avatar

tytuł: Kociątko kici kici ;)

autor: Zelma

Wstęp

about me

O mnie:

about me

Jestem/chciała bym być mamą:

about me

Moje dzieci:

about me

Moje emocje:

Jak mnie czasem mąż potrafi zezirytować to aż żesz. Delikatnie mówiąc ma mega intensywną alergię na sprawy papierkowo-urzędowe. Uważa, że nic się nie da załatwić, urzędnik to twój wróg, i to podstępny i złośliwy. Sprawy urzędowe najlepiej więc ignorować, tak długo jak się da - no chyba, że jednak wrócą same i kopną w tyłek. Wtedy można się powściekać i pozłorzeczyć.

Moje podejście jest dokładnie, idealnie, perfekcyjnie odwrotne. Jak coś jest urzędowe to trzeba załatwić, im szybciej tym lepiej, i mieć z głowy. Co się odwlecze to nie uciecze czy też w innej wersji - prędzej czy poźniej i tak się przywlecze. Wspaniale więc, możnaby rzec, że się z mężem uzupełniamy.

I tak to w ramach tego uzupełniania się obudził się mąż dziś z żalem do świata, że musi jakiś świstek z parafii uzyskać bo się zgodził chrzestnym zostać. A z parafii nie wiadomo której bo niby mieszkamy tu kilka lat, ale formalnie się nie 'przepisaliśmy'. A do starej parafii (ze 3h drogi) nie ma kiedy jechać.
- Zadzwoń - mówię - i spytaj czy nie mogliby Ci tego wystawić i wysłać pocztą.
- Takich rzeczy się nie załatwia na telefon.

I słyszę jak się miota i złorzeczy, że to, że śmo, że się zgodził, że papiery, bajery, szmery, rowery...

A ja czuję, że mnie złość ogarnia. Bo to nie jest trzecia wojna światowa tylko sprawa do za-łat-wie-nia. Ale nie... dla mojego męża to już trzecia wojna światowa, ktoś się uwziął i rzuca kłody pod nogi.

I teraz ja. Otóż:
* POWINNAM/ CHCIAŁABYM zachować spokój. Powiedzieć - wiem, że tak ma, ale to jest jego sprawa do załatwienia, to on ma być chrzestnym. Niech załatwia.
* ALE aż we mnie bulgocze, przyjmuję niestety na siebie to zdenerwowanie/emocje męża. I trudno mi to powstrzymać.

A poza tym jestem dodatkowo zła. Bo środowe wieczory są moje. Na ten weekend mąż wybierał się w skałki - wyjazd czwartek wieczorem, powrót niedziela. Dopasowałam się do planów - środa moja, na czwartek rano ustawiłam serwis auta, na niedzielę zaprosiłam teściową mimo nieobecności męża - niech przyjedzie i się wnukiem nacieszy. No i buch, koła w ruch, zgrzyt. Wczoraj słyszę, że mąż by w środę wieczorem chciał jechać. Tyle, że nie do mnie to stwierdzenie, z pytaniem czy dla mnie ok tylko tak, jakby ze mną to było dawno uzgodnione. Z zasady nie wywlekamy swoim prywatnych kwestii poza domem, więc nic nie skomentowałam. Ale jak wyszliśmy to powiedziałam, że ok, ale w zamian za jeden z 'jego' dni w przyszłym tygodniu. Mąż się zdziwił, wręcz nawet lekko obruszył że chcę dniami 'handlować'. A ja poczułam, że środa to jest MOJE terytorium i będę go bronić. Co więcej, skoro mąż chodzi na ściankę 2x w tygodniu to i ja muszę mój drugi dzień wprowadzić. Dojrzałam do tego, że to ja sobie muszę o tę przestrzeń zadbać. Nom... ale środa to małe piwo. Bo wyjeżdżając w środę rozwala mi małżonek plany - muszę odwołać przegląd auta i na inny termin się umówić (bo zabiera auto). A dziś jeszcze, przy okazji tej chrzcinowej rozkminki, pyta:
- Kiedy przyjeżdża matka?
- W niedzielę
- Super! Ona przyjedzie tu, a ja pojadę tam (w sensie załatwić sprawy w parafii).

