To się porobiło
Wracam, mam nadzieję, że już na dobre
Może to i dobrze - jest jasny podział, po staraniach na ovu samo przeskakiwało na ciążę i belly, a teraz, po komunikacie 'Ciążę zakończono', przeskakuje na dzieciatą stronę kidz. Może to zaprosi więcej kobiet, które chcą pisać o dzieciach a już są po ciąży... A samo forum nie zawsze wystarcza, na pewno nie pomaga poczuć siły solidarnej społeczności
To ja już zostanę tutaj, mam nadzieję, kochane kobitki, że się też przekonacie i nie porzucicie pisania i czytania... Smutno by mi było bez was!
WPIS z 5. 10
Ale się zrobiła pogoda! Miałam w planach wyjazd do mojej mamy, chciałam ją z wnukiem przywitać po trzech tygodniach w sanatorium, a tu jak nie leje to wieje. Jak wieje to nowe chmury przywiewa i zaraz znowu leje. Uch, trudno, poczekam na wiosnę. Zapadniemy z Piotrulem w sen zimowy i będziemy się budzić tylko na obiadki i czekoladę... I ciasto z jabłkami...
'Patrz jesień już, czas rozpalić piec
posmutniało w ogrodzie i nagle postarzało się
wróc, w lampy ciepły kąt
do szafy płaszcz
jabłkami pachnie dom
przemoczony poeto siądź
skończ ten swój niezwykły wiersz
pusta kartka i tylko znów ogarek świecy'
https://www.youtube.com/watch?v=aphg0sj--hc
[url=https://www.youtube.com/watch?v=aphg0sj--hc][/url]
polecam, jeżeli ktoś lubi nostalgiczne klimaty, baaardzo jesienne.
To dziś sobie spokojnie posiedzimy w domku. Wczoraj zrobiłam trochę porządku z zabawkami, wyrzuciłam do pudła na strych grzechotki i będziemy odkrywać, co tam w skrzyni zostało, a może zejdziemy do drugiej babci dwa piętra niżej, może do cioci jedno piętro niżej - no, poradzimy sobie.
A Mai udało się do szkoły czmychnąć miedzy jednym deszczem a drugim. Wczoraj pytam ją, zmartwiona i zdenerwowana, czemu nie powiedziała o jedynce z geografii i usłyszałam, 'Mama, to tylko ocena, jedna jedynka, po co te nerwy?'. I już. I o szóstce z matematyki też nic nie powiedziała, bo to pewnie też tylko ocena.
Wiecie co jest dziwne w wychowywaniu dziecka? Że ono wychowuje się gdzieś na boku, samo. Pomimo naszych chęci, starań, kazań i wyobrażeń o tym 'jakie będzie moje dziecko'. Nagle okazuje się, że po tych wszystkich zmartwieniach czy dosyć zjada, czy ma dobrą kupkę, czy nie bije się w przedszkolu, czy ma naostrzone kredki w piórniku - że obok ciebie w domu siedzi całkowicie odrębna istota, ze swoimi przemyśleniami, poglądami. Zaczyna swoje życie, na swój rachunek. I nagle już musisz tylko zaufać sobie i jej, że sobie poradzi w tym swoim życiu, ze co mogłaś to już przekazałaś. I to też jest ciekawa strona macierzyństwa - słyszeć jak taka wyższa od ciebie blondyneczka pyskuje i wykłóca się o priorytety życiowe i jednocześnie pamiętać, jak ocierałaś jej policzki z pierwszych łez, jak cieszyłaś się z pierwszego 'mama', jak klaskałaś brawo, jak pokazywałaś kasztany, jesienne liście, zwierzątka w zoo, fale nad morzem - a ona patrzała na ciebie z takim podziwem w oczach. Dziwne ale i piękne. Oj, dobra, coś się rozklejam dzisiaj! Idę obiadek robić. Tylko, hehe, ciekawe co i z czego jak mi się nie chce do sklepu skoczyć w ten deszcz ;P
WPIS z 7.10.
Znalazłam na osesek.pl
Wczoraj był Światowy Dzień Uśmiechu, więc coś na dobry humor.
'Przygotowanie do porodu
Pierwsze dziecko - Z namaszczeniem ćwiczysz oddechy.
Drugie dziecko - Nie ćwiczysz oddechów, bo ostatnim razem nie przyniosły żadnego skutku.
Trzecie dziecko - Prosisz o znieczulenie w 8 miesiącu ciąży.
Ciążowe ubrania
Pierwsze dziecko - nosisz stroje dla kobiet ciężarnych odkąd lekarz potwierdził, że jesteś w ciąży
Drugie dziecko - nosisz swoje zwykłe stroje jak długo się da
Trzecie dziecko - stroje dla kobiet ciężarnych to już twoje zwykłe stroje
Imię dla dziecka
Pierwsze dziecko - przeglądasz kalendarze, sprawdzasz znaczenie imion, sprawdzasz ja wybrane imię brzmi w zestawieniu z nazwiskiem
Drugie dziecko - ktoś powinien nadać dziecku imię po ciotecznej babce, więc możesz to być ty
Trzecie dziecko - otwierasz spis imion, zamykasz oczy i w co trafisz palcem, to będzie.
