Dni mijają, a ja nie mogę się zabrać za wpis dotyczący pobytu w szpitalu. Dziś uświadomiłam sobie dlaczego. Po prostu nie chce do tego wracać. Napisze wiec tylko ogólnie.
Po skończonej pełnej dobie 'ochronki' gdzie Iga była na oddziale noworodków a ja leżałam znieczulona od pasa w dół podpięta do cewnika i kroplówek, zaczął się istny koszmar. Już o 5:30 przyszła do mnie położona, aby 'pomóc' mi wstać i pójść pod prysznic. Okazało sie , że jej pomoc to po prostu stanie i mówienie do mnie, bo nawet mi ręki nie podała, gdy ją do niej wyciągnełam gdy chciałam się dźwignąć z łóżka. Powiedziała, że mam sama wstać, bo to dla mojego dobra, bo jak inaczej sobie sama poradzę. Poprowadziła mnie potem jak skazańca do łazienki. Trzymała worek z cewnikiem a ja szłam za nią jak pies, tylko że pies ma smycz podpietą do obroży i szyi, ja miałam smycz do pipki....
Na tym jej pomoc się skończyła, Kazała mi samej zdjąć opatrunek i się wykąpać. Potem było juz tylko gorzej. Po obchodzie noworodków Iga została juz ze mną. Nikogo nie obchodziło czy daje sobie z nią radę, cy mam pokarm, czy mam siłę wstać z łóżka. Nic poprostu nic, zero pomocy. Oczywiscie zakaz odwiedzin nadal obowiązywał. Mąż nie mógł przyjść mi pomóc , a połozne ani pielegniarki z noworodków miały wszytko w dupie. Pokarmu niestety nie miałam, co się czesto zdaża po cc. Głupie cipy z noworodków nie chciały mi jej dokarmiać, twierdziły, że mam przystawiać do cycka to pokarm przyjdzie. Przestałam z nimi walczyć wieczorem. Po porstu mąż przyniósł mi mleko modyfikowane i butelki. (mleko napłyneło do piersi w dniu wypisu ze szpitala - do tego czasu dziecko by mi padło z głodu).
czułam się fatalnie. Miałam zakaz jedzenia i picia. Ostatnia kroplówka zleciała o 12:00 a ja do wieczora miałam nic nie pić, bo jeszcze nie odeszły mi gazy.... Głodna, w ustach sucho, w cyckach pusto, dziecko głodne i płaczące, męza wyganiają, zero pomocy....
Wieczorem na obchodzie był moj lekarz, obejrzał ranę po cieciu. wszytko pieknie ładnie. Pozwolił pić. Powiedział że jutro na obiad dostanę kleik.
Noc była ciężka. Mała się oczyszczała i kiepsko spała. co chwilę była kupka. średnio co 40 minut do niej wstawałam, bo albo karmienie albo kupa. Oczywiscie mleko robiłam sama, musiałam iść do kuchni, umyć i wyparzyć butelkę, zrobić mleko. Mała zasnęła na dłużej dopiero o 4 nad ranem. Ja człapałam co raz ciężej, rana bardzo bolała.
Rano zgłosiłam połoznej (francy z resztą) , że rana mnie bardzo boli, spojrzała i powiedziała, że zrobił się siniak , że mam iść pod prysznic, dobrze odmoczyć ranę i zdrapać gąbką strupki które się porobiły. Pomyślałam sobie wtedy, Boże idiotko cóż to za rada. Mam zdrapywać gąbką któą się myje strupy z rany po operacji?!! Oczywiscie tak nie zrobiłam. Na obchodzie pokazałam ordynatorowi brzuch. Przejął się i powiedział, że trzeba zrobić usg. Zaprowadziłam Igę na noworodki tam oczywiście panie nie zadowolone, że zostawiam dziecko, bo przeciez one są takie zajęte piciem kawy...
Na usg się okazało, że zrobił mi się 4 cm krwiak. Wcale mnie to nie dziwi. tyle razy wstawałam , że dziwie się że szwy nie pękły.... Niestety ordynator zdecydował, że założy sączek/dren ale najpierw zrobił dziurę w ranie i wyciskał nadmiar krwi. Oj bolało....
Jak wróciłam na salę od razu pielęgniarka z noworodków wołała mnie przez interkom, że mam po małą przyść. Nawet się piżdzie nie chciało mi jej odprowadzić.
Nawet po tym jak zrobił się krwiak i założono mi ten sączek opieka się nie zmieniła. Nadal wszyscy mieli mnie i moje dziecko w dupie. minimum sanitarne zapewnione i tyle.
Całe szczęscie w piątek na obchodzie okazało się, że mała ładnie przybrała, moj brzuch ponoć wyglądał lepiej, choć moim zdaniem nie bardzo... i zostałyśmy wypisane do domu. Aż mi się płakać ze szczęscia chciało. Ulga niesamowita.
Spotkało mnie wiele nieprzyjemnosci ale nawet nie chce mi się już do nich wracać. Nigdy wiecej nie bede rodzić w tym szpitalu i wszytkim bede odradzać to miejsce.
Na zdjeciu mój brzuch w dniu wypisu do domu.
Igusa mówi wszystkim cześć
Szlag jasny te służbę zdrowia.. :/