No. Wypisałam się, trochę mi ciśnienie opadło.
A trochę jeszcze zostało.

3
komentarzy
avatar
Hehe, mój mąż twierdzi, że to ja mam problem cokolwiek załatwić. Owszem, nienawidzę rozmawiać przez telefon po szwedzku. Jednak jest to wciąż obcy dla mnie język, a telefon nie ułatwia komunikacji. No ale on tak sobie mówi, bo sam nigdy nic nie załatwia. JA wszystkie papierkowe i urzędowe sprawy muszę ogarnąć, a jemu łatwo się mówi, bo przecież to takie proste. A o uzgodniony wolny wieczór walcz To nie jest zbyt wiele, ale dla Ciebie ważne i potrzebne. Nie ma nic złego w wymianie A teraz jeszcze raz głęboki wdech i wydech
avatar
O jezuu, skad ja to znam. U nas nie sprawy urzędowe, a sprawy mieszkaniowe, typu remont.
Jękanie, kwekanie, że po co, że bałagan będzie. Więc mówię grzecznie że jak da rade wyburzać ściane bez bałaganu to dla mnie ok. A jak chce mieszkac w domu, w którym nic nie będzie ruszane przez naście lat ze względu na balagan to nie ze mną. Co do wolnych dni, ja bardzo o nie walczę. I bezczelnie po prostu informuje że wychodzę. W zeszłym tyg poinformowałam ze biore urlop w weekend( urlop od męża i dziecka ) i jade do przyjaciółki na 3 dni. Nie miał argumentów bo pózniej tez wyjeżdza na 2 dni . Zawsze mu mowię że wiedział jaka jest sytuacja- kocham ich nad życie, ale potrzebuje własnej przestrzeni bo inaczej zwariuję. I chyba ten argument działa. Powodzenia Zelmo w staraniach o drugiego szkraba, czytałam już wczesniej ze planujecie ale była chyba jakas przerwa? . Mam nadzieje ze tym razem wszystko dobrze sie skonczy
avatar
Jak czytam to zazdroszczę, że masz "swoje" środy. U mnie nic takiego nie istnieje, a ja padam na pyszczek. Mąż ma pracę zmianową i co drugi tydzień pracuje na drugą zmianę. Do domu wraca co drugi dzień, bo do pracy daleko i nocuje u swojej mamy. Chyba czas pomyśleć o drobnych zmianach, które mnie odciążą... Jakbym miała swoją ustaloną środę to też bym o nią walczyła.
Dodaj komentarz

Są czasem takie dni, że mam ochotę gryźć. Wszystko co popadnie. Zatopić zębiska z ogólnej złości-bezsilności.
Sytuacja z kwitem na chrzestnego stała się już tak kuriozalna, że doprawdy nie wiem czy się śmiać czy płakać.
Śmiałabym się chyba gdyby nie to, że przez ten absurd kolejny dzień spierdzielony.

5
komentarzy
avatar
Przez te kościelne sprawy zazwyczaj trudno przebrnąć...cierpliwości życzę
avatar
znam to,mój mąż też załatwiał taki kwit na chrzestnego,a mi na dyrdymały wydającego taki kwit,aż się pieści zaciskały.
avatar
Mi się wydaje że to jednak powinno być do załatwienia w obecnej waszej parafii. My się przeprowadziliśmy do nowej parafi z 8 miesiecy przed ślubem i zapowiedzi musieliśmy już tam dać, mimo że nikt tam nas nawet nie znał.
avatar
ciesz sie, ze to nie urzad skarbowy tylko kosciol hahaha
avatar
Kościół...no cóż, u mnie też zawsze jakieś problemy...albo trafiamy na kogoś nawiedzonego i po takim spotkaniu to juz się człowiek chce odciąć całkowicie, albo nagle pojawia się ludzki ksiądz i znów wszystko się zmienia. Powodzenia
Dodaj komentarz