Wyprawka dla niemowlaka
Pierwsze dziecko - pierzesz świeżo kupione ubranka, prasujesz z lewej i prawej strony, dobierasz kolorami i starannie układasz w szafce przeznaczonej tylko do tego celu
Drugie dziecko - sprawdzasz, czy ubranka po pierwszym dziecku są czyste i wyrzucasz tylko te z najciemniejszymi plamami
Trzecie dziecko - kto powiedział, że chłopcy nie mogą mieć różowych śpioszków?
Płacz dziecka
Pierwsze dziecko - przy pierwszej oznace niezadowolenia (kwękanie, skrzywienie) bierzesz dziecko na ręce
Drugie dziecko - podnosisz je tylko wtedy, gdy krzyki grożą obudzeniem pierworodnego lub wizytą zaniepokojonych sąsiadów
Trzecie dziecko - uczysz starsze huśtania kołyską
Przewijanie niemowlęcia
Pierwsze dziecko - Zmieniasz pieluchę, co godzinę, niezależnie od tego, czy jest brudna czy czysta.
Drugie dziecko - Zmieniasz pieluchę, co 2-3 godziny, w zależności od potrzeby.
Trzecie dziecko - Starasz się zmieniać pieluchę zanim otoczenie poskarży się na smród, bądź pielucha zwisa dziecku poniżej kolan
W domu z niemowlęciem
Pierwsze dziecko - spędzasz większą część dnia wpatrując się w dziecko.
Drugie dziecko - spędzasz większą część dnia patrząc czy twoje starsze dziecko nie robi krzywdy młodszemu.
Trzecie dziecko - spędzasz większą część dnia chowając się przed dziećmi
Gdy upadnie dziecku smoczek
Pierwsze dziecko - Wygotowujesz po powrocie do domu.
Drugie dziecko - Polewasz sokiem z butelki i wsadzasz dziecku do buzi.
Trzecie dziecko - Wycierasz w spodnie i wsadzasz dziecku do buzi.
Aktywne formy spędzania czasu z dzieckiem
Pierwsze dziecko - zabierasz je na gimnastykę dla niemowląt i terapię grupową dla prawidłowego rozwoju.
Drugie dziecko - zabierasz je na gimnastykę dla niemowląt.
Trzecie dziecko - zabierasz je do supermarketu i pralni chemicznej
Opiekunka dla dziecka
Pierwsze dziecko - gdy zostawiasz dziecko z opiekunką, dzwonisz do domu, co najmniej 5 razy w ciągu dnia.
Drugie dziecko - wracasz się od drzwi, bo zapomniałaś zostawić opiekunce numer, pod którym będziesz osiągalna.
Trzecie dziecko - prosisz opiekunkę by zawiadomiła cię tylko, jeżeli zaistnieje konieczność wezwania pogotowia.'
Wczoraj w końcu byliśmy u mojej mamy, trzeba czasem babcię pomęczyć wnukiem a sobie podładować bateryjki, zjeść obiadek, którego nie trzeba było szykować, mmmniam, bezcenne... Pietruszek, to moje dzikie kociątko z pola, dosyć szybko się oswoił i dobrze bawił, choć ja jak zwykle muszę być w pobliżu, w zasięgu wzroku. Trochę mi się typowe zachowania płciowe odwróciły - Maja zawsze była odważna i nie przejawiała żadnego lęku o mamę, a Piotrek jest delikatniutki i taki mamusiowy. Dziś idziemy na urodziny do mojego siostrzeńca, Wojtusia (tak, tak bergamotko ;p w końcu to piękne imię!), będzie jeszcze więcej ludzi, dzieci, oj, ciekawa jestem jak będzie... Nastawiam się na mocne wtulanie w ramię, z przygryzaniem włącznie i zerkanie na wszystkich z tej bezpiecznej przystani.
Szukając dziś ładnych ubranek na imprezkę znalazłam przy okazji kilka pominiętych bluzeczek i spodenek, które będą lada dzień pasować, chciałam małemu poprzymierzać a on sobie w trakcie smoczka zażyczył, pociamkał chwilę, przytulił się nie zwracając uwagi na manipulacje w okolicach spodniowych i po prostu zasnął!
Chwilę wcześniej jadł owsiankę z jabłkiem i tak sobie patrzałam z boku na mój system karmienia małego paszy i maharadży - czasem dostaje łyżeczkę do łapki i uczy się normalnie jeść, ale zwykle wywala nogi do góry na krzesełko, otwiera paszczę i czeka aż mamusia nakarmi. No ludzie, trzeba będzie się za to wziąć! Idzie mu już 11 miesiąc! JEDENASTY MIESIĄC! Koniec z usługiwaniem! I najlepiej by było dać furę ziemniaczków z masłem na śniadanie, obiad i kolację, to by zmiótł łapkami wszystko. Teraz, póki śpi, idę zjeść śniadanko sama, mam parówki, a ja nie jestem tak twarda, by jeść przy dziecku coś, czego ono nie może i wyciąga wtedy żałośnie rączki i patrzy błagalnie w oczy... Majka i mąż potrafią, za to psu im ciężko odmówić, tak to z nimi jest!
