Hu hu, atrakcyjnych nocy ciąg dalszy... Bo tak: zaśnięcie wieczorem ok, dwie czy trzy godzinki snu ciągłego, po 22 zwyczajowa pobudka na mleko, ale potem już istna tragedia... O północy dałam kolejne mleko, choć robię tak tylko awaryjnie, ale nie, chwila spokoju i dalej płacz - już nie kwilenie, ale zwykły płacz z mokrymi policzkami; bujanie w leżaczku, żel na dziąsełka - to samo, tulenie - na chwilę i mały się wygina, odchyla do tyłu, na boki, nieledwie wyszarpuje mi się z rąk, położyć koło siebie na łóżku, też nic nie daje, chwila spokoju, i płacz... Ja już płakałam razem z nim, przyznaję się. Po drugiej w nocy dałam czopek uspokajający, Vibucol czy jakoś tak. Nie cierpię dawać tych czopków, bo czuję się wtedy jak zła matka, która nie umie inaczej pomóc dziecku, tylko chemią... Ale jak trzeba, to trzeba! Czopek pomógł, Piotrek pięknie zasnął, uff.
Powody takich nocy są przypuszczalnie dwa: dziś od rana mały ma katar, gile idą mu z noska, a z paszczęki wychodzą kolejne zęby. I wygląda na to, ze trzy na raz!!! Wszystkie dwójki się ruszyły, jedna u góry jest, druga się przebija a na dole widać gulki. Jak to mówią, nieszczęścia chodzą parami
Reakcja męża? "No i dobrze, będą wszystkie zęby na raz". Hmm, dziś w nocy to on będzie miał wartę. Zobaczymy, czy jutro też będzie taki zadowolony.
Na obiadek dałam małemu pół słoiczka z rybką, nie podgrzewanego, zimny soczek jabłkowy i nawet wszystko zjadł, teraz śpi. Ogólnie nie kupuję słoiczków, trochę za drogo mi to wychodzi, i też lubię sama coś zrobić i widzieć, że smakuje, ale rybki się boję. A to że ość jakaś przejdzie, albo ryba będzie chora i zatruta i trująca... i jeden słoiczek w tygodniu kupuję. Czasem też jakieś owoce, których akurat świeżych nie dostanę i nie mam w spiżarni. Ogólnie jednak lubię sama obrać jabłuszko, utrzeć i dodać do kaszki, do ryżu, doprawić cynamonem, dodać nawet, o zgrozo, odrobinę śmietany albo chociaż jogurtu naturalnego. Lubię ugotować warzywka z dodatkiem masełka, albo taki wczorajszy patent: ziemniaka ugotowałam z kostką mrożonego szpinaku, odlałam prawie całą wodę, dodałam masła i jedna miarkę mleka Piotrusiowego i rozgniotłam widelcem. Do tego kawałeczek kurczaka i Piotrucha zmiótł wszystko! Jak gotuję mięso dla małego, to bez soli, ale że mnie ciarki przechodziły na myśl o nieprzyprawionym mięsie, to dodaję tymianek, paprykę w proszku albo oregano, lubczyk, teraz też ziele i liść, jak do rosołku Kroję kawał kurczaka/indyka/schabu na mniejsze kawałki i mrożę. Ot, gotowe, na tydzień albo i dwa Innych mięs nie jada się u nas w domu, bo króliki to się ma jako przyjaciół, a cielęcina i jagnięcina... Trochę czytałam kiedyś o warunkach hodowli cielaczków i nie mogę teraz zjeść ani kawałka, trudno. Wiem, ze kurczaki też, ale tu na szczęście dla mojej rodziny nic o nich nie czytałam Zresztą, ten nasz sklepik wiejski to żadna sieciówka i mięsko tam lokalne. Ogólnie staram się robić mięsne obiady na weekend a w pozostałe dni jesteśmy warzywnożerni. Oprócz Piotrulka.
A właśnie, sernik dyniowy - pychotka! Nie czuć smaku dyni jakoś wybitnie, a kolor - taki jesienno-pomarańczowy, piękny! Kombinowałam z różnych przepisów i w końcu zrobiłam taki: pół kilo twarogu zmielonego dwukrotnie (w kostce), do tego 200 gram mascarpone, 3 jaja całe, pół szklanki cukru pudru i mały cukier waniliowy, około pół albo trzy czwarte szklanki puree z dyni, dwie łyżeczki skrobii (ja miałam z tapioki, ale ziemniaczana też zawsze się sprawdza, albo jeden budyń w proszku) i jedna łyżka mąki ryżowej (pewnie może być i pszenna) i - najważniejsze - skórka z pomarańczy. Przepis na małą formę, taką 18 cm, czy 20. Pieczenie: 1h w 160-170 stopni. Mniam, i na ciepło był dobry i na drugi dzień po nocy w lodówce. Pyszne aromatyczne ukojenie po ciężkich nocach.
I na koniec z ostatnich dni:
- Piotruś, jaki jesteś duży? No jaki duży?
- Yyyy - Piotruś uważnie patrzy, o co mamie chodzi, to mama pokazuje, wyciągając ręce do góry:
- Taaaki duży jesteś!
Piotruś się uśmiecha, potakuje prawie że głową, już już myślę, że pokaże i co widzę: Brawo! Dostałam brawo za pokazy
I nauczył się bezbłędnie pierdzieć ustami, hehe.
I właśnie, jak w nocy myślałam, że zaraz przez okno wyskoczę, to przypominałam sobie, że on już potrafi podejść do mnie w środku swojej zabawy i wyciągnąć do mnie ośliniony dzióbek... Buzi daje... I idzie dalej się bawić. Kiedy on tak urósł?!
Edit, popołudniowy: pierwszy raz musiałam podać syrop przeciwbólowy, paracetamol... Biedny mały! Gdyby tylko był jakiś sposób na zabranie bólu od dzieci, zrobiłabym wszystko! Teraz jak śpi, to mogę się rozkleić i pochlipać, nie muszę udawać dzielnej mamy. Tak płakał, niczym nie dał się ukoić, na szczęście po syropie zjadł prawie całego banana i zasnął, na szczęście nos nie jest bardzo zapchany, leci przezroczysty katar, na razie będę tylko wodą morską psikać. Pokój już się wietrzy. Wody w dzbanku do popijania po pas. Jak ci jeszcze Pietrulku pomóc? A, maścią majerankową posmarowałam. Inhalacji na razie nie trzeba, odciągać też jeszcze nic nie będę, Piotrek ma takie jednodniowe katarki i przechodzą same, tylko coś mi mówi że to połączenie z ząbkami nie jest najszczęśliwsze...

tytuł: Motyle w brzuchu
autor: zielińska