Są czasem takie dni, że mam ochotę gryźć. Wszystko co popadnie. Zatopić zębiska z ogólnej złości-bezsilności.
Sytuacja z kwitem na chrzestnego stała się już tak kuriozalna, że doprawdy nie wiem czy się śmiać czy płakać.
Śmiałabym się chyba gdyby nie to, że przez ten absurd kolejny dzień spierdzielony.

0
Dodaj komentarz

Chwilo trwaj! Siedzę przy stole i jem ciepły (!) rosół A Witek siedzi na słonecznym balkonie i bawi się zwierzątkami Duplo.

Oho - to by było na tyle - Wit właśnie przybył po dokładkę Ale niech je, na zdrowie

Sprawy kościelne załatwione. Wielki kamień z serca. W tej całej spirali absurdów akurat nie księża byli 'winni', a cały jakiś splot różnych okoliczności. Po prostu czego się nie ruszyło z nadzieją, że to rozwiązaie - to kolejna ściana, Ale na szczęście wczoraj wszystko się rozwiązało A jakbym miała odczytywać znaki... może tak właśnie miało być tylko my musieliśmy to właściwie rozwiązanie znależć. Zobaczymy

0
Dodaj komentarz

Witek za chwilę moment parę dni kończy 19. miesięcy.

W tej chwili mamy 'szał' na:
1. książka 'Wszyscy ziewają'
2. otwieranie i zamykanie drzwi na klucz
3. wciskanie kodu na domofonie
4. zwierzątka Duplo (faworytem jest lew)
5. inne książki: Pucio nadal lubiany, Traktor Tadka (okładka), książki z okienkami
6. drewniana układanka auta

Mowa:
Jak robi:
- krowa > muuu
- kot > mał
- wąż > sss
- pociąg > ciuuu
- sowa > ciii (w książce Wszyscy ziewają sowa mówi 'ciiii wszyscy śpią'
- indyk > guu(l) guu(l)
- kaczka > ła ła ła
- kura > ko
- lew > uaaa

> TO! (pokazując coś w książce, co chce żeby nazwać)
> tu! (ze wskazaniem palcem miejsca)
> ba ba (zapytany wskazuje babcię, ale nie wiem czy sam używa ze zrozumieniem czy jako zbitek)
> maaaamaaaa (wie, kto to jest mama, ale j.w. - używane mocno uniwersalnie, kiedy coś chce

Oprócz tego czasem bawi sie w echo - powtarza i naśladuje dźwięki, intonację.

Poza tym, co tam poza tym? Opanowuję logistycznie dom, spotykam się z majstrami, mam nadzieję, że wkrótce zacznie się dziać. Optymistyczny termin przeprowadzki - lipiec. W praktyce pewnie sierpień. Ale przyjęłam podejście, że robimy co się da, żeby było jak najszybciej, ale nie kosztem nerwów, stresu itp.

Jutro komunia mojego chrześniaka... a ja zakatarzona, z drapiącym gardłem. Świetny stan na tę pogodę. Witek i chyba coś sprzedał, ale Jemu na szczęście już raczej przechodzi (trochę pokasływał i kichał, miał zaczerwienione ucho).

1
komentarzy
avatar
Zelmo, nie wiem czy mowia dużo czy malo jak na swoj wiek...tylko ja z zawodu belfer wiec mi zawsze będzie mało, bo to taka choroba zawodowa. A mówią mama tata baba dada i po swojemu jakieś dźwięki/sylaby. .... Napisz coś więcej o swoim/waszym nowym domu. My juz w swoim prawie 5 lat mieszkamy i zastanawiam się kiedy to zleciało.
Dodaj komentarz

Nie będę oryginalna, czas galopuje. Mój prawie 1,5 roczniak stał się 1,5 roczniakiem i jeden miesiąc. A teraz to nawet już 1,5 roku plus 1,5 miesiąca...