WPIS z 8.10.
To była najbardziej leniwa niedziela w naszym życiu. Aż dziwne, że się łóżko pod nami nie zarwało, bo leżeliśmy cały dzień razem oglądając filmy, bajki, czytając swoje książki i wyłażąc tylko po kolejne przekąski... Mmmm, tak proszę częściej! Na usprawiedliwienie dodam, iż dwa ostatnie dni były dość zapełnione wydarzeniami - jak wizyta u babci, wczoraj imprezka urodzinowa (miałam rację, Piotrulek bawił się sam tylko chwilę, balonikiem, tak to był na rękach, choć na szczęście nie tylko u mnie ale i u swojego chrzestnego, brawo wujek
) i dziś taki dzień na odpoczynek był baaardzo potrzebny. Zmykam dalej albo do czytania albo do oglądania, trzeba zebrać siły na nowy tydzień.
Przy okazji, jak ktoś będzie szukał fajnego filmu w ramach relaksu, i oczywiście nie ma nic przeciwko amerykańskim filmom obyczajowym z happy endem, to polecam 'Och, życie', z 2010 roku, romantyczny z wychowywaniem dzieci w tle.
I jeszcze przy okazji, Maju prosiłaś by zapisać ku pamięci - 06.10.2017 - data słynnej bitwy na mopy i miotły ojca i córki. Nie wiem, kto wygrał, ale że była dobra zabawa, to słyszałam. Na własne uszy.
WPIS z 10.10
Miałam plany na długaśny wpis, ale ktoś mi je pokrzyżował. Cały dzień było pięknie, jedzenie, zabawy, aż do wieczornego zasypiania - no dawno już tak mi ciężko nie było! Jak nakręcana bateryjka, mańka-wstańka = co ja Piotrulę do łóżeczka to on hyc, wstaje na kopytka i wygląda zza szczebelek. Najpierw z uśmiechem, bo to mama taką fajną zabawę wymyśliła, że mnie będzie tak kłaść a ja będę wstawać, potem już z płaczem. A ja aż taka wredna nie jestem, jak płakał mój Pietruszek, to go brałam na ręce i chciałam poprzytulać, to on chciał jednak do zabawek, nieważne że ciemno... do salonu też można przecież jeszcze pójść, ba, cały dom pozwiedzać! Po godzinie trzeba było jednak na noc już nową pieluszkę założyć, a dzieć z gołą pupą już w ogóle małpiego rozumu dostał, skakał jak żaba po łóżku, robił sobie śmichy chichy z prób ułożenia na wznak, no ludzie! Mam nadzieję, że mu ostatecznie nie nałożyłam tej pieluchy tył do przodu.
Mam nadzieję, że Maja się spakowała porządnie, bo nie mam siły sprawdzać.
Ale, jeszcze jedno muszę zapisać. Postanowiłam ostatnio, ze będę uważnie się przyglądać, czy mały w miarę rozumie, co się do niego mówi, tak dla upewnienia się, w ramach powszechnej matczynej histerii pt 'czy z moim dzieckiem na pewno wszystko jest ok'. I jest ok! Piotrek jak mówię wierszyki z jego książeczek to patrzy w ich kierunku, czasem nawet właściwą książeczkę weźmie i wyrzuci z pudełka. Jak śpiewam piosenki ze Szczeniaczka - Uczniaczka (a trudno ich czasem nie śpiewać, rzucają się na mózg), to idzie w kierunku szczeniaczka, albo przynajmniej patrzy w jego stronę. Jak liczę głośno miarki mleka wsypywane do butelki, to potrafi prztuptać z innego pomieszczenia i mnie poganiać, ze on już taki głodny jest. Będę dalej ćwiczyć i wyłapywać takie momenty, bo aż serce rośnie, taki rozumny maluszek się robi z tego bąbela... Ostatnio zadziwił mnie też jedną rzeczą - na Kidzfriend dostałam propozycję zabawy w karmienie pluszaków. Myślałam sobie, ze na takie zabawy to jeszcze za wcześnie, ale co tam, czas mam to spróbowałam - ułożyłam trzy misie, każdy dostał talerzyk i łyżeczkę i pokazuję - że misie są głodne i robią 'am' (celem tej zabawy było też ćwiczenie wymawiania am, tego to się jednak nie doczekałam) i karmię je parę razy . I daję łyżeczkę małemu, on patrzy na mnie, na misie, w głowie mu się trybiki obracają - i zaskoczył! Też dawał misiom am. Czasem drugim końcem łyżki, ale to drobiazg... Potem się okazało, ze wszyscy są głodni i wszyscy dostawali am - i mama, i Maja, i nasz Mruczek i wszelkie stworzenia i zabawki z widoczną buzią - to dopiero było cudne!!!
