Jestem szczęśliwa!!!
Dzień powoli się normuje. Pobudka 5-6 karmienie, drzemka. Później ok. 9 karmienie i druga drzemka. Do 12-13 jesteśmy aktywni. Mały leży w bujaczku i sobie gada, a ja mam czas na posprzątanie, popranie, przygotowanie obiadu.
Jak płacze to albo jest głodny, albo ma mokro lub po prostu jest śpiący. Coraz lepiej się dogadujemy.
Nie myślałam, że nie będę chciała wracać do pracy. Wiem, to jeszcze 10 miesięcy, które mogę wydłużyć urlopem o jakieś 32 dni, ale jakoś nie chcę tracić najpiękniejszych chwil z synem. Już przestałam być pracoholiczką. Jednym słowem, mam w nosie co tam się dzieje. Nie ukrywam, że jak jedzie karetka, to zaczynam tęsknić, ale to trwa chwilę, jeden moment i patrzę na mojego szkraba i mówię, co się dzieje kto jedzie i dlaczego, a potem myślę jeszcze przez sekundę, czy u nich wszystko ok i wracam do życia...
W sobotę mieliśmy pierwszą, masakryczną i brutalną kłótnię. Nie była ona spowodowana tym, że jest dziecko, są zmiany, tylko tym, że oboje mieliśmy chcicę i wyładowaliśmy się na sobie, a ucierpiał przy okazji mały.
Teraz na szczęście jest ok. Mąż chyba jest ciut zazdrosny o małego, bo każdą wolną minutę jemu poświęcam. Czasami nawet nie mamy chwili żeby porozmawiać, chociaż codziennie wieczorem oglądamy razem film i jest ok.
Właśnie przed chwilą po raz pierwszy włączyłam kołysanki, żeby ululać małego. To nasze pierwsze kołysanki, które kupiliśmy dokładnie 6 lat temu, dla naszego pierwszego fasola... Lulałam syna i płakałam jak stara beksa.
Wszystko wróciło jakby to było wczoraj. Tak patrzę na moje cudo i uwierzyć się nie da, że taki okruszek jest śliczny i kochany