Działamy z domem. Plan śmiały - przeprowadzka w lipcu. Jeden z umówionych na oględziny majstrów zapytał nieśmiało czy o lipcu tego czy przyszłego roku mówię. Tego roku, tego. Lipiec to plan śmiały, ale trzeba planować ambitnie, żeby mieć z czego schodzić. Lipiec zatem. Tymczasem remont posuwa się do przodu dwutorowo:
1. pewne prace zostają wykonane
2. pewne prace zostają uznane za zbędne. (Patrzę tak na tę listę i myślę sobie... yyyytam, olać).

o dwóch niespodziankach
Sceneria taka: panowie wyburzają jajowatą kolumnę, która nijak nie przypadła nam do gustu, a ja z Witoldem siedzimy w ogrodzie. Siedzimy to za dużo powiedziane. Pucek czynnie okupuje piaskownicę, a ja porządkuję obok jakieś stare liście. W pewnej chwili słyszę 'maaa-ma!' i widzę jak Młody człowiek macha łapkami chcąc się z nich czegoś pozbyć. Podchodzę i nim jeszcze dobrze spojrzałam, już poczułam... że lokalny kot skorzystał z okazji i zostawił bombę w piaskownicy. A Wit jak ten saper na nią trafił. Mógł trafić łopatką... ale nieee... No to cyk, Wita za nadgarstki, żeby zminimalizować szkody. Wit na sytuację nietypową zareagował typowo czyli zaczął próbować wpakować kciuka do buzi. No to raz, raz - ręce na nadgarstkach i równocześnie cyk na ręce i galopkiem do łazienki. Ale, ale - najszybciej byłoby przez taras, ale musielibyśmy wtedy pokonać przeszkodę w postaci dwoch panów będących w trakcie wyburzania. No to dookoła domu, wpadamy, i tak trafiamy na panów wyburzających, ale lepszy dostęp do łazienki. A panowie, że dobrze że jestem bo tu niespodzianka... Że w tej kolumnie miał być słupek nośny. I jest. Ale nie tylko. Bo tam jeszcze czary-mary-hokus-pokus rura z wodą. A konkretniej ze ściekami. I że czy na pewno wyburzamy tę jajowatą osłonę. A ja tam stoję, z Witem na rękach, z rękami na nadgarstkach i z uciapranym w kociej bombie kciukiem, co to go Puc niezmiennie do paszczy wpakować próbował.
No ale matka nie da rady? Wit umyty, kciuk nieoblizany, łapy umyte i octeniseptem psiknięte, paznokcie doczyści się w kąpieli, kolumna wyburzona, rura ocalona. A poza tym wszystko w kurzu. I tak tylko dumam czy jeśli za dni parę wchodzi pan cyklinowac podłogi to opłaca mi się ten kurz usuwać?