WPIS z 12.10
Siedzimy sobie grzecznie w domku, nie wychodzimy na deszcz i wiatr, ale miło słyszeć, ze pogoda ma się poprawić, brakuje mi spaceru i oddechu. Niby takie zapupie, ale można się przyzwyczaić i stęsknić za widokiem piaskowej dróżki wśród pól, za szumem pobliskiego lasu i oczywiście za muczeniem krówek. Kiedyś nawet jedna taka krówka (albo jeden krówek, może to byczek był, nie spojrzałam gdzie trzeba) zaczęła nas gonić w czasie spokojnej przechadzki ale się wzięłam w garść i mimo lekko trzęsących się łydek wkurzyłam się, odwróciłam i wyobraziłam sobie, ze mam przed sobą jakiegoś niesfornego ucznia z mojej szkoły. Pomogło, tupnęłam nogą i krzyknęłam 'A co to ma znowu być?! Na miejsce!' No i pomogło. Podobno najważniejsze to nie okazać strachu, to mi się udało. Wpakowaliśmy się też kiedyś całą rodziną (z moją siostrą) na pastwisko jak te łosie i chcieliśmy sobie drogę skrócić, kiedy okazało się że konik też potrafi bronić swojego terytorium i po prostu rzucił się w naszą stronę z zębami i kopytami... Koń to jednak inteligentniejsze zwierzę niż krowa, nie wiem czy dałby się oszukać, uciekliśmy po prostu szybciutko pod osłonę drzew. Przygody jak z westernu! Sarenki też mi się zdarza dostrzec... Swego czasu była też moda na nordic walking, to wówczas można było nawet i ludzi spotkać, z kijkami. A zwykle jestem to tylko ja. Z wózkiem. W czasach bezwózkowych, bez dziecięcia mniejszego, chodziłam tam sama na wschody lub zachody słońca, szukałam pierwszych przebiśniegów na zdjęcie na tapetę telefonu, liści jesiennych do szkoły dla dzieci, latem chodziłam słuchać buczenia owadów nad rozgrzaną łąką... I te parę dni w roku, kiedy jest śnieg, och jakie wtedy zdjęcia można robić! Bieszczady mogą się schować :p
Czasem chodziłam tam się wypłakać, tak żeby nikt nie widział, bo po co... Ale byłam wtedy naiwna, wydawało mi się, że moje życie powinno być idealne, szukałam w sobie gdzie popełniam błąd, gorzej - szukałam, gdzie popełniają go inni, analizowałam swoje scenariusze szczęśliwego życia. Nie wizje, bo te mają w sobie coś spontanicznego, ale właśnie scenariusze, chciałam żeby było tak, jak sobie wymyśliłam. Hehe. Odpuściłam już.
To chyba była najcięższa do przerobienia życiowa lekcja, duuużo musiałam się naspacerować w samotności, żeby zrozumieć, że mogę zrobić tylko tyle ile mogę. I nic więcej.
Nie zmuszę nikogo do życia według moich zasad, choćby były nie wiem jak słuszne. Mogę rozmawiać, wyjaśniać, ale do głowy nikomu nic na siłę nie wbiję, ba, czasem im bardziej się naciska, tym mniejszy efekt. Każdy jeden pojedynczy człowiek jest sam przed sobą odpowiedzialny. Bo mowa oczywiście o dorosłych, nie o dzieciach. Idealnie nigdy nie będzie a ja jestem sama przed sobą odpowiedzialna za moje życie, moje szczęście.
Nauczyłam się, że moje poczucie szczęścia i wolności jest niezależne od codziennych kłopotów.
No, chyba że za długo siedzę w domu. Przydałoby się już przewietrzyć głowę z głupich myśli.
A Piotrulek grzeczniutki, chociaż mamozę ma już taką że hej! Żałuję, że sobie chusty nie kupiłam. Mogłabym coś robić obiema rękami, a tak codziennie uczę się, ile rzeczy można w domu robić jedną. Albo obieram ziemniaki na podłodze w kuchni, bo to mojego maminsynka satysfakcjonuje, mama jest na poziomie oczu. A też częstym widokiem jestem ja chodząca po kuchni od szafki do szafki z jęczącym rzepem uczepionym nogawek. No ale zauważyłam gulkę na górnym dziąśle, czułam też pod palcem, dwójka albo trójka, więc wybaczam... Z miłości się wszystko wybacza...
WPIS z 15.10.
Plan z oddaniem łyżeczki w ręce młodzieży nie wypalił, na razie. Chociaż łapkami idzie coraz lepiej, ale kaszki w łapki nie oddam, o nie. To nie na moje nerwy.
Za to pięknie idzie oswajanie mojego dzikuska z ludźmi. Byliśmy w tym tygodniu z cztery razy u teściowej, przelotem wpadła szwagierka, na dłuższą wizytę przyjechała moja mama, a przez weekend była z nami Mai przyjaciółka. Wieczorem w sobotę był istny szał - Maja, przyjaciółka, kuzynka i mały, czteroletni kuzynek - Piotrek wpadł w towarzystwo jak śliwka w kompot i mama już nie była do szczęścia niezbędna. I dobrze!
