ja lub mąż się z nim położymy to zasypia a tak to ni hu hu.Moze to znowu jakiś skok albo kolejne zęby,nie mamy jeszcze trójek i piątek.A wiosna chyba jeszcze długo nas nie nawiedzi wrrrr :-/
Dodaj komentarz
avatar
{text}