Z innych inszości: dentysta nie sadysta czyli Puckowy debiut na fotelu
Nosiłam się długo z wizytą Pucka u dentysty. Jak tu wybrać, żeby dobrze wybrać, żeby oswoił się i żeby mu się dobrze kojarzyło. Tak, tak... takie rozkminki matki pierwszego dziecka. Ale widocznie musiał temat poczekać-odczekać, przyszła właściwa pora to się i właściwa osoba znalazła. A działo się to roku pańskiego 2017, dnia 25 maja, chyba. We wtorek w każdym razie. Pojechaliśmy z Puckiem na wizytę, na zasadzie mama na przegląd (i sprawdzenie czy się ząb nie ukruszył), a Pucek do towarzystwa. I jak będzie miał chęć to może do zaglądnięcia w paszczę. Z akcentem na może. Może tak, a może nie. Weszliśmy do gabinetu, pani miła, delikatna, ale nie słodko-przymilna (tego dzieci nie lubią). Zaprosiła nas z Puckiem na fotel, ja usiadłam na fotelu, a Pucek na moich kolanach (czy też bardziej udach gwoli ścisłości). Początkowo Pucek trochę niepewny - wiadomo - nowe miejsce, nowa osoba. Ale już po chwili dzierżył w łapkach balonika z rękawiczki. No i pani zrobiła nam zdjęcie kamerką doustną (pierwszy raz takie cudo widziałam). Witek zobaczył siebie na monitorku... i w zasadzie już był kupiony. A równocześnie siedział spokojnie!!! więc pani doktor nie widziała przeszkód by kontynuować. Sprawdziła moje zęby i zabrała się za reperację delikatnie ukruszonej plomby. Delikatnie i szybko. A Wit, nadal przebywający na moich kolanach nadal sobie wszystko obserwował. No i grande finale... Mama ready... a Wit wyczuł właściwy moment... i hyc - otworzył paszczę, że jemu - jemu też poproszę w paszczę zajrzeć, tak jak mamie - lustereczkiem i kamerką.
Owszem - liczyłam właśnie na to tzn. że przykład najlepiej działa i że jak mama to Wit też będzie chciał. Ale... nawet ja, niepoprawna optymistka, nie spodziewałam się takiego efektu naśladownictwa. Ale też podejście dentystki na wagę złota.

Ku pamięci. Wit ma zęby zdrowe, białe, równe. Kciuk nie narobił (widocznych) szkód, ale to już czas, żeby odzwyczajać (aktywnie) bo ryzyko szkód dla zębów stałych/szczęki jest. Pastę bez fluoru (aż się nie nauczy wypluwać).

I jeszcze czytelniczo ze dwa słowa
* połknęłam dwa ostatnie (przetłumaczone na pl) tomy komisarza Montalbano. Chyba zacznę czytać serię od początku...
* oprócz tego wpadła mi w łapy książka 'Pokalane poczęcie' Natalii Rogińskiej. Dobrze się czyta. Takie okołociążowe historie o życiu, o tym że i ciężkie bywa i dziwne. Ale i z happyendem
* I jeszcze 'Dobre bakterie'... ciekawa, ale nie porywająca.

I jeszcze... dzień matki i dzień dziecka
Dzień Matki - 'Mamo jesteś najlepszą mamą na świecie' powiedziane głosem taty i okraszone pudełkiem nie rafaello tylko tego drugiego
Dzień Dziecka... bez wielkiego świętowania. Babcie i Prababcia zadzwoniły z życzeniami. Nam prezent umknął tzn. czekał w domu, a my cały dzień poza domem. Ale dzień wcześniej dostał od znajomej spadkowe zabawki, klocki książeczki. A dziś hitem dnia był klucz imbusowy (ale też i przyczyną ogromnej frustracji bo klucz nie chciał współpracować z rączkami Pucka).

Pora spać. 2:16. Wit ostatnio śpi dłużej, nawet do 8!!! Ale drzemka w ciągu dnia rozwalona, wieczorem zasypianie późne.

4
komentarzy
avatar
U nas też jest przykrycie Ale... nie chciało mi się zamknąć...
avatar
U nas też jest przykrycie Ale... nie chciało mi się zamknąć...
avatar
Dlatego my mamy piaskownicę z przykryciem , żadnych niespodzianek. Skoro praca wre to życzę powodzenia oraz realnego lipca!
avatar
Wow! Wizyta u dentysty zaliczona z pełnym sukcesem Gratulacje A co do remontów, to aż się boję myśleć ile tego macie skoro ten pan zastanawiał się nad przyszłym lipcem Trzymam kciuki za dalsze postępy Oby już bez niespodzianek
Dodaj komentarz

Skoro Witek 3 dni z rzędu budził się o 7:30-8 to pomyślała matka: a co tam, zarwę nockę, ale nadgonię to i owo, do tej 8 się wyśpię.
Matka położyła się zatem spać o 3. Witek wstał o 4. Kurtyna...