A ja dodaję swoje trzy grosze do życiowej listy żalów:
* czemu ja chodzę do sklepu jesienią w letnich spodniach w niebiesko-białe wzorki (takich jak można było kupić latem na każdym straganie) i do tego mam wielce pasujący rozwleczony sweter w czerwone paski, sweter-nie-wiem-ile-liczący-już-lat, a widoku dopełniają różowe trampki po córce i wyglądam jak... hmm, wyglądam interesująco. No, chciałabym się w końcu ogarnąć z garderobą. Co chwilę obiecuję sobie wywalić wszystko stare, rozwleczone, nie noszone i guzik. Nie wywalam.
* moja waga nie chce wrócić do siebie. Nie mogę narzekać, wiem, ale to nie moja waga! Ja miałam 5 kilo mniej! I co dziś robiłam, żeby utulić żal? Na śniadanie zjadłam kawał jabłecznika z orzechami w miodzie, na obiad loda magnum i na podwieczorek drugi kawał jabłecznika, do podziału z Piotrusiem. On zjadł jabłuszka (duszone bez cukru, tylko z masełkiem i cynamonem, niech mu będzie), a ja kruche ciasto, mniam. Na kolacje zrobię sobie chyba już tylko herbatke miętową, hehe.
* pytałam dziś mojej rodziny, kto pójdzie na spacer ze mną i Piotrusiem. I jak zwykle usłyszałam od męża 'Niech Maja z tobą idzie' a od córki 'Niech tata idzie'... 'Idź ty', 'Nie, idź ty'... A nie mogą oni czasem na odwrót: 'Ja chcę iść!'; 'Nie, ja chcę! Mamo, ja chcę isć z tobą!' Ech, marzy mi się czasami to usłyszeć... Dobrze, ze jeszcze Piotrek się nie wymiguje. Ba, on się cieszy jak szczeniaczek, merdałby ogonkiem, gdyby miał. Przynieśliśmy sobie trochę suchych liści do domu, bo mały nie mógł się od nich oderwać. No ale smutek lekki taki mały zostaje.
* żal ostatni i bardziej serio - nie mogę się porządnie wyspać. Rano wstaję z bolącą głową i mam wrażenie, że dopiero co zasnęłam. W dzień oczy mi się zamykają i czuję się jak mucha w smole. Chyba pora tarczycę zbadać. Bo dużo w nocy nie wstaję. Dziś się położę zaraz jak Pietruszek zaśnie i zobaczę, czy to coś da. Bo zaczyna mnie ten stan denerwować, nie mam siły i cierpliwości tyle ile bym chciała. A mały już mi na kolana się wpycha i główkę kładzie, idę więc. 'Raz królewna złotowłosa cudny miała sen / że splatała złote włosy, złociste jak len / i przyszedł do niej Piotruś (i ten uśmiech na twarzy, ja słyszę swoje imię!), na skrzypcach zaczął grać / i mówi 'pójdź królewno, konwalie ze mną rwać'
WPIS z 17.10
Dziękuję dziewczęta, żeście mnie nie zjechały za żalenie się problemami z wagą. Sama sobie powtarzam, ze dopóki mogę martwić się o wagę, to tak naprawdę jest dobrze. Nie mam widać poważniejszych problemów.
No cóż, różne swoje zwykłe, codzienne smuteczki każda z nas ma, najważniejsze to zachować równowagę, co jest prawdziwym problemem a co tylko właśnie takim smuteczkiem, popiarduszkiem. Często jest tak, że duuużo narzekamy, ale jak przychodzi poważne wyzwanie to potrafimy się zmobilizować, znaleźć siły do walki o lepsze życie, bez zbędnego gadania. Każda mama to wie. W ciąży potrafimy leżeć plackiem, bo tak trzeba, do malucha wstawać w nocy miliony razy, bo nie zostawimy go płaczącego, a jak jest chory to znajdujemy w sobie niezliczone pokłady siły i cierpliwości. Myślimy, ze to już koniec, że zabrakło sił, że dłużej się nie da, ale jesteśmy dalej na posterunku kolejną chwilę, godzinę, kolejny dzień. Czasem wyżalimy się, wypłaczemy ale jesteśmy. Bo te oczka naszego dziecka na nas patrzą, a z nich wyziera dusza malutkiego wprawdzie ale w jakiś sposób już świadomego człowieka, nie zawiedziemy go. Podniesiemy się, otrzemy łzy i nagle wiemy, że jeszcze mamy trochę siły.
Przypomina mi się chwila z maleńkości Mai. Ponieważ mnie bardzo lubią wszelkie dziwne choróbska, to będąc w ciąży z Mają dowiedziałam się, że przechodzę czynną toksoplazmozę. Od razu wszystkie sprawy związane z tym, że własnie zaczęłam pracę w szkole, że właśnie przeprowadziłam się do Gdańska (nie wiedziałam przy przeprowadzce, że oprócz przeróżnych szpargałów jedzie do nowego mieszkania ze mną nowa maleńka lokatorka
), że jeszcze ślubu nie ma - przestały być ważne i były tylko pobocznym wątkiem. Musiałam się pogodzić z tym, że moje dzieciątko może mieć przeróżne wady. Nie mogłam żyć tylko nadzieją, że będzie zdrowe, ale wiedzieć też, ze będę małą kochać niezależnie od stanu jej zdrowia. Z racji choroby miałam usg co miesiąc. Specjalnie, dodatkowo. Bo standard wtedy był raz na kwartał, co pewnie teraz jest nie do uwierzenia, ale było to 13 lat temu... Brałam rovamycynę, na zmianę bałam się, płakałam i uśmiechałam, dobrze i spokojnie czułam się tylko parę dni po każdej wizycie u lekarza. Gdzieś obok brałam ślub, przeprowadzałam się do męża i układałam sobie życie z teściami... Ech, znacie to. Szkoda, ze w Polsce nie ma tradycji zamieszkiwania 'na swoim', tylko zawsze musi być gdzieś po drodze etap mieszkania z rodzicami. A nie jest to łatwe, nie i już.
W każdym razie po urodzeniu malutkiej jechałam z nią na szereg badań do Akademii w Gdańsku, bo w szpitalu, gdzie się rodziła, żadnych badań nie zrobili. Urodzona w 35 tygodniu, z moją toksoplazmozą, i nic - wyszłyśmy w trzeciej dobie bez żadnych zaleceń. Na badania zabrała nas moja mama, która pracowała w Akademii i załatwiła dla nas skierowanie na wszystko - usg wszelkie, badanie krwi, moczu itd. Ale było też badanie wzroku - i to własnie mi się przypomniało... Przy wszystkich innych badaniach mogłam być przy córce, nie było to straszne, zresztą Majka to dzielnie znosiła, nawet pobieranie krwi z żyły w główce, nie męczyła się. A na badanie wzroku mnie wyprosili, że to nie widok dla mam i słyszałam z korytarza ten płacz, straszny! Za chwilę oddali mi dziecko tak zanoszące się płaczem, że na moment mała aż zsiniała, nie mogła oddechu złapać, miała taką panikę w oczach a ja w tej krótkiej chwili wiedziałam, że na moją panikę tu nie ma miejsca, muszę coś zrobić, to ja jestem ta silniejsza, odpowiedzialna! Ta chwila ciszy bez krzyku, gdzie dziecko mi się dusiło długo dźwięczała mi w uszach, potem jak załapała oddech i znowu płakała, to ja płakałam z nią, z ulgi i przerażenia. Potem doszło do mnie, że w gruncie rzeczy byłyśmy w szpitalu, więc ktoś by nam raczej pomógł.
I to są momenty, które trzeba mieć w pamięci, by zachować równowagę między tym, co jest prawdziwym problemem a co tylko chwilową niedogodnością, czymś przejściowym, czymś zwykłym w naszej nieidealnej przecież codzienności.
A Maja była i jest zdrowiutka jak rybka.
Piotrek z kolei miał we krwi przeciwciała na cytomegalię i musiał być na dwudniowym badaniu też w Akademii, żeby stwierdzić, czy to są tylko przeciwciała odziedziczone po mnie, czy też wirus tkwi w jego organizmie. I znowu cała jazda od początku, tylko w skróconym wymiarze czasu. Ale byłam z nim w szpitalu, przytulałam, głaskałam i trzymałam za rączkę i cały strach chowałam gdzieś głęboko, żeby on tego nie widział i nie czuł. I byłam trochę spokojniejsza, bo typowych widocznych objawów wrodzonej cytomegalii nie miał, kolejne badania też były w porządku. Jedynie torbielik na wątrobie, którym nie mam się przejmować, to się nie przejmuję. I rośnie teraz chłopak zdrowo jak rydz.
Także jak jest zdrowie, to dobrze, to super, ale jak jest choroba, to też trzeba sobie poradzić. Słyszałam kiedyś taki cytat 'Największym nieszczęściem nie jest choroba, ale brak miłości'. Mam ten cytat wyryty z głowie neonowymi literami i jest to cytat mój ulubiony. Choć nie wiem czyje to słowa!
Ja tu piszę i wspominam już z godzinę chyba, a Pietruszek sobie dalej śpi. To jeszcze z dnia dzisiejszego: zmieniłam znowu rozkład jedzonek. Denerwowało mnie, że mały zjadał strasznie mało kaszki na śniadanie. Zalecenia są na 200ml, ja robiłam ze 120 a on i tak często ledwo połowę zjadał. I dziś zrezygnowałam z mleka o bladym świcie - ok 5 rano zawsze była butla i jeszcze choć pół godziny drzemki. Okazało się, że buntu żadnego nie było, wystarczyło trochę wody do napicia, drzemka jeszcze była i dopiero około 7 zrobiłam 120 ml mleka z kleikiem i jabłkiem - i poszło wszystko! Hurra! Teraz przed drzemką jeszcze butla mleka była i do obiadku wystarczy.
Także Piotruś - dziś nastąpił twój kolejny krok ku dorosłości - zrezygnowałeś z kolejnej porcji mleczka... Och, słyszę go. Mruczy do swoich naklejek na ścianie. Cudeniek mój!
WPIS z 18.10
No to z ładnej pogody korzystam, jesteśmy codziennie na dworze po 2 godzinki, na spacerze, w ogródku, jednak człowiek to dziwny jest. Niby taaaki mądry a tu wystarczy zmienić pogodę i zmienia się nastrój, siły więcej się ma, i optymizmu. Tyle uzależnienia od jakiejś płomienistej, świecącej kuli gazów oddalonej od nas o miliony mil!