5
komentarzy
avatar
Coś dziś z.ta nocą nie halo bo Leon też o 4 był bliski wstania.
avatar
Czyli standard
avatar
Hehe, standard. Działa też w drugą stronę. Np nie położę się jak ma drzemkę, bo i tak pewnie zaraz się obudzi
avatar
Standard
avatar
Znam ten ból !!!
Zawsze gdy mam wenę i się jej poddam... kończy się tak samo
Dodaj komentarz

Łoranyboskie nie ma czasu pisać. No nie ma. Remont się robi. Się robi... taaa... się magicznie sam robi, się sam dzwoni i sam się umawia. Ale mniejsza o szczegóły. Nierealna wizja przeprowadzki w lipcu, no powiedzmy pod koniec lipca, zaczyna wyglądać nawet całkiem realnie. Oczywiście nie tak, że wszystko na tip top, ale tak, żeby mieszkać można było. Wygląda na to, że czeka mnie remontowe lato, tak się to jakoś wszystko zbiegło. No ale jak już to wszystko przeżyjemy, nie zbankrutujemy to jest szansa, że jesienią odpoczniemy, tam gdzie komisarz Montalbano rezyduje

re: komisarz Montalbano - skończyłam czytać serię (tzn. to co na polski przetłumaczone)... i chyba zacznę jeszcze raz od początku Akurat do pażdziernika się może wyrobię - a wtedy ma wyjść po polsku kolejny tom. Który pewnie połknę w kilka dni... i co wtedy??!!! Przyjdzie mi się włoskiego uczyć. Ale to nie na teraz temat.

Co to ja chciałam - ahhh o weekendzie zeszłym. Że po raz pierwszy Wit został beze mnie na 2 noce i po raz pierwszy mąż miał Młodego 'na głowie' przez tak długo ciągiem (od piątku wieczór do niedzieli późny wieczór). Bardzo, bardzo, bardzo dobry pomysł. Chłopaki sobie poradzili (lekko nie było, ale... fajnie!). Ja odpoczęłam, bardziej może psychicznie niż fizycznie bo na rajd pieszy się wybrałam, ale zmęczenie ciała jest czasem odpoczynkiem ducha. No i z innych korzyści - dobrze chłopakom zrobiło spędzenie tego czasu razem. Przed wyjazdem jak coś to było tylko mama, mama, mama, a tata nie. A po tych 2 dniach okazało się, że tata też się na coś może przydać (w oczach Witolda).

2
komentarzy
avatar
popieram takie wypady matek poza dom, wychodne ;P
avatar
Zelmo takie podejście do życia/działanie bardzo mi się podoba,fajnie przeczytać,że u Ciebie jest tak pozytywnie.Super pomysł z wypadami/wychodnymi,popieram
Dodaj komentarz

Taka sytuacja...

Wit bez pieluchy, żeby się trochę przewietrzyło. Wyciągamy razem pranie z pralki. Wit pakuje wyprane do miski. I w pewnej chwili widzę... jak strumień ląduje idealnie... NIE na podłogę. Tak, tak - do miski, na świeżo wyprane pranie. Taki nocnik...

2
komentarzy
avatar
Fajna sytuacja
avatar
Dobrze, że jeszcze mokre to nikt nic nie zauważy!
Dodaj komentarz

Kiedy była owulacja? Nie mam pojęcia. Który dc? Chyba 26,wiem bo zerknęłam w kalendarz żeby wiedzieć czy mi @ w czasie wyjazdu grozi. Za dużo się dzieje, żeby czynnie śledzić cykl. Testować? Nie... Ale jednak kolejny dzień trwającego cyklu cieszy. Mooooże...?

2
komentarzy
avatar
To czekamy
avatar
To czekamy
Dodaj komentarz
avatar
{text}