Dziś spacerek był po części wymuszony. Otóż rano wysłałam Majkę do szkoły, mimo iż skarżyła się na ból brzucha i głowy. Dałam jej pół Apapu i poszła. W końcu to siódma klasa, nie może co chwilę w domu zostawać, a jej choroby mają taką dziwną właściwość, że często kończą się po godzince czy dwóch. Mamy umowę, że jak po pierwszych lekcjach nie będzie lepiej to może wracać do domu. A dziś dzwoni pani pielęgniarka (z którą zresztą już jestem co nieco zaprzyjaźniona przez częste wizyty córki), żebym po Maję przyszła, bo ona dalej źle się czuje, tak źle, że samej jej do domu nie puści... Ot i był spacerek, a Maja oczywiście po godzince w domu już się lepiej czuje, dyskutuje, do kina wyprawę organizuje na weekend... Ech, dzieci. I wcale nie jest z niej taka dobra aktorka, żeby tak udawać choróbska. To się po prostu nazywa alergia na szkołę.
Piotrusiowy nowy rozkład dnia jest super! Tyle ile dziś wciągnął owsianki to ja bym sama zjadła! Obiadek też już cały zniknął, teraz jest drzemka, a na podwieczorek zrobię ryż z owocami. Teraz znikam w czeluściach internetu szukać ozdób na tort, girland, czapeczek i takich tam. Szykuję się do roczku! Aaa, mój synek będzie miał ROCZEK!
WPIS z 19.10
Zmarzłam dziś trochę na przystanku i czuję się z lekka przeziębiona, tak ciutu - ciutu. Rozpoznaję to po jednej podstawowej przesłance: mam straszną ochotę na rosołek mojej mamy. Taki tłuściutki, z marchewką, z oczkami i z kluseczkami, taki jakiego normalnie na co dzień nie cierpię.
Mam też ochotę zjeść na deser ciasteczka z czekoladą, takie cieplutkie, prosto z piekarnika.
I do tego chrupiącą bułkę z masełkiem i serem żółtym i ketchupem.
I wypić herbatkę czarną z cytrynką i miodzikiem, albo lepiej wino grzane, z korzennymi przyprawami i plasterkiem pomarańczy...
I z tym wszystkim pod ręką osiąść na łóżku i zatonąć w jakimś kryminale, skandynawskim najlepiej, bo już straszniej się nie da!
I żeby ktoś mi to wszystko przygotował, pogłaskał po policzku i usiadł obok... Albo lepiej nie, lepiej by posprzątał. A mi jeszcze tylko ciepłe bamboszki przyniósł. Czuję się jak marudny Kłapouszek i biedny Prosiaczek razem wzięci...
A Piotrek robi mnie w bambuko. Jak ja go zostawiłam babci na chwilkę, na minutkę, żeby zakupy wnieść do góry, to tak płakał, w taką histerię wpadł, że mi się chciało płakać z nim i wkurzona byłam niezmiernie, no o co chodzi?! Nie ufa mi? Wyobraźnia go ponosi? Zawiodłam w czymś??? Odstawiwszy całą tę komedyję Piotrek zasnął. Po czym na drugi dzień wysłałam go z tatą na dwór - babcia z dziadkiem grabili liście i była świetna okazja trochę poskakać i oczywiście pozjadać. Liści i gąsienic. No i patrzę sobie przez okno jak się bawią a tu mój maminsynek, mój rzep i ogonek, mój histeryk-bo-mama-zniknęła-o-bożesz-ty-mój-koniec-świata siedzi sobie radośnie u dziadka na rączkach, patrzę chwile później, babcia z nim tańcuje... Śmiech, radość, no cud! I kto mądry mi wyjaśni o co chodzi? Czemu przy tacie się nie boi a przy mnie drze się jak nie przymierzając stare gacie?
WPIS z 20.10
Mały nauczył się klaskać otwartymi dłońmi, nie zaciśniętymi piąstkami. Wykorzystuje to idealnie w nieodpowiednich momentach: dziś Maja rozmawia z tatą na ich sposób - oboje krzyczą do siebie w tym samym czasie i potem się pytają 'co?', 'ale że co ty mówiłaś?', 'ale że o co ci chodzi?' i tłumaczą sobie znowu w tym samym czasie - tak, oni to nazywają rozmową - a mały przydreptuje znad swoich zabawek, siada obok i klaszcze brawo! Nie, Piotrusiu, to nie występy, to twoja rodzina.
Piątkowy wieczór - mój ulubiony nie przez weekend tylko przez listę przebojów, tą w Trójce. Słucham sobie, Pietruszek śpi wyjątkowo w dużym łóżku, muszę sobie na niego trochę popatrzeć zanim nie urośnie niecnie przez sen! Maja kończy jeść pizzę i ogląda swoje jutjuby, jest taki błogi spokój... Trwaj, chwilo, trwaj, jesteś taka piękna!
WPIS z 23.10.
Myślałam, że ta chwila przytulna i rodzinna szybko się skończy, że porządki sobotnie zepsują wszystkim humor, a tu niespodzianka... Jednak dobrze się czasem niczego dobrego nie spodziewać, hehe. Miło można się dać zaskoczyć. Majka zrobiła jako takie ogarnięcie swojego pokoju - dla mnie jako takie, dla niej prawdziwe osiągnięcie; ja tam cieszę się jak gwizdek, nie musiałam krzyczeć, poganiać, no super! A najważniejsze, że kurze starte. Teraz się tylko zastanawiam, czy nie ma to jakiegoś związku z tym, że na drugi dzień córka mi zaległa w łóżku z bólem głowy, brzucha i podwyższoną temperaturą... Na drugi raz, jak sama posprząta, będę biec po paracetamol od razu.
A jeszcze bardziej zaskoczył mnie mój M. Mój Em. Nie dość, ze zabrał mnie na zakupy - miałam sobie coś nowego kupić i rzeczywiście znalazłam bluzeczkę ładną, za to butów ani spodni już nie - to jeszcze w niedzielę sam pierwszy zaproponował spacer! Kurcze, może on mnie tu podczytuje po cichu?!
No, nie będzie taka promocja wiecznie trwać, ale na razie baaardzo mi miło.
Z dobrych wieści mam też taką - w czasie wizyty rodzinnej, w niedzielę, Piotrek zachowywał się całkiem cywilizowanie! Mimo, że tą akurat ciotkę rzadko widzi, to posiedział u niej na kolanach, a wujek - którego boją się co niektóre starsze dzieci, chyba przez ten tubalny głos - porwał mi syna na parę minut i tez nic się nie stało! Były zerknięcia, czy mama nie zniknęła, ale żadnych histerii nie odnotowano. Były za to śmichy chichy i pochwały, jakie to spokojne, grzeczniutkie dziecko. Uff...
Na razie mam wnioski takie, że z Piotrulkiem za dużo w domu siedziałam. On potrzebuje delikatnych bodźców, nie na hurra całą rodzinę, ale tak po troszku, powolutku, i będzie dobrze. Do urodzinek może się ogarnie, bo wtedy zjedzie mu się na głowę ponad 20 osób... No najbliższa rodzina tylko! Ja mam dwie siostry, Em. jedną ale za to jeszcze dwóch braci. Każdy z rodziną. Babcie. Dziadkowie.
A propos urodzin - doszperałam się w internetach, iż teraz niezbędnym elementem każdej poważnej uroczystości, a już roczku na sto procent, są CANDY-BARY. Hmm, mojej rodzinie bardziej podobałyby się MIĘCHO-BARY. Powinnam też koniecznie ozdobić krzesełko Piotrusia serpentynami, wstążeczkami, chorągiewkami itp. - żeby okruchy i kleksy jedzonka miały gdzie się malowniczo zatrzymywać... Blee, jakoś mi to nie pasuje, sorry Piotrula, będzie bardziej tradycyjnie. Podoba mi się za to napis 'Sto lat' czy '1sze urodzinki' w formie girlandy, pełno balonów, serpentyny też ale gdzieś w okolicach sufitu, nie podłogi. I najważniejsze - tort. Okazało się, że niedaleko jest Pracownia Tortów Artystycznych i tam sobie chcę zamówić jakieś arcydzieło. Bezcukrowe i bezglutenowe, bo u mnie w rodzinie cukrzyca i celiakia. Organizowanie uroczystości staje się nieco skomplikowane, ale do ogarnięcia... I zastanawiam się, co mojemu synkowi jest naprawdę teraz potrzebne, jaki prezent sprawi, że będzie szczęśliwy? No oprócz np. rozsypanego cukru na podłodze, ha, to jest fajna zabawa, spróbujcie jak wam dziecko będzie pod nogami się po kuchni pałętać. Albo oprócz wody w miseczce do chlapania wokół siebie i na siebie... Serio mówiąc, to może huśtawka? Taka domowa? Konik do bujania? Chciałabym coś do domu, bo zabawki przydatne na dwór za długo by musiały czekać. Mnóstwa pojedynczych zabaweczek też nie chcę. Będę sobie powoli o tym myśleć, mam czas do trzeciego grudnia
Rok temu chodziłam już w miarę spokojna, że jak się dziecko urodzi to już ma szanse... Torbę do szpitala miałam już przygotowaną. Pokoik był gotowy. A na wizycie lekarz mówił, ze zaczyna się rozwarcie od środka, mam uważać na siebie... Termin był na 31 grudnia. Cały listopad jeszcze przechodziłam spokojnie. I myślałam sobie, ze szkoda, że nie mam szans na przenoszenie ciąży, bo w szkole łatwiej ma dziecko ze stycznia niż z grudnia. Ale Piotruś powinien mieć duuużo kolegów w swoim wieku, bo porodów było w tym dnu, że ho-ho. Odesłali mnie karetką do innego szpitala, bo w moim 'rejonowym' nie było miejsc wolnych.
Och, jeszcze z wieści bieżących - jest piąty ząbek - u góry. Czyli mamy dwa na dole i trzy u góry. Te górne zęby są tak wielkie, że tam się chyba zmieści jeszcze jeden i koniec! Nie wiem gdzie